Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1



Clarke

Ciemność, tylko to nam pozostało, wszystko inne poszło w zapomnienie, nie warto kochać, to twoja największa słabość. Tajemnicza postać odziana w ciemne szaty, wypowiadająca te słowa nawiedza mnie już od paru dni. Ciągle nie mogę się pozbierać po tym co się wydarzyło. Chciałam odejść, lecz nie mogłam zostawić go samego z tym wszystkim. Nie po tym co się wydarzyło, nie teraz gdy wszyscy znów jesteśmy w niebezpieczeństwie. Czasami zastanawiam się, czy postąpiłam słusznie niszcząc Allie, czy opłacało się tyle poświęcić. Moje przemyślenia przerwał strażnik prowadzący dwójkę dzieci, które mają poranione dłonie. Czas wracać do pracy. – Co im się stało? – Pytam przyglądając się ranom na rękach poszkodowanych. – Znaleźliśmy ich przy bramie obozu, nie wiemy kim są, ale chyba nie są szkodliwi. Odpowiedział po czym zniknął z mojego pola widzenia. – Cześć, jestem Clarke zaraz się wami zajmę. - Zaczęłam, aby ta dwójka się mnie nie bała. Po trzygodzinnej zmianie w szpitalu, udałam się do swojego pokoju, aby trochę odpocząć i wszystko jeszcze raz przemyśleć. Przed wejściem do kwater mieszkalnych spotykam jego. Najlepszego słuchacza na świecie tego, który zawsze pomaga mi w kryzysie. – Księżniczko, gdzie się wybierasz? – Ton jego głosu przeszył mnie aż do kości. Odwróciłam się i mogłam bezkarnie patrzeć w jego czekoladowe oczy. – Clarke, wszystko okej? – Spytał, ponieważ zbyt długo nic nie mówiłam, a ja po prostu utonęłam w jego tęczówkach. – Tak, tak wszystko okej, możemy porozmawiać u mnie? – Odpowiedziałam, nie chcąc wzbudzać jego podejrzeń. – Czy to propozycja na którą tak długo czekałem? – Pierwszy raz od dawna usłyszałam jego śmiech. – Możesz pomarzyć Blake. – Odparłam przygryzając wargę, by się nie zaśmiać. – W takim razie, Panie przodem. – Powiedział przepuszczając mnie w drzwiach do mojej kwatery. – Jaki szarmancki. – Chciałam troszkę się z nim podroczyć. – Mogę być arogancki, jak dawniej. – Szepnął wprost do mojego ucha. – Mieliśmy rozmawiać Bellamy. – Uśmiechnęłam się krzywo w jego kierunku. – Wiem.. Musimy znaleźć sposób, by.. – Zaczął, lecz nie pozwoliłam mu dokończyć. – Nie o tym chciałam rozmawiać Bell. – Powiedziałam cicho. – To o czym? – Zapytał. – Rozmawiałeś z nią? – Próbowałam nawiązać z nim kontakt wzrokowy. – Clarke.. Wiesz, że ona mi tego nie wybaczy. Nie nie rozmawiałem. – Ona jest w szoku Bell, daj jej czas ty także go potrzebujesz. – Powiedziałam podchodząc bliżej. – Bo ty wiesz czego ja potrzebuje! – Krzyknął, na co się wzdrygnęłam co musiał zauważyć. – Przepraszam, to dla mnie trudne, własna siostra mnie nienawidzi. – Powiedział załamany. – Jeśli potrzebujesz przebaczenia to Ci je daje. – Szepnęłam przytulając się do jego umięśnionego torsu.

Octavia

Czemu mnie to spotyka? Dlaczego nie mogę przestać czuć tego bólu, jakiego doznaje każdej nocy z jego powodu? Czemu nie mogę po prostu zapomnieć?! – Przestań tak intensywnie myśleć. – Odezwał się chłopak przywiązany do szpitalnego łóżka. – Oni Cię dopadną. – Odpowiadam beznamiętnie, skupiając swój wzrok na suficie. – Nie chciałem nikogo skrzywdzić, chciałem niszczyć coś co zabiło moją rodzinę. Chciałem zemsty. – Mówi Ilian, przeszywając mnie spojrzeniem. – To ich nie obchodzi. – Odpowiedziałam, chcąc go zbyć lecz ten nie dawał za wygraną, niestety nie wiedział co się szykuje. Do pomieszczenia wchodzi Kane, w eskorcie dwóch strażników. Wymieniam porozumiewawcze spojrzenie ze strażnikami, Kane zostaje obezwładniony, a ja zamierzam wymierzyć sprawiedliwość. Wychodzimy z zakutym Ilianem na zewnątrz i kierujemy się w TO miejsce. Chłopak pada na kolana i czeka, aż zrobię swoje, nic nie mówi - Nagle Kane znajduje się obok lecz boi się podejść bliżej. –Nie jesteś zabójcą. – Powiedział przerażony Monty – Mylisz się .. – Mówię po czym przykładam pistolet do głowy Iliana. – Streszczaj się. – To pierwsze słowa które wypowiedział chłopak. Spoglądam na niego, ale przed oczami mam Lincolna i jego oczy wiercące we mnie dziurę. - CZARNY DESZCZ! – Rozbrzmiał alarm bijący na powrót do środka, lecz ja nadal stoję obok klęczącego chłopaka z pistoletem przy jego skroni, gdy wszyscy w popłochu uciekają do środka. – Octavio, odłóż broń i wejdź do środka. – Nie reaguje na słowa kanclerza, zagryzam wargę. – Lincolnowi też kazali paść na kolana.. – W mojej głowie powstał obraz, przywołany przez Kane 'a. – Pike stał dokładnie tam gdzie ty i wymierzył mu w głowę.. – Widziałam to.. – Moja ręka zaczęła drżeć. – Jeśli to zrobisz nie będziesz lepsza od niego.. – Jego słowa były tak prawdziwe, wszystko wróciło, cały ból. – upuściłam pistolet i nie zważając na wołania uciekłam.

Bellamy

Naszą, krótką chwilę przerwały hałasy dochodzące z za drzwi. Oderwaliśmy się od siebie, udając się w kierunku dźwięków. Wyszliśmy na zewnątrz, było tu pełno przerażonych ludzi. – Co tu się stało? – Spytałem, przypadkowego mężczyznę stojącego pod drzwiami. – Ogłosili alarm. – Odpowiedział. – Clarke, musimy iść do Kane'a. – Powiedziałem do niej przekrzykując tłum. – Jasne, musimy to wyjaśnić. Poszliśmy do pokoju kanclerza, lecz jego tam nie zastaliśmy. – Sprawdźmy na zewnątrz. – Powiedziałem, łapiąc ją za rękę. Przeszedł mnie dziwny dreszcz, lecz nie puściłem dłoni blondynki. Wyszliśmy z Arki, zauważyliśmy że Kane rozmawia z Montym. – Co się stało? – Spojrzałem na niego, ten unikał mojego spojrzenia. – Wybuchł bunt, chcieli zabić tego, który zniszczył Arkę. Octavia.. ona chciała go zastrzelić. – Odpowiedział spokojnie, spuszczając wzrok. - Gdzie jest moja siostra?! – Krzyknąłem, dając upust emocjom nie dowierzając w jego słowa. – Nie wiem Bellamy, uciekła.. nie wytrzymała, gdy przypomniałem jej co zrobił Pike. I musieliśmy wypuścić tego chłopaka, aby taka sytuacja więcej się nie powtórzyła. - Mówi Kane, lecz nadal na mnie nie patrzy. – Co zrobiłeś?! – Rzuciłem się na niego z pięściami, lecz zaraz zostałem odciągnięty. – Przepraszam, musiałem to zrobić. – Odparłem skruszony, po czym udałem się do środka. – Muszę ją znaleźć. – Powiedziałem. – Bell, to niebezpieczne, zaraz może padać. – Usłyszałem cichy głos Clarke. – Nie obchodzi mnie to. – Wyszarpnąłem swoją rękę z jej uścisku, kierując się do środka, ponownie. – Muszę zebrać ludzi. - Powiedziałem na tyle głośno aby każdy  to usłyszał. Półgodziny później znalazłem pięciu ludzi, gotowych pójść ze mną. W obozie wszystko wróciło do normy, wszyscy pracowali przy naprawie Arki. Nagle niebo pociemniało, zaczęło padać. Poczułem pieczenie na swojej skórze. – CZARNY DESZCZ! Wszyscy do środka!! – Krzyknąłem, a po chwili rozległ się alarm. Ludzie w popłochu uciekali w kierunku statku. Znaleźliśmy się w środku, nigdzie nie widziałem Clarke. Serce waliło jak oszalałe. Zacząłem w pośpiechu ściągać mokre rzeczy, równocześnie rozglądając się za dziewczyną.

Witam w moim nowym opowiadaniu :D  Mam nadzieje, że przypadnie wam do gustu. Piszcie co myślicie ;) Czekam na wasze opinie :)

Sylwia xoxo

Gwiazdeczki? Komentarze?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro