Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

siedem

a/n - cześć. lubię ashtona. i płatki z gorącym mlekiem. nawiasem mówiąc, zdaję sobie sprawę z ustawicznego powtarzania "calamity" i praktycznie braku zamienników, ale uparłam się na taką formę i miałam nadzieję, że jakoś to się da przełknąć. uhm, tyle.

- calamity? – krzyknął ashton, wchodząc do środka opuszczonego domu. – cammie? jesteś tutaj?

jedyną odpowiedzią był odgłos chodzenia po spróchniałych panelach i świst wiatru za oknem; listopad był po raz pierwszy od dawna jesienny, bardzo jesienny; często padało, a liście przybrały kolor złota, który tak podobał się calamity.

- calamity? – powtórzył chłopak, rozglądając się wokół siebie. w myślach wyrzucał sobie kłótnię z cammie, przez którą teraz nie wiedział, gdzie dziewczyna się znajduje; nie wiedziała też tego mama calamity, dlatego gdy cammie nie wróciła na noc do domu, oboje postanowili wyruszyć na poszukiwania. mama ashtona zaopiekowała się młodszym rodzeństwem calamity, a ashton po kolei odhaczał wszelkie możliwe miejsca, w których dziewczyna mogła się zaszyć.

- cammie, proszę… - jęknął irwin łamiącym się głosem. – calamity!

nic. cisza. chłopak przełknął ślinę i postanowił sprawdzić pierwsze piętro ponurego domostwa, do którego dwa razy zapuścili się z calamity, gdy ta chciała „poczuć atmosferę wojny” – chociaż dom zbudowano w dziesięć lat po wojnie, ashton sprawdził to już dawno – i powoli wszedł po ledwo trzymających się schodach. jego wzrok przykuła widoczna dziura w jednym stopniu, jakby utknęła tam czyjaś noga podczas gwałtownego biegu.

- kurwa mać – mruknął ashton, przyspieszając kroku. w końcu znalazł się na pierwszym piętrze, które dosłownie śmierdziało pleśnią i grzybem; irwin schował twarz za zgiętym ramieniem tak, by jak najmniej fetoru dostało się do nosa i  kontynuował poszukiwania.

na pierwszym piętrze ponurego domostwa znajdowały się cztery pokoje i miniaturowa łazienka, z której bił taki odór, że ani on, ani calamity nie odważyli się otworzyć drzwi na więcej niż dwa centymetry.

- cammie? – krzyknął ashton, zaglądając do pierwszego pokoju, jednak zastał tam tylko kilka pustych butelek po tanim winie i porozrzucane pety. – calamity? – powtórzył, otwierając drugie drzwi.

- słodki panie, cammie! – wyszeptał chłopak, gdy zobaczył leżącą na podłodze dziewczynę z liśćmi wplątanymi we włosy i poszarpaną kurtką. – cammie, słońce.

- cześć ashton – mruknęła calamity słabo, otwierając powoli oczy. – co robisz u mnie w domu?

- w domu? och, calamity… - westchnął ashton, czując, że kilka łez spływa mu po policzkach. – calamity – dodał raz jeszcze, delikatnie podnosząc dziewczynę i przytulając ją do swojej klatki piersiowej.

- na pewno niczego nie potrzebujesz? – spytał ashton, klepiąc calamity w, jak stwierdziła dziewczyna, zagipsowaną nogę. – coś do picia?

- nie, dzięki, serio, nie musisz tego robić – powiedziała calamity, uśmiechając się do chłopaka. cammie do końca rozumiała ten cały rejwach wokół jej osoby; ona po prostu poszła na spacer, a że akurat się przewróciła na schodach i nie potrafiła później z nich zejść, bo coś ją bolało, to drugorzędna sprawa.

- calamity, martwiłem się o ciebie, twoja mama też się martwiła – odparł ashton, patrząc na troską na dziewczynę, która wtedy przyglądała się rzucanym przez okno cieniom spadających liści. – myślałem, że zapadłaś się pod ziemię, jak kamień w wodę.

- chciałabym, żeby tak było – wyparowała calamity, nadal się uśmiechając. – chciałabym zobaczyć, jak ludzie reagują na to, że mnie nie ma. zastanawiałam się, ile osób przyszłoby na mój pogrzeb, wiesz?

- calamity… - zaczął ashton ostrzegawczo, ale calamity zbyła go machnięciem ręki.

- a ty nie jesteś ciekaw, czy kogoś obchodzisz? nie chciałbyś się dowiedzieć, czy faktycznie coś znaczysz dla ludzi, czy po prostu sobie istniejesz, ot tak, bo kiedyś mama przespała się z tatą – parsknęła śmiechem cammie, a przez jej twarz przebiegł ledwo zauważalny cień. – nie powiesz mi, że nie jesteś ciekaw. każdy jest.

- cammie… - ashton pokręcił głową, po czym ściągnął buty i wdrapał się na łóżko dziewczyny i usiadł obok niej, krzyżując nogi, które dość wyraźnie się odznaczały na białej pościeli. – dlaczego cię tak ciągnie do śmierci?

- nie ciągnie, głupku – calamity roześmiała się bez cienia wesołości. – ja chcę umrzeć. to nie jest jakaś dziwna fascynacja albo fetysz, tatuśku – dodała, uśmiechając się nieco złośliwie. ashton wydał z siebie dźwięk podobny do warkotu i westchnął ciężko.

zapadła cisza. calamity zaczęła wyłamywać palce i odstawiać jakieś scenki, które właśnie uroiły się w jej głowie, a ashton oparł głowę o ramę łóżka i przymknął oczy. starał się ubrać myśli w słowa, które nie zabrzmią jak oskarżenie, ale jednocześnie nie pozostawią calamity drogi ucieczki, którą ona skwapliwie by wykorzystała.

- dlaczego chcesz umrzeć, calamity? poza ciekawością – mruknął irwin, nie otwierając oczu. cammie poruszyła się niespokojnie na łóżku, a ashton mógł przysiąc, że usłyszał pracę milionów trybików w mózgu dziewczyny.

- bo nie pasuję tutaj – stwierdziła w końcu calamity. – widzisz, ja bym chciała żyć w zgodzie z sobą, rozumiesz. nie chcę iść na studia, szukać dobrej pracy, wyjść za mąż i umrzeć. ja bym chciała wskoczyć do oceanu w grudniu, bo mam na to ochotę. chciałabym wykrzyczeć, że cię kocham na środku ulicy i nie przejmować się ludźmi, którzy popukają się w głowę – parsknęła cammie, wtulając się w ramię chłopaka.

- chciałabym mieć własny świat. z tobą. ale tutaj nie dam rady, ludzie są niemili, spójrz na moich rodziców, ashton. rozeszli się i skaczą sobie do gardeł za każdym razem, gdy się widzą. to jest idealny świat? nie sądzę – skwitowała calamity, poważniejąc. – to jest świat powierzchowny. i nudny, czarno-biały, bez szarości, a ja kocham szarości, te obszary, gdzie zacierają się granice, ashton. dlatego chcę umrzeć, żeby na to nie patrzeć.

- a pomyślałaś o tym, że inni nie wyobrażają sobie swojego świata bez ciebie? – powiedział ashton, spoglądając na calamity. – że ktoś teraz złapał byka za rogi i jest w stanie zrobić wszystko, bo jest szczęśliwy?

- obracasz kota ogonem, ash, nie jestem egoistką – fuknął cammie, odsuwając się. – ja myślę o wszystkich. że skoro ja nie pasuję do obrazka, to ten obrazek psuję.

- jesteś całym moim obrazem, calamity – westchnął ashton, uśmiechając się smutno. – i byłoby mi szalenie miło, gdybyś to w końcu wzięła pod uwagę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro