VIII
Właśnie rozpoczyna się moja znienawidzona lekcja - chemia. Nienawidzę nauczycielki tego przedmiotu - ma skrzekliwy głos, wytrzeszczone oczy i figurę, bardzo delikatnie mówiąc - plus size. Pani Andrzejczak lubi krzyczeć i tłumaczyć wszystko w zawiły i niemożliwy do szybkiego i poprawnego zinterpretowania sposób. Gdy tylko trzydzieści osób wchodzi do sali, ona wrzeszczy:
— Martin-Urbański! Witek! Siadać mi tu zaraz, jeden pod oknem, drugi przy ścianie, ale bez dyskusji!
Przystojniak z brunatnymi loczkami i pokryty wypryskami blondyn uśmiechają się kpiąco pod nosem i wpatrzeni w podłogę, kierują się w stronę ławek. Natan i Andrzej. Jeden - przyjaciel Leny, która jednocześnie ciekawi i irytuje mnie coraz bardziej. Drugi - zakompleksiony dresiarz z osiedla. Zajmuję miejsce z lewej strony klasy pod oknem. Ten rząd jest zawsze z niewiadomego powodu bardziej odsunięty od innych. Tuż przy mnie siada z prędkością światła… Kuźwa, nie będzie mi dana spokojna lekcja. Kalina. Dziewczyna o ciemnokasztanowych, zniszczonych stylizacją włosach i tapecie na twarzy godnej podziwu najlepszych makijażystek jest jedną z najbardziej znienawidzonych przeze mnie osób w tej klasie. Oczywiście, że usiadła tutaj, by mi dokuczać.
— Cześć, kujonko! Jaką książkę dzisiaj czytasz z takim zainteresowaniem, że odpychasz od siebie całe społeczeństwo? “Jak być attention queen i zdobyć miłość rodziców"? — zaczepia mnie z głupim uśmieszkiem, po czym wyjmuje lusterko i zaczęła poprawiać sobie błyszczyk. Boli. Uderzyła tam, gdzie boli najmocniej. Staram się jednak tego nie pokazać, by nie dać jej do myślenia, że jakkolwiek odniosła zwycięstwo.
— Zamknij się wreszcie — odgryzam się, odwracając wzrok i czując jak buzuje we mnie wściekłość.
— Ooo, “Zamknij się wreszcie", ciekawa pozycja — odpowiada przesłodzonym głosem — Może się z niej czegoś nauczysz — jej śmiech jest przesączony jadem, który tak często u niej słychać. Słyszę, jak dołączają się do niej jej koleżanki z sąsiedniego rzędu. Mam już tego serdecznie dość. Co ja mam powiedzieć, żeby wreszcie się ode mnie odwaliła? Przecież co bym nie powiedziała, to wykorzysta przeciwko mnie!
— Kalina, jak powiesz jeszcze jedno słowo, to trafisz za drzwi! — pani Andrzejczak z wściekłością tupie nogą — Marta, ty też! Macie mi tu siedzieć cicho jak myszy, cholera jasna!
Słownictwo nauczycielki chemii już nikomu nie przeszkadza - wręcz przeciwnie, stało się to jej znakiem rozpoznawczym. Dzięki temu, uczniowie słysząc z daleka skrzekliwe przekleństwa natychmiast odkładają długopisy i udają, że uczą się przed lekcją zamiast odrabiać zadanie.
Gdy tylko pani Andrzejczak się odwraca, Kalina szepcze:
— Na przerwie polecisz do biblioteki po ten tytuł, mała wredoto.
Pokazuję jej środkowy palec, po czym odwracam się. Gdy zerkam za siebie i przyglądam się jej, widzę głupawy uśmiech na jej twarzy. Nie mogę już się bronić. To nie jest pierwsza taka sytuacja. Interwencje u pani psycholog w pierwszej klasie zakończyły się teoretycznym sukcesem - Kalina i jej koleżanki umilkły. Był to jednak efekt krótkotrwały, gdyż po kilku tygodniach uznały, że mają już czyste pole do popisu i zaczęły przezywać mnie znowu. Próbowałam przyzwyczaić się do tego. I tak dla uczniów i nauczycieli zdążyłam już zyskać łatkę “dziecka z patologicznej rodziny z pokręconą psychiką".
Staram się wsłuchiwać w wykład pani Andrzejczak i zgłaszam się do odpowiedzi na kilka zadanych przez nią pytań, pomimo serdecznej nienawiści, jaką darzę tę nauczycielkę i jej przedmiot. Słyszę, jak Kalina i trójka jej koleżanek szepczą, za każdym razem, gdy odpowiadam: “Marta to lizuska". W pewnym momencie nawet pani Andrzejczak uderza pięścią w stół i krzyczy na nie. Ja to mam jednak gdzieś - ona i tak im nie przemówi do rozumu. A z resztą - większą uwagę zwraca na sam fakt, że mówią, a nie na to, co mówią. W oczach mam łzy.
***
Od razu, gdy wychodzę na przerwę, Kalina oraz jej trzy wierne towarzyszki - Lusia, Gosia i Ola podbiegają do mnie z wielce uradowanymi minami.
— O, Tusia, tak miło cię widzieć, mamy dla ciebie propozycję nie do odrzucenia — Kalina, o głowę wyższa ode mnie, bezczelnie pochyla się, by móc spojrzeć mi w oczy.
— Nie obchodzi mnie wasza propozycja, walcie się — wzruszam ramionami i ruszam w lewo.
Wtem zatrzymuje mnie przeszywający ból. Gosia nadepnęła mi na lewą stopę, uniemożliwiając mi odejście od grupy prześladowczyń. Czy ona… Czy ona jest jakaś nienormalna? Piszczę głośno i próbuję się wyrwać, lecz dziewczyna nie raczy puszczać.
— Oj weź, mamy dla ciebie bardzo fajną niespodziankę — Kalina uśmiecha się szyderczo. Czuję, że zaraz jej przywalę w twarz, jeśli się nie zamknie.
— Chodź, laska, będzie zarąbiście — Gosia obejmuje mnie ramieniem, mimowolnie popychając mnie do przodu. Wiem, że prowadzą mnie gdzieś, gdzie ja na pewno nie mam ochoty iść. Usiłuję uciec od nich, lecz w tej chwili orientuję się, że jestem w potrzasku. Lusia i Ola zabezpieczają mnie z tyłu, a Kalina uniemożliwia ucieczkę z przodu. Gosia w dodatku przyciska moje ramię z taką siłą, że moje kolana lekko się uginają, więc nawet przy wzroście jej i Oli jestem niezauważalna w tłumie czterech najlepszych kumpeli. Cholera jasna. Chyba się zaraz rozpłaczę. Prowadzą mnie do łazienki dla dziewczyn, a Ola niesie ze sobą dwa wypełnione czymś po brzegi pudła. Nienawidzę tamtego miejsca, ze szkolnymi toaletami mam fatalne wspomnienia. Na pewno szykują dla mnie coś okropnego.
Docieramy do łazienki nadal w piątkę. Nie ma tam praktycznie żywej duszy, sama jestem zdziwiona. Praktycznie zawsze są tam stada. Ale to chyba w drugiej toalecie, jeśli dobrze kojarzę, to ta jest rzadziej odwiedzana. No może oprócz dwóch naradzających się na temat maskary dziewczyn w najbardziej oddalonej kabinie. Próbuję wsłuchiwać się w ich luźną gadkę, by odwrócić uwagę od otaczających mnie z każdej strony prześladowczyń.
— No, kochaniutka, mamy dla ciebie tę niespodziankę — Kalina cmoka, przeglądając się w jednym z obskurnych luster. Mrużę oczy i pochylam głowę, przygotowując się psychicznie na cokolwiek, co te wredne szmaty mają mi do zaoferowania. Serce bije mi jak młotem. I przyspiesza, gdy łapię się na tym, że stoimy tuż przy przeklętej kabinie - tej, która zawsze się zatrzaskuje.
Nagle słyszę, jak ktoś jeszcze wchodzi do pomieszczenia i wypełnia je głośna, rozemocjonowana rozmowa. Nie obracam się w tamtą stronę, nie liczę na ratunek. Pozostałe dziewczyny natychmiast jednak ściskają się bliżej i zaczynają między sobą gadać o losowych rzeczach. Kurwa, w życiu nie widziałam większej fałszywości. Ukrywają właśnie to, że za chwilę mają zamiar zamknąć dziewczynę ze swojej klasy.
W pewnym momencie do moich uszu dochodzi zaniepokojony szept jednej z nich. Nie, to niemożliwe, żeby…
— Co tu się, do kurwy nędzy, odwala?
Moje serce jakby gubi rytm w jednej sekundzie, gdy słyszę głośne pytanie jednej z dziewczyn. Ma niski, donośny, lekko zachrypnięty głos. Nie znam jej, nie kojarzę dźwięku. Dziewczyny otaczające mnie w jednej chwili odwracają się.
— A nic, gadamy sobie — wzrusza ramionami Kalina — Jakiś problem?
Uświadamiam sobie wtedy, że przecież gdy się odwróciła, teraz widać, że jestem w środku. Nie… nie mogę pokazać słabości i zacząć krzyczeć, że czwórka moich “koleżanek” chce zatrzasnąć mnie w toalecie. Zaciskam powieki jeszcze mocniej. Niech to piekło się skończy.
— Jak się nie odpierdolicie od kogokolwiek, kogo ukrywacie, to już mówię wam, że będzie źle.
Prawie się krztuszę własną śliną. Znam ten głos. Zawzięty i szczery, choć jak zawsze pobrzmiewa w nim słońce. Wiem, do kogo należy, a gdy sobie to uświadamiam, zaczyna niemal kręcić mi się w głowie. Lena.
— Przecież my nikogo nie ukrywamy — Kalina unosi ręce w obronnym geście. Czemu ta laska ciągle mówi za wszystkich?
— Interesujące, bo widzę dokładnie w środku kogoś wyraźnie chowającego się — dodaje druga dziewczyna, zdenerwowanym tonem. Gosia i Ola parskają śmiechem. Chcę zniknąć.
— Wydaje ci się, jak widać — wywraca oczami pierwsza z dziewczyn — Obie macie jakieś dziwne problemy do nas.
— Nie mamy dziwnych problemów, tylko widzimy, że stoicie akurat przed zatrzaskującą się kabiną i między wami, w samym środku, widzę czuprynę brązowych włosów — odzywa się Lena, po chwili zatrzymując się. Jej oddech przyspiesza. Co się dzieje? — I widzę twarz tej osoby. Jak jej nie dacie spokoju, to was rozszarpię.
Cała czwórka zaczyna się śmiać, a ja czuję, jak po policzku płynie mi łza. Cała się trzęsę. Nie chcę, żeby mnie ktoś ratował.
— W twoich snach, dziuniu — prycha Ola — Pozwól nam dokończyć to, co zaczęłyśmy. Marta jest naszą koleżanką, po prostu nie lubi ludzi, prawda?
Płaczę. Nie kontroluję już co się ze mną dzieje. Chcę stąd uciec, chcę…
Nagle czuję, jak coś rozpycha Lusię i Olę oraz wyciąga mnie z całej siły za obie ręce. W mojej głowie wybucha wrzawa. Co się tu właśnie, kurwa, dzieje? Chcę się wyrwać, ale dziewczyny trzymają mnie za nadgarstki z całej siły. Jednocześnie słyszę, jak prześladowczynie kierują się do wyjścia. Tchórze.
— Jesteście pojebane! — woła na odchodne Kalina.
— Nie bardziej niż wy, kurwy! — krzyczy koleżanka Leny, a ja kątem oka widzę, jak unosi rękę z wystawionym środkowym palcem. Po chwili moje wybawczynie rozluźniają chwyt, a ja odsuwam się kawałek i staję przed nimi. One mnie uratowały.
Lena jak Lena, te same blond włosy upięte w niechlujny kucyk, wytrzeszczone z nadmiaru emocji błękitne oczy, zaróżowione, obsypane piegami policzki, szara bluza, dżinsy. Ale jej chyba bliska przyjaciółka robi inne wrażenie. Szczupła dziewczyna, średniego wzrostu, ubrana cała na czarno, w dodatku z krótką spódniczką. Krótkie, falowane, czarne włosy z jadowicie różowymi końcówkami oraz ciemnobrązowe oczy. Ładna cera, okrągła twarz i srebrny, sztuczny kolczyk w nosie. Jej brązowe oczy jakby starają się mnie pocieszyć. Pierwszy raz mam bezpośrednio do czynienia z gotką. W mojej głowie wszystko się miesza i kłóci ze sobą. Zostałam ocalona przez nie. Cholera, ocaliły mnie od moich największych wrogów.
— Prze-Przepraszam — dukam, czując ciepło pulsujące w moich policzkach — I dziękuję.
— Ale to żaden problem dla nas — mówi z pewnością siebie blondynka, uśmiechając się — I uważaj na te szmiry.
Kiwam głową. Lena jest dla mnie miła, tak bardzo miła, że w życiu bym sobie nie wyobrażała, że ktoś znowu zacznie mnie tak traktować. Wtedy patrzę na jej przyjaciółkę, która pomogła mnie uratować. Ciekawe, czy też będzie jakkolwiek fajna.
— Jestem Julka, tak poza tym — dziewczyna podaje mi rękę z uśmiechem. Niepewnie przyjmuję ją. Staram się nie oceniać po wyglądzie, ale robi przerażające wrażenie — Nie bój się, groźna jestem tylko jak się bardzo wkurzę — na te słowa lekko się śmieje. Również staram się w odpowiedzi unieść kąciki ust.
— Marta — mówię cicho, ze sporą dozą nieśmiałości — Ale pewnie już wiesz.
Szczerze, nie pomyślałabym, że nazywa się Julka. Do takich dziewczyn popularne imiona zupełnie nie pasują, prędzej jakieś zagraniczne, trochę fantasy. Na przykład Raven? Zawsze w takich chwilach przypominam sobie, że przecież ludzie pokroju Julki wyewoluowali z normalnych, szarych egzystencji, a ich rodzice nie mieli pojęcia, kim będą dzieci, w szpitalu byli przecież zwykłymi noworodkami.
Wtedy zerkam w stronę Leny. W jej niebieskich jak niebo oczach lśni troska, jeśli moje umiejętności czytania ludzi są wystarczająco dobre i nie próbują znowu mnie zwieść. Przez chwilę wam wrażenie, że to mi się przywidziało, ale nie. Chwila, czy ona się o mnie martwi…?
— Wszystko dobrze? Mogę znaleźć te jędze i dać im nauczkę — proponuje mi, z zaskakującą pewnością siebie i zadziornością.
Czuję nieoczekiwane gorąco w całym moim ciele. Szlag. Dziewczyna, którą przy pierwszym spotkaniu uważałam za rozwydrzoną, pustą laskę oferuje mi rozprawienie się z moimi prześladowczyniami. Chyba nie mówi poważnie?
— Poradzę sobie z nimi sama — odmawiam krótko, próbując się nie uśmiechnąć — I jeszcze raz bardzo wam obu dziękuję.
Po tych słowach wychodzę. Wybrzmiewa dzwonek. Nagle uświadamiam sobie, że nie nienawidzę Leny. Teraz jest dla mnie osobą neutralną, a nawet… w porządku? Widzę w jej oczach, że chyba ma dobre intencje, ale już tyle razy zawiodłam się na ludziach, że wciąż nie jestem pewna. Wiem jedno - Lena Filipska nie jest zła.
***
Lena
Do Krystiana dobijam się od dwóch godzin, dosłownie siedzę cały ten czas na przystanku autobusowym w jego okolicy. Nie było go w domu, co porządnie mnie zaskoczyło. Najbardziej denerwuje mnie fakt, że przez kilka minut był aktywny, lecz nie odpowiadał. Na czacie urządziłam mu spam wszelkich rozpaczliwych i wściekłych wiadomości:
Ja: hAAAALOOOO
Ja: GDZIE JESTEŚ???
Ja: ZABIJĘ CIĘ
Ja: idioto
Ja: ODBIERZ DO CHOLERY
Ja: ODBIERZ
Ja: HALO
Wysłałam mu jeszcze kilkanaście wiadomości i dzwoniłam trzy razy. Odnoszę wrażenie, jakby próbował ode mnie uciec, chował się gdzieś, gdzie w życiu go nie znajdę. Czuję, że jak gdzieś go zobaczę, to oberwie z liścia.
Nie mogę już dłużej czekać. Nie, to nie. Wstaję, zakładam plecak na jedno ramię i kieruję się do domu przepełniona złością. Skoro ten pacan nie robi sobie nic z moich wiadomości, na które zawsze tak szybko odpisywał, nie pozostaje mi nic innego oprócz odpuszczenia sobie. Należę do tych osób, które denerwują się dość łatwo i wyżywają emocje krzyczeniem na wszystkich wokół oraz ogólnym rozdrażnieniem przez następny tydzień. Przeważnie wybaczam łatwo, ale nie w takich sytuacjach. O nie, wybaczenie zdecydowanie nie chodzi teraz po mojej głowie. Lecz kiedy wcześniej kłóciłam się z Krystianem, godzenie się wyglądało o wiele delikatniej i zwykle wypełnione było moim płaczem oraz wielokrotnymi przeprosinami nas obu. Dużo ludzi mówi, że tworzymy bardzo zdrową jak na polskie liceum relację. Zawsze zgadzałam się z nimi, byłam tego pewna. Bezgranicznie mu ufałam i ostatecznie wybaczałam mu wszystko, nawet jego największe winy. Ale teraz czuję, że zanosi się na większą kłótnię.
Będąc w drodze powrotnej do domu, słucham muzyki. Jednak zamiast normalnie słuchać, pomijam wszystko, by w moich uszach brzmiały tylko te przepełnione silnymi uczuciami kawałki o nieszczęśliwej i burzliwej miłości, głównie Taylor Swift. Gdy wybrzmiewa następny utwór mojej ulubionej piosenkarki, przy refrenie ustawiam maksymalną głośność. “Bad Blood” słucham zawsze po kłótniach z Krystianem. Nie widzę sensu w uspokajaniu się tymi spokojnymi, wesołymi piosenkami przepełnionymi słodyczą. Wolę, gdy oddają one mój prawdziwy nastrój. Gdy słucham ich, będąc w domu, wyżywam złe emocje śpiewaniem, a raczej wykrzykiwaniem w złości ich słów, bo delikatnie mówiąc, słoń nadepnął mi na ucho. Ale teraz, przebywając w miejscu publicznym, pozostaje mi energiczne tupanie do rytmu.
Nagle w moich żyłach gotuje się krew. Po drugiej stronie ulicy zauważyłam twarz tak znajomą, a tak najmniej oczekiwaną. Krystian idzie sobie luźnym krokiem, uśmiechając się pod nosem. W uszach ma airpodsy. Zabiję gnoja. Nie zamierzam mu tego odpuścić.
Prawie się nie ogladając, wbiegam na najbliższe przejście. Wściekłe trąbienie dobijające się do moich uszu nie robi na mnie wielkiego wrażenia. Agresywnym ruchem wyjmuję słuchawki z uszu i podbiegam do mojego chłopaka, cała się trzęsąc.
— Jesteś, kurwa! — wrzeszczę, nie zwracając uwagi na licznych gapiów tego zdarzenia. Emocje biorą górę. Nie myślę wiele. Biorę zamach, kątem oka mogę zobaczyć jego zdziwioną twarz. Moja ręka śmiga milimetry od jego policzka. W tym samym momencie kąciki jego ust unoszą się w górę, a coś chwyta mnie mocno za nadgarstek. Że… Że co on robi?
— Nie tak prędko, młoda damo — wypowiada z tym głupim uśmiechem, który wciąż nie schodzi z jego oblicza — Właśnie do ciebie szedłem.
O nie, nie pozwolę sobie na takie rzeczy. Szarpię gwałtownie ręką, lecz nie jestem w stanie wyrwać się z jego uścisku. Skubany, jest silniejszy niż myślałam.
— Puszczaj! — piszczę ostro, jeszcze mocniej usiłując się wywinąć. On nadal nawet nie myśli, by choć poluzować chwyt.
— Nie, dopóki mi nie powiesz, dlaczego chciałaś dać mi z liścia — jego głos brzmi, jakby mówił do niesfornej pięciolatki, która właśnie uderzyła mamę, bo nie dostała na święta wymarzonej lalki Barbie. Nie jestem pięciolatką. Za uderzenie mamy zostałabym pewnie wyrzucona z domu. I wyrosłam z Barbie. No może trochę.
— Dzwoniłam do ciebie! Pisałam, martwiłam się! A ty jak skończony idiota byłeś aktywny i nie odpisywałeś! — mam wielką ochotę z całej siły go uderzyć, ale nie tylko trafić w powietrze. Nie obchodzą mnie spacerujący i przyglądajacy się tej scenie przechodnie, a co tam. Niech sobie patrzą, niech się zastanawiają. Tu, proszę państwa stoi debil, nie chce puścić swojej dziewczyny, którą traktuje jak małe dziecko i się jeszcze głupio śmieje, jakby nie widział w tym problemu.
— Ja ci wszystko wytłumaczę, tylko mi na to pozwól, bo widzę że ci powoli odpierdala — Krystian wciąż nie wygląda na choć w najmniejszym stopniu zestresowanego. Jego słowa są dla mnie jak cios w twarz. Nie myślałabym, że mój chłopak kiedykolwiek się tak do mnie odezwie. To zabolało.
— W dupie mam twoje wytłumaczenia! — fukam na niego, usiłując udawać niewzruszoną — Ostatnio nie jesteś już tym samym Krystianem, którego przyszło mi poznać w pierwszej klasie. To tobie coś odbija i to porządnie.
— Słuchaj, Lena, już totalnie świrujesz, więc może lepiej po prostu się-
— Nie, kurwa, nie świruję! Jestem twoją dziewczyną, a ty chyba o tym nie pamiętasz w ostatnim czasie, nawet nie chcesz się pogodzić! Nie wiesz, jak ja bardzo tego pragnę, pragnę tego bardziej niż czegokolwiek innego! Myślisz, że po co do ciebie szłam, co? Żeby z tobą normalnie porozmawiać! — krzyczę na niego, wypełniona po brzegi furią, gdy łzy zaczynają błyszczeć w moich oczach. W końcu udaje mi się uwolnić rękę gwałtownym szarpnięciem. Krystian chce coś powiedzieć, lecz urywam mu krótkim:
— Pieprz się!
Odwracam się i idę do domu, na odchodne pokazując mu środkowy palec.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro