Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Nie sądziłam, że sytuacja pod dachem naszego domu może być jeszcze bardziej napięta. A jednak. Mam ochotę zrzucić Leona ze schodów za każdym razem, gdy zauważam go na piętrze i utopić go w basenie, gdy tylko przypadkiem wpadamy na siebie na podwórku. Milczymy, jednak nasze skupione spojrzenia toczą wojnę za nas.

Próbowałam przepracować rozrywającą moje ciało złość u terapeutki, u której odbywam cotygodniowe spotkania, jednak tym razem czuję się jeszcze gorzej, niż przed wczorajszą, poranną wizytą. Buzuje we mnie tyle gniewu i bliżej niezrozumiałych emocji, że sama mam ochotę wskoczyć do zburzonego morza i nigdy z niego nie wychodzić. Może to dobry czas, by odkryć swoje syrenie moce i zniknąć stąd raz na zawsze?

Przechodząc jednak do bardziej lądowych problemów, w czasie mojej walki z wewnętrznymi rozterkami, garstka miejscowych fanów Leona odkryła, gdzie właśnie przebywa ich idol i sytuacja zaczęła delikatnie wymykać się nam spod kontroli. Wczoraj pod nasz dom musiał podjechać patrol miejscowej policji, gdyż przed żelazną bramą (chwała bogu za nasze wysokie ogrodzenie) położyły się dwie pijane, dobrze znane mi ze szkoły dziewczyny, które, gdyby tego wszystkiego było mało, były topless i nie chciały opuścić tego miejsca, dopóki O MÓJ BOŻE LEO nie podpisze im się na cyckach. Przypomnę tylko - gołych cyckach. Pominę już fakt, że jedna z nich zwymiotowała nam później do donicy z kwiatami, krzycząc do zniecierpliwionych policjantów, że mogą pocałować ją w dupę. Sytuacja przestała nawet bawić moją mamę, która na początku podchodziła do tego wszystkiego z ogromnym luzem i była jedyną obecną w domu osobą, która nie panikowała. Wymioty w doniczce zmieniły wszystko.

Dzisiaj siedzę samotnie na tarasie i starając się nie rozpłynąć, poczytuję „Malibu płonie" autorstwa Taylor Jenkins Reid. Po rewelacyjnej „Siedmiu mężów Evelyn Hugo" miałam co do niej ogromne oczekiwania, jednak jak na razie nie końca potrafię się wgryźć w fabułę. Mam jednak nadzieję, że szybko się to zmieni, gdyż moje serce prawdopodobnie pęknie po kolejnym DNF w tym miesiącu. Jeszcze raz zerkam na wakacyjną okładkę i prostując nogi, sunę wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu.

Termometr przy dwuskrzydłowych drzwiach wskazuje trzydzieści pięć stopni, co sprawia, że całe moje ciało opływa pot. Gdy w końcu decyduję się na kąpiel w basenie i odkładam książkę na ozdobne kafle, na sąsiednim leżaku przysiada mama. Ma na sobie letnią, przyozdobioną koralikami sukienkę, którą kupiła podczas naszej wspólnej wyprawy do Tajlandii. Miejscu, które okazało się rajem na ziemi nie tylko na Instagramie i które skradło moje serce w każdym możliwym aspekcie. Ona również odkłada na bok swoją książkę, a konkretnie kolejny tytuł spod pióra Colleen Hoover, i lekko się uśmiecha, poprawiając spadające jej z nosa, czarne okulary słoneczne.

– Wszystko w porządku?

– Tak, a u ciebie? – Wypalam zdecydowanie zbyt nerwowo, gdyż doskonale wiem, o czym chce ze mną porozmawiać.

– Jest okej. Czuję się całkiem dobrze, chociaż ten skwar powoli mnie wykańcza. To będzie upalne lato, bez dwóch zdań, a ja dosłownie już wymiękam. Wolę nawet nie zaglądać na pogodę. – Wachluje się szybko ręką. –  Wielka czwórka przygotowuje natomiast kolację i swoją drogą, trochę martwię się o naszą kuchnię, ale wracając do tematu, stwierdziłam, że może to dobry moment, by porozmawiać. – Jej słowotok wylewa się na mnie niczym wiadro zimnej wody. – Theo wspominał mi, co wydarzyło się na waszym wyjeździe.

– To nic takiego, naprawdę. Trochę się posprzeczaliśmy i tyle. Theo na pewno przesadza. – Dziwnie mi rozmawiać na ten temat z mamą, gdyż samotność stała się dla mnie aż nadto codzienna, a z każdym najmniejszym problemem, czy też nieporozumieniem, musiałam radzić sobie sama. Wysiadł prąd? Poradź sobie. Zabrakło ci gotówki w sklepie? Poradź sobie. Zostałaś sama jak palec i straciłaś wszelkie chęci do życia? Poradź sobie. Byłam samowystarczalna i nie musiałam odzywać się do nikogo przez długie miesiące, szczelnie zamykając się w swojej przytulnej skorupie milczenia. A teraz?

– Leon również stracił Jas, kochanie.

– Oj, mamo, uwierz, nie mogłabym o tym zapomnieć – syczę, nawet nie starając się panować nad drżącym głosem. – I nie zapomnę.

– Wiem, że jesteś na niego zła i masz do tego święte prawo. Zachował się bardzo... – Przez krótki czas szuka w głowie odpowiedniego wyrażenia – Egoistycznie. I nieodpowiedzialnie. Nie wiem, co łączyło was w tamte wakacje, chociaż jako całkiem spostrzegawcza mama mogę się oczywiście domyślić, jednak nie chciałabym, żeby zmieniło to waszą relację. Znacie się w końcu całe życie. I to dosłownie.

– Powiedział, że nie dziwi się, że Jas nie mogła ze mną wytrzymać! – Szepczę, nie chcąc, by ktoś usłyszał te okropne, a zarazem krzywdzące mnie dogłębnie słowa. W moich oczach ponownie pojawiają się łzy. Szybko przecieram je jednak wierzchem posmarowanej kremem z filtrem dłoni, którą chowam po chwili w ręczniku.

– Leon żyje teraz pod ogromną presją, skarbie. Wszystkie oczy zwrócone są właśnie w jego stronę. Jest światową gwiazdą, co dalej nie do końca do mnie dociera. I zapewne do niego również, to całkowicie normalne. Jego życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni i ciężko mu wrócić na ziemię. Stracił Jas, a teraz również ciebie, chmurko.

– Mógł o tym pomyśleć, zanim wywinął mi takie świństwo i zachował się jak ostatni dupek, mamo.

– Okej. Nie wtrącam się. Aczkolwiek moje zdanie w tym temacie znasz. – Rozkłada ręce w geście kapitulacji i rzuca mi swoje typowe, matczyne spojrzenie. – Masz ochotę pojechać jutro do restauracji? – Podkulam nogi i obejmuje je szczelnie ramionami. Opieram policzek na spalonym słońcem kolanie i przyglądam się rodzicielce. Jej słowa nie szokują mnie na tyle, na ile bym sobie wyobrażała, jednak wywołują dziwny ucisk w żołądku. – Mogłybyśmy coś razem upiec i może popracować nad nową kartą menu? W końcu zaczął się sezon wakacyjny i...

– Jesteś na to gotowa? – Dotyka delikatnie łańcuszka srebrnej bransoletki z żółwiem morskim, którą dostała na dzień matki od Jas.

– Tak. – Odpowiada w końcu.

– W takim razie ja również.

Rzuca mi słaby uśmiech i poprawiając w pośpiechu sukienkę, w ciszy ucieka do kuchni, z której dolatują do naszych uszu coraz to bardziej niepokojące dźwięki.

Przez szybę widzę stojącego z patelnią Marcela, który tłumaczy coś uporczywie schylającemu się do podwójnej szafki Leonowi. Jeszcze chwila i trzy słowa za dużo i patelnia wyląduje zapewne na jego potylicy. Theo stara się ignorować narastające krzyki i nastawia piekarnik, a Louisa kroi niezdarnie warzywa, starając się nie uciąć sobie palca. Gdy kawałek czerwonej papryki spada na podłogę, pojawia się śmiejąca mama i szybko wrzuca go ponownie do zlewu.

Cały ten widok wydaje mi się nad wyraz znajomy. Ciepło ogrzewa moje serce, jednak wiem, że ta niepozorna sceneria już nigdy nie będzie identyczna. Zmieniła się raz na zawsze. W końcu brakuje jej najważniejszego elementu. To tak, jakby zacząć układać ulubione puzzle, wiedząc, że jeden kawałek zniknął na dobre. Irytacja miesza się z rozczarowaniem i rezygnacją.

Z rozmyślenia wyrywa mnie dopiero dźwięk przychodzącej wiadomości. Sięgam po telefon i mocno mrużę atakowane przez słońce oczy. Moje wszystkie szkolne znajomości rozpadły się krótko po śmierci Jas (oczywiście z mojej winy), przez co cichy dźwięk oznajmiający sms'a jest praktycznie dźwiękiem wymarłym. No, chyba że postanawia napisać do mnie Sephora albo sklep spożyty z naszej okolicy. Widząc więc innego nadawcę, mocno przygryzam dolną wargę.

Od: Vivi
Właśnie wyświetliło mi się na Instagramie. Uważam, że powinnaś znowu spróbować – [link].

Bez zastanowienia klikam w krótki link, który przekierowuje mnie prosto na tak dobrze znaną mi stronę internetową. „Krajowe mistrzostwa cukiernicze". Różowe liczby na cyfrowym zegarze w kształcie babeczki powoli się zmieniają - do konkursu zostały niecałe dwa miesiące.

Zerkam na terminarz zapisów i okazuje się, że wcale nie jest jeszcze za późno. Z determinacją wchodzę na oznaczoną czekoladą galerię zdjęć i wyszukuję edycję sprzed dwóch lat. Mój tort z pistacjowych babeczek zajął drugie miejsce, podbijając serca znanych w świecie gastronomii jurorów i gości. Nigdy nie zapomnę stresu, który towarzyszył mi podczas wyczytywania wyników. Kropelek potu na czole i dziwnego posmaku w ustach. Modliłam się w duchu, by nie zemdleć i nie wpaść w stojące dookoła mnie słodyczki, gdyż tego upokorzenia na pewno bym już nie przeżyła. Ostatecznie przegrałam z rudowłosym, znacząco starszym ode mnie Henrym, którego autorskie ciasto z batatów zmiotło wszystkich obecnych na miejscu z planszy. Musiałam jednak przyznać – było zjawiskowe. Sam mężczyzna był jednak na tyle zadufanym w sobie ignorantem, że zabrał nagrodę z ręki jurora bez słowa podziękowania, a w wywiadzie dla krajowej telewizji uznał, że przecież mu się należało. Najgorszy typ człowieka alert.

Gdy w końcu wracam myślami do rzeczywistości, z przerażeniem zamykam stronę internetową i postanawiam na razie o tym zapomnieć. Cyk, wymazane z pamięci. Wiem, że Vivi chciała dobrze, jak z resztą zawsze, jednak to chyba nie jest jeszcze właściwy czas na mój powrót. Odpisuję mojej byłej przyjaciółce, że na razie raczej się nie zdecyduję i odkładam telefon, sądząc, że to koniec naszej krótkiej wymiany zdań.

Dziewczyna jest zapewne obecnie w naszej rodzinnej restauracji, gdzie od kilku dobrych lat pracuje jako kelnerka i kierowniczka zmian. Założę się, że siedzi teraz samotnie na przerwie i w pośpiechu wcina przygotowany dla pracowników posiłek, popijając go swoją ulubioną, brzoskwiniową Ice Tea. Od jej sympatycznej mamy wiem, że wróciła na czas wakacji do rodzinnego domu, gdyż na co dzień studiowała w stolicy wymarzone Edytorstwo. Jej regularnie prowadzony Instagram pękał od zdjęć z nowymi znajomymi, wspominek odwiedzonych miejsc czy tradycyjnych, czasami szalonych selfie. Jej ciekawa uroda zdecydowanie pozwalała jej na publikowanie tylu nowych postów - w końcu nie każdy rodził się z fotogenicznością i smykałką do prowadzenia social mediów. Jednak nie tego najbardziej jej zazdrościłam.

Kiedy mój telefon wibruje ponownie, cała się wzdrygam.

Od: Vivi
Pewnie, rozumiem! Może za rok :)
Co u Ciebie słychać? Słyszałam, że Leo wrócił?

Przewijam kciukiem wiadomości i zerkam na linijki tekstu, które od roku wysyłała mi dziewczyna. Nie jestem w stanie doliczyć się białych chmurek, jednak wiem, że jest ich cała masa.

Pewnego nad wyraz ciężkiego dla mnie dnia w okrutny sposób postanowiłam ją po prostu ignorować. Zamknąć ten rozdział raz na dobre i zniknąć. Każdą wiadomość odczytywałam, pozostawiając ją mimo wszystko bez informacji zwrotnej. Na tamten moment wysłanie smsa po prostu mnie przerastało, a bezradność sprawiała, że miałam ochotę wyrzucić telefon przez okno. Jak jednak widać, uparta od dziecka Viv nie poddawała się tak łatwo.

Odpisuję w paru słowach, jednak kolejna odpowiedź pojawia się w ciągu kolejnych kilku sekund. Staram się nie być dziwadłem, jednak w głębi duszy zawsze nim byłam. Składam kolejną w miarę zgrabną odpowiedź i zamykam powiadomienie z banku.

– Z kim piszesz? – Leon zagląda przez moje ramię i delikatnie ociera się o moją nagrzaną skórę. Buchają iskry, które skutecznie odpychają nas od siebie.

– To chyba nie twój interes.

– Nie bądź taka wredna, tylko spytałem.

– A ty nie bądź sobą.

– Ohohoho, to chyba lekka przesada. – Udaje urażonego, łapiąc się dłonią za klatkę piersiową. Jego dobry humor i zawadiacki uśmiech zaczynają się robić wprost zaraźliwe, jednak, jak na taką sytuację przystało, zachowuję powagę.

– Nie sądzę.

– Pozdrów Viv. – Uśmiecha się bezczelnie i rusza przez trawnik prosto w stronę garażu. Niczym zahipnotyzowana przyglądam się jego lekkim ruchom i zdecydowanie zbyt długo zatrzymuję wzrok na umięśnionym tyłku, schowanym za czerwonymi spodenkami.

– Mel, czy możesz nam, proszę, pomóc? To chyba nie był zbyt dobry pomysł. – Lou załamuje ręce i opiera się o biały tynk domu. – Twoja mama chyba zaraz wszystkich zamorduje – dodaje już dużo ciszej i rzuca mi się znaczące spojrzenie, wycierając z policzka bliżej nieokreśloną maź.

Śmieję się i żwawym krokiem ruszam do zabałaganionej kuchni, oczywiście potykając się jeszcze o próg drzwi. W przelocie masuję pulsującą stopę i poprawiam uciekającego z niej japonka. Pierwsze, co wdziera się do mojego nosa, to intensywny zapach spalenizny.

Jest gorzej, niż myślałam.

***

Na pewno oszukujesz! – Krzyczy ubrany w oliwkową piżamę w dinozaury Marcel, rzucając ze złością kolorowe karty na środek stołu. To już nasza kolejna rozgrywka i kolejna, w której wygrał lekko zgarbiony Theo. Mi również śmierdzi tutaj przekrętem, jednak stwierdzam, że nie ma sensu się teraz o to spierać.

– Uważaj, o co mnie oskarżasz, synu. – Theo zbiera ponownie całą talię i zaczyna ją zręcznie tasować. Kilka kart w końcu wypada na liliowy obrus, jednak mężczyzna zupełnie ignoruje ten fakt i przekłada je dalej.

– Może zagramy w Dixit? – Proponuję, gdyż wiem, że jeszcze chwila i Marcel wybuchnie histerycznym płaczem. Jego zmęczone oczy szklą się już od dobrych dziesięciu minut. – Wersja z Disneya?

Wszyscy z ulgą przytakują, a twarz chłopca momentalnie się rozjaśnia, więc zabieram ze stojącego obok krzesła grę i zaczynam rozkładać ją uważnie na stole. Porządkuję karty z obrazkami i stawiam drżącą ręką pionki na planszy. Próbuję delikatnie się przekręcić, jednak Lilo zaległa niczym kamień na moich stopach, skutecznie mi to uniemożliwiając.

– Zanim zaczniemy – Louisa odkłada pusty kieliszek po winie i obrzuca nas nerwowym spojrzeniem. – Mam dla was małe ogłoszenie.

– Oho.

– Czekamy – mruczę, obracając w dłoni cienką instrukcję gry.

– Nie zniosę kolejnego brata. – Jęczy Marcel, kładąc głowę z mokrymi włosami na blacie. Leon daje mu kuksańca w żebra i prostuje się na krześle, a ja głośno prycham. Kariera Leo musi mu jednak dawać mocno w kość. W końcu bracia znanych piosenkarzy również nie mają łatwego życia. Szczególnie gdy normą okazują się nagie dziewczyny pod waszym mieszkaniem.

– Dobrze. Lecimy z Rozalią na tygodniową wycieczkę. Same. Tylko we dwójkę. – Mocno akcentuje ostatnie słowo, wskazując na siebie i siedzącą obok mamę. – Prosto do Londynu.

Zapada niezręczna cisza. Upierdliwa mucha lata nad naszymi głowami, przysiadając w końcu na kloszu eleganckiej lampy.

Nie wiem, co powiedzieć.

Wszystkie miny jednocześnie rzedną, a Marcel robi się podejrzanie blady. W końcu Theo odkłada karty do kartonowego pudełka i łączy przyozdobione sygnetem dłonie.

– Zostawicie mnie tutaj samego? Z nimi? – Próbuje udawać przerażonego, jednak aktor z niego marny. Bierze ogromny łyk czerwonego wina i lekko się wzdryga. – Chyba nie jestem na to gotowy.

– Absolutnie, przecież wkrótce dołączy do was Tobias. Rozmawiałam z nim zaledwie przed godziną. – Mama nerwowo spogląda na moją zastygłą w zakłopotaniu twarz. Łapie za długi wisior, wiszący na jej szyi i nerwowo obraca go w dłoni. – To tylko tydzień...

– Przecież żartuję, Roz. To tylko dwójka młodych dorosłych i mały poszukiwacz przygód – Theo przytula Marcela i lekko się z nim kołysze. Wypite wino sprawia, że jego policzki nabierają różowawej barwy. – Co może pójść nie tak? Będę najlepszym ojcem, jakiegokolwiek miały. Obiecuję.

Mucha kolejny raz przelatuje przed moim nosem i z gracją przysiada na brzegu krzesła. Chlastam ją dłonią, jednak w ostatniej chwili ucieka.

– To nie będzie akurat trudne. – Mruczę, a drapiący się za uchem Leo rzuca mi pytające spojrzenie.

Wzruszam od niechcenia ramionami i kolejny raz przekładam nerwowo pionki stojące na polu 'START'. Całe szczęście moje słowa na temat ojca dolatują tylko do jego uszu.

Mama zapewne dostałby już zawału serca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro