17. 💞Jak wyznał/a/łaś miłość💞
Na końcu ciekawy bonusik z Jahą w roli głównej - trochę śmiechu nie zaszkodzi 😄
Bellamy -
Zaczęłaś spędzać z Bellamym coraz więcej czasu. Spotykaliście się potejemnie w jednej z twoich kryjówek. Nie chceliście, aby ktoś się o was dowiedział, bo mogłoby się to źle skończyć.
Szłaś lasem. Nie miałaś nawet konkretnego powodu czy misji. Po prostu chciałaś odpocząć od tego całego zgiełku, wojny i kłótni. Sama w lesie czułaś się bezpieczna i wolna. Nie byłaś jednak tak do końca sama...
W pewnym momencie poczułaś na swoim ramieniu jakiś dotyk. Momentalnie się odwróciłaś, wyjęłaś ze swojej kieszeni nóż i przyłożyłaś zamaskowanej postaci do gardła.
Zobaczyłaś, że mężczyzna chce zdjąć maskę, więc mocniej przyłożyłaś mu nóż do gardła.
- No wiesz ty co? Tak witasz wybranka swojego serca? - zapytał rozbawiony....
- Bellamy?? Ale mnie wystraszyłeś! - powiedziałaś z ulgą.
- Musisz być bardziej czujna - powiedział z uśmieszkiem.
- Pff. A co ty tu w ogóle robisz? - zapytałaś udając obrażoną.
- To co już nie mogę zobaczyć twojej ślicznej buźki bez okazji? - zapytał i zaczął do ciebie podchodzić.
Zaczęłaś się cofać. W końcu zabrakło ci miejsca i poczułaś, że dotykasz plecami o konar wielkego drzewa.
Bellamy położył ręce po obu twoich stronach i uśmiechnął się.
- Co się tak szczerzysz? - zapytałaś ale nie uzyskałaś żadnej odpowiedzi.
Bellamy po prostu stał i się na ciebie patrzył.
- Po prostu.... kocham cię - powiedział i mocno cię pocałował.
Murphy -
Przed oczami migały ci obrazy z różnych przeżyć z ostatnich tygodni spędzonych na Ziemi. Tyle już się wydarzyło. Najwięcej przygód miałaś z Johnem Murphym, chłopakiem, który prawie został powieszony. Krótko mówiąc po waszym pierwszym spotkaniu, zostaliście razem wygnani z obozu (po akcji z "cudowną" Charlotte). Mieliście dzikie akcje z Ziemianami, tortury z ich strony, ucieczki, walki o przetrwanie, później znów zgrzyty z dowódcą setki i jego księżniczką, aż w końcu wylądowaliście na pustyni z... Jahą.
Otworzyłaś szeroko oczy, po czym je szybko zmrużyłaś, bo słońce ostro zaświeciło ci w twarz.
- [T.I] obudziła się! - krzyknął jeden z mężczyzn z "pielgrzymki" Jahy.
- Dobrze, to możemy ruszać dalej! - odkrzyknął Jaha.
Podszedł do ciebie Murphy i podał ci dłoń. Złapałaś ją, a chłopak pomógł ci wstać. Wzięłaś swoją torbę i przełożyłaś ją przez głowę.
- Już myślałem, że się nie obudzisz - zaśmiał się chłopak i włożył ręce do kieszeni spodni.
- Płakałbyś co? - posłałaś mu uśmieszek i ruszyłaś przed siebie, wymijając chłopaka.
- Ha ha bardzo śmieszne, nie płakałbym za tobą gdybyś się nie obudziła... - pojawił się obok ciebie i razem szliście za Jahą i jego ludźmi.
- Jaaasnee - Poprawiłaś torbę i krzyknęłaś do Jahy - Ej! Daleko jeszcze?
- Tak! - odkrzyknął radośnie.
Pięć minut później.
- Daleko jeszcze!? - krzyknął Murphy.
- Tak!
Na zmianę co dziesięć, piętnaście minut krzyczeliście w kółko to samo pytanie. Za dwudziestym razem Jaha nie wytrzymał i puścił wiązankę ciekawych słów do was.
- Uuu język panie Kanclerzu! - wybuchnął śmiechem John.
- To daleko czy nie!? - zapytałaś ostrzej.
- Weźcie się zamknijcie do cholery! - odwrócił się do was i wystawił w waszą stronę środkowego palca.
- Zły przykład nam dajesz dziadku! - powiedziałaś, a Murphy znowu wybuchł śmiechem.
- Cicho! Zamknąć się! Słyszę głosy.. - Jaha uniósł kij i nasłuchiwał.
- Padło mu na łeb - mruknęłaś i podeszłaś do grupki ludzi stojących przed wielką górą.
Zaczeliscie się wspinać. Gdy już dotarliście na górę, przed wami pojawił się wielki ocean.
- BOGOWIE SIĘ ZLITOWALI! - uradowany Jaha zbiegł z góry i leciał w stronę lódki stojącej na brzegu.
Pobiegliście za nim. Pomogliście mu wypchnąć łódkę na morze i już po dziesięciu minutach odbiliście od brzegu.
Po kilkunastu godzinach, gdy nadeszła już noc, spokojnie dryfowaliście sobie na wodzie. Księżyc jasno świecił, była cisza i spokój.
- Chyba widzę jakąś wyspę w oddali! - oznajmił Jaha, pochylając się do przodu. - Płyńmy....
Nagle coś uderzyło w bok łodzi.
- CHOLERA! - wrzasnął Jaha i cofnął się od barierki łodzi.
- To tylko ryba... - Murphy przewrócił oczami i podniósł wiosło. - Będę wiosłował
Znów coś uderzyło, tym razem mocniej
- Ryba mówisz? - zakpiłaś i zaczęłaś się rozglądać. - Prędzej głodny, zmutowany rekin
Miałaś rację. Odwróciłaś głowę w lewą stronę i cofnęłaś się ze strachu. Paszcza rekina odgryzła kawałek drewna łodzi.
Murphy uderzył go wiosłem, ale to nic nie dało. Rekin znów naparł i tak rozbujał łódź, że kilku pasażerów wypadło za burtę łącznie z tobą. Zaczęłaś szalenie machać rękoma. Umiałaś pływać, ale ze względu na rekina wpadłaś w panikę.
- [T.I]! - krzyknął Murphy.
- Chłopcze płyńmy! Zostaw tych ludzi w wodzie, zginą honorowo a my się ratujmy!
- Spieprzaj dziadu! Sam se płyń jak chcesz, droga wolna! - odwrócił się w twoją stronę i podał ci wiosło. Złapałaś je mocno, a Murphy zaczął cię wciągać.
- Szybciej! Rekin za tobą! - przyśpieszyłaś i dotknęłaś rękoma łódki. Zaczęłaś wdrapywać się, John cię złapał w pasie i przyciągnął do siebie. O włos uciekłaś besti. Zamiast ciebie, obiadem zostali pozostali ludzie Jahy. Oddychałaś z trudem przerażona całą sytuacją.
- Czemu... Czemu mnie uratowałeś? Mogłeś się ratować... - wymamrotałaś.
- Bo cię kocham laska. I nie mogłem cię zostawić na pastwę losu - narzucił na ciebie kurtkę. - Przecież bym płakał za tobą gdyby cię zabrakło
Uśmiechnęłaś się i odwróciłaś swoją twarz w stronę jego twarzy. Przybliżyłaś się i pocalowałaś go.
- Możemy płynąć? - Jaha stał nad wami wściekły, przemoczony z wiosłem w ręku.
Raven -
Od jakiegoś czasu zaczęłaś spędzać z Raven coraz mniej czasu. Miałaś wrażenie jakby cię... unikała? Nie miałaś pojęcia o co może chodzić, bo miałyście naprawde dobry kontakt.
Pewnego dnia zdecydowałaś, że pójdziesz ją odwiedzić, tak bez okazji. Poszłaś do niej i lekko zapukałaś w drzwi. Kiedy nie usłyszałaś żadnej odpowiedzi stwierdziłaś, że po prostu wejdziesz. Uchyliłaś drzwi i zobaczyłaś pochyloną nad stołem Raven, która spawała ze sobą jakieś dwie metalowe blachy.
Dziewczyna nie zwracała na ciebie uwagi więc lekko odchrząknęłaś. Raven natychmiastowo zdjęła z głowy maskę, która chroniła jej oczy i spojrzała na ciebie. W jej oczach mogłaś zauważyć panikę.
- A co ty tu robisz? - zapytała odsuwając się lekko.
- Po prostu chciałam cię odwiedzić. Nie można? - zapytałaś śmiejąc się. Zaczęłaś do niej podchodzić, aby ją przytulić, jednak ta jeszcze bardziej się odsunęła.
- Em..
- Raven co się z tobą dzieje? Ostatnio jesteś jakaś inna... unikasz mnie. Coś się stało? Coś ci zrobiłam? Proszę powiedz.
- Nie.. ja po prostu..
- Po prostu co?! - krzyknęłaś zirytowana.
- Bo ja... ja chciałam ci to powiedzieć od dłuższego czasu. Ale nie miałam odwagi... ehh myślę, że teraz jest odpowiedni moment.
- Nie rozumiem cię Raven. O co chodzi?
- [T.I.] - powiedziała i podeszła do ciebie zostawiając między wami naprawdę małą odległość - Ja cię kocham.
Zamurowało cię. Spojrzałaś w jej oczy, w których ujrzałaś już nie zakłopotanie, ale pewność siebie i szczerość.
- Co? - tylko to potrafiłaś z siebie w tamtym momencie wykrztusić.
Raven posmutniała.
- Ehh.. tak myślałam, że nie czujesz tego samego do mnie.
- Co? Nie! - krzyknęłaś - Raven... ja też cię kocham - powiedziałaś i złączyłaś wasze usta w namiętnym pocałunku.
Octavia -
Od waszego pierwszego spotkania minęło sporo czasu. Skaikru stało się oficjalnie trzynastym klanem, a ty poznałaś bliżej Octavię. Niesamowita dziewczyna. Za każdym razem, gdy ją widziałaś, serce biło ci mocniej. Właśnie dzisiejszego dnia miałyście się spotkać. W środku lasu.
Wsiadłaś na konia i już chciałaś wyruszyć, ale zatrzymał cię twój brat - Roan.
- A gdzie się panna wybiera? - zapytał podchodząc do konia.
- Do lasu.
- Yhym... Do niej?
- Tak - odpowiedziałaś i zarumieniłaś się.
- To miłego spotkania - poklepał konia po grzbiecie i odszedł z uśmieszkiem.
Ruszyłaś w stronę lasu. Pędziłaś galopem na spotkanie z ukochaną. Wiatr rozwiewał ci włosy, czułaś ekscytację przepływającą ci przez ciało. Postanowiłaś, że tego pięknego dnia, powiesz Octavii co do niej czujesz.
Zeszłaś z konia i obejrzałaś się dookoła. Jeszcze jej nie było. Oparłaś się o drzewo i czekałaś.
Po kilkunastu minutach usłyszałaś tupot kopyt. Octavia podjechała do ciebie i zeszła ze swojego wierzchowca. Podbiegłaś do niej i ją przytuliłaś.
- Dobra! Dobra! Nie tak mocno, dusisz mnie! - zaśmiała się.
Puściłaś ją. Lekko się uśmiechnęłaś.
- To ten... Co u ciebie? - zapytałaś.
- Super... - zaczęła nawijać, ale skupiłaś się na jej pięknych oczach i jej nie słuchałaś.
- Jesteś tam? - spytała po chwili.
- E... Co? Tak heh... Co mówiłaś?
- Że ładna dziś pogoda - roześmiała się.
- A... Słuchaj, muszę ci coś wyznać... - zaczęłaś się denerwować. - Bardzo mi się podobasz Octavio... Kocham cię
Dziewczyna się tylko uśmiechnęła i mocno cię do siebie przytuliła.
- Ja ciebie też - szepnęła.
Jasper -
Po wyjściu z tego paskudnego miejsca, jakim było Mount Weather, w końcu mogłaś nacieszyć się długo wyczekiwaną wolnością. Pierwsze co zrobiłaś to oczywiście wróciłaś do swoich ludzi, do bliskich ci osób. Jednak będąc już w domu, coś ci ciągle chodziło po głowie, nie coś a dokładniej ktoś, młody chłopak o ciemnych włosach. Tak bardzo pragnęłaś go zobaczyć raz jeszcze, podziękować mu za pomoc.
I tak się właśnie stało. Jednego dnia znalazłaś go i podziękowałaś mu za wszystko. Tak się złożyło, że i później spotkaliście się kilka razy, aż w końcu zostaliście dobrymi przyjaciółmi. Podczas jednych z waszych spacerów, stało się coś pięknego.
Był ciepły i słoneczny dzień. Spotkaliście się w lesie, sami. Już na początku Jasper cię zaskoczył, ponieważ wręczył ci mini bukiecik kwiatów.
- Piękne są - Spojrzałaś na kwiaty i powąchałaś je. - Z jakiej to okazji?
- A tak, na poprawę dnia - uśmiechnął się jak zwykle pogodnie i złapał cię za rękę.
Zdziwiłaś się jeszcze bardziej. Spojrzałaś na twarz Jaspera. Ten wpatrywał się w ciebie jak w obraz.
- Kocham cię [T.I] - wyznał chłopak.
Na te słowa od razu się zarumieniłaś. Nie wiedziałaś co powiedzieć, więc jedynie co zrobiłaś to przytuliłaś Jaspera.
Monty -
Siedziałaś z Jasperem na kamieniach przy kawałku drewna służącym za stół. Zajmowaliście się zebranymi wcześniej owocami, które rosły w lesie.
- Mmm...ale pyszne - Jasper przymknął oczy i oblizał usta. - Ten smak... Jestem w raju
Nie słuchałaś go. Byłaś wpatrzona w owoce i rozmyślałaś o Montym. Chłopak Ci się bardzo podobał. Bardzo go lubiłaś, szczególnie za jego delikatną naturę, za to, że był taki miły i kochany. Chciałaś mu wyznać co czujesz, ale nie wiedziałaś kiedy i jak. Bałaś się, że chłopak nie odwajemni twoich uczuć, albo co gorsze między wami zrobi się niezręcznie.
- [T.I] halo! Mówię do ciebie już od dziesięciu minut. Zasnęłaś? - zapytał Jasper chichocząc.
- Co? Nie, nie śpię. Zamyśliłam się. Co mówiłeś? - Spojrzałaś na niego zdezorientowana i na chwilę przerwałaś pracę z owocami.
- Mówiłem o owocach, o ich niesamowitym smaku.
- Aha, to super - Powróciłaś do roboty.
- O Monty idzie!
- Monty?! - krzyknęłaś, a po chwili po wiedziałaś spokojnie. - To fajnie...
Jasper się zaśmiał i pomachał Monty'emu.
- Siemasz amigo! Sadziłeś kwiatki?
- Nie. Jasper możesz nas zostawić na chwilę? Muszę porozmawiać z [T.I] - Monty mówił szybko. Widać było po nim, że bardzo się stresuje. Nie wiedziałaś tylko czym.
- Dobrze gołąbeczki, zostawię was - mruknął i puścił do was oczko.
Gdy Jasper odszedł, zostawiając was samych, Monty usiadł na jego miejscu, naprzeciw ciebie. Może to dobry moment aby wyznać mu co czuję... - pomyślałaś.
- Słuchaj, myślałem o tym długo, chciałem ci powiedzieć, że...
- Też ci muszę coś ważnego powiedzieć! - przerwałaś mu. Poczułaś, że się czerwienisz. - Przepraszam, przerwałam ci
- Co? Ah... Nie szkodzi. Może powiedzmy to razem co? - Pokiwałaś głową na tak. - 3...2...1
- Kocham Cię! - powiedzieliście razem.
Oboje zaczerwienieni, delikatnie się uśmiechnęliście. Monty chwycił twoją dłoń.
- Heh, myślałem, że ty, że nie...
- Ja też myślałam że...
- Boże! Ludzie! - krzyknął Jasper zza drzewa. - Przestańcie gadać, tylko się pocałujcie, albo nie wiem, w krzakach jest wolne miejsce jak coś
- Jasper... - przewróciłaś oczami, a Monty zrobił się bardziej czerwony.
Wstałaś, podeszłaś do Monty'ego i pocalowałaś go w policzek.
Clarke -
Była piękna, spokojna noc. W górze lśnił księżyc, który rozświetlał las. Leżałyście obok siebie na kocu na skraju lasu, oglądając gwiazdy.
- O! Spójrz! - wskazałaś palcem jeden punkt na niebie. - To strzelec
- Piękny - powiedziała Clarke.
Ty jesteś piękniejsza, pomyślałaś. Chciałaś jej wyznać co czujesz, ale bardzo bałaś się jej reakcji. Kochasz ją od pierwszego waszego spotkania w twoim domu.
- O, a tutaj jestes ty [T.I] - wskazała palcem Clarke.
- Co? To jest Niedźwiedzica, a nie ja.
- Ale jesteś odważna i waleczna jak Niedźwiedzica.
- Super porównanie - roześmiałyście się.
- Słuchaj Clarke... - podniosłaś się do pozycji siedzącej i spojrzałaś na dziewczynę. - Chciałam ci powiedzieć, że...
- Tak? - również się podniosła i spojrzała na ciebie.
- Kocham cię Clarke - powiedziałaś to pewnie i wyraźnie, ale po chwili zdałaś se sprawę z tego co zrobiłaś i od razu zaczęłaś się rumienić i stresować.
- Też cię kocham [T.I] - Przybliżyła się do ciebie i lekko pocałowała. - Kochanie nie stresuj się - powiedziała i zaśmiała się między pocałunkami.
Lexa -
Walczyliście już chyba od 4 godzin. Byłaś już tak zmęczona, ale starałaś się tego nie pokazywać. Jednak nie wychodziło ci to za dobrze.
- Wszystko okej? - Lexa spojrzała na ciebie zmartwiona.
- Tak, tak - odpowiedziałaś szybko, nie chcąc jej martwić.
- Napewno? - upewniła się widząc twoje zakłopotanie.
- Yhym..
Zobaczyłaś tylko jej zmartwione spojrzenie i zaczęłaś walczyć dalej.
Mijały kolejne godziny, a z nimi twoje zmęczenie bardziej dawało o sobie znać. Nogi się pod tobą uginały, a oczy same zamykały pod ich własnym ciężarem.
W pewnym momencie do twoich uszu przestały docierać jakiekolwiek dźwięki, świat się zatrzymał. Usłyszałaś tylko stłumiony krzyk. Nawet nie wiedziałaś do kogo należał.
- [T.I.]!!!
Nagle poczułaś silny ból w swoim lewym ramieniu... i upadłaś na ziemię.
***
Powoli otworzyłaś oczy i zobaczyłaś nad sobą czyjąś rozmytą postać.
- Lexa? - wymruczałaś cicho.
- Cii kochana, już wszystko w porządku. Jestem tutaj - powiedziała i pogłaskała cię po spoconej głowie.
- Co.. co się stało? - chciałaś wstać, ale od razu poczułaś paraliżujący ból w ramieniu.
- Nie! Nie wstawaj! Leż! Musisz odpocząć!
- Dobrze już dobrze - powiedziałaś lekko rozbawiona.
- Tak się o ciebie martwiłam - mówiła ze łzami w oczach - Mogłaś mi powiedzieć, że już nie możesz. Po co się zamęczałaś?
- Nie chciałam cię martwić...
- Jesteś idiotką! - krzyknęła i cię przytuliła - Ale i tak cię kocham...
Lincoln -
Po ciekawej akcji w lesie jaka wydarzyła się jakiś czas temu, mnóstwo jeszcze razy potem spotkałaś się z Lincolnem w jego kryjówce w lesie. Polubiłaś go, a on ciebie. Byliście tacy identyczni.
Pewnego razu jak u niego siedziałaś w kryjówce i piłaś herbatę jego własnego przepisu, wkroczyliście na pewien ciekawy temat.
- Masz dziewczynę? - zapytałaś go, biorąc łyk gorącego napoju.
Lincoln zakrztusił się herbatą.
- Słucham?
- No co? Ciekawa jestem - uśmiechnęłaś się lekko. - Ja nigdy nikogo nie miałam
- Ja... Nie mam dziewczyny - odłożył kubek z herbatą. - Ale mam jedną na oku, która mi się podoba
- Ooo - przybliżyłaś się do niego. - No która?
- Ty - spojrzał na ciebie. - Kocham cię
Teraz to ty się zakrztusiłaś. Odłożyłaś powoli napój i spowrotem na niego spojrzałaś.
- Nie wiem co... co powiedzieć...
- Nie musisz nic mówić - przyciągnął cię do siebie i pocałował.
Gabriel-
Siedziałaś obok niego w jego namiocie i przeglądałaś jego zapiski.
- Aha... Zielona mgła? - przejechałaś palcem po kartce. - Ale nudy - mruknęłaś i odłożyłaś notatki.
Gabriel się zaśmiał i wziął kartki do ręki.
- Wiem, zbyt skomplikowane - spojrzał na zapiski. - Ciekawe co jest po drugiej stronie...
- Smoki, jednorożce, wróżki, syrenki - zaczęłaś wymieniać rozbawiona. - Albo smerfy
- Smerfy? - podniósł jedną brew w górę.
- Nie znasz smerfów? Bajka życia - zaczęłaś kręcić się na stołku, na którym siedziałaś.
- Heh nie znam... Słuchaj [T.I] od dłuższego czasu... Znaczy... No
- Boże, no mów
- Podobasz mi się bardzo - spojrzał ci głęboko w oczy.
- O cudownie! - złapałaś go za szyję, przyciągnęłaś do siebie i namiętnie go pocalowałaś w usta.
Po chwili odsunęłaś się od niego z uśmieszkiem. Gabriel siedział z szokiem na twarzy i nie wiedział co zrobić.
- Chciałam to zrobić od chwili gdy cię pierwszy raz zobaczyłam - mruknęłaś i wyszłaś z uśmiechem na twarzy z namiotu.
Ilian-
- Jesteś cudowna! - wykrzyknął Ilian i wpadł jak szalony do schronu, który znalazłaś.
Weszłaś za nim do środka i zamnęłaś właz. Chłopak zapalił światło i zaczął przeszukiwać bunkier.
- Jedzenia i picia starczy na kilka lat! Są miejsca do spania! Boże i to wszystko dla nas! - rozglądał się dookoła z uśmiechem na twarzy.
Odłożyłaś swoje rzeczy na bok i podeszłaś do niego.
- Racja! - spojrzałaś na zapas jedzenia. - Zawsze dopisywało mi szczęście - oparłaś ręce na biodrach i uśmiechnęłaś się. - No może nie zawsze... Na Arce nie miałam szczęścia
- Czemu?
- Złapali mnie za handel ziołem...
- O, dilerka! - roześmiał się. - Tylko mnie tu nie zaćpaj na śmierć!
- Nie mam czym - również się roześmiałaś.
Poszłaś pozwiedzać resztę bunkru.
- Ej! Tu jest coś w rodzaju szklarni... - krzyknęłaś do niego. Ilian od razu przybiegł. Stanął w drzwiach z otwartą buzią.
- Kobieto kocham cię... - dalej stał zszokowany.
- Co? - zaśmiałaś się.
- Em co? Nic.
Roan-
Po waszym pierwszym, szalonym spotkaniu w lesie, dużo się zmieniło. Często na siebie wpadaliście, głównie to Roan na ciebie, bo na początku waszej znajomości nie chciałaś z nim mieć nic wspólnego i starałaś się go unikać. Ale po dłuższym czasie, chciałaś na niego wpadać coraz częściej i z nim spędzać całe dnie. Podobało ci się bardzo jego poczucie humoru i pewność siebie.
Jednego razu chodziłaś sobie nad dużą przepaścią i patrzyłaś co jest w dole. Była tam tylko woda obijająca się o wystające skały. Zaczęłaś wyobrażać sobie co by było gdybyś spadła.
- Słuchaj... Ja rozumiem, że masz depresję, stany lękowe i inne choroby, ale żeby kończyć ze sobą? - usłyszałaś za sobą rozbawiony głos.
Odwróciłaś głowę. Był to nie kto inny jak Roan. Stał oparty o drzewo ze skrzyżowanymi rękami i lekkim uśmieszkiem.
- Słuchając twojego gadania, można dostać szału. Więc co się dziwisz? - powiedziałaś ze śmiechem i znów spojrzałaś w dół. - Skoczyłbyś za mną?
- Proszę cię... Podszedłbym do krawędzi, spojrzałbym jak lecisz i ucieszył się, że nie będę musiał cię więcej oglądać - Zaczął iść w twoją stronę.
- W porządku. To żegnam! - wystawiłaś jedną nogę nad przepaścią.
Roan rzucił się w twoim kierunku i pchnął cię na ziemię z dala od przepaści. Poleciałaś na plecy a Roan wylądował na tobie.
- Odbiło ci?! - krzyknął przerażony, patrząc na twoją twarz.
Wybuchnęłaś śmiechem.
- Boże! Myślałeś, że ja tak serio? - otarłaś łzę.
Roan przewrócił oczami i wstał. Podał ci rękę, którą przyjęłaś i pomógł ci wstać.
- Nie rób tego więcej... - powiedział poważnie, ale po chwili sam zaczął się śmiać.
- Dobra, dobra... - ruszyłaś w stronę lasu. - Poszukam jakiegoś żarełka
- Czekaj... - złapał cię za rękę i przyciągnął do siebie. Objął cię ręką w pasie. - [T.I] od pierwszej chwili gdy cię tylko zobaczyłem, bardzo mi się spodobałaś. Kocham cię - ostatnie słowa powiedział bardzo nieśmiało jak na niego.
- Słodko - powiedziałaś totalnie bez jakichkolwiek emocji. - A ja ciebie nie
- Że co?
Uśmiechnęłaś się i go pocalowałaś.
- To co w końcu? - zapytał po chwili, gdy się oderwałaś od niego.
- Że cię kocham idioto
- Jak śmiesz mówić do mnie idioto? Wiesz kim jestem? - udawał urażonego.
- Debilem, ale to już wiem - objęłaś go rękoma za szyję i pocałowałaś go. On zaś objął cię w tali i z radością odwajemnił pocałunek.
BONUSIK:
Jaha -
Z Perspektywy Jahy
Dzisiaj urodziny [T.I]! Mam zamiar podarować jej swoje serce, wyznać jej moją wielką miłość do niej! No oprócz serca, mam jeszcze ciasto, tak na wszelki wypadek.
Właśnie szedłem korytarzami do [T.I]. Idąc w kierunku jej domu, mijałem wielu ludzi. Z radością ich witałem i mówiłem coś takiego jak "Dziś urodziny [T.I]!" albo "Wyznam jej miłość!". Przechodzący obok mnie ludzie życzyli mi powodzenia, ale nie jestem pewien czy każdy był szczery... Widziałem te sarkastyczne spojrzenia i wredne uśmieszki pod nosem... Przykre. Wystrzele ich w kosmos, ale to później. Najpierw urodziny Pani mojego serca.
W końcu dotarłem pod dobre drzwi. Już miałem pukać, ale usłyszałem bardzo nieprzyjemne dźwięki. Jęki... Stęki... Bardzo się zdziwiłem.
- Mocniej! - Usłyszałem jej głos. Mojej przyszłej żony. Co ona robiła? - Ah nie...!
Teraz naprawdę się zlękłem. Ktoś krzywdził moją miłość. Nie mogłem na to pozwalać.
- Kochanie! Trzymaj się! - Chciałem wejść, ale drzwi były zamknięte na klucz. - Pójdę po łom!
I poszedłem.
Z twojej perspektywy
Usłyszałaś Jahe za drzwiami.
- Cholera... To Jaha - szepnęłaś. - Zaraz tu wejdzie...
Spojrzałaś na drzwi. Gorączkowo myślałaś co robić.
- Kane złaź ze mnie! - odepchnęłaś mężczyznę, który bardzo się zirytował.
- Nie skończyliśmy! - zaczął narzekać, machając rękoma. - Nie wejdzie tu
- Ma łom! Wejdzie! Ubieraj się! - krzyczałaś do niego i zaczęłaś się ubierać.
Perpektywa Jahy
Znalazłem łom i jak najszybciej przybiegłem. Zacząłem napieprzać w drzwi łomem, ale to nic nie dało.
- Z buta trzeba... - mruknąłem i kopnąłem z całej siły w drzwi. Wyleciały z nawiasów. Moja siła zaskakuje nawet mnie. Odrzuciłem łom i wziąłem ciasto. Wszedłem do pomieszczenia. Moja ukochana siedziała na kanapie z Kane'em i oglądali coś w telewizji.
- Co to ma być? - zapytałem, nie wiedząc co się dzieje.
- Kane był smutny, więc uznałam, że poprawię mu humor. Zaproponowałam film - oświadczyła i znów spojrzała na ekran.
Jaka miła dziewczyna, taka pomocna. Uśmiechnąłem się i podeszłem bliżej.
- Możemy porozmawiać? W cztery oczy?
Kane wyszedł, a ja usiadłem obok ukochanej.
- Sluchaj. Z okazji twoich urodzin... Życzę ci wszystkiego co najlepsze. - złapałem ją za rękę. - Kocham cię najmocniej na świecie!
Zobaczyłem w jej oczach łzy. Już wiedziałem. To miłość.
- Ja ciebie też! - rzuciła mi się na szyję. Przytuliłem ją.
- Tak z ciekawości. Jaki film oglądaliście - zapytałem z radością.
- Taki familijny, bardzo sympatyczny
- Tytuł?
- Madagaskar... - odsunęła się ode mnie.
- Bajka dla dzieci? - zdziwiłem się. - Te jęki... Kto wydawał te dźwięki?
- No wiesz... Zwierzęta. Lwy tak robią... Zapomnij, zjedzmy ciasto!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro