Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

sześć

a/n - z tym hasztagiem to był żart, który mi nie wyszedł, bo moje poczucie humoru jest skomplikowane jak instrukcje do mebli z ikei. pozdrawiam z tego miejsca pindziołka i królowę blatu, stołu i rosołu. i stajls. i asiulę. i pinky. i pozdrowiłabym mysti z małej, ale ona myśli, że może dostać harry'ego stylesa na własność.

calamity westchnęła i odsłoniła trochę kołdry, po czym wodząc palcem po nagich plecach ashtona  zastanawiała się, jak to wszystko było możliwe, skąd u chłopaka, który „tylko” grał na perkusji takie mięśnie?

- to łaskocze – mruknął ashton w poduszkę, powodując cichy chichot u calamity. – tak trochę-mocno.

- i dobrze – odparła natychmiastowo calamity, uśmiechając się. – ma łaskotać.

ashton wymruczał coś niezrozumiale i powoli przekręcił się tak, by móc spojrzeć na uśmiechniętą calamity, która z wręcz błogim wyrazem twarzy lekko musnęła policzek chłopaka.

- cześć – rzucił irwin, posyłając calamity senne spojrzenie. – jak się spało?

- nie powiem, żebym była wyspana – zachichotała calamity, czerwieniąc się lekko. ashton jej zawtórował i chwyciwszy kołdrę, przykrył się nią prawie po czubek głowy i dosłownie położył na calamity, ukrywając twarz w zagłębieniu między szyją a obojczykiem.

- ładnie pachniesz – wymamrotał chłopak. – tak… po swojemu.

calamity roześmiała się perliście i mocno przytuliła do ashtona, który zachowywał się jak niedźwiadek zbudzony ze snu zimowego; mruczał i mlaskał, otulając się kołdrą.

- wiesz, zastanawiałam się kiedyś, jaki masz głos z samego rana – odezwała się calamity, opierając podbródek na głowie ashtona. – i nie spodziewałam się tej chrypki.

- hm – mruknął chłopak, a calamity poczuła tuż przy swojej skórze, jak usta irwina wyginają się w uśmiechu. – a skąd takie przemyślenia?

- ludzie zawsze mają inny głos, gdy wstają – westchnęła calamity, oddając się całkowicie swojej filozoficznej stronie charakteru. – tak, jakby byli innymi ludźmi przez te dwadzieścia minut. trochę bezbronni, wrażliwi ciut.

ashton przesunął się, by móc położyć się obok calamity i patrzeć na nią, gdy ta opowiada o tym, co jej siedzi w głowie; gdyby ktoś chłopaka zapytał, co najbardziej lubi w calamity, bez wahania odpowiedziałby, że wyraz twarzy, gdy cammie opowiada o swoich wyobrażeniach. wtedy lekko przymykała oczy i uśmiechała się z rozmarzeniem, czasami gestykulowała, a czasami tylko podpierała głowę na dłoni i mówiła, mówiła, mówiła, przeskakując z tematu na temat.

- bo wtedy jesteśmy podatni na wszystko – wtrącił ashton, kreśląc palcem esy-floresy na barku calamity. – wiesz, jak się budzisz z drzemki to nagle wszystko jest świeże, przez jakieś dwadzieścia sekund, a mózg pusty.

- a potem wszystko wraca – pociągnęła calamity, kręcąc się na łóżku, by w końcu obrócić się na bok. – i nagle już mamy maskę, bo mózg nam mówi, że tak musi być.

- och, calamity – westchnął ashton, uśmiechając się. cammie przysunęła się jeszcze bliżej chłopaka, by go pocałować i w tej samej chwili do sypialni dziewczyny weszła mama calamity, dzierżąc kosz z praniem.

- calamity, tutaj masz… och. och, ja… uhm… - kobieta ewidentnie nie wiedziała, gdzie podziać oczy, gdy dostrzegła porozrzucane po pokoju ciuchy zarówno własnej córki, jak i jej chłopaka. ashton zarumienił się po cebulki włosów i pomachał ręką.

- dzień dobry, pani mamo – bąknął chłopak, mentalnie dając sobie solidnego kuksańca w bok. – my sobie tutaj, tak… uhm, rozmawiamy.

- widzę – mruknęła kobieta, odzyskawszy rezon. – calamity, proszę się ubrać i zejdź na dół – dodała mama calamity, ciężko wzdychając.

- jasne – rzuciła cammie, i  jak gdyby nigdy nic wstała z łóżka, podniosła koszulkę ashtona i założyła ją przez głowę, po czym, nadal bez żadnego skrępowania, wyszła z pokoju.

- ashton… - powiedziała mama calamity, kręcąc głową. – ja naprawdę mam nadzieję, że wy…

- jasne, pani mamo! – chłopak zaczerwienił się jeszcze bardziej (o ile to w ogóle możliwe). – wszystko było tak, jak powinno być, nie musi się pani martwić.

- mam nadzieję – kobieta ze świstem wypuściła powietrze z płuc i postawiwszy kosz z praniem na komodzie, odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju, rzucając na odchodnym coś o odpowiedzialności.

- jest za zimno – jęknął ashton, gdy calamity, podskakując jak mały szczeniak, zaczęła prosić go o kąpiel w oceanie. – nie mamy strojów kąpielowych, cammie.

- no i co! – pisnęła calamity, klaszcząc w dłonie. – wykąpmy się nago!

- jezus maria, calamity. – ashton pokręcił głową, nie bardzo wierząc w to, co słyszy. – nawet nie mamy ręczników.

 - no i co?! – calamity usiadła obok chłopaka na piasku i mocno wtuliła w jego ramię. – ashton, proszę.

irwin chwilami nienawidził tego, że musi być rozsądkiem ich związku; nie lubił tego wtedy, gdy musiał calamity odmawiać wykonania jej kolejnego szalonego pomysłu - tak jak wtedy, gdy chciała iść na spacer podczas tornada (tutaj, na szczęście, ashton miał solidne wsparcie mamy calamity) albo wtedy, gdy chciała wejść do ogromnej opony zostawionej przez sąsiada i stoczyć się z górki nieopodal domu irwina.

- ashton – jęknęła calamity, wydymając usta. – nie bądź taki, chodź.

- och, calamity… - westchnął chłopak i ze zrezygnowaniem ściągnął bluzę i podkoszulek. – nie będziemy się kąpać nago! – zaznaczył od razu, gdy zobaczył, że calamity, z radością godną pięcioletniego dziecka w sklepie z zabawkami, zaczęła ściągać kolejne części ubrania.

- dlaczego? – jęknęła calamity raz jeszcze, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. – psujesz zabawę.

- zapalenie płuc ci zepsuje zabawę – mruknął ashton, kręcąc głowę. w końcu oswobodził się z dżinsów, a gdy dostrzegł kątem oka, że calamity też już jest gotowa, chłopak bez ostrzeżenia przerzucił cammie przez ramię i szybkim tempem zaczął iść w kierunku morza.

- ejże! – zawyła calamity, uderzając piąstkami w plecy irwina. – chciałam sama wejść!

- wrzucę cię tam – zarechotał ashton, przystając na skraju plaży. gdy poczuł, jak zimna woda dotyka jego stóp, całą siłą woli powstrzymał się od ucieczki i z miną człowieka, który widział już wszystko, wszedł do wody.

- to jest zimne! – wrzasnęła calamity, gdy ashton zanurzył się na tyle, by calamity też była mokra. – cofam pomysł, postaw mnie i daj uciec!

- nie – uciął ashton, uśmiechając się szeroko. w końcu postawił calamity (woda sięgała jej mniej-więcej do pleców) i spojrzał na nią rozbawiony.

- ashton! – pisnęła calamity, gdy kolejna fala uderzyła w ich ciała. – wyjdźmy!

- nie – powtórzył chłopak, przysuwając calamity do siebie. dziewczyna w końcu roześmiała się perliście i zarzuciwszy mu ręce na ramiona, mocno pocałowała, nadal się śmiejąc.

- och, calamity… - westchnął ashton, opierając czoło o głowę cammie. – kocham cię jak idiota.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro