R2
[22.11.2002]
- Tato, mam problem - zaczęła, gdy wróciła ze szkoły.
- Jaki?
- Moja szkoła bierze udział w konkursie cheerleaderek... w sensie chodzi o układ taneczny...
- W czym więc problem?
- Że zawody za miesiąc, a my, od początku roku, nie wymyśliliśmy dobrego układu.
- Ty też występujesz?
- Chciałabym, ale boję się, że jeśli wygramy, to powiedzą, że ty im za to zapłaciłeś...
- Nawet jeśli, to trudno... Wystąp. Spełniaj marzenia, realizuj się, rozwijaj pasje...
- Myślałam, żebyś nam pomógł z układem... I tak w szkole jestem pod nazwiskiem mamy, więc nie sądzę, żeby tak szybko wpadli na to, że jesteś moim ojcem, a nie facetem.
- Co? - spojrzałem na nią zszokowany - o czym ty mówisz?
- Pomóż nam z choreografią, błagam...
- To zrozumiałem... O co chodziło Ci z ojcem, a facetem?
- W szkole tylko dyrekcja wie, że jesteś moim ojcem... Pomóż, proszę...
- Dobra... Jak?
- Jesteś choreografem, artystą... Chciałam, żebyś został... Naszym trenerem.
- Nie macie trenera ze szkoły?
- Kilka dni temu, na swoim treningu, złamała nogę... Tato, tylko ty możesz to uratować...
- Nie mówiłaś, że jesteś cheerleaderką...
- Wiem, że mama też była... Nie chciałam ci przypominać... Ale teraz, naprawdę potrzebuję twojej pomocy.
- Nie ma problemu... Ale... Zadzwoń do nich... Będziemy trenować tutaj...
- Czemu tutaj?
- Zaufaj mi...
Okłamałem ją, wiedziałem o zawodach, bo miałem być jednym z jurorów w finale.
- Ok...
Luna zaprosiła ich na weekend, więc miałem trochę czasu na ogarniecie ich...
Wysłałem po nich autokar z moim kierowcą...
***
Gdy dotarli, chciało mi się śmiać z ich min...
- Poznajcie mojego tatę. - Luna przerwała ciszę.
Kiedy ich już poznałem, zabrałem ich do sali tanecznej...
- Dobra... jeszcze tylko kilka pytań... Po pierwsze, macie jakąś tematykę narzuconą?
- Nie, i to jest największy problem, bo gdyby była, mielibyśmy o co się zaczepić.
- Ok... coś wiecie o jury? Wiecie kto w nim będzie? - próbowałem wybadać teren.
- Mamy tylko informację, że w finale będzie ktoś, kto jest światowej sławy choreografem... więcej nic...
- Dobra... To znamy poziom... na jakim etapie jesteście? W sensie w zawodach.
- Został nam półfinał i finał.
- Jasne...
Miałem już plan na oba etapy...
Po próbie zaczęli się ogarniać, bo mieli przecież zostać na weekend.
[23.11.2002]
0
0:30
Podszedłem pod drzwi pokoju Luny, w którym nadal siedziała jedna z jej przyjaciółek... Nie miałem pretensji, że nie śpią, bo miały przecież po 16 lat, a po prostu bardziej chciałem dopilnować, żeby z tego nocowania, nie wyszła orgia...
- Luna, tak w zasadzie, to ile on ci płaci? - zapytała jedna z dziewczyn.
- W sensie?
- Bo mówiłaś, że to twój Tatuś...
- Za co niby ma mi płacić?
- Nie musisz zgrywać świętej... Jakoś zarabiać trzeba... Ile można na tym zarobić?
- Na czym? Na tym, że to mój tata?
- Tak. Ile za to dostajesz? I za co? Za dzień? Za godzinę? Za każdy raz?
- Jaki raz?
- Za numerek... no wiesz, za dawanie mu dupy...
- Ty jesteś chora na łeb? To jest mój ojciec. Biologiczny.
- Tak, tak Luna... - stwierdziła prześmiewczo - i dlatego masz na nazwisko Ester... Po biologicznym ojcu ma się nazwisko.
- Jestem w szkole pod nazwiskiem mamy, żeby nie wywoływać rozgłosu, że do tej szkoły chodzi córka Michaela Jacksona. Rozumiesz?
- Mhm... już ci wierzę. Po co ci zdjęcie jego żony?
Usłyszałem, że Luna zaczęła płakać... odczekałem chwilę i zapukałem do jej drzwi
- Córeczko, w porządku? - uchyliłem drzwi i zajrzałem do pokoju
Bez słowa się do mnie Przytuliła
- Nie płacz... Luna...
Druga dziewczyna wstała i wzięła do ręki zdjęcie Madeleine stojące na biurku Luny
- Piękne zdjęcie - stwierdziła
- To ostatnie zdjęcie, na którym Madeleine i Luna są jednocześnie i ostatnie zdjęcie Madeleine... Kilka tygodni później zmarła. - odparłem... Chciałem ją ruszyć emocjonalnie - Gdy Madeleine przegrała z chorobą, Luna miała niecałe 7 lat... Od tego czasu sam są wychowuję.
Poczułem, że Luna mocniej się do mnie przytula...
- Ne pleure pas mon ange... tout ira bien... - powiedziałem do Luny (fr. Nie płacz aniołku... Będzie dobrze...)
Uspokoiła się trochę.
- Mogę z tobą porozmawiać? - zapytałem dziewczyny, która wcześniej spowodowała płacz Luny...
- Tak...
Zabrałem ją na zewnątrz.
- Co się stało, że Luna zaczęła płakać?
- Zapytałam o zdjęcie.
- Po prostu?
- Tak.
- Jak masz na imię?
- Eliza.
- Eliza, słyszałem o co pytałaś Lunę... może ja ci na te pytania odpowiem.
- Ile ona dostaje kasy, za sypianie z Panem?
- Nie dostaje za sypianie ze mną, tylko za to, że jest.
- A za co? Za godzinę, za dzień?
- Naszą ustaloną kwotę dziennie, chyba, że potrzebuje więcej.
- Starcza Panu jedna taka dziewczyna?
- Co ty, pracy szukasz?
- Myślę o zmianie pracy...
- Słuchaj Eliza... Luna nie kłamała. Ja jestem jej ojcem... Miałem 28 lat, gdy się urodziła... Madeleine miała wtedy 23 lata...
- Czemu zawsze ukrywał pan twarz córki?
- Żeby miała normalne życie bez fleszy... Ja to przechodziłem przez Josepha i zespół... Nie chciałem takiego losu dla Luny...
- Nie chciał Pan, nigdy znaleźć kogoś, kto zastąpiłby pana córce matkę?
- Nie... bałem się, że jeśli się z kimś zwiążę, to albo skończy się tak jak z Madeleine, albo Luna skończy jako Kopciuszek...
- A teraz? Luna ma 16 lat... Nie myślał Pan o tym, żeby znaleźć kogoś, kogo Pan pokocha? Już nie dla córki, ale dla siebie?
- Chciałbym, ale się boję... dla Madeleine mógłbym zrobić wszystko... Kiedy zachorowała, przysięgałem jej, że nie umrze, że ją wyleczą... Przysięgałem... A zmarła mi na rękach... - łzy same ciekły mi z oczu.
Poczułem jak ktoś mnie przytula.
- Tato, nie płacz - szepnęła Luna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro