Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

cztery

a/n - polecam zespół, którego piosenka jest po prawej stronie w "załącznikach"; polecam też jajecznicę z pomidorami i szczypiorkiem; jak ktoś chce skomentować rozdział na twitterze, polecam hasztag #okurkawodna.

- chciałabym mieszkać w paryżu – westchnęła calamity, opierając się plecami o półkę z książkami. – codziennie jadłabym bagietki pod wieżą eiffle!

ashton uśmiechnął się i pokręcił głową; dwie godziny wcześniej, calamity chciała być lisem, bo lisy mają strasznie ładny kolor sierści i potrafią szybko biegać, a jeszcze przed pomysłem z lisem był koncept na życie zgodnie z pradawnymi bóstwami przyrody.

chłopak pchnął lekko wózek z książkami w stronę działu ze słownikami i widząc widoczne oznaki zamyślenia u calamity, postanowił dodać coś od siebie do jej najnowszego pomysłu.

- pod wieżą eiffle jest zawsze pełno ludzi z  samego rana – stwierdził retorycznie, odkładając na półkę kolejne woluminy „encyklopedii powszechnej”.

- ludzie są okej – mruknęła calamity, wzruszając ramionami i odepchnąwszy się od oparcia, dziewczyna zaczęła pomagać ashtonowi. – to znaczy, dopóki nie chcą z tobą rozmawiać. bo ja nie umiem francuskiego.

- zawsze się można nauczyć – rzucił ashton, podnosząc z wózka kolejną książkę. – jakieś korepetycje czy coś.

- jeśli to nie miał być podtekst, a poważna propozycja, to jestem z ciebie dumna – roześmiała się calamity, wskakując na niemal pusty wózek. irwin pokręcił głową, ale nie mógł opanować szerokiego uśmiechu, który wpłynął na jego usta.

- calamity, jesteś niepowtarzalna – mruknął chłopak, popychając wózek z siedzącą na nim calamity w stronę działu z przewodnikami turystycznymi. – to jak, zwiedzamy francję? – dodał, gdy w końcu odnalazł na półce przewodnik po paryżu. ashton usiadł na podłodze tak, by wózek – w pewnym sensie – zasłaniał i jego i calamity, która klasnęła w dłonie i zeskoczywszy z wózka, przycupnęła obok irwina.

- chciałabym zobaczyć pola elizejskie – wymamrotała calamity, wodząc palcem po mapce dołączonej do przewodnika. – o, albo znaleźć jakąś małą kawiarnię i udawać, że jestem jak jakaś wyrafinowana paryżanka, kupiłabym sobie ten taki… hm – calamity zasępiła się na chwilę, zastanawiając się nad brakującym słowem, wzbudzając tym samym rechot u ashtona.

- co ci się w tej głowie kłębi – westchnął chłopak, patrząc na calamity z politowaniem.

- uchwyt na papieros! – wrzasnęła calamity, uśmiechając się szeroko. – taki jak miała audrey! mogłabym założyć małą czarną, ułożyć włosy w kok, o tak – tutaj calamity chwyciła swoje włosy i związawszy gumką, ułożyła karykaturalny koczek – i kupić diadem od tiffany’ego i… i… miałabym idealne kreski na powiekach w końcu – zakończyła, uśmiechając się do własnych myśli. ashton pokręcił głową i zamknął przewodnik, po czym odłożył go na wózek.

- zastanawiam się – mruknął ashton, obejmując calamity w pasie – co by było, gdybym nie poszedł wtedy na wybrzeże.

- o, a to akurat jest proste – zachichotała calamity, wtulając się w chłopaka. – cała szkoła udawałaby, że jest im smutno z powodu mojej śmierci, dyrektorka rzuciłaby gadką-szmatką o tym, że jeśli ktoś ma problemy, powinien się zgłosić do psychologa i  takie tam. myślałam, że masz większą wyobraźnię, ashton – skwitowała calamity, przewracając oczami.

- cammie… - ashton wypuścił ze świstem powietrze z płuc, opierając podbródek na głowie calamity. – a chcesz mi powiedzieć, dlaczego w ogóle byłaś na tym wybrzeżu?

- chciałam umrzeć – rzuciła calamity bez ogródek. – a myślisz, że po co nosiłabym w kieszeni oxazepam?

- och – mruknął tylko irwin, nie bardzo wiedząc, gdzie podziać wzrok. – ja… uhm…

- nie chciałam umrzeć, bo się źle czuję, jestem po prostu ciekawa – powiedziała szybko calamity, wyciągając ramiona przed siebie i przyglądając się swoim dłoniom. – a ty nie jesteś ciekawy?

- śmierci? – ashton podniósł głowę i oparł ją z kolei o półki. – jakoś… nie, znaczy, nie wiem, nie myślałem o tym.

- a ja dużo – wtrąciła calamity, obracając się tak, by móc spojrzeć na irwina. – jak byłam chora to się zastanawiałam, czy będę mogła na przykład pamiętać wszystko, co zrobiłam. o, albo czy będę pamiętać mamę i pójść do niej kiedyś jako, wiesz, nowy człowiek. dlatego chciałam umrzeć.

zapadła cisza, przerywana szmerem rozmów innych ludzi, przechadzających się między regałami.

- to dlaczego wyrzuciłaś tabletki? – wykrztusił w końcu ashton.

- bo stwierdziłam, że jeśli się mylę, to nie mam odwrotu – stwierdziła rzeczowo calamity, drapiąc się po karku z lekkim zakłopotaniem. – a jak znam siebie, to mylę się na pewno.

ashton parsknął nieco wymuszonym śmiechem, podniósł się z podłogi i chwycił z powrotem przewodnik po paryżu, otwierając go na przypadkowej stronie. zaciekawiona calamity wstała, otrzepała spodnie i zajrzała chłopakowi przez ramię, ciekawa, co też on tam takiego znalazł.

- wiesz, calamity – mruknął ashton, wodząc palcem po kartce. – czasami myślę, że jesteś wytworem mojej wyobraźni.

- znam kilka sposobów na to, żeby ci udowodnić – zachichotała calamity, zakrywając usta dłonią; bibliotekarka minęła ich już dwa razy i zmierzyła parę nastolatków dość nienawistnym wzrokiem, za każdym razem sycząc i mrucząc coś o ciszy.

ashton uśmiechnął się półgębkiem i szybkim ruchem odwrócił tak, by calamity opierała się o regał, a on sam stanął naprzeciw niej.

- ja też – mruknął i zasłonił ich twarze otwartym przewodnikiem po francji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro