dwa
calamity czuła się źle, bardzo źle i w sumie, sama nie rozumiała dlaczego, bo wszystko było okej. miała gdzie spać, miała co jeść, chwilami nawet miała do kogo się odezwać – to znaczy wtedy, gdy jej kotka miała ochotę słuchać wywodów swojej pani – więc co takiego się działo?
calamity nagle zdała sobie sprawę z tego, że nie ma znajomych i jest, w gruncie rzeczy, sama. i wtedy stało się coś dziwnego – do jej oczu napłynęły łzy, dłonie zaczęły się dziwnie trząść, a głos nienaturalnie się zmienił, z normalnego na wysoki i piszczący, jak kwilenie małego dziecka.
calamity była przerażona, bo nie mogła złapać oddechu, by po chwili wpaść w hiperwentylację; pokój był za ciasny i ściany wręcz napierały na drobną osóbkę siedzącą na środku, a w ułamku sekundy pomieszczenie było za wielkie i zbyt puste; muzyka za głośna, a chwilę później za cicha, bo nie zagłuszała myśli,; było gorąco, ale gdy otworzyła okno, zerwał się niesamowity wiatr, wpędzając do pokoju chłód.
- co się dzieje – szepnęła calamity, ocierając łzy z policzków. dziewczyna była absolutnie zaskoczona tym, jak bardzo zasmuciła samą siebie rozmyślaniem o tym, że nikogo nie ma. calamity westchnęła ciężko i podciągnęła nosem, próbując się jakoś uspokoić.
- calamity? masz gościa! – krzyknęła mama dziewczyny, a po chwili calamity usłyszała mocne łup-łup, ktoś wchodził po schodach, chyba przeskakując co drugi stopień. łupanie ustało w tej samej chwili, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
- calamity? jesteś tam? – odezwał się ashton, najprawdopodobniej przykładając głowę do drzwi. – cammie?
calamity uśmiechnęła się przez łzy; jeszcze nikt nigdy nie dał jej tak uroczego zdrobnienia, to bez wątpienia musi trafić na jej listę najpiękniejszych rzeczy.
- cammie? – powtórzył ashton, lekko zdenerwowany. – wszystko okej?
- wejdź – szepnęła calamity na tyle głośno, by można ją było usłyszeć. – wszystko okej.
- cammie? – ashton wszedł powoli do pokoju, a gdy zobaczył skuloną na łóżku dziewczynę, z kolanami podciągniętymi pod brodę i chudymi ramionami obejmującymi nogi, przystanął w pół kroku. – calamity, co się dzieje?
- nic – rzuciła calamity, wzruszając ramionami. – dlaczego pytasz?
ashton lekko uniósł brwi, nie bardzo wiedząc, czy calamity jest po prostu sarkastyczna, czy, po prostu, uważa to wszystko za codzienność; chłopak postanowił przyjąć tą drugą opcję, a po tej krótkiej naradzie z samym sobą, usiadł na brzegu łóżka i zaczął badawczo obserwować zachowanie dziewczyny.
- uhm, twoja mama mówiła, że nie wyszłaś dzisiaj na wybrzeże – bąknął irwin, posyłając dziewczynie słaby uśmiech. – pomyślałem, że może jesteś chora.
- nie – natychmiast wtrąciła calamity, patrząc na ashtona z nikłym rozbawieniem w oczach. – ja po prostu… dziwnie mi dzisiaj, tak jakoś.
- a, rozumiem – mruknął ashton, drapiąc się po karku. – a może masz ochotę wyjść?
oczy calamity błysnęły z podekscytowania, a sama dziewczyna od razu zerwała się z łóżka i podbiegła do okna.
- zanosi się na deszcz! – pisnęła calamity, klaszcząc w dłonie. – chodźmy na spacer w deszczu!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro