Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XIII

Lena

Jeszcze chwila, a wyważę te drzwi. Przysięgam, wjadę tu razem z nimi, jeśli ten debil mi zaraz nie otworzy. A jak otworzy to…

Słyszę przekręcanie zamka. To już czas. Nogi mam jak z waty, ale próbuję stać spokojnie. Miałam mu powiedzieć, że zrywam, że wiem, że ma kochankę, że to koniec, że…

— O co chodzi? — po otwarciu drzwi to pierwszy dźwięk, jaki słyszę. Oczy Krystiana wyrażają politowanie, gdy patrzy na moją twarz. Pora, by jego własna zmieniła swój wyraz. Nie wytrzymam. Biorę zamach, by po chwili moja dłoń z paskiem wylądowała na jego policzku.

— To koniec! Mam nadzieję, że będzie ci fajnie z Niną! — krzyk wyrywa mi się z mojego gardła, razem ze łzami, które zaczynają płynąć po moich policzkach — Wiem o wszystkim, ty chuju!

Chłopak zdezorientowany cofa się o krok, masując sobie policzek. Czemu on wygląda na takiego zszokowanego?

— Widziałam, jak się całowaliście! Nie przekonasz mnie, że było inaczej! Mieliśmy wszystko, było nam miło, mieliśmy te wszystkie fajne rzeczy, których wszyscy nam zazdrościli. A ty? Ty je tylko zniszczyłeś — łzy już są nie do powstrzymania — Dałam ci drugą szansę, a ty wbiłeś mi nóż w plecy! Dziękuję ci bardzo za taką miłość!

— Lena, ja ci to wyjaśnię, ona… — zaczyna się tłumaczyć chłopak, złość zaczyna buzować w jego głosie — Ona mnie poderwała i zmu-

— Zainicjowałeś pocałunek, słyszałam kurwa wszystko! — teraz już się nie kontroluję. Nie ma po co.

— Jest przecież szansa, nie prze-

— Szanse się skończyły, wypierdalaj z mojego życia!

Z ostatnim okazanym środkowym palcem zatrzaskuję drzwi i ruszam do bramki, krztusząc się łzami. Nie uważam, że te problemy da się już rozwiązać. Rany może da się uleczyć, ale będą trwać przez długi czas, to tak jakbym próbowała zaleczyć bandażami rany po pociskach. To niemożliwe. To koniec.

Wychodząc z podwórka, wciąż w to nie wierzę. Zerwałam z chłopakiem. Jestem singielką.

***

Marta

Nie mam pojęcia, co się ostatnio dzieje z Leną Filipską. Jak nie ona. Jeszcze niedawno goniła po korytarzach, śmiała się na każdym kroku, całowała się z tamtym blondynem po kątach, robiła sobie selfie w losowych miejscach, zatrzymywała się przy losowych salach, by w ostatniej chwili zrobić zadanie domowe. Teraz jakby krok jej zwolnił, ma podkrążone oczy, co chwila pociąga nosem, ona i jej chłopak się unikają. Pokłócili się, zerwali? Zaczęłam obstawiać drugą opcję po widoku, jaki ujrzałam niedawno na korytarzu. Jakaś laska o jadowicie niebieskim spojrzeniu, uwieszona na ramieniu blondyna. Albo ją zdradził, albo zaraz po zerwaniu poleciał do innej. Obstawiam to pierwsze, bo wydawali się parą idealną, ale niczego pewna nie jestem.

Zamykam czarny zeszyt i odkładam go na biurko z cichym westchnięciem. Szkolna pani psycholog zaproponowała mi kiedyś przelewanie uczuć na papier. Czasem to działało, czasem nie, zależy, jak poważny był problem - a problemów miałam na zawołanie. Dziś jednak zdołałam napisać tylko sześć słów - "Za dużo myślę o Lenie Filipskiej". Tyle. Kropka. I to, co napisałam, jest prawdą. Jak na złość nie mogę przestać myśleć o cholernych niebieskich tęczówkach, żwawym kroku, donośnym śmiechu - wszystkich tych rzeczach, które ostatnio jakoś posmutniały. Ale nie, nie jestem zakochana. Nie mogę być zakochana. Przecież już raz kochałam dziewczynę, tak? Oszukała mnie? Oszukała. Rzuciła mnie? Rzuciła. Więc po co miałabym znowu próbować bawić się w te niebezpieczne tęczowe gierki? Po to, żeby w obliczu homofobów kolejna płytka laska podkuliła ogon ze strachu i wygodnie spieprzyła? Nie, nie dam się znowu nabrać na słodkie słówka i równie słodką buzię.

Słyszę na dole odgłosy kłótni. Męski krzyk, głośniejszy i bardziej bełkotliwy, czasami przerywany kobiecym, podszytym przerażeniem.

— Na nic tu nie jesteś potrzebna, kurwo! — krzyczy mój ojciec, a ja staram się powstrzymać łzy. Nie chcę tego słyszeć, nie znowu.

— Nie wrzeszcz, obudzisz dziecko! Ledwie zasnęła! To twoja córka, powinna więcej cię obchodzić niż kufel!

— Nie mów mi, co powinno mnie obchodzić, a co nie!

Wtedy następuje głośny plask, coś przypominającego uderzenie, a po nim jakby krzyk, zmieszany z płaczem. Nie wytrzymam tego, nie wytrzymam dłużej w tym domu. Otwieram drzwi mojego pokoju, zabierając z biurka słuchawki oraz telefon i kładąc je do kieszeni. Jak najszybciej mogę, zbiegam po schodach, mijając moich rodziców. Już kiedyś próbowałam bronić mojej mamy podczas kłótni. Oberwałam zdrowo, po tym wydarzeniu doradziła mi, bym nigdy się nie włączała w awantury, dla "mojego dobra". Wiedziała, że krzyki bolą mnie, jak noże wbijane w plecy. Ale chciała mnie chronić. Jest dobrym człowiekiem.

Otwieram drzwi i wychodzę na ulicę, po policzkach lecą mi łzy. Wyciągam z kieszeni słuchawki, a na telefonie włączam pierwszą lepszą playlistę. Już pierwsza piosenka sprawia, że moje gruczoły łzowe nie wytrzymują.

Thought I found a way, thought I found a way out, but you never go away, so I guess I gotta stay now...

Kojący głos Billie Eilish budzi we mnie wszystkie ukryte emocje. Idę teraz po zarośniętym mchem chodniku wśród obskurnych domów w najuboższej części miasta. Na zewnątrz panuje zawierucha, zimny wiatr zdaje się docierać mi do szpiku kości, jest mi zimno, zaczyna lać deszcz. Ale ja mam to gdzieś. Krople mieszają się z moimi łzami, których nadal wszystkich nie wypłakałam, choć tyle razy w ciągu mojego życia myślałam, że to już ich koniec.

Obok przejeżdża biały Mercedes, nazbyt powoli. Ludzie, tu pięćdziesiątka jest limitem, a nie dwudziestka! Zaraz, czy ten samochód się zatrzymuje? Dlaczego przy mnie? Nie. Pedofila jeszcze tutaj brakowało. Przyspieszam kroku, a serce zaczyna tłuc mi się w piersi. Jak on stąd wyjdzie, to zginę.

— Marta? Co ty tutaj odwalasz?

Lena. Nie wiem czy nie gorzej. Czemu całe życie obraca się przeciwko mnie? Nie mogę normalnie się wypłakać poza domem? Przeżyć zbliżający się atak paniki sama? Czemu ktoś się mną w ogóle przejmuje? I to jeszcze ktoś, na widok którego wszystkie mięśnie w brzuchu tworzą ciasny, bolesny supeł?

— Egzystuję — odcinam się, ale ona łapie mnie za rękę. Czy ona w ogóle słyszy, co ja do niej mówię czy ma jakieś ukryte słuchawki?

— Jak stąd dojść do twojego domu? — pyta się mnie — Nie możesz tu tkwić na deszczu.

Jeszcze się o mnie martwi. Cudnie.

— Nie chcę do domu, nie rozumiesz do cholery?

Kurwa. Zdradziłam się. Pomyśli, że u mnie w domu jest przemoc, alkoholizm czy inne gówno. Z resztą pewnie już tak myśli. Bo to jest w sumie prawda.

Ona jednak nie odpuszcza. Patrzy mi prosto w oczy. Kosmyki blond włosów, które zawsze wypadają spod kucyka powoli stają się mokre od deszczu, oczy ma zaczerwienione, powoli rozszerzają się w zrozumieniu. Czy ona ciągle ryczała po zerwaniu?

— M-moja mama zabierze nas do domu.

— Nigdzie nie jadę, daj mi spokój — słowa same wychodzą mi z ust. Czy ona mi właśnie zaproponowała, że zabierze mnie do swojego domu? Czuję, jak serce bije mi coraz mocniej. Nie, stop. To nie jest normalne.

— Jesteś cała mokra. Nie wycierasz nawet okularów — zwraca mi uwagę, a ja dopiero wtedy orientuję się, że obraz Leny przez moimi oczami składa się już z rozmazanych kółek. Sięgam do okularów, by wytrzeć je rękawem bluzy, ale wtedy widzę przed oczami pospieszne mignięcie czegoś białego. Kurwa. Ona wyciągnęła chusteczkę i przetarła mi okulary. Opanuj się, mówię ci, opanuj się!

Dopiero wtedy widzę, że nagle jest cała czerwona, a w oczach ma czyste przerażenie. Matko święta, do czego tu dochodzi?

— Po prostu miałam chusteczkę, a bluzę i tak miałaś mokrą, to... — próbuje się tłumaczyć, a z każdym słowem jej rumieniec ciemnieje — Jedziesz?

Co ja mam odpowiedzieć? Ja nie wiem w ogóle, o co jej chodzi. Ta relacja jest zbyt dziwna, nie wiem w ogóle, co mam o niej myśleć. Ale z drugiej strony, czuję jakieś dziwne przyciąganie, jakby jakaś niewidzialna nić owinęła mój palec i ciągnęła mnie do niej, wbrew moim staraniom.

— Słuchaj-

— Jedziesz.

Nie wiem, jak to się dzieje, że już po chwili tkwię na tylnym siedzeniu, tuż za mamą Leny. Cała się trzęsę, łzy spływają mi po twarzy, próbuję powstrzymać atak, szepczę tylko ciche “dzień dobry”, a ta kobieta wygląda, jakby do jej samochodu wsiadł właśnie bez ostrzeżenia bezpański pies ledwo mieszczący się w bagażniku. Nie mówi jednak nic. Wszystkie jedziemy w milczeniu do domu Leny.

Na Kwiatowej 20 stoi wielki, biały dom. Zadbany, z ładnym ogródkiem, bez żadnego pęknięcia w ścianie, pojedynczego pnącza bluszczu czy ptasiej kupy na dachu. Jak dla mnie willa. Nie wiem, co się dzieje z Leną, ale naprawdę jest jakaś psychiczna. Gdy tylko chcę wysiadać, ona już jest na zewnątrz auta i próbuje otworzyć mi drzwi.

— Poradzę sobie — rzucam tylko, choć wiem, że mnie nie słyszy i najszybciej jak tylko mogę, otwieram drzwi oraz wychodzę z samochodu — Nie musisz otwierać mi drzwi. Mam ręce i nogi.

— Chodź, ogrzejesz się — ona chyba niewiele sobie robi z tego, co jej przed chwilą powiedziałam — Z mamą i tak wracałyśmy z zakupów, nie musisz za nic dziękować — powiedziała szybko.

Ale mi się teraz głupio zrobiło. Nawet nie pomyślałam, by podziękować jej za tę osobliwą podwózkę. Chociaż, czemu miałabym jej dziękować? Wyraźnie jej mówiłam, że chcę być sama i widać było po mnie, że nie potrzebuję innych ludzi, by odreagować złe emocje. A ona zjawiła się tu jak pieprzona księżniczka na białym koniu.

Gdy dochodzimy do drzwi, a Lena naciska klamkę, zdaję sobie sprawę, że to jest niesamowicie ładny dom. Ale naprawdę, jest przepiękny. Na biało urządzony również wewnątrz, z szarymi akcentami i podłogą z jasnego drewna. Wiele bym dała, by w takim mieszkać. Przy tym mój to jest jakaś rozpadająca się rudera. Stoję tak i rozglądam się po korytarzu. Spora szafka na buty, wielkie lustro na ścianie, kilka kurtek zawieszonych na eleganckim wieszaku.

Mama Leny prędko wyjmuje z szafki puchate, szare kapcie i podaje mi je.

— To dla ciebie — mówi miękkim tonem — Czuj się jak w domu, nie musisz się krępować. Lena powinna cię dobrze ugościć.

— Dziękuję pani bardzo — udaje mi się wykrztusić przez łzy, chociaż sama nie wiem, co ja tu właściwie robię. Lena odwiesiła już kurtkę na wieszak, teraz ma na sobie białą koszulkę w kwiaty, błękitne dresy i różowe kapcie-króliczki na nogach. Dopiero teraz zauważam, że nie ma na sobie makijażu. Ale nie, jej cera nie jest tragiczna. Wręcz przeciwnie, wydaje się mieć gładką skórę, ozdobioną pieprzykiem na policzku. A jej piegi nie są wcale udawane, jej twarz naprawdę jest nimi usiana. Czemu ona musi być taka piękna?

— Pójdziemy do mojego pokoju — zwraca się do mnie łagodnym głosem, nie spuszczając ze mnie wzroku. Wpatruję się w te niebieskie tęczówki i powoli kiwam głową. Dziewczyna obraca się na pięcie i idzie w kierunku schodów, a ja ślepo podążam za nią. Staram się nie rozglądać za bardzo po domu i nie sprawiać wrażenia, że chciałabym tutaj jeszcze raz przyjść. Te schody są zupełnie inne niż te u mnie - nie drewniane, a wyłożone szarymi kafelkami. Czemu tutaj wszystko jest biało-szare i tak wysprzątane na błysk? Rodzice tej dziewczyny naprawdę muszą być pedantami - ale z wyczuciem stylu.

— A więc tutaj żyję — słyszę głos Leny, która otwiera drzwi do swojego pokoju i zdaje się mnie przepuszczać. Nie mam siły na dyskusje, więc wchodzę do środka i staram się ogarnąć wzrokiem to miejsce. Tutaj również królują biel i szarość, za to z barwnym dodatkiem plakatów na ścianach i szafie. Podłoga jest wyłożona jasnymi panelami, na środku leży puchaty dywan. Łóżko wydaje się być królewsko wygodne, biurko dosyć spore, jak u estetycznej dziewczyny z tiktoka. Z tą różnicą, że panuje na nim o wiele większy bałagan - porozrzucane są po nim podręczniki, długopisy, przypadkowe kartki, walają się po nim nawet kubki po herbacie i talerze. Szafa wygląda, jakby mogła zmieścić się tam garderoba jakiejś amerykańskiej modelki. Na widok małego telewizora na ścianie oddech więźnie w gardle. O czymś takim mogłam marzyć tylko w najdzikszych snach, nie spotkałam nawet osoby, która miałaby telewizor w pokoju. W skrócie robi wrażenie. Gdy przyglądam się plakatom, zauważam, że parę z nich przedstawia nikogo innego jak Taylor Swift. Jasna cholera. Mam obsesję na punkcie Swiftie.

Lena tymczasem siada na brzegu łóżka i wskazuje ruchem głowy na miejsce obok niej. Siadam tam, czując, jak przepływa przeze mnie jakiś dziwny dreszcz. Jestem tuż obok Leny Filipskiej. Siedzę na jej łóżku. Pierwszy raz w życiu siedzę obok niej, tak blisko, a moje serce trzepocze jak uwięziony w klatce ptak.

— Potrzebowałaś pomocy, nie mogłam cię tak zostawić. Jeszcze byś cała przemarzła i zachorowała — odzywa się do mnie, przerywając niezręczne milczenie. Martwi się o mnie. To przecież niemożliwe, nikt się o mnie nie martwi, oprócz mamy i babci. Staram się spokojnie oddychać. Choć na zewnątrz może wydaję się spokojniejsza, to w moim wnętrzu wszystko szaleje. Nie, nawet nie jestem zauroczona. To po prostu debilna reakcja organizmu na dziwne sytuacje.

Ekran telefonu Leny, leżącego obok na biurku, rozświetla się i wyskakuje na nim wiadomość. Ciekawe od kogo.

— Debil — prycha dziewczyna, gdy bierze smartfona do ręki i go odblokowuje — Nie będę mu wybierać miejsca na randkę.

— Komu? — pytam, udając niezwykle zaciekawioną.

— Mojemu kuzynowi. Kamilowi. Kochany gej gdzieś zabrać swojego partnera — odpowiada, agresywnie stukając palcami w ekran.

O, kolejna rzecz o Lenie Filipskiej, o której się nagle dowiaduje. Ma kuzyna geja, który już jest w związku, w czasie, gdy ostatnie, o czym pomyślałaby jakakolwiek dziewczyna na mój widok, to umawianie się ze mną. Ciekawe jest życie lesbijki.

Przez dłuższą chwilę siedzimy tak na łóżku, nie mówimy do siebie nic, a atmosferę można by było pokroić nożem niczym ciasto. Palce Leny wystukują kolejne wiadomości, a ona sama co jakiś czas wzdycha i wznosi oczy do nieba. Ja zaś po prostu siedzę, nie wiedząc do końca, co robić. Panie Boże, ześlij mi instrukcję obsługi ładnej dziewczyny z biol-chema, która nagle zaczyna się o mnie martwić.

— Wiesz — odzywa się w pewnym momencie, odkładając telefon — Nie chcę... Nie chcę, żebyś myślała, że jestem zła, fałszywa czy coś. Wiem, że nigdy nie byłyśmy przyjaciółkami i nie zapowiada się na to, że będziemy, ale wiedz, że po prostu nie mogłam patrzeć, jak tam mokniesz. Chcę, żebyś mnie po prostu tolerowała. Nie musisz mnie lubić.

Spodziewałam się wszystkiego, tylko nie tego. Wpatruję się w podłogę, milcząc. Wiem, że ona świdruje mnie swoimi błękitnymi tęczówkami, czuję to na sobie. Nie wiem nawet, co mam powiedzieć, nikt nigdy się tak do mnie nie odezwał.

— W porządku.

Tylko na tyle mnie stać. Wiem, jestem głupia, że mówię tylko "w porządku", w reakcji na taki rozwinięty monolog.

— Chcesz coś obejrzeć? Mogę włączyć Netflixa — proponuje mi blondynka, znowu posyłając mi błękitne spojrzenie. Kiwam głową i mruczę pod nosem ciche potwierdzenie. W sumie, co mogłabym innego robić? Przecież nie będziemy tak bezczynnie siedzieć i milczeć, bojąc się spojrzeń. Lena wstaje i rozgląda się po pokoju, po czym jej wzrok spoczywa na mnie.

— Czy... Czy mogłabyś wstać? Chciałabym rozłożyć łóżko — odzywa się, z tak nietypową dla niej dozą niepewności w głosie. Z trudem powstrzymuję poirytowane westchnięcie. Wstaję i odchodzę kilka kroków, by umożliwić jej rozłożenie łoża, na którym miałyśmy jak gdyby nic leżeć i oglądać Netflixa. Cudownie, muszę jeszcze zrobić większość lekcji, przygotować się na kartkówkę z biologii i o dwudziestej pierwszej nakarmić siostrę. W dodatku jeżeli wrócę bardzo późno, ojciec chyba mnie ukatrupi. Nie chcę jednak tam wracać. Tu przynajmniej mogę odpocząć. Z tyłu głowy jednak gryzie mnie myśl, że miałam robić cokolwiek innego, a teraz spędzę przynajmniej godzinę czy dwie na bezczynności.

— Już — odzywa się dziewczyna, gdy kończy rozkładać łóżko, z głośnym hukiem. Teraz pomieściłyby się na nim chyba trzy osoby. Obie siadamy na nim, Lena bierze do rąk laptopa.

— Co lubisz oglądać? — pyta mnie, a ja mam w głowie bałagan myśli. Praktycznie nie oglądam Netflixa, co ja mam jej powiedzieć? Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio oglądałam jakikolwiek film. Myśl, Marta, wykorzystaj czarne komórki.

— Horrory — odpowiadam zgodnie z prawdą — Albo kryminały.

Lena uśmiecha się pod nosem, powoli kiwając głową.

— Też uwielbiam horrory — przyznaje, a w mojej głowie zapala się lampka. Oto rzecz, jaką mamy wspólną — Chcesz obejrzeć coś nowego czy nie przeszkadza ci, jak widzisz coś kilka razy?

— Obojętnie — wzruszam ramionami. Ta dziewczyna interesuje się moimi gustami, cóż za zaskoczenie.

— To włączę "Obecność".

Możecie mówić co chcecie, ale "Obecność” znajduje się na liście moich ukochanych horrorów. Nieważne, ile razy bym oglądała, czuję te same dreszcze, a dawka adrenaliny jest większa niż przy kilku innych filmach razem wziętych. Nie, nie boję się horrorów, wcale mnie tak bardzo nie przerażają. Czuję po prostu ten charakterystyczny dreszczyk, coś, co uwielbiam w nich najbardziej.

Gdy film się zaczyna, obie siedzimy jak najdalej od siebie, staramy się do siebie nie zbliżać, a co dopiero się dotknąć. Aż wzdrygam się na samą o tym myśl. Dotknąć Lenę Filipską, to musi być dziwne uczucie.

Po kilku minutach orientuję się, że nie myślę w ogóle o fabule filmu, moje myśli odleciały gdzieś hen daleko, na planetę ładnych i czułych dziewczyn. Nie lubię mojego mózgu, wredne narzędzie. Nieważne, jakbym się starała, nie umiem wrócić z tej planety. Zamiast tego cały czas zerkam na blondynkę, upewniam się, że siedzimy daleko od siebie. I w końcu to się dzieje. Łapiemy kontakt wzrokowy, jej niebieskie oczy spotykają się z moimi ciemnymi, patrzymy na siebie tak przez chwilę, w niezręcznej ciszy. W moim umyśle rozpoczyna się gonitwa myśli. Co ja mam robić? Patrzeć dalej, odwrócić wzrok, zaczekać aż spojrzy na ekran, coś powiedzieć, milczeć, zamknąć oczy? W końcu daję za wygraną i spoglądam na laptopa, na którym jak gdyby nigdy nic leci "Obecność". Nie wiem, ile tak patrzyłyśmy sobie w oczy. Kilkanaście sekund, pół minuty? Przez te sekundy zdołałam przyjrzeć się jej ślepiom dokładniej. Mają odcień jasnego błękitu, takiego o odcieniu nieba w letnie południe. W prawym oku ma parę plamek sepii, które przełamują ten niby czysty lazur. Jej oczy mają kształt migdałów, wyglądają, jakby zawsze były roześmiane, a ich właścicielka nie traciła dobrego humoru ani na chwilę. Lena ma piękne, interesujące oczy.

Chwila, czemu ja analizuję jej tęczówki? Nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie jestem w niej zakochana. Ale coś mnie do niej ciągnie, jakaś dziwna, niewytłumaczalna siła.

Nie mogę się powstrzymać od spojrzenia na nią ponownie. Tym razem widzę jakiś błysk w kąciku jej oka, który ucieka gdzieś w dół, pozostawiając na jej policzku wilgotną strużkę. Lena płacze w mojej obecności, a ja siedzę i gapię się na nią, kompletnie nie wiedząc, co mam zrobić. Wywołał to film czy jakieś zdarzenie, które zupełnie nagle jej się przypomniało?

— Wszystko okej? — niepewne słowa wyrywają się z moich ust, w końcu muszę coś powiedzieć. Z jej oka płynie kolejna łza, a dolna warga zaczyna drżeć, gdy tylko zadaję jej to pytanie. Kurwa, chciałam dobrze, a jak zwykle wyszło jeszcze gorzej. Ona jednak kiwa głową, nie przyzna się. W końcu z jej ust, chyba przypadkiem, wyślizgują się trzy słowa:

— Faceci to dupki.

Czyli Lena została skrzywdzona, a ona i blondyn wcale nie rozstali się spokojnie, w zgodzie. Oszukał ją, znęcał się nad nią, zdradził? Obstawiam ostatnią opcję, bo to się stało tak nagle, że na zszokowanego wyglądał nawet Natan z mojej klasy.

— Wszyscy ludzie to dupki — wzruszam ramionami, wygłaszając lekcję, jakiej się naprawdę nauczyłam w liceum. Bo taka jest prawda. Nie tylko mężczyźni ranią, kobiety potrafią być nawet okrutniejsze. Ale widząc, jak Lena płacze, nie mogę się powstrzymać, by nie dodać:

— A faceci szczególnie.

Lena śmieje się przez łzy, a ja w tym momencie czuję, jakbyśmy w tej chwili jednoczyły się w bólu. Może naprawdę było nam to przeznaczone? Zjednoczyć się? Może byłyśmy przeznaczone sobie nawzajem?

A/N Jak wiele prawdy jest w końcowych słowach Marty?
+ Ta książka staje się dziełem z odniesieniami do twórczości Taylor Swift, dziś z okazji 13 rozdziału (kto wie, ten wie) specjalnie wspomniana ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro