R 9
[25.03.2003]
Przywieźliśmy Lucasa do Neverland i wchodząc na piętro, usłyszeliśmy jęki. Vienna zabrała Lucasa do pokoju Carli, a ja postanowiłem sprawdzić, czy Luna jest bezpieczna... Uchyliłem więc drzwi i zajrzałem do jej pokoju. Zabawiała się z Ian'em.... Nie miałem nic do tego. Oni byli dorośli i zakochani w sobie.
Zamknąłem drzwi i poszedłem do Vienny.
- Chyba zostanę dziadkiem - stwierdziłem siadając na ziemi przy łóżku Carli .
- Jest z Ian'em? - zapytała Vienna.
- Na nim, dokładniej mówiąc.
- Myślisz, że się poznają? - zapytała wskazując Lucasa i Carlę patrzących się na siebie jak w lustro.
- To bliźnięta. Oczywiście, że tak...
- Nie widzieli się prawie od urodzenia... Zabrali mi Lucasa, gdy tylko skończyłam karmić piersią... - przytuliła się do mnie.
- To są bliźnięta. Czują tą więź... Mam nadzieję, że mały poradzi sobie bez jednego palca...
- Mając takiego tatusia jak ty, zdobędzie świat.
- Poznaliśmy się, gdy oni już umieli mówić.
- Nie jesteś ich biologicznym ojcem, ale będziesz najlepszym tatą...
- Są niemal identyczni... tylko jedno ich różni z wierzchu... Carla ma dłuższe włosy i gęstsze rzęsy...
- Mój ojciec siedzi, twój cię bił, ich ojciec mnie zgwałcił, a ojciec Luny za wiele już w życiu stracił.
- Czemu mówisz o mnie w trzeciej osobie?
- Żebyś zamiast na to patrzeć jako na siebie, spojrzał na to, jako na porównanie do reszty.
- Powiedzieć ci, czego się boję?
- Czego?
- Że Luna naprawdę zajdzie w ciążę... że tak jak ja, straci dziecko i ukochaną osobę...
- Damy sobie radę...
- Vienna... wiem, że jesteś lekarką, i musisz to teoretycznie zgłosić, ale... Od kiedy Maddie - łzy pociekły mi z oczu - odeszła, od kiedy umarła mi na rękach... mam dość tego wszystkiego. Mam ochotę już tylko sobie strzelić w łeb.
- Pogadaj z Ian'em... - przytuliła mnie - i pamiętaj, że ja cię zawsze będę wspierać... jeśli potrzebujesz, to zajmę się tą dwójką i Luną, a ty pojedź gdzieś na kilka dni nad Cachuma Lake, odpocznij od wszystkiego... tylko zabierz ze sobą Ian'a czy kogoś, żebym miała pewność, że nic sobie nie zrobisz.
- Starczy mi, że dasz mi się wypłakać i dopilnujesz, żeby Luna nie dowiedziała się o tym.
- Ona wie, że przeżywasz śmierć Madeleine bez końca. Teraz Luna jest zajęta...możesz odreagować teraz...
- Boję się, że te aniołki wyczują, że coś jest źle... Gdy Luna wyzdrowieje, zostawimy ją, Carlę i Lucasa u mojej mamy... wtedy będę mógł sobie pozwolić na chwilę słabości...
- Ty od 10 lat to w sobie dusisz. Niedługo pękniesz. Nie możesz, kosztem swojego zdrowia psychicznego, być oparciem dla reszty świata, gdy sam takiego oparcia potrzebujesz.
- Ty się na tym znasz?
- Jako onkolog widziałam wiele sytuacji, gdy rodzic w totalnej rozsypce emocjonalnej, tak bardzo dusił w sobie emocje, przy swoim chorym dziecku, że sam lądował w szpitalu krótko po wyzdrowieniu lub śmierci dziecka... Nie możesz się doprowadzić do takiego stanu, w jakim trafiła do nas jedna z matek po wyzdrowieniu jej syna... - łzy pociekły jej z oczu - ty byś ją zrozumiał... straciła męża, potem ich syn zachorował na to samo. Ona sama trafiła do nas w krytycznym stanie i skrajnej anoreksji. Widziałam przecież, jak ona się zmieniała, gdy leczyłam jej syna.
- Do czego dążysz?
- Że musisz się ogarnąć, bo skończysz jak ona. Zmieniasz się, tak samo, jak ona. Marniejesz w oczach. Michael, ja ci nie dam umrzeć, tak jak jej.
- Ona nie żyje?
- Nie... To była pierwsza pacjentka jaką straciłam... Dlatego to tak dokładnie pamiętam... jeśli stracę ciebie, to się zabiję, przysięgam.
- Ja muszę żyć dla Luny... ja się nie zabiję w żaden sposób.
- Nie żyj myślą, że musisz żyć dla niej, bo jest chora... Żyj dla siebie.
- Od śmierci Madelaine, nie mam po co żyć. - już nie wytrzymałem i się rozpłakałem...
- Chodź tu... - przytuliła mnie - no wypłacz się za te wszystkie lata...
Nie wiem ile czasu tak płakałem, ale mi to pomogło...
- Lepiej? - zapytała, gdy się uspokoiłem.
- Na razie tak...dziękuję, że cię mam...
- A ja ciebie... bez ciebie, nie odzyskałabym ani wolności, ani Lucasa...
- Najpierw mnie zwyzywałaś, za propozycję związku.
- Bo pierwszy raz brzmiało to, jakbyś chciał mnie szantażować...
- Chciałbym uchronić ich przed światem... Media ich zjedzą...
- Co chcesz z tym zrobić?
- Będę ich ukrywać przed mediami... Tak długo, jak to możliwe.
- Jak niby?
- Albo nie zabierajmy ich poza Neverland, albo ukryjemy ich twarze, tak samo jak twarz Luny wcześniej...
- Michael, nie możesz ich po prostu zamknąć tutaj...
- Nie pozwolę paparazzi zniszczyć ich dzieciństwa... Te aniołki nie powinny cierpieć za to, że my jesteśmy razem.
- Nie ważne, co zrobisz i tak w końcu się zbuntują i pokażą publicznie twarze...
- Wiem... Ale robię to dla nich i dla ciebie. Kocham cię...
- Też cię kocham... - pocałowała mnie namiętnie w usta...
- Mamo, co robisz? - zapytała Carla.
- Pokazuję narzeczonemu, jak go kocham...
- Mówił, że ma na imię Michael...
- Narzeczony, to prawie jak mąż, ale przed ślubem...
- Będzie naszym tatą?
- Będę - odparłem...
Kilkadziesiąt minut później przestałem słyszeć jęki z pokoju Luny, więc poszedłem tam i zapukałem do drzwi.
- Luna, mogę wejść? - zapytałem.
Szepnęła coś szybko do Ian'a...
- Tak...
Gdy wszedłem, siedziała sama na łóżku, w mocno pomiętej piżamie i "czytała" książkę do góry nogami...
- Gdzie Ian? - zapytałem zamykając za sobą drzwi.
- Poszedł już... myślałam, że wiesz...
- Po pierwsze, jestem twoim ojcem i wiem, kiedy kłamiesz. Po drugie, wiem co robiliście. Po trzecie, trzymasz książkę w złą stronę. Po czwarte, niech on wyjdzie spod łóżka. Z tej strony, kołdra go nie zakrywa.
Gdy wyszedł, usiadłem na biurku Luny i spojrzałem na nich... oboje mieli mocno zakłopotane miny...
- Posłuchajcie... Mi nie przeszkadza, to co zrobiliście. Miłość to piękne uczucie i cudownie mieć kogoś, kogo tym uczuciem można darzyć... jedna uwaga ode mnie... proszę was, zabezpieczajcie się... przynajmniej, aż wyzdrowiejesz... jesteś teraz osłabiona i przyjmujesz bardzo mocne leki, Luna. Gdy wyzdrowiejesz, nie mam nic przeciwko ciąży, ale teraz to niebezpieczne. - podszedłem do niej - Pamiętaj córeczko, będę cię zawsze wspierał... ważne, żebyś była szczęśliwa - pocałowałem ją w czoło - A ty Ian - podszedłem do przyjaciela - nie musisz się bać, że cię zatłukę... Nie zamierzam. Uważam cię za odpowiedzialną osobę, odpowiednią dla mojej córki - poklepałem go po ramieniu. - Jest z tobą szczęśliwa. Widzę to... ja i Vienna bierzemy teraz Carlę i Lucasa na spacer, więc zostajecie tu sami.
Poszedłem po Viennę i dzieciaki i poszliśmy się przejść... domyślałem się, że Luna o wiele bardziej komfortowo będzie się czuć z Ian'em, wiedząc, że nas w domu nie ma.
》Luna《
Gdy tata i Vienna wyszli, Ian objął mnie.
- Kontynuujemy? - zapytał.
- Pytasz jeszcze?
***
Przysnęłam przytulona do jego boku... obudziło mnie dopiero podłączanie kroplówki..
- Chcę spać... - mruknęłam i chciałam się przytulić do Ian'a, ale go nie wyczułam...
Otworzyłam oczy... w pokoju byłam tylko ja i Vienna.
- Ian dostał wezwanie do szpitala... mówił, że wróci, gdy tylko będzie mógł...
- Vienna... ty i tata planujecie ślub?
- Na razie musimy się skupić na tobie... - uśmiechnęła się łagodnie - Michael martwi się o ciebie tak bardzo, że mało kiedy śpi... - usiadła na brzegu mojego łóżka - za miesiąc masz kolejną kontrolę, jeśli wszystko idzie dobrze, to najpewniej wygrasz... jesteś całym światem Michael'a...
- A ty?
- Mam wrażenie, że raczej nie miał kim zapchać dziury w sercu, jaką zostawiła w nim śmierć Madeleine. Wiem dobrze, że gdyby dostał ofertę poświęcenia mnie, w zamian za to, żeby ona żyła wiecznie przy nim, bez zastanowienia podpisałby to... ją kochał nad wszystko...
》Michael《
Słyszałem co Vienna powiedziała Lunie... łzy napłynęły mi do oczu... kobieta, dla której mało nie poświęciłem własnego życia, właśnie mówiła o tym, że jej nie kocham...
Wkradłem się, do pokoju córki i gestem kazałem jej siedzieć cicho...
Gdy Luna próbowała wyjaśnić Viennie, że za nic bym ich nie poświęcił, ja podkradłem się do Vienny i z zaskoczenia ją przytuliłem...
- Za nic bym cię oddał, wierz mi... - szepnąłem, po czym spojrzałem na Lunę - poradzisz sobie chwilę sama? Muszę komuś dogłębnie wyjaśnić ile dla mnie znaczy...
- Ta... bawcie się... tylko weź mi najpierw maluchy tu przyprowadź...
》Luna《
Wyszli... jakąś minutę później do mojego pokoju przyszli Carla i Lucas...
- Hej maluchy - uśmiechnęłam się - co ciekawego chcecie porobić?
- Ja chcę do mamy - stwierdził Lucas...
- Wasza mama teraz jest zajęta... może narysujecie coś dla niej? W moim biurku są kartki i kredki.
***
Dzieciaki wzięły się za rysowanie...Gdy tata i Vienna wrócili, a maluchy dały Viennie laurki, popłakała się... tata też, gdy tylko je zobaczył... Jak się okazało, maluchy narysowały nas wszystkich: same siebie, Viennę, mnie i tatę, podpisując siebie i mnie imionami, Viennę "Mommy" , a tatę "Daddy"...I wydaje mi się, że właśnie to, jak podpisały tatę tak wzruszyło jego i Viennę...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro