Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Jak się poznaliście?

Bellamy -

Od kilku dni obserwowałaś obóz tych dziwnych ludzi, którzy... spadli z nieba. Dosłownie spadli z nieba. Wydawali ci się bardzo podejrzani.

- [T.I.]! - zawołał dowódca - Podejdź tu.

Zrobiłaś co kazał i czekałaś z zaciekawieniem co powie.

- Idziesz na zwiady. Czuję, że ci nowi coś knują..

- Tak jest.

- Lincoln pójdzie z tobą - za jego plecami jak na zawołanie pojawił się Lincoln i lekko się uśmiechnął.

Wzieliście potrzebne rzeczy i ruszyliście w drogę. Wasz plan był taki, że będziecie narazie obserwować ich z drzew. Wolałaś atakować, ale słuchałaś się rozkazów.

Doszliście tak blisko obozu jak tylko było to możliwe. Rozdzieliliście się i zaczeliście wspinać się na drzewa. Byłaś w tym świetna. Jak we wszystkim z resztą. Byłaś jedną z najlepszych wojowniczek swojego oddziału.

Siedziałaś na drzewie od kilkunastu minut, gdy nagle poczułaś, że gałąź, na której siedzisz zaczyna się łamać. Byłaś na tyle wysoko, że nie mogłaś zeskoczyć. Właśnie chciałaś przejść na inną gałąź, gdy zobaczyłaś grupkę osób z tamtego obozu.

- Niech to! - krzyknęłaś w duchu.

Obserwowałaś ich próbując się nie ruszać, aby nie złamać gałęzi. Kiedy się rozdzielili odetchnęłaś. Jednak nie na długo. Po chwili zobaczyłaś jak jakiś ciemnowłosy chłopak zmierza w twoją stronę. Zaczęłaś powoli schodzić z drzewa, gdy nagle zawołał:

- Ej! Kim jesteś?! - podszedł bliżej i zobaczył łamiącą się gałąź - Pomogę ci. Tylko się nie ruszaj.

Nic nie powiedziałaś tylko spojrzałaś na niego krzywo.

- Spokojnie, nie chce ci nic zrobić - powiedział łagodnie.

Ty nadal milczałaś.

- Czyli nie chcesz mojej pomocy? - zapytał patrząc na ciebie z dołu.

- Zostaw mnie! - powiedziałaś w końcu, gdy nagle gałąź złamała się a ty zaczęłaś spadać.

Runęłabyś na ziemię, gdyby nie ten dziwny ciemnowłosy chłopak, który właśnie cię złapał.

- Czyli jednak się na coś przydałem - powiedział z uśmiechem dalej trzymając cię na rękach - Jestem Bellamy.

Byłaś trochę w szoku i nic nie odpowiedziałaś. Wyrwałaś mu się i uciekłaś najszybciej jak się da.

Murphy -

To był ciężki i smutny dzień, szczególnie dla Clarke Griffin. Wells Jaha, przyjaciel Clarke, został brutalnie zamordowany. Cała wina spadła na Murphy'ego, został oskarżony o morderstwo. Jego karą miała być śmierć przez powieszenie. Mało cię to obchodziło. Nie przyjaźniłaś się z tym chłopakiem, nawet wolałaś go unikać, ponieważ słyszałaś od innych jaki to on wredny i złośliwy. Pomimo, że kara śmierci była bardzo okrutną karą, to byłaś za sprawiedliwością i chciałaś aby winowajca poniósł konsekwencje, nawet jeśli były tak straszliwe.

Stanęłaś niedaleko miejsca, gdzie miała odbyć się egzekucja. Oparłaś się o drzewo i czekałaś na rozwój akcji. Zobaczyłaś dużą grupę chłopców i kilka dziewczyn, którzy trzymali winnego. Obok niego pojawił się przywódca obozu - Bellamy Blake. Przyglądał się chwilę Murphy'emu, a potem kiwnął głową i grupa chłopców postawiła chłopaka w wyznaczonym miejscu. Założyli mu pętlę na szyję i czekali. Nagle obok Bellamy'ego pojawiła się Clarke.

- Bellamy nie rób tego! - prosiła Blake'a. - Nie jesteś taki!

Ugh, księżniczka musiała się wtrącic... - pomyślałaś i zirytowana skrzyżowałaś ręce na piersi. Kłótnia tych dwoje trwała dalej. Już miałaś odejść i wrócić do obozu, ponieważ po prostu byłaś znudzona, gdy nagle w jednym ułamku sekudny stało się tyle rzeczy naraz. Belka, na której stał Murphy została wypchnięta spod jego nóg, chłopak zawisł, a Charlotte przyznała się do winy. Szok przeszył cały tłum. Podbiegłaś do nich i powiedziałaś:

- Co tak stoicie? Pomóżcie mu!

Niektórzy z chłopaków zdjęli Murphy'ego i postawili go na ziemi. Bellamy z Clarke dalej stali zszokowani i nie wiedzieli co zrobić. Rozejrzałaś się po tłumie zdziwionych osób i krzyknęłaś:

- No łapcie te młodą! Przyznała się do zabójstwa!

- Ale to dziecko... - powiedzieli razem Bellamy z Clarke.

- Ale zabiła jednego z naszych! Z zimną krwią zamordowała twojego przyjaciela! - Podeszłaś bliżej Bellamy'ego. - Jego łatwo chciałeś zabić, ale jak już ta młoda gówniara przyznała się to ty nic! Gdzie tu sprawiedliwość!? Niech ona zawiśnie!

Twoje słowa poparło kilka osob, jak i sam Murphy, który rozkaszlał się na dobre. Podeszłaś do niego, wyjęłaś nóż i przecięłaś sznur, którym miał związane ręce.

- Nie można było szybciej mnie uratować? - powiedział chłopak, przyglądając się tobie.

- Wtedy myślałam, że jesteś winny i chciałam abyś zawisł - posłałaś mu złośliwy uśmieszek.

- Świetnie - przewrócił oczami, ale dostrzegłaś cień uśmiechu. - John Murphy

- [T.I] [T.N].

Raven

Od kilku dni siedziałaś nad pewnym projektem i nie mogłaś go skończyć. To było zbyt skomplikowane. Jednak nie poddawałaś się.

Siedziałaś właśnie przy swoim biurku i rwałaś sobie włosy z głowy, gdy nagle do pomieszczenia weszła pewna dziewczyna.

- Oj wybacz. Musialam się zagapić. Nie te drzwi heh... Ooo robisz coś? Mogę zerknąć?

- Yyy tak jasne.

- Przy okazji, jestem Raven.

- Miło mi cię poznać. Jestem [T.I.].

- To co nad czym tu siedzisz?

- Sama już nie wiem. Zgubiłam się w tym wszystkim.

- Rzucę okiem - powiedziała wesoło i zaczęła się przyglądać twojemu projektowi - Hmm... dodałabym tu tego. O! I tutaj! Jak mogłaś tego nie zayważyć?! - zaśmiała się, a ty razem z nią.

Byłaś pod wrażeniem tego, jaka mądra była. Mądra, ale i śliczna. Patrzyłaś jak myśli nad twoim... a właściwie teraz już waszym projektem i miałaś nadzieję, że zbudujesz z nią piękną relację.

Octavia -

Dla ludzi z nieba ten dzień był bardzo ważny. Skaikru mieli stać się trzynastym klanem. Razem ze swoim klanem - Azgedą staliście przed wieżą i czekaliście na rozpoczęcie ceremonii.

- Nie podoba mi się to, że te całe Skaikru stanie sie trzynastym klanem... - prychnęła z niezadowoleniem twoja matka - Królowa Ludzi Lodu Nia.

Przewróciłaś oczami na jej słowa i podeszłaś do swojego brata Roana.

- Co, znów pieprzy głupoty? - zapytał, spoglądając na ciebie.

- Tak. Nie podoba jej sie to, że ludzie z nieba dołaczą do trzynastego klanu. Moim zdaniem to bardzo dobry pomysł

Roan miał odpowiedzieć, ale w oddali zobaczyliście dwie idące w waszą stronę postacie. Wysokiego mężczyznę z zarostem na twarzy i młodą, ciemnowłosą dziewczynę. Wyglądała na wojowniczke.

Gdy byli już bardzo blisko, przyjrzałaś się jej bliżej.

- Ale ona ładna... - mruknęłaś pod nosem.

- Co? - zapytał Roan.

- Nic.

Podeszłaś do przybyłych. Dziewczyna zmierzyła cię wzrokiem.

- Witaj! Nazywam się Marcus Kane!

- [T.I]. A ty? - spojrzałaś na towarzyszke Kane'a.

- Octavia - powiedziała chłodno i odeszła. Ruszyła w stronę wieży.

- Tak na ogół jest milsza... Heh - powiedział zakłopotany Kane i odszedł, zostawiajac cię samą.

Jasper -

Obudziłaś się z krzykiem, który rozniósł się po całym pomieszczeniu. Znów przyśniły ci się te okropne tortury, które widziałaś codziennie. Przyśniła ci się również straszna doktorka, która za wszystko odpowiadała. Otarłaś czoło z potu, przetarłaś mokre od łez oczy i rozejrzałaś się jak zwykle po pomieszczeniu. Widziałaś swoich najbliższych siedzących w klatkach jak zwierzęta. Straszny widok.

Nagle usłyszałaś głosy i dźwięk otwieranych drzwi. Skuliłaś się w rogu klatki, przyciągając nogi do siebie i trzęsąc się ze strachu. Idą po mnie, pomyślałaś i zamknęłaś oczy.

- Jasper, Maya uwolnijcie ich, a ja idę po resztę - Usłyszałaś niski, męski głos.

Otworzyłaś oczy i zobaczyłaś dwie osoby, które zaczęły podchodzić do klatek i otwierać drzwiczki. Dziewczyna poszła w jedną stronę, a chłopak w drugą. Przyglądałaś im się. Szybkim ruchem otwierali klatka po klatce. Chłopak podszedł do ciebie i spojrzał na ciebie.

- Nie bój się. Wszystko będzie dobrze - Otworzył drzwi od klatki. - Nazywam się Jasper, a to Maya. Przyszliśmy was uratować

- Dziękuję... - powiedziałaś cicho i zaczęłaś powoli wychodzić w klatki.

- Oj, uwaga na głowę... - Złapał cie za rękę i pomógł ci się wydostać. - Jak się nazywasz?

- [T.I] - powiedziałaś i niepewnie stanęłaś obok niego. - Jeszcze raz dziękuję

Chłopak uśmiechnął się i poszedł uwalniać resztę ludzi.

Monty -

Kiedy właz kapsuły otworzył się, poczułaś smak wolności. Razem z innymi wybiegłaś na zewnątrz z uśmiechem na twarzy. Wzięłaś głęboki wdech i wydech, ,,Nie mogę w to uwierzyć" - pomyślałaś. Ignorując resztę ludzi, ruszyłaś w głąb lasu podziwiając i dotykając drzewa, krzewy, liście i kwiaty. To ostatnie najbardziej cię zainteresowało. Kwiaty. Uwielbiałaś je, mimo iż na Arce miałaś tylko jednego kwiatka, którego udało ci się wyhodować. Dużo się uczyłaś z książek o botanice, o owocach i grzybach, które są jadalne albo trujące.
Podeszłaś do fioletowych kwiatów i przykucnęłaś obok nich. Zaciągnęłaś się ich pięknym zapachem.

- To fiołek - usłyszałaś głos za sobą. Odwróciłaś głowę i spojrzałaś na młodego, ciemnowłosego chłopaka o równie ciemnych, skośnych oczach. Trzymał ręce splecione za plecami i przyglądał się kwiatu, przy którym kucałaś.

- Tak, wiem. Piękny jest.

- Też jesteś pię... Znaczy się...Jestem Monty, a ty? - Wstałaś i odwróciłaś się do niego tak, że byliście twarzą w twarz. Zauważyłaś jak twarz chłopaka czerwienieje.

- Nazywam się [T.I] - odpowiedziałaś z lekkim uśmiechem na twarzy.

Gdyby nie Jasper, dalej byście stali tak w niezręcznej ciszy, patrząc się na siebie nawzajem.

Clarke -

Mieszkałaś w niewielkiej chacie w środku lasu. Chata nie służyła tylko jako dom, ale również była miejscem handlu. Wielu ludzi przychodziło do ciebie, wymieniając się rzeczami. Pewnego dnia siedziąc przy stole usłyszałaś dźwięk otwieranych drzwi. Podniosłaś wzrok na nowo przybyłego. Była to młoda dziewczyna o jasnych włosach. Rozejrzała się po pomieszczeniu i podeszła do ciebie. Zabiło ci mocniej serce i zaczęłaś się denerwować - sama nie wiedziałaś dlaczego.

- Cześć. Słyszałam, że jesteś handlarką, mam coś na wymiane - powiedziała pewnie dziewczyna wyjmujac z kieszeni pewne urządzenie.

Szybko podniosłaś się z krzesła, z lekkim uśmiechem na twarzy.

- Em... Tak, tak jestem handlarką. Nazywam się [T.I] - Szybko ugryzłaś się w język. Po co podawać jej imię, co ją to interesuje. Nigdy nie podaję imienia klientom - pomyślałaś.

- Clarke - uśmiechnęła się sympatycznie, na co również odpowiedziałaś szczerym uśmiechem. Przeszłyście do interesów.

Lexa -

Biegłaś właśnie przez las. Śledziłaś Kane'a i jego ludzi, którzy eskortowali porwanego przez nich Ziemianina do jego obozu. Kane nie pozwolił wam iść razem z nimi, twierdził, że to niebezpieczne. Ale oczywiście nie byłabyś sobą, gdybyś nie poszła za nim. Raven chciała iść z tobą, ale nie pozwoliłaś jej ze względu na jej nogę. Kiedy w końcu Kane zatrzymał się, ukryłaś się w krzakach i obserwowałaś sytuację.

- Proponuję ci pokój. Nie chcemy ci nic zrobić – powiedział i rozwiązał mu ręce, co dosyć zdziwiło strażników.

Ziemianin powiedział, że mają odejść i zostawić broń. Nie spodobało ci się to, wiedziałaś, że to nie może skończyć się dobrze. Strażnicy odeszli a Kane rzucił na ziemię całą swoją broń. Nagle Ziemianin bez zastanowienia się na niego rzucił, a Marcus runął na ziemię. Bez zastanowienia zaatakowałaś, choć wiedziałaś, że w tym starciu nie masz żadnych szans. Nagle zrobiło ci się ciemno przed oczami….

Obudził cię straszliwy ból głowy. Dotknęłaś bolącego miejsca i spojrzałaś na swoją rękę. Zobaczyłaś na niej krew. Próbowałaś wstać i zaczęłaś się rozglądać po miejscu, w którym byłaś.

- No w końcu, już myślałem, że się nie obudzisz – usłyszałaś głos Kane’a.

- Gdzie my jesteśmy? Jaha? Co Pan tu robi?

- Nie posłuchałaś mnie – rzekł wymijająco Kane - Kazałem ci zostać. Ehhh uparta jesteś, ale to dobrze. Następnym ra…

- Cisza!! – zawołał jakiś Ziemianin, który właśnie wszedł do waszej celi.

Dopiero teraz zauważyłaś jakąś dziewczynę w chuście na głowie. Stanęła przed nimi i ją zdjęła mówiąc:

- Słuchałam was wystarczająco długo. Wiem, że nie macie w stosunku do nas złych zamiarów. Twojego przyjaciela wyślemy jako wiadomość, a ty.. i ta dziewczyna – spojrzała na ciebie, a ty dostrzegłaś w jej oczach pewnego rodzaju iskierki - zostaniecie ze mną – powiedziała stanowczo.
Widać dużo cię ominęło…..

Lincoln -

Pomimo zakazu Bellamy'ego i tak wychodziłaś poza obóz kiedy chciałaś. Uwielbiałaś przechadzać się nocą, szczególnie o północy, po ciemnym lesie. Było wtedy tak cicho i spokojnie.


Wzięłaś kilka łyków wody i rozejrzałaś się dookoła. Pusto. Szybkim krokiem wyszłaś z obozu i ruszyłaś przed siebie. Włożyłaś ręce do kieszeni kurtki. Zwolniłaś krok i spokojnie szłaś przez las. Co z tego, że tego dnia trochę padało. Lubiłaś deszcz, więc nie przeszkadzało ci, że będziesz mokra.


Idąc przez las, gapiłaś się w ziemię i nuciłaś pod nosem ulubioną piosenkę. Nagle za sobą usłyszałaś łamanie gałęzi. Szybko się odwróciłaś. To ktoś z setki..., pomyślałaś, ale za bardzo się bałaś, aby cokolwiek powiedzieć. Spowrotem się odwróciłaś i szłaś dalej.


Po krótkim czasie, zapuściłaś się dalej niż zamierzałaś. Rośliny były zbyt gęste, więc było ciemniej. Na oślep szłaś przed siebie, aż się potknęłaś i poleciałaś do przodu. Ktoś cię złapał. Poczułaś na ramionach duże ręce, które mocno cię trzymały. Wpadłaś w panikę. Zanim zdążyłaś spojrzeć na nieznajomego, ten pociągnął cię za rękę do jakiejś jaskini. Przerażona nie wiedziałaś co zrobić.


- Puść mnie.... - odważyłaś się wydusić te dwa słowa.


Mężczyzna cię puścił i pozapalał świece. Zrobiło się o wiele jaśniej. Przetarłaś oczy i spojrzałaś na nieznajomego. Był bardzo umięśniony i bardzo przystojny.


- Dlaczego chodzisz o tak później porze po lesie? Wiesz ile po zmroku jest niebezpieczeństw? - Wziął szmatkę i trochę wody. Podszedł do ciebie i złapał twoje ramię. - Zadrapałaś się...


- Kim jesteś? - zapytałaś cicho i patrzyłaś jak mężczyzna delikatnie ociera ci ramię.


- Nazywam się Lincoln - odpowiedział, nie przerywając pracy. - A ty?


- [T.I].


Lincoln odszedł od ciebie i położył szmatkę na stół. Spojrzał znów na ciebie.


- Odprowadzę cię...


- Czemu mi pomagasz?


- Em... - nie odpowiedział, tylko wziął kilka rzeczy i wyszedł. - Chodźmy już


Gabriel-

- Hmm.... Hmmm - nuciłaś pod nosem jedną ze swoich ulubionych piosenek. Siedziałaś przywiązana do drzewa razem z Octavią i Rose.

- Możesz przestać nucić? Próbuję wymyślić sposób ucieczki - szepnęła zirytowana Octavia obserwując ludzi, którzy was przywiązali.

Uśmiechnęłaś się lekko i spojrzałaś na nią z przymróżonych powiek. Octavia się skrzywiła i powiedziała:

- Dobra, rozumiem, dla ciebie wszystko jest zabawą, ale ja chcę stąd uciec

- Ugh boże... - przewróciłaś oczami. - Ja też z chcę stąd uciec, ale...

- To pomóż jej wymyślić dobry plan - przerwała ci ostro Rose.

Prychnęłaś i odwróciłaś głowę. Zauważyłaś, że ludzie, którzy was przyskrzynili, odeszli. Został tylko jeden z nich, który właśnie szedł w waszym kierunku.

- O ktoś idzie... Mmm przystojny - powiedziałaś z uśmieszkiem.

Nieznajomy rzucił wam nóż, który Octavia wzięła i zaczęła przecinać sznur.

- Szybko za nim wrócą - powiedział mężczyzna i już chciał sie odwrócić, ale go zatrzymałaś.

- Jak się nazywasz? - zapytałaś, patrząc prosto na niego.

- Gabriel - odpowiedział.

- [T.I] miło poznać.

Uśmiechnął się lekko i szybko odszedł.


Ilian-

- Octavia dasz radę? - podszedł do niej Kane. - Nie musisz tego robić

- Nie, dam radę. Wygram Konklawe - oświadczyła cicho.

Przyglądałaś się tej rozmowie ze skrzyżowanymi rękami na piersi. Nie wierzyłaś w to, że Octavia wygra jakąś tam Konklawe. Musiałaś wymyślić coś innego. Musiałaś mieć plan awaryjny. Jeśli Skaikru nie dostaną bunkru to będzie katastrofa i ludzie z nieba zginą. Odeszłaś od nich i ruszyłaś przed siebie, obmyślając swój plan. A gdyby tak... - zaczęłaś wyobrażać sobie różne wyjścia. - Uciekne stąd i znajdę inny schron...

Rozważając te pomysły, nie zauważyłaś, że na kogoś wpadłaś. Podniosłaś głowę i nieśmiało się uśmiechnęłaś.

- O... Wybacz... Zamyśliłam się i no....

- Oj nie szkodzi! - uśmiechnął się miło nieznajomy. - Jestem Ilian - Wystawił rękę.

- [T.I] - Uścisnęłaś mu dłoń.

- Nad czym tak rozmyślałaś? - zapytał, idąc obok ciebie.

Zastanawiałaś się czy mu powiedzieć, czy mu zaufać. Zerknęłaś na niego. Nie wyglądał na takiego, który wyśmiał by twoje pomysły i cię samą zostawił. Przydałby się ktoś do podróży...

Zdecydowałaś się mu wszystko wyjawić. Chłopak przez chwilę milczał, aż w końcu powiedział:

- A myślałem, że jestem jedyny, który chce uciec... Witaj towarzyszko!

Od razu zwialiście z Polis, szukając własnej, bezpiecznej kryjówki.


Roan-

Schowałaś swoje rzeczy do torby i odwróciłaś się do drzwi.

- Będę spadać - powiedziałaś do Niylah.

- Ciemno się robi, może przenocujesz u mnie? Wszędzie kręcą się podejrzani goście...

- Nie, spoko. Dam sobie radę z nimi - rzuciłaś krótko i włożyłaś naboje do pistoletu.

- To do zobaczenia! - przytuliła cię.

- Cześć! - wyszłaś.

Odetchnęłaś głęboko i ruszyłaś przed siebie. Spojrzałaś w górę, Niylah miała rację, robiło sie ciemno. Ale nie chciałaś kolejny raz wpychać się jej na noc do domu.

- Jeszcze zapoluję i coś znajdę do przenocowania... - powiedziałaś do siebie.

Usłyszałaś kroki za sobą. Szybko się odwróciłaś, ale nikogo nie widziałaś. Wydawało mi się, pomyślałaś i parłaś przed siebie. Po jakimś czasie twojej wędrówki upolowałaś królika i razem z upolowaną kolacją, szukałaś schronienia.

Znów spojrzałaś w niebo. Wysoko nad tobą lśnił Księżyc.

- Chociaż trochę światła... - mruknęłaś i miałaś dalej ruszać, ale poczułaś coś zimnego i ostrego przy swojej szyji. Przełknęłaś ze zdenerwowaniem ślinę i stałaś nieruchomo.

- Gdzie się wybierasz Wanhedo? - usłyszałaś zimny, męski głos.

Nie odezwałaś się. Układałaś plan w głowie. A może szybki obrót, uderzenie i spieprzam..., myślałaś gorączkowo.

- Hmm nie odzywamy się? - zaśmiał się sarkastycznie. Drugą ręką zabrał ci królika i wyrzucił w las.

- To była moja kolacja... - mruknęłaś z irytacją.

- O, a jednak umiesz mówić... Pójdziesz ze... - Zabrał nóż z twojego gardła i obrócił cię tak, że byłaś twarzą przy jego twarzy. Coś w jego wyrazie twarzy nagle się zmieniło. - ...mną

Patrzyłaś z obojetnością na niego, ale on... Inaczej. Z zachwytem i pożądaniem.

- Ja... - zaczął.

Dlaczego tak nagle ucichł? - pomyślałaś. Wyjęłaś powoli nóż i szybkim ruchem wbiłaś go w udo nieznajomemu. Mężczyzna syknął, a ty chciałaś zacząć uciekać. Rzuciłaś się do przodu, ale nagle złapał cię za rękę.

- Ejeje a ty gdzie? - Jego twarz znów się zmieniła. Tym razem mina klasycznego pewniaczka, który myśli, że jest najlepszy. - Jesteś moja Wanhedo, idę cię... - Znów się zawiesił.

Co do cholery, pomyślałaś. Wyszarpnęłaś się z jego uścisku. Zaczęłaś uciekać.

- Jak się nazywasz? - krzyknął za tobą.

- Chrzan się!

- Jeszcze cię złapię - krzyknął z radością.

Biegłaś jak szalona przed siebie.


BONUSIK:
Jaha -

Twoje życie na Arce nie było zbyt ciekawe. Nie byłaś w sumie nikim ważnym i nie miałaś żadnej określonej funkcji.
Pewnego dnia, kiedy bardzo ci się nudziło postanowiłaś, że zrobisz ciasteczka. Wzięłaś wszystkie potrzebne produkty i poszłaś do kuchni. Szło ci świetnie. Mąka, jajka, cukier, mleko, a na koniec najważniejszy składnik….czekolada! Wymieszałaś wszystko i właśnie miałaś wstawiać ciasteczka do piekarnika. Schyliłaś się i poczułaś, że ktoś w ciebie wpada.

- O matko przepraszam! Nie zauważyłem cię – powiedział sam kanclerz Jaha.

- Heh…. Dzień dobry. Cóż za spotkanie. Ahh miłość przy piekarniku – szepnęłaś, ale usłyszał to.

- Oj jaka tam miłość hihi – zachichotał lekko i przybliżył się do ciebie – mów mi Jaha.

- Dobrze, ale najpierw wstawie te ciasteczka – powiedziałaś nieśmiało i wstawiłaś ciasteczka do piekarnika. Twój ukochany przyglądał ci się rozmarzony.

- A ty jak masz na imię piękna?

- Nazywam się [T.I.} – powiedziałaś i spojrzałaś w jego piękne oczy.

- Cudownie imię. Niemal tak cudowne jak ty.

- Ah przestań!! Onieśmielasz mnie!

- AH to ty przestań! Hihi – znowu zachichotał, był taki słodki… jak te czekoladowe ciasteczka.

- Jaha….. muszę ci coś powiedzieć. Zakochałam się.

- W KIM?!

- W tobie głuptasie.

- Oh no tak hihihi – słodziak.

Rozmawialiście tak chyba z 2 godziny o waszym wspólnym gwiezdnym życiu, gdy nagle sobie coś przypomniałaś.

- BOŻE! CIASTECZKA!

- Ja jestem twoim ciasteczkiem…. Czekoladowym.

- NIE! CIASTECZKA SIĘ PALĄ – krzyknęłaś i pobiegłaś do piekarnika…. Tak, do tego pamiętnego piekarnika, przy którym spotkaliście się jakieś 2 godziny temu. Wyjęłaś ciasteczka czarne jak….. Jaha podbiegł do ciebie i krzyknął zrozpaczony:

- O nie! Są czarne jak ja!

- I tak je zjemy kochanie – uśmiechnęłaś się i usiedliście koło piekarnika jedząc… węgiel.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro