XIV
TW: Ten rozdział zawiera w sobie sceny przemocy i samookaleczenia. Jeśli nie czujesz się na siłach, przełóż lekturę.
Lena
Popłakałam się na oczach Marty. Wstyd mi się do tego przyznać, ale nie wytrzymałam, z moich oczu pociekły słone łzy, pokazałam, że jestem słaba. Że jestem tą głupią i pustą Leną, którą ostatnio temu zdradził chłopak i sobie z tym nie radzi, bo przecież tak mu ufała. Naiwna Lena, blondynka o niebieskich oczach, siedzi teraz na łóżku i płacze, bo już nie ma siły walczyć z tymi emocjami.
— A faceci szczególnie.
Głos dziewczyny sprawia, że wypuszczam z ust bolesny śmiech, a zaraz po tym pociągam nosem, jakby usiłując zamaskować, że błysnęła we mnie iskierka nadziei. Cholerna Marta, co ona w ogóle robi w moim domu? Jakim cudem powiedziała coś, co spowodowało u mnie uśmiech?
— Zdradził mnie z Niną.
Kurwa. Dlaczego ja to powiedziałam, dlaczego ja jestem taka głupia? Czuję na sobie wzrok Marty i orientuję się, że ona pewnie nawet nie ma pojęcia, kim jest Nina.
— Niefajnie — słyszę tylko jej ochrypły głos, niemal widzę oczami wyobraźni, jak powoli kiwa głową. Moje serce zalewa fala radości i ulgi z faktu, że cokolwiek powiedziała i nie nastała nagle niezręczna cisza. I z tego, że zgadzamy się ze sobą, chociaż stwierdzenie, że ten dupek zachował się "niefajnie" było sporym niedopowiedzeniem. Zachował się okropnie, nieuczciwie, fałszywie, toksycznie, chyba musiałabym wziąć do ręki słownik, żeby wypisać wszystkie pasujące tu określenia.
— Nina próbowała zerwać moją przyjaźńz Julką i rozpowiadała całej szkole i moim rodzicom, że Julka pali po kiblach w pierwszej klasie, ta pizda była i jest zazdrosna o dosłownie wszystko — opowiedziałam po krótce, pociągając nosem. Teraz z resztą nie wiem czy ją to obchodziło, ale musiałam to powiedzieć, nie mogłam dusić tego w sobie. Gdy z Julką stawałyśmy się coraz bliższymi przyjaciółkami, ona nagle przestała być taką spokojną, cichą i przykładną uczennicą. Doszło do tego, że w końcu cały czas odciągała Julkę ode mnie, gdy tylko chciała spędzić ze mną choćby chwilę. Pewnego dnia, gdy zaprosiłam ją do siebie, powiedziała moim rodzicom, że nakryła Julkę na paleniu, a oni uznali, że moja przyjaciółka ma na mnie "zły wpływ". To była prawda, Julka raz w życiu zapaliła papierosa, w szkolnej toalecie, akurat wtedy, kiedy Nina wychodziła z kabiny. To była wtedy "tylko próba", chciałam ją odciągnąć od tego pomysłu, ale zdecydowała się zaryzykować, wyciągnęła paczkę fajek z kurtki brata i zapaliła, nie zrobiła potem już tego nigdy więcej. To był cud, że udało się nam później przekonać moich rodziców, że było inaczej, bo w innym razie nie miałabym najmniejszych szans na chociaż rozmowę z Julką. Obie przyjaźniły się kiedyś w podstawówce, pod koniec ósmej klasy zaczęły się kłócić, a gdy w liceum ich drogi całkowicie się rozeszły, Nina nie mogła tego ścierpieć. Teraz nienawidziła mnie z całego serca, bo ja "odebrałam jej przyjaciółkę", chociaż sama przyznawała, że już nie są ze sobą tak blisko. To była długa historia i zawsze bolało tak bardzo, kiedy sobie o niej przypominałam.
— Współczuję konieczności życia z takim ewenementem w klasie — komentuje dziewczyna — Wszędzie musi się znaleźć taka jedna wredna, toksyczna szmata, na której widok chce się rzygać.
Kiwam głową, starając uśmiechnąć się przez łzy. Na film już nie bardzo zwracamy uwagę, właściwie nie wiem w jakim momencie jesteśmy. Za bardzo skupiłam się na rozpamiętywaniu czynów Niny i siedzącej tuż obok mnie Marcie. Nie ma to jak zwierzać się ze swoich problemów życiowych, gdy w tle jak gdyby nigdy nic leci sobie "Obecność". Zapewne ominęłyśmy już pierwszy jumpscare, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
— Przepraszam — odzywa się Marta. Przyglądam jej się z zaciekawieniem — Że byłam dla ciebie taka wredna. Nie jesteś zła, nie jesteś taka jak oni, jesteś... Kurwa, ty jesteś naprawdę normalną osobą i nie chcę, żeby to brzmiało jakoś dziwnie, ale... Zapomnij, jak się zachowywałam względem ciebie cały ten czas, okej? Wiem, pewnie nadal będziesz pamiętać, jaka wredna dla ciebie byłam, ale chcę, byś wiedziała, że ja cię nie nienawidzę.
O proszę. Tego się… nie spodziewałam. Poważnie, nie myślałam, że będzie mi mówić coś takiego w takim momencie. Co ja mam jej teraz powiedzieć?
— Weź, jest w porządku — odpowiadam, patrząc na nią z uśmiechem na twarzy — Nie musisz się tak martwić, ja... Ja też ciebie nie nienawidzę, zrozum to. Nie musimy się przyjaźnić i rozumiem, że nie chcesz wskakiwać na ten poziom, ale... Wyszłybyśmy kiedyś gdzieś razem? Do parku?
Boże. Co ja powiedziałam? Wyraz twarzy Marty wyraża całą gamę emocji, w której przeważa szok.
— Nie wiem — wzrusza ramionami, dochodząc do siebie — Może kiedyś — dodaje po chwili — I nie zostaję, aby przenocować. Nie mam swoich ubrań ani kosmetyków, a nie będę przecież pożyczać od ciebie, poza tym muszę być w domu przed dwudziestą.
Skrycie wiem, że Marta ma pewien głębszy powód, żeby być w domu. Po prostu mi o nim nie mówi, a podejrzewam, że jest związany z byciem tam do dwudziestej. I domyślam się, że jeśli się nie posłucha, może mieć poważne problemy. A więc zostanie na noc odpada.
— Spoko — odpowiadam — Moja mama cię odwiezie, okej? Podasz jej adres i cię zawiezie tam, powinna od razu wiedzieć gdzie to jest, pracuje jako agent nieruchomości.
Dziewczyna kiwa głową. Widać po niej, że nie chce tego robić. Domyślam się, ja też wolałabym iść do domu sama niż być zawożona przez cudzą mamę, choć jestem ekstrawertyczką z krwi i kości. Takie jazdy są po prostu wyjątkowo niezręcznie.
— Dobrze.
***
Marta
— To gdzie mieszkasz?
Staram się stresować jak najmniej, jednak będąc świadomą, że trzeba się jakoś porozumieć z matką dziewczyny, z którą ma się naprawdę specyficzną relację, naprawdę ciężko jest się nie stresować. Z nerwów bawię się palcami. Robiłam tak od dziecka, w sumie nie wiem dlaczego.
— Kręta 20.
Kobieta kiwa głową i skręca z głównej drogi w którąś z bocznych ulic. Mieszkam na przedmieściach, w okolicy tak cichej, że ludzi z innych obszarów miasta można tam zobaczyć ledwie kilka razy w ciągu dnia. Czasem sobie mówię, że to musi być przeznaczenie, okrutny żart - ulica Kręta, kręta jak moja sytuacja życiowa od około półtora roku. Pamiętam jak kiedyś śmiałam się z tatą, że nazwali całkowicie prostą ulicę "krętą", że jednak Polacy to mają łeb. Teraz gdy myślę o tacie, to jakby ktoś przebijał mnie sztyletem, jakbym traciła zdolność swobodnego oddychania i mówienia. I znowu to czuję, gdy przypominam sobie, jak kiedyś się przekomarzaliśmy i śmialiśmy z losowych rzeczy, jak czasem mnie denerwował, ale i tak go kochałam. Nie wiem czy nadal mogę powiedzieć, że go tak szczerze kocham. To było kiedyś - jeszcze przed narodzinami Joasi, przed diagnozą, która zniszczyła życie nas wszystkich. Gdyby urodziła się zdrowa, nie sięgałby po butelkę tyle razy, nadal miałby pracę, byłby kochanym ojcem, nie traktowałby mamy tak, jak traktuje ją teraz. Gdyby Joasia tylko...
— Jesteśmy na miejscu.
Niemalże się wzdrygam, próbując się opanować. Kiwam głową i przenoszę wzrok na budynek przede mną. Szare ściany, tynk odpada w kilku miejscach, czarny dach, po starym murku jak gdyby nigdy nic pnie się bluszcz. A na nim wyleguje się pręgowana kotka, która teraz patrzy wielkimi oczami na auto, które nigdy wcześniej tu nie stało, i w którym nigdy wcześniej mnie nie widziała. Tak, to na pewno mój dom.
— Dziękuję pani bardzo — mówię, wychodząc z samochodu. Nakładam na twarz mój najlepszy uśmiech. Muszę udawać, że się cieszę, że tu wracam. W kącikach ust czuję aż dyskomfort. Nie pamiętam, kiedy się szczerze uśmiechałam, to musiało być tak dawno, skoro ta czynność zaczyna być obca dla moich mięśni.
— Ależ nie ma za co, jakbyś kiedyś czegoś potrzebowała, to wiedz, że możesz zawsze przyjść do Leny — kobieta uśmiecha się w przeciwieństwie do mnie szczerze, jej zielone oczy mają empatyczny wyraz. Pomyślała, że wrócę do Leny. Boże, co ja mam odpowiedzieć? Nie wiem czy tam wrócę, nie przyjaźnimy się ani nic, ona po prostu mnie zauważyła na ulicy, gdy nadchodził u mnie atak paniki. To mógł być ktokolwiek. A akurat one przejeżdżały obok, akurat ta blondynka o czarujących niebieskich oczach i strasznie uroczych piegach zauważyła mnie, jak próbuję ustać w deszczu, walczę z moim największym wrogiem - moją psychiką, mam mroczki przed oczami. W momencie, w którym nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, gdy chciałam krzyczeć o pomoc, ale mogłam wydobyć z siebie tylko cichy jęk. Teraz, gdy o tym myślę, to uświadamiam sobie, że zrobiła dla mnie cholernie dużo, a ja nijak mogę jej się odwdzięczyć. Bo Lena nie zasługuje na kogoś takiego jak ja, nie chcę, żeby się męczyła ze mną i moimi problemami, które w wypadku bliższej relacji stałyby się jej. Chwila, czy ja pomyślałam o bliższej relacji? Marta, weź ty się puknij czasem w czoło. Niby jesteś człowiekiem myślącym, a czasem masz tak dziwne urojenia, że ręce opadają.
— Dobrze — kiwam tylko głową, odchodząc. Gdy tylko odwracam się w stronę mojego domu i uświadamiam sobie, że zaraz będę musiała tam wejść, nogi robią mi się jak z waty. Będę musiała to przeżyć, tak jak zawsze to robię. Przejdę obok salonu, robiąc jak najmniej hałasu, nie zwracając uwagi na ojca, a jak on mnie zobaczy i zada jakieś pytanie, to mu na spokojnie odpowiem. Najwyżej znowu mu coś odbije i... Dobra, wolę nie wyobrażać sobie skutków wypicia zbyt dużej ilości alkoholu przez mojego ojca. Może nie będzie go w domu, może tym razem bar okaże się ratunkiem. Nie chcę znowu cierpieć, nie chcę, żeby cierpiała moja mama, babcia, siostra. Chcę, żebyśmy znowu byli szczęśliwą rodziną.
Cała się trzęsę, gdy otwieram drzwi. Na zewnątrz robi się ciemno, moja mama jest jeszcze w pracy, a babcia pewnie zaczyna się martwić. Jak najciszej mogę, zdejmuję czarne, znoszone trampki i odpycham w kąt niegdyś częściej noszone przeze mnie również czarne kapcie kotki. Teraz postawiłam na poruszanie się po domu w samych skarpetkach - to jest o wiele cichsze. Gdy przechodzę obok salonu, kątem oka do niego zerkam. Ojciec, nieco łysiejący brunet o piwnych oczach siedzi na kanapie, nalewa sobie do kufla z butelki kolejną porcję piwa. Koło stolika kawowego stoi jeszcze kilka zielonych butelek, już pustych. Aż się boję myśleć, ile promili ma już we krwi. Po cichu staram się przemknąć na górę, w kierunku schodów. Chyba mnie nie zauważył.
— Kto tu jest?
Ja pierdolę. No to po mnie. Staję jak zamrożona w połowie schodów, serce zaczyna tłuc mi się w klatce piersiowej, jakby chciało z niej wyskoczyć i uciec gdzieś hen daleko. Oddech mi przyspiesza, widzę, jak oczy ojca spoczywają na mnie. Brawa dla mnie.
— Marta? Kurwa, co ty tutaj robisz, odpowiesz mi?
— Byłam u koleżanki — wyduszam z siebie, próbując za wszelką cenę zachować spokój. Nie prowokuj, zachowuj się normalnie. Gdy przypadkiem łapię z nim kontakt wzrokowy, wiem jednak, że jestem skończona.
Nagle mężczyzna wstaje i chwiejnym krokiem zaczyna iść w moją stronę. Kurwa. Wszystko, tylko nie to. Moje nogi zaczynają odmawiać posłuszeństwa.
— Jakiej koleżanki? Mała kurwo, ty myślisz, że jesteś... Że jesteś taka bystra, co? — ton jego głosu jest bełkotliwy, już zdążył się porządnie upić.
— U koleżanki, ja... Odwiedziłam ją tak po prostu, rozmawiałyśmy, dobrze było — jąkam się, przerażona, co nastąpi dalej.
W jednym momencie dłoń ojca uderza w moją twarz. Z gardła wyrywa mi się krzyk bólu, a ja zataczam się, prawie upadając na schody. On patrzy na mnie z furią wymalowaną w oczach. Nie. Nie poznaję go. To nie jest ten sam człowiek, który czytał mi bajki na dobranoc i całował w czoło przed zgaszeniem lampki, który zabierał mnie na spacery, kupował mi książki i słodycze, świętował każdy mój sukces w szkole. Jego ręka, którą kiedyś mnie przytulał, teraz jest zaciśnięta w pięść, przed chwilą uderzyła własną córkę. Policzek zaczyna mnie niemiłosiernie piec.
— Nienawidzę cię — wypływam z siebie tylko przez łzy, zanim uciekam w stronę mojego pokoju, niemal dławiąc się własnym płaczem.
Praktycznie od razu opadam na łóżko, trzasnąwszy drzwiami. Za sobą słyszę jeszcze bełkotliwe pogróżki mojego ojca, przepełnione przekleństwami, jednak nie chcę się w nie wsłuchiwać, chyba umrę, jeśli to wszystko będzie do mnie nadal docierać. Czuję, jak poduszka pod moją twarzą robi się wilgotna, a płuca już przestają wytrzymywać całe te spazmy płaczu. Mam dość swojego życia. Nienawidzę go, chcę je wymienić z jakąś losową osobą, która ma dwa razy mniej problemów ode mnie. Czemu akurat ja? Co ja takiego zrobiłam? Czemu to nade mną znęca się własny ojciec? Czemu to właśnie moja siostra musi tak poważnie chorować? Czemu ja muszę być cały czas spłukana i zacofana względem wszystkich dziewczyn w moim wieku? Czemu...?
Nawet nie zdaję sobie sprawy jak mocno wbijam paznokieć kciuka w skórę palca, zaciskając pięści. Dopiero po chwili orientuję się, że pojawił się tam bolący, czerwonawy ślad. I nie wiem czemu, ale mam ochotę wbić paznokieć jeszcze głębiej, dostać się pod skórę, poczuć ostry ból przecięcia skóry, zobaczyć krew, poczuć większe cierpienie. Pragnę wyżyć się fizycznie, z dziwną nadzieją, że może to jakkolwiek wyleczy ten psychiczny ból, że to będzie mocniejsze. Może to prawda, może jeśli zagłuszę jedno cierpienie innym, to będzie lepiej. I wtedy pojawia się ten głos szkolnej pani psycholog mówiący, żebym w życiu nie próbowała się okaleczać, a ja muszę się jej posłuchać, bez względu na wszystko.
Chyba nie wytrzymam. To wszystko widzę jak przez mgłę, gdy sięgam po leżący na biurku piórnik i wyciągam z niego nożyczki. Moja dłoń drży, gdy przykładam jedno z ostrzy do nadgarstka i sunę po nim, zaciskając zęby. Samookaleczanie nie wygląda tak jak w większości tych słabych filmów młodzieżowych, gdzie bohater tnie skórę w idealnym mrocznym klimacie, w słabym oświetleniu lampki, perfekcyjnie ostrą żyletką, by od razu zalać się ciemnoczerwoną krwią i oddychając z dziwną ekstazą. U mnie wszystko dzieje się w moim pokoju, na łóżku, po południu, gdy resztki jesiennego światła przeświecają przez firany, dokonuję wszystkiego nożyczkami, które mam od szóstej klasy, a na skórze widać tylko białawą pręgę. Nie wytrzymam. Przesuwam ostrzem jeszcze raz, czując ból wzbierający w mojej skórze. Rana ma może kilka centymetrów długości, jest już czerwona, choć nie cieknie z niej krew. Nie potrzebuję widzieć, że się zraniłam - potrzebuję jedynie czuć. I faktycznie ból psychiczny odchodzi, ale przychodzi jeszcze gorszy, związany z pytaniem - dlaczego to robię? Do czego ja się doprowadziłam?
— Co robisz, Martusiu?
Matko Boska. Nie usłyszałam nawet skrzypienia drzwi, kiedy do pokoju wchodziła moja babcia. Wypuszczam nożyczki z rąk, jakby przed chwilą mnie oparzyły i szybko poprawiam rękaw bluzy, kładąc się na łóżku i chowając narzędzie zbrodni pod ręką. Proszę, panie Boże, jeśli istniejesz, żeby uwierzyła w to niezgrabne kłamstwo.
— Odpoczywam, zmęczona jestem, głowa mnie boli — mamroczę pod nosem. Starsza kobieta powoli siada obok mnie na łóżku. Moje serce automatycznie przyspiesza, przeczuwając, o co zaraz może zapytać - o to czy przypadkiem nie kłamię. Ależ oczywiście że kłamię, kłamię jak z nut. Zrobiłam coś okropnego, coś czego nigdy nie powinnam była robić i nie mam nawet odwagi, by poprosić o pomoc. Jestem okropna.
— Jeśli tata ci coś nagadał, to nie wierz mu, jest po kilku głębszych, nie wie, co mówi — gdy babcia głaszcze mnie po dłoni, lekko się wzdrygam, a moje serce tłucze się w klatce piersiowej jak uwięziony ptak. Żeby tylko nie odkryła... W tym samym momencie kobieta marszczy brwi, przyglądając mi się bliżej. Proszę, nie... — Martusia, czemu ty jesteś taka czerwona na twarzy? Płakałaś?
Gdy słyszę w jej głosie wyraźne zmartwienie, przełykam ślinę. Próbuję pocieszać się myślą, że nie pomyślała, że uderzył mnie ojciec, ale jest to marne pocieszenie. Już teraz nic nie ukryję.
— Po prostu... — czuję narastającą w gardle gulę i napływające do oczu łzy — Po prostu jakoś tak mi źle dzisiaj i... — próbuję odwrócić wzrok — Nie, nie mam ochoty po prostu dzisiaj na nic, no i on pijany jak zwykle — próbowałam utrzymać mój głos na wodzy, ale i tak zadrżał, zdradzając moje prawdziwe emocje. Czemu nie byłam teraz w stanie skłamać bez mrugnięcia okiem? Tyle razy to robiłam. "Tak, poszłam spać o dwudziestej trzeciej", "W szkole było świetnie, grałam z koleżankami w butelkę, było świetnie", "Jest w porządku, nie trzeba się martwić". Babcia w tym momencie z całej siły mnie obejmuje, głaszcząc mnie po plecach.
— Porozmawiam sobie z nim, już ci to obiecuję. I jeśli chcesz, to możesz mi się zawsze wygadać. Wiesz, ze starą babką nie zawsze się fajnie mówi, ale jeśli potrzebujesz się zwierzyć, to zawsze tu jestem — głos kobiety jest miękki i kojący, słysząc go, moje całe ciało zaczyna drżeć, traktowane atakiem płaczu i wymuszonym śmiechem. Moja babcia uwielbia wtrącać najsłabsze żarty do swoich wypowiedzi, najczęściej odwołując się do mojego pokolenia — Będzie dobrze, Martusia. Zobaczysz.
Kocham moją babcię i zawsze jej wierzę, ale tym razem, gdy wypowiada te cztery słowa, moje zaufanie do niej spada. Nie będzie dobrze. Moje resztki nadziei prawie zupełnie już zniknęły. Nie będzie dobrze, nie po tym, co dzisiaj przeżyłam. Nie ma na to najmniejszych szans. Wiem, powinnam wciąż sobie powtarzać, że "po burzy zawsze przychodzi słońce", że "jutro też jest dzień" i inne podobne mądre myśli, ale nie potrafię. Już nie potrafię.
Mimo tego, kiwam głową, tylko, by dać babci choć trochę satysfakcji i fałszywej nadziei. A w środku tak naprawdę odczuwam jedno, przemożne pragnienie - jeszcze raz wbić sobie coś w skórę i poczuć ból, większy niż kiedykolwiek.
A/N PRZEPRASZAM za złamanie serca fanom Marty 💔 Jak myślicie, czy poprawi się jej w czasie trwania książki?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro