Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

pięć

a/n - ogólnie, to chciałabym pozdrowić całą klasę czterysta dwa i andy'ego larkina i ludwiczka andersona. i przyjmuję zamówienia na waszych własnych ashtonów (tzw. wwa), wysyłka i sprokurowanie jednego ashtona - około dwadzieścia lat.

ashton dosłownie wpadł do domu calamity, nie kłopocząc się nawet z dzwonieniem do drzwi czy chociażby pukaniem. mama dziewczyny z lekkim strachem w oczach spojrzała na chłopaka, który rozbieganym wzrokiem rozglądał się po mieszkaniu.

- jest u siebie – rzuciła kobieta zrezygnowanym tonem, po czym wróciła do kuchni, kręcąc głową. irwin westchnął ciężko i przeskakując co drugi schodek, w końcu znalazł się pod drzwiami prowadzącymi do sypialni calamity.

- cammie?

- nie wchodź! – wrzasnęła calamity, rzucając czymś w drzwi. – nawet się nie waż wchodzić!

ashton przymknął oczy i jeszcze raz zapukał do drzwi, tym razem nieco delikatniej.

- calamity?

- POWIEDZIAŁAM COŚ – ryknęła dziewczyna, pociągając nosem. – WYNOŚ SIĘ!

ashton oparł głowę o drzwi i przygryzł dolną wargę; po chwili zastanowienia, przekręcił gałkę i wszedł do pokoju calamity.

pokoju, który wyglądał jak pole bitwy między calamity, a jakimś potworem, który stopniowo pożerał kolejne części wyposażenia, ciuchy i drobne bzdurki, których calamity miała tysiące, upchane w każdym możliwym kącie i na każdej możliwej półce.

pośrodku tego… wszystkiego, siedziała calamity, obejmując się kościstymi ramionami, ze swetrem ashtona zarzuconym na prawie nagie ciało; dziewczyna dygotała z zimna, bo, sądząc po zasłonkach, które powiewały na wietrze, do sypialni wpadła spora ilość chłodnego, październikowego powietrza.

- calamity… - westchnął ashton, robiąc dwa kroki w stronę dziewczyny. – cammie…

- ty ewidentnie nie rozumiesz języka angielskiego – warknęła calamity, podnosząc głowę i patrząc na ashtona nienawistnym wzrokiem. – ja mówię do słupa czy jak? powiedziałam, że masz nie wchodzić, powiedziałam, że masz się wynosić, a ty nie, włazisz mi z butami w życie! po co?!

- calamity… - ashton spuścił głowę i przymknąwszy oczy, wypuścił ciężko powietrze z płuc. – możesz mi, z łaski powiedzieć, co ci jest?

- NIC, DO JASNEJ CHOLERY – ryknęła calamity, rzucając w chłopaka poduszką. – NIC MI NIE JEST, JEST WSZYSTKO OKEJ, CZY JA NIE MOGĘ BYĆ PRZEZ CHWILĘ SAMA?!

- cammie.. – wymamrotał irwin i zrobił kolejne dwa kroki w stronę miejsca, gdzie siedziała calamity. – powiesz mi o co chodzi i spadam, słowo harcerza.

- nigdy nie byłeś harcerzem – warknęła calamity, patrząc na ashtona spode łba, ale ostatecznie dziewczyna przesunęła się kawałek tak, by chłopak mógł zmieścić się między nią a komodą. – nienawidzę cię teraz – dodała calamity, żując dolną wargę.

- zwisa mi to – odparł ashton, wzruszając ramionami. – powiesz mi, co jest?

calamity spuściła głowę i ukryła ją między kolanami, mamrocząc coś pod nosem.

- słucham? – ashton uniósł jedna brew, nie bardzo wyłapując sens wypowiedzi calamity.

- bo mi się wydaje, że nie mam prawa być smutna – westchnęła calamity, na powrót przyciągając kolana do klatki piersiowej i obejmując je ramionami. – bo inni mają gorzej, no nie? ja czuję, że nie mam do tego prawa, rozumiesz, nie powinnam być smutna, bo ludzie głodują, bo giną i umierają i znikają każdego dnia, a ja siedzę i płaczę, bo mam siebie dosyć. i nie umiem tego ogarnąć, bo ash, ja nie wiem. nic nie wiem.

ashton miał całkiem poważną ochotę uderzyć się w twarz otwartą dłonią, jednak przyzwyczajony do egzystencjalnych rozterek calamity, postanowił zachować absolutny spokój i pokerową twarz, chociażby na wierzchu. chłopak automatycznie ścisnął drobną dłoń calamity; w sumie, dla niego każda dłoń była drobna, ale ta calamity była w dodatku wręcz trupioblada, z widocznymi żyłkami i obgryzionymi paznokciami.

- calamity, mówiłem ci, że…

- mówiłeś mi sporo rzeczy – wtrąciła calamity, mrużąc oczy i jednocześnie nieznacznie przysuwając się w stronę ashtona. – powiedziałeś, że mnie kochasz, prawda?

irwin lekko się zaczerwienił i podrapał nerwowo po karku.

- no… tak – mruknął w końcu, siląc się na uśmiech. calamity tylko potrząsnęła głową.

- właśnie. a skąd ja wiem, że cię kocham? – rzuciła calamity, spoglądając na ashtona z -w końcu!- przebłyskiem sympatii. - ja nie wiem, czy cię kocham, bo to nie jest tak, że mam jakiś ogrom doświadczenia w tej dziedzinie – urwała calamity, zanosząc się wymuszonym śmiechem.

– ja nic nie wiem, to mnie boli. że jest tyle rzeczy o których mogłabym się dowiedzieć, ale się nie dowiem, bo jestem dziwna. i nie umiem się o nich dowiadywać. jak chociażby kosmos. kosmos jest zajebisty, ashton. a ja nic o nim nie wiem. albo fizyka, einstein i te klimaty. jestem zwyczajnie głupia, ash. wiesz, co ja wiem? – calamity zamknęła oczy i wczepiła się dłońmi w ramię chłopaka.

- cammie, ja naprawdę chciałbym w końcu wyartykułować coś więcej niż…

– ja wiem, że moje pędzle będą niedługo łyse. i wiem, że ty się zakochałeś w calamity, która jest wesoła… – kontynuowała calamity, jakby niepomna prób ashtona; chłopak się w końcu poddał i zacisnąwszy usta, przysłuchiwał się słowotokowi. - …a nie calamity, która czuje się jak wór ziemniaków wrzucony do piwnicy, bo ktoś nagle zapragnął być na diecie bezwęglowodanowej.

- wystarczy – warknął w końcu ashton i wstał z podłogi, po czym wyciągnął rękę w stronę zdziwionej calamity. – wstawaj.

- ale…

- wstawaj – powtórzył ashton, niecierpliwie tupiąc nogą. wolną ręką sprawdził, czy nadal w ma w kieszeni swoje papierosy, a gdy calamity w końcu wstała, podtrzymując ręką narzutę ze swetra chłopaka, irwin pociągnął calamity w stronę jej łazienki.

- o co ci chodzi – westchnęła calamity, drepcząc za ashtonem, który wydawał się być nieźle podminowany.

gdy weszli do łazienki, ashton posadził calamity na pralce, odłożył na podłogę zapalniczkę i papierosy, a sam odkręcił wodę w kranie nad wanną i po kilku minutach, nadal bez słowa, podniósł calamity jakby była piórkiem i po prostu wszedł z nią do wody, tak jak stał, w tshircie i spodniach.

- i po co to wszystko – spytała w końcu calamity, gdy jako-tako umościli się w wannie. ashton, nadal nic nie mówiąc, wziął słuchawkę prysznica i ustawiwszy optymalną temperaturę, zaczął polewać wodą głowę calamity, która natychmiast ucichła.

- chciałem, żebyś się uspokoiła – mruknął ashton, przeczesując palcami włosy calamity. – żebyś przestała o tym wszystkim myśleć, odetchnęła i na litość boską, zrozumiała jedną rzecz – ashton przerwał na chwilę masaż głowy i podniósł z podłogi papierosy i odpalił jednego. wydmuchując dym, irwin spojrzał na cammie i uśmiechnął się szeroko.

- ja się zakochałem w calamity, nie „wesołej calamity” albo „smutnej calamity”.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro