cztery
a/n - polecam zespół, którego piosenka jest po prawej stronie w "załącznikach"; polecam też jajecznicę z pomidorami i szczypiorkiem; jak ktoś chce skomentować rozdział na twitterze, polecam hasztag #okurkawodna.
- chciałabym mieszkać w paryżu – westchnęła calamity, opierając się plecami o półkę z książkami. – codziennie jadłabym bagietki pod wieżą eiffle!
ashton uśmiechnął się i pokręcił głową; dwie godziny wcześniej, calamity chciała być lisem, bo lisy mają strasznie ładny kolor sierści i potrafią szybko biegać, a jeszcze przed pomysłem z lisem był koncept na życie zgodnie z pradawnymi bóstwami przyrody.
chłopak pchnął lekko wózek z książkami w stronę działu ze słownikami i widząc widoczne oznaki zamyślenia u calamity, postanowił dodać coś od siebie do jej najnowszego pomysłu.
- pod wieżą eiffle jest zawsze pełno ludzi z samego rana – stwierdził retorycznie, odkładając na półkę kolejne woluminy „encyklopedii powszechnej”.
- ludzie są okej – mruknęła calamity, wzruszając ramionami i odepchnąwszy się od oparcia, dziewczyna zaczęła pomagać ashtonowi. – to znaczy, dopóki nie chcą z tobą rozmawiać. bo ja nie umiem francuskiego.
- zawsze się można nauczyć – rzucił ashton, podnosząc z wózka kolejną książkę. – jakieś korepetycje czy coś.
- jeśli to nie miał być podtekst, a poważna propozycja, to jestem z ciebie dumna – roześmiała się calamity, wskakując na niemal pusty wózek. irwin pokręcił głową, ale nie mógł opanować szerokiego uśmiechu, który wpłynął na jego usta.
- calamity, jesteś niepowtarzalna – mruknął chłopak, popychając wózek z siedzącą na nim calamity w stronę działu z przewodnikami turystycznymi. – to jak, zwiedzamy francję? – dodał, gdy w końcu odnalazł na półce przewodnik po paryżu. ashton usiadł na podłodze tak, by wózek – w pewnym sensie – zasłaniał i jego i calamity, która klasnęła w dłonie i zeskoczywszy z wózka, przycupnęła obok irwina.
- chciałabym zobaczyć pola elizejskie – wymamrotała calamity, wodząc palcem po mapce dołączonej do przewodnika. – o, albo znaleźć jakąś małą kawiarnię i udawać, że jestem jak jakaś wyrafinowana paryżanka, kupiłabym sobie ten taki… hm – calamity zasępiła się na chwilę, zastanawiając się nad brakującym słowem, wzbudzając tym samym rechot u ashtona.
- co ci się w tej głowie kłębi – westchnął chłopak, patrząc na calamity z politowaniem.
- uchwyt na papieros! – wrzasnęła calamity, uśmiechając się szeroko. – taki jak miała audrey! mogłabym założyć małą czarną, ułożyć włosy w kok, o tak – tutaj calamity chwyciła swoje włosy i związawszy gumką, ułożyła karykaturalny koczek – i kupić diadem od tiffany’ego i… i… miałabym idealne kreski na powiekach w końcu – zakończyła, uśmiechając się do własnych myśli. ashton pokręcił głową i zamknął przewodnik, po czym odłożył go na wózek.
- zastanawiam się – mruknął ashton, obejmując calamity w pasie – co by było, gdybym nie poszedł wtedy na wybrzeże.
- o, a to akurat jest proste – zachichotała calamity, wtulając się w chłopaka. – cała szkoła udawałaby, że jest im smutno z powodu mojej śmierci, dyrektorka rzuciłaby gadką-szmatką o tym, że jeśli ktoś ma problemy, powinien się zgłosić do psychologa i takie tam. myślałam, że masz większą wyobraźnię, ashton – skwitowała calamity, przewracając oczami.
- cammie… - ashton wypuścił ze świstem powietrze z płuc, opierając podbródek na głowie calamity. – a chcesz mi powiedzieć, dlaczego w ogóle byłaś na tym wybrzeżu?
- chciałam umrzeć – rzuciła calamity bez ogródek. – a myślisz, że po co nosiłabym w kieszeni oxazepam?
- och – mruknął tylko irwin, nie bardzo wiedząc, gdzie podziać wzrok. – ja… uhm…
- nie chciałam umrzeć, bo się źle czuję, jestem po prostu ciekawa – powiedziała szybko calamity, wyciągając ramiona przed siebie i przyglądając się swoim dłoniom. – a ty nie jesteś ciekawy?
- śmierci? – ashton podniósł głowę i oparł ją z kolei o półki. – jakoś… nie, znaczy, nie wiem, nie myślałem o tym.
- a ja dużo – wtrąciła calamity, obracając się tak, by móc spojrzeć na irwina. – jak byłam chora to się zastanawiałam, czy będę mogła na przykład pamiętać wszystko, co zrobiłam. o, albo czy będę pamiętać mamę i pójść do niej kiedyś jako, wiesz, nowy człowiek. dlatego chciałam umrzeć.
zapadła cisza, przerywana szmerem rozmów innych ludzi, przechadzających się między regałami.
- to dlaczego wyrzuciłaś tabletki? – wykrztusił w końcu ashton.
- bo stwierdziłam, że jeśli się mylę, to nie mam odwrotu – stwierdziła rzeczowo calamity, drapiąc się po karku z lekkim zakłopotaniem. – a jak znam siebie, to mylę się na pewno.
ashton parsknął nieco wymuszonym śmiechem, podniósł się z podłogi i chwycił z powrotem przewodnik po paryżu, otwierając go na przypadkowej stronie. zaciekawiona calamity wstała, otrzepała spodnie i zajrzała chłopakowi przez ramię, ciekawa, co też on tam takiego znalazł.
- wiesz, calamity – mruknął ashton, wodząc palcem po kartce. – czasami myślę, że jesteś wytworem mojej wyobraźni.
- znam kilka sposobów na to, żeby ci udowodnić – zachichotała calamity, zakrywając usta dłonią; bibliotekarka minęła ich już dwa razy i zmierzyła parę nastolatków dość nienawistnym wzrokiem, za każdym razem sycząc i mrucząc coś o ciszy.
ashton uśmiechnął się półgębkiem i szybkim ruchem odwrócił tak, by calamity opierała się o regał, a on sam stanął naprzeciw niej.
- ja też – mruknął i zasłonił ich twarze otwartym przewodnikiem po francji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro