X
Marta
Moje samopoczucie gwałtownie zaczęło się pogarszać po trzydziestym września. To wtedy, na rutynowym badaniu u lekarza, młoda, miła pani pediatra stwierdziła, że z Joasią jest coraz gorzej i potrzebuje pilnego ratunku. Z trudem powstrzymywałam płacz, gdy moja mama mówiła lekarce, że mają uzbierane tylko niecałe dwa miliony złotych. Dwa miliony. Żeby zakupić lek, potrzeba było ich dziewięć. Pieprzone dziewięć milionów, żeby uratować życie mojej młodszej siostry. Wszystkie wspomnienia z Asią zaczęły przelatywać mi przed oczami. Moja mama ogłaszająca ze łzami szczęścia w oczach, że jest w ciąży. Ja i mama śmiejące się z bezcennej miny taty, po tym, jak się dowiedział, że nie będzie miał wymarzonego syna, ale drugą córkę. Narodziny, pobyt w szpitalu, płacz radości, pierwszy raz, kiedy ją trzymałam, gdy była taka malutka i złapała mój palec, jakby wybierając sobie ulubioną osobę. Stan błogiej nieświadomości, kiedy nic nie wiedzieliśmy. Nie wiedzieliśmy, że w jej genach zapisała się jedna z najpoważniejszych chorób dzieci. Powrót do domu ze szpitala, nieprzespane noce, zmienianie pieluszek i karmienie. Pierwsze dziwne objawy, niepodnoszenie główki przez Joasię, prawie brak ruchu u niej. I diagnoza. Rdzeniowy zanik mięśni, bardziej znany jako SMA. Miała wtedy około trzy miesiące. Wynik otrzymany w szpitalu po długim oczekiwaniu, który podyktował całe nasze życie i wywrócił je do góry nogami. Moje wszelkie próby bycia silną. Początek nałogu taty, krzyki mamy słyszane zza drzwi, płacz po nocach. Kolejne próby, tym razem utrzymania wyników w nauce, bezsenne noce, przytulasy od babci. Pierwsza wizyta u szkolnego psychologa, odprawienie z opinią o stanach podchodzących pod depresyjne. Wizyta w szpitalu psychiatrycznym, która do dziś śni mi się w najgorszych koszmarach, zażywanie leków, po których chciało mi się tylko spać i nie czułam w sobie nic oprócz dojmującej pustki. Wizyty u psychologa w pierwszej klasie liceum, gdy w gabinecie nie czekała jeszcze mama Kaliny, chwilowe polepszenie mojego stanu i natychmiastowe pogorszenie spowodowane prześladowaniem. Zrezygnowanie z wizyt. Siedzenie nad łóżeczkiem Joasi dnie i noce, karmienie z butelki, kołysanie do snu. Moje łzy kapiące na małe, różowe policzki. Lokalne zbiórki, które i tak nic nie dały, bo lek był horrendalnie drogi, a zbiórki w internecie tonęły wśród innych, popularniejszych. Każdy dzień przepełniony bólem, strachem, wyczekiwaniem i nadzieją na lepszy dzień, która już teraz praktycznie całkowicie zniknęła. Badania w szpitalu, obserwowanie postępów Joasi i oczekiwanie na cud, bo walka już zaczynała tracić swój sens.
Wizyta u szkolnej pani psycholog nie dała za wiele. Nawet zrobiło się jeszcze gorzej, bo zaczęły się prześladowania. Wciąż czuję się okropnie. Nie mogę zrobić nic, by pomóc mojej siostrze, tylko zakuwać dzień i noc na stypendium i sprzedawać cholerne ciastka przy wejściu do piekła zwanego szkołą. Ale nikt nie wie o bitwie, którą toczę. A ten, kto wie, nawet się tym nie interesuje. Były co prawda zbiórki w szkole, ale zyskałam już taką łatkę, że nikt nie chciał mi choć trochę dopomóc, a jak pomagał, to tak niewiele, że to były tak naprawdę grosze. Każdy ma mnie za tę zadufaną w sobie kujonkę, która nie podnosi nosa znad książki, dopóki nad nią nie zaśnie. Za dziewczynę, która ma delikatnie rzecz ujmując, kuku na muniu i warczy na każde słowo, które ktoś do niej powie. A ja nie warczę tak bardzo, jak by się wydawało. Gdyby tylko ktoś spróbował zobaczyć, z czym toczę odwieczną walkę, co mam w środku, przez co przeszłam, to nie byłabym taka. Ale ludzie mnie do tego zmusili. Mają mnie za egzystencję, bo istotą tego nie można było nazwać, która nie ma życia, ani tego towarzyskiego ani po prostu normalnego życia nastolatki. Bo taka jest prawda - sama już dawno rozpoczęłam proces powolnego umierania.
Znowu czuję, jakbym miała zaraz załamać ręce i się rozpłakać, gdy zmieniam Joasi pieluchę. Niby normalne zadanie starszej siostry, ale po tym wszystkim, co usłyszałam, już samo patrzenie na młodszą siostrę sprawia, że coś we mnie pęka, jakaś cząstka, o której nikt nie miał najmniejszego pojęcia. Jeśli pomoc nie przyjdzie szybko, to mogę ją stracić. Nie wyobrażam sobie tego. Wydaję się twarda, ale gdy chodzi o dziecko… Co ona zawiniła? Dlaczego? Dlaczego to ją musiała spotkać choroba? Dlaczego spotyka wszystkie inne dzieci? Jest wielu innych ludzi, którzy bardziej zasługują na cierpienie. Życie jest kurewsko niesprawiedliwe.
Gdy zapinam Joasi pieluszkę, na co ona chichocze, ja staram się nie płakać. Kiedyś na dźwięk jej śmiechu ja automatycznie się uśmiechałam, a w moim sercu panowało niesamowite ciepło. Teraz ten dźwięk sprawia, że uświadamiam sobie, jak niewiele czasu jej zostało, wręcz zadaje mi fizyczny ból. Biorę ją na ręce, tuląc ją do siebie, podczas gdy ona otula swoje słabe, pulchne rączki wokół mojej szyi. Już niedługo to wszystko prawdopodobnie zniknie. To nie może być prawda.
— Tak, jestem tutaj, Aśka — szepczę delikatnie, pozwalając, by jeszcze bardziej wtuliła się we mnie. Nikt mnie nie słyszy. Taty nie ma w domu, Bóg wie gdzie jest, mama pracuje, babcia ogląda telewizję w niewielkim pokoiku obok — No jestem, masz tu siostrę swoją.
Nie wytrzymuję. Siostra. Niedługo pewnie stracę swoją siostrę. Pośpiesznie ubieram małą w fioletowy zestaw, który samą jej kupiłam, odkładam ją do łożeczka i zaraz po pocałowaniu ją w czoło, opadam na ziemię i zaczynam płakać. Możecie nie wiadomo jak narzekać na swoje rodzeństwo, kłócić się z nim całe dnie, przedrzeźniać się, przezywać, zamykać przed nim pokój na klucz, być o nie zazdrosnym przez cały czas, bić się o każdy najmniejszy drobiazg, ale kiedy umiera, dopiero wtedy zdajecie sobie sprawę, jak bardzo je kochaliście.
***
Uwielbiam lekcje historii. Dlatego wybrałam rozszerzenie, ale w liceum podobają mi się nawet bardziej. Nasz nauczyciel - pan Kostka - wygląda, jakby widział chrzest Polski, ma głos tego jednego, bardzo mądrego dziadka, a wykłady prowadzi tak, jakby czytał baśń. Wręcz nie da się go nie lubić, emanuje od niego spokój i ciepło, a także niesamowita mądrość nabyta z wiekiem. Zawsze stara się być sprawiedliwy w ocenianiu, jednak nie da się ukryć, że ma kilkoro ulubieńców. Należę do nich między innymi ja, dwóch chłopaków oraz trzy dziewczyny z mojej klasy. Żadne z nich mnie nie prześladuje, ale z żadnym nie utrzymuję bliskich relacji. Po prostu mają względem mnie neutralne nastawienie. Bycie ulubienicą pana Kostki nie jest tak ciężkie jak przy innych nauczycielach. On przynajmniej rozumie moje problemy i nie obciąża mnie propozycjami konkursów i dodatkowych zajęć, w których dobrze wie, że często nie mogę uczestniczyć.
— ... Wójcik Helena ma cztery plus, a Zawadzka Marta pięć plus.
Wspomniana Helena kiwa jedynie głową, po czym wraca do scrollowania czegoś na telefonie po kryjomu. Na dźwięk mojego nazwiska i otrzymanej oceny przez salę przetacza się szept połączony z szyderczym śmiechem, do którego już dawno się przyzwyczaiłam. A przynajmniej tak udaję. Sprawdzian nie był zbyt trudny, ale może to dlatego, że często uczę się do przodu, choć idzie mi to coraz gorzej.
— Jakieś pytania? — pan Kostka uśmiecha się do klasy przyjaźnie.
— Nie policzył mi pan trzech punktów — zgłasza się Radek, jeden z trójkowych uczniów.
— O, to bardzo dziwne — nauczyciel marszczy brwi, po czym kiwa głową na chłopaka — Podejdź do mnie z tą kartką, to zobaczę.
Podczas gdy Radek i pan Kostka dyskutują wpadkę z pominięciem trzech punktów, ja obracam długopis w palcach, myślami wracając do mojej rodziny. Czy istnieje jeszcze nadzieja dla Joasi? Czy organizować kolejną zbiórkę i znów wychodzić przed Kaliną i jej bandą na atencjuszkę? Czy...
— Hej.
Aż się wzdrygam, słysząc głos z mojej prawej. Helena? Ona… Ona się do mnie odzywa? No cud się stał.
— Mogłabym do ciebie przyjść na korepetycje z angielskiego? Nowaczka mnie chyba zabije, jak nie poprawię tego sprawdzianu do końca miesiąca.
Helena przerzuca piwny wzrok z mojej twarzy na ławkę i z powrotem. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz otrzymałam taką propozycję. To było jeszcze zanim zaczęły się problemy domowe, zanim zaczęły się prześladowania, zanim zaczęło się piekło. Czy mogłaby przyjść do mnie albo ja do niej? Nie, to się raczej nie wydarzy. Mój ojciec znowu ma epizod w którym jego nawyk się pogarsza, a Joasia wymaga stałego nadzoru.
— Przykro mi, ale raczej nie — kręcę tylko głową, na co usta Heleny zaciskają się w wąską kreskę. Już niemal słyszę głośne “kurwa" wypowiadane w jej myślach — Nie mam za bardzo kiedy przez następne dwa tygodnie, no i sprawy prywatne.
Moje proste i jasne wytłumaczenie działa, Helena nie zadaje więcej pytań. Mruczy tylko coś pod nosem, niezadowolona moją reakcją na jej propozycję i wróciła do wysłuchiwania dyskusji między panem Kostką a Radkiem. Po chwili jednak odwraca się ponownie.
— A mogłabyś przyjść do mnie?
Dobra, tu bym się mogła zastanowić. Mogłabym przyjść, ale raz czy dwa, więcej nie. W sumie to ma sens, ale musiałabym być tam maksymalnie godzinę.
— Może być czwartek, po lekcjach? Ale będę mogła być tak maksymalnie do szesnastej, ewentualnie siedemnastej — proponuję w końcu. Boże, nie wierzę, że to mówię.
Dziewczyna uśmiecha się delikatnie. Matko boska. Kiedy ostatnio ktoś spoza rodziny się do mnie uśmiechnął? No może poza Leną.
— Spoko — odpowiada — Dzięki, normalnie ratujesz mi życie.
Również staram się uśmiechnąć. Ktoś mi podziękował. Zrobiłam dla kogoś coś dobrego. Nie wierzę w to. W czwartek będę komuś pomagać w lekcjach. Jakim cudem przez całą pierwszą klasę praktycznie z nią nie gadałam?
Zazdroszczę Helenie. Ma normalną rodzinę, normalne rodzeństwo, normalne oceny, normalne koleżanki, normalnego chłopaka, normalne życie, normalną przeszłość. Cała jest po prostu normalna. Nie jest dziewczyną z sercem i psychiką potrzaskaną na kawałki, z patologicznego domu, z chorą siostrą i uzależnionym ojcem. Choć uważana jest za szarą myszkę, niczym się niewyróżniającą, to skrycie chcę być jak ona. Może ona nie widzi w sobie nic niezwykłego, ale dla mnie tryb życia, jaki prowadzi, jest nieosiągalny. I przepraszam że się powtarzam, ale on jest dokładnie taki, jaki zawsze pragnęłam prowadzić - normalny. Chcę być normalna.
***
Siedzę na przystanku autobusowym i bezmyślnie przewijam kolejne rolki na Facebooku, nie zwracając zbytnio uwagi na treść. Autobus zatrzymujący się najbliżej domu Heleny jedzie za jakieś dziesięć minut. Czas ten muszę jakoś wykorzystać, a nie mam tak właściwie pojęcia, na co. Mogłabym spokojnie zacząć powtarzać na naszą lekcję już po raz enty, lecz aktualnie nie mam na to ochoty.
Decyzję o schowaniu telefonu i wyjęciu notatek podejmuję, gdy następnym filmem okazuje się szybkie Q&A grupy Czwórka Z Matmy i po chwili orientuję się, że oglądam go już czwarty raz, cały czas wpatrując się jedynie w twarz Leny, do której łącznie z Krystainem w tym odcinku kierowane są wszystkie pytania. Tak napomnę, że Czwórka Z Matmy jest oficjalną nazwą paczki, do której należą niejacy Linux, Nate, Chris i Lenny. Czyli w prawdziwym życiu Karol, Natan, Krystian i Lena. Muszę przestać o niej tak dużo myśleć, nie mogę na nią patrzeć, bo zaraz mam w głowie istny chaos. Głupi mózg, dlaczego nie mogę zwrócić uwagi na kogoś innego, bardziej dostępnego?
— Dobra, pytanie od przesympatycznej Wiktorii — odzywa się blondynka — Jak długo jesteś z Krystianem? — dziewczyna zastanawia się chwilę, patrząc w oczy swojego chłopaka — No razem jesteśmy tak od stycznia? To będzie z 9-10 miesięcy, jeśli mnie matma nie zwodzi.
— Od 2 stycznia — dodaje przystojny blondyn z uśmiechem.
Akurat gdy chowałam sfatygowanego, trzyletniego Samsunga do kieszeni, zauważam siadającą przy mnie jakąś dziewczynę, atrakcyjną blondynkę w rozpuszczonych włosach. Ma na twarzy ładny makijaż, oczy pofarbowane na połączenie różu z brązem, ubrana jest w obcisłe dżinsy i białą bluzkę w różowe brokatowe serca. Wygląda jak osoba chcąca koniecznie zmarnować swój czas na rozmowę ze mną. A chwila, to Lena.
Idzie żwawym krokiem, w uszach ma airpodsy, na ramiona zarzuconą lśniącą, srebrną pikowaną kurtkę, na nogach lekko zabłocone białe adidasy, a na nadgarstkach różnokolorowe bransoletki z jakimiś napisami. Co ona tutaj robi? Dlaczego pojawia się zawsze wtedy, kiedy najmniej jej oczekuje? I dlaczego tak bardzo czerwienią mi się policzki? W życiu nie widziałam jej w tej fryzurze. I cholera, wygląda nieziemsko. I tak strasznie gorąco, że w jednej chwili nie mam pojęcia, co zrobić. Słońce przebijające się przez chmury rzuca swój blask na jej twarz. Wyglądała pięknie, radośnie, beztrosko. Jej jasnozłote włosy lśnią niczym promienie, wyglądała jak dziewczyna z reklamy luksusowych ubrań, szamponu do włosów albo koszmarnie drogich kosmetyków. Gdyby tę reklamę wyświetlono na wszystkich bilboardach w kraju, Lena miałaby kilka tysięcy adoratorów pod oknem, byłaby gwiazdą całej Polski. Lena jest potwornie ładną dziewczyną.
— Hej!
Kurde, ona coś do mnie powiedziała. Zachowuj się normalnie! Udawaj, że nie miałaś właśnie momentu rozmarzenia tylko przez nią!
— No hej.
Świetnie. Teraz to zabrzmiało, jakbym wcale nie chciała z nią gadać. Znaczy, nie chcę, bo znowu będę o niej za dużo myśleć. Ale z drugiej strony coś mnie ciągnie do tej konwersacji tak bardzo, że ciężko mi się oprzeć. Dziewczyna uśmiecha się niewzruszona.
— Co tam? Gdzie jedziesz, jeśli mogę spytać? — pyta beztrosko, zwracając się w moją stronę, a jasne kosmyki delikatnie opadają jej na twarz. Lena, ty powinnaś rozpuszczać włosy częściej. Albo może lepiej nie, bo moje serce robi jakieś dziwne salta na ten widok.
— Do koleżanki, udzielam jej korków — wzruszam ramionami. Wreszcie ktoś chciał, żebym do niego przyjechała, a tą osobą była moja znawczyni Helena. Oczy Leny się jakby rozjaśniają.
— Udzielasz korepetycji? — pyta, z nadzieją w głosie — Mega by mi się przydały korki z chemii, jak nie zaliczę następnego sprawdzianu na przynajmniej trzy to babka wpadnie w szał — po chwili jednak orientuje się, co powiedziała i natychmiast się poprawia, uderzając się ręką w czoło — Boże, zapomniałam, że ty nie rozszerzasz chemii. To albo mi pomoże przyjaciółka, albo jestem w czarnej dupie.
Cicho się śmieję, a ten śmiech o dziwo nie jest tak bardzo wymuszony jak zwykle.
— I tak jeśli chodzi o chemię to ledwo sama zdaję na cztery z podstawowej, więc gówno bym ci pomogła — odpowiadam z lekkim prychnięciem, na co ona również chichocze.
— Weź, na pewno nie jest tak źle — pociesza mnie, przekrzywiając głowę i odganiając czuprynę z twarzy, na co do głowy przychodzi mi jedna myśl. Po co ona to robi? Te wszystkie normalne gesty, które tak naprawdę w oczach lesbijki podchodzą pod flirt i oznakę jakiegokolwiek zainteresowania? A może po prostu to ja jestem zdesperowana i nie myślę trzeźwo, więc dostrzegam znaki niemal we wszystkim? W tym jak się porusza, jakim tonem mówi, co mówi, jak się zachowuje… Weź, Marta, ogarnij się. Ona jest zajęta, skąd mogłoby ci to przyjść do głowy, że ona mogłaby do ciebie kiedykolwiek, jakkolwiek zarywać?
— Jakbyś chciała wiedzieć, to jest źle. Może nie mam jakichś tragicznych ocen z samych sprawdzianów, ale praktycznej wiedzy nie mam żadnej — piorunuję ją wzrokiem czysto żartobliwie, z sarkazmem. Czemu nagle próbuję wyglądać jak kogoś z kim można nawiązać relację i wykonuję te wszystkie gesty, które mnie samą pociągają w kobietach? Nienawidzę tego, nienawidzę swojego debilnego mózgu, który ciągle ma jakieś chore urojenia. I do tego udaję. Bo trzy ze sprawdzianu jest dla mnie tragedią, oddaleniem od tak cennego dla mnie stypendium. A to przecież ratunek dla Joasi.
— Jak masz wiedzę matematyczną, to z chemii powinno być git, ja sama miałam z tym wielki problem w pierwszej klasie, ale potem było git — odpowiada dziewczyna z pokrzepiającym uśmiechem.
— Problem w tym, że z matmy też nie jestem omnibusem, dlatego wybrałam pol-his — wzruszam ramionami, patrząc na nią z politowaniem. Lepiej nie pytać przyszłej (przynajmniej według planów) prawniczki o jej wiedzę z przedmiotów ścisłych. Z nich zawsze uczyłam się bardziej metodą “3z” - “zakuj, zalicz, zapomnij”.
Lena cicho parska śmiechem. Co w tym takiego śmiesznego?
— Ja też wybrałam biol-chema, żeby uciec od matmy, a rozszerzenie to tak naprawdę więcej liczenia niż wiedzy chemicznej — odpowiada z pouczającym wyrazem twarzy.
No dobra, to tego nie wiedziałam. Znaczy, na chemii też dużo mierzę się z matematyką, ale nie wiedziałam, że na rozszerzeniu mają jej tak dużo, że są w stanie stwierdzić, że działania i liczby są tam często ważniejsze niż pierwiastki i substancje.
Wtedy widzę, jak z prawej strony nadjeżdża biały pojazd wypełniony mniej więcej do połowy ludźmi. Mój autobus.
— To mój — odzywam się, wstając biorąc na ramię torbę wypełnioną książkami, po czym odwracam się do Leny — No… to pa.
— Pa! — woła za mną dziewczyna słodkim głosem. Gdy wstępuję do autobusu i siadam na pierwszym lepszym wolnym miejscu, przy oknie. W uszy wkładam słuchawki, w których odzywa się eteryczny głos jednej z moich piosenkarek - girl in red. Kocham słuchać “we fell in love in october” w październiku, to jakby czas idealnie się dopasował. We fell in love in October, that's why I love fall - gdy w uszach rozbrzmiewają mi te słowa, zaczynam się zastanawiać. Czy to pierwsze oznaki zauroczenia? Czy naprawdę faktycznie zakocham się w październiku? Nie, tylko sobie wmawiam. Po prostu uznałam kolejną dziewczynę za atrakcyjną i nic i tak z tego nie będzie. Jednocześnie staram się oderwać wzrok od szyby i skupić na uspokajaniu się piosenką. Nigdy nie myślałam, że nagle stanie się to trudniejsze niż zwykle.
A/N Jak obstawiacie, czy uda się uratować Joasię? I czy Helena jest aby na pewno dobrą koleżanką.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro