Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VI

Marta


Mój mózg już od dawna podpowiada mi, żeby się poddać, lecz moje oczy w świetle podręcznej latarki wciąż śledzą litery na stronach "Nie-boskiej komedii". Udaję, że idę spać o północy, choć tak naprawdę kofeina pozwala mi nie spać do drugiej, w porywach trzeciej. No bo przecież wiadomo - stypendium to pieniądze, a pieniądze do pomoc dla Asi. W liceum przestałam zachwycać się lekturami. Podstawówkowe “Balladyna" czy "Dziady" były jeszcze dla mnie ciekawe i lubiłam ich omówienia. Teraz w liceum czytanie, gdy współczesne fantasy i kryminały weszły mi w krew, jest bardziej przymusem. Większości lektur nie mogłam już przełknąć.
 
Do końca pozostało jeszcze pięćdziesiąt stron. Zaraz tu zasnę, a raczej prędzej umrę z nudów. Cicho wzdycham, po czym odkładam książkę na szafkę, oficjalnie uznając, że nie dam rady więcej. Gaszę latarkę i szczelniej owijam się kołdrą.
 
Przed snem zmawiam cichy pacierz. Szczerze nie wiem, dlaczego bycie modlącym się katolikiem w tych czasach jest uznawane za obciach. Jestem jedną z niewielu osób w mojej klasie, którzy chodzą na religię. Ile razy modliłam się o zdrowie i chociaż miesiąc dłuższe życie dla Joasi? Ile razy modliłam się, by mama wróciła wcześniej z nocnej zmiany? Chociaż moje modlitwy rzadko są wysłuchiwane, to jednak czasami moje życzenia się spełniają i nie mam zamiaru kiedykolwiek zrezygnować z mojej wiary.
 
Jakieś kilka sekund po ukończeniu modlitwy słyszę dźwięk przekręcanego klucza. Serce nagle mi przyspiesza, jak zawsze na ten odgłos. Gwałtownie otwieram oczy, zastanawiając się, czy przyszedł tata czy mama. Jeśli mama, będę szczęśliwa i mogę się spodziewać krótkiego zajrzenia do pokoju z uprawnieniem się, czy wszystko w porządku. Jeśli tata, mam się bać się o swój spokojny sen. Dzisiaj wieczorem tak po prostu wyszedł z domu, bez słowa. Prawdopodobnie był to już jego kolejny wypad do baru. Zdarza się to rzadko, lecz mój ojciec widuje się od czasu do czasu z kumplami. Jednak gdy wraca kompletnie pijany, dzieje się piekło.
 
Jaka jest moja ulga, gdy słyszę delikatne i równomierne kroki na schodach. Zawsze potrafię bezbłędnie rozpoznać, kto wchodzi na górę. Skoro nie możesz rozpoznać, kto idzie, po szybkości i ciężarze kroków oraz oddechu, jakim cudem możesz nazywać siebie rodziną? Po chwili drzwi się uchylają, a do pokoju zagląda moja mama. Nie widzę jej twarzy, ale jestem pewna, że to właśnie ona wróciła z dyżuru. Nie zamierzam udawać, że śpię.

— Cześć — mamroczę, przekręcając się na drugi bok. Nie rozchylam powiek ani trochę. Jestem zbyt zmęczona.

— Wszystko dobrze? — mogę wyczuć, jak mama kuca obok mojego łóżka i kładzie dłoń na moim ramieniu. Przez moje ciało przechodzi delikatny dreszcz — Nauka?

— Nauka.

Rozumiemy się bez słów. Moja mama nie zmusza mnie do wkuwania na ocenę celującą ani ponadprzeciętnego angażowania się w sprawy szkolne. Wystarczy jej tyle, ile jest potrzebne, żebym się dostała na wymarzony kierunek studiów - prawo. Dobrze usłyszeliście, chcę studiować prawo. Szukać sprawiedliwości, pozwolić komuś na nią, choć sama nie mam jej w życiu, rozgryzać zagadki.. I za wszelką cenę pragnę mieć na koniec półrocza stypendium, nie tylko ze względu na większą szansę dostania się na studia. W końcu to jakakolwiek pieniężna pomoc dla mojej siostry.

— Ojciec jeszcze nie wrócił — wzdycha kobieta. Otwieram oczy i siadam w pozycji półleżącej.
 
Mama jest zmęczona, miała worki pod oczami. Anna Miller-Zawadzka nie należy do osób, które przesadnie dbają o urodę. Kobieta wątłej budowy, o dość ostrych rysach twarzy, mia ciemnobrązowe włosy spięte w kok i kasztanowe oczy. Ludzie mówią, że bardzo podobna do mnie. Nie nosi jednak okularów, tak jak ja.

— Wiesz, gdzie on poszedł? — choć nie chcę w ogóle widzieć mojego ojca, staram się sprawiać wrażenie bardzo zmartwionej. W sumie to jestem zmartwiona. Mógł spowodować bójkę, pożyczyć samochód i wsiąść za kierownicę, zrobić komuś krzywdę.
 
Kobieta pokręci głową.

— Znając życie, do swojego ulubionego miejsca rozpusty na Parkowej — szacuje, wbijając wzrok w podłogę. Po chwili przenosi wzrok na mnie — Tak jak ci mówiłam, gdy wróci, jeśli wróci, leż bez ruchu. Udawaj, że śpisz. Tak?

Przełknęłam ślinę.

— Tak — szepczę, kiwając nieznacznie głową.

Mama wzdycha, patrząc głęboko w moje oczy. W jej spojrzeniu lśni smutek i czysta miłość

— Śpij spokojnie — mówi cichutko i głaszcze mnie po głowie, jak małą dziewczynkę. Choć generalnie nie lubię, gdy ludzie mnie dotykają, to ten gest w wykonaniu mamy najczęściej bardziej mnie koi niż denerwuje. Ale teraz… Teraz czuję, że muszę w końcu jej powiedzieć, jak jest. Nie da się już dłużej udawać, że wszystko jest okej. Gdy nie jest.

— Nie da się — siadam na łóżku, czując pieczenie pod powiekami — Zostaw go, weź z nim rozwód, wyprowadź się. To nie może tak być.

Zapada cisza. Moja matka wciąż tkwi przy łóżku, wbijając zmęczony wzrok w podłogę.

— Gdyby to było takie proste... — zaczyna smutnym tonem, poprzedzając wypowiedź ciężkim westchnieniem — Nie mamy pieniędzy na wynajęcie mieszkania. Nie mamy dokąd iść. Joasia ma specjalne potrzeby, które ciężko zaspokoić, a jesteśmy jeszcze z babcią. Gdyby tylko wystarczyło nam środków na życie, rozwiodłabym się z nim natychmiast, zabrałabym babcię, Joasię i ciebie, Marti. Poszłybyśmy daleko, daleko stąd. Ale wiesz, że to nie jest łatwe — po chwili dodaje — Ochronię cię przed nim zawsze. Może nie damy rady uciec, ale obiecuję ci, że nie pozwolę mu cię skrzywdzić.

— Wiem, że nie damy rady — czuję wzbierającą we mnie falę oburzenia — Ale do cholery, on ma nas w dupie, jesteśmy dla niego jak śmieci! On powinien trafić do psychiatryka, a najlepiej do więzienia!

Mama próbuje uciszyć mnie głaskaniem po ramieniu. Już nie pilnuję języka, choć moja mama nie lubił jakichkolwiek niecenzuralnych słów i gestów w jej domu. Nie dam rady.

— Marti... — odzywa się do mnie dziecięcym zdrobnieniem. Już trudno jest mi opanować gniew. Dyszę ciężko, czuję że bez płaczu chyba nie wytrzymam. Opadam w ramiona mamy, pozwalam, by łzy płynęły po moich policzkach. Nie ma nadziei.

***

Siedzę pod ścianą na szkolnym korytarzu, czytając książkę. “Próba niewinności" Agathy Christie. Oprócz romantasy i literatury fantastycznej, uwielbiam czytać kryminały, thrillery i horrory, najlepiej psychologiczne. Taki ciekawy dreszczyk. W życiu bym się nie spodziewała, że tak stara książka może być tak wciągająca. Jestem już gotowa przewrócić na następną stronę, serce bije mi szybciej z każdą chwilą.
 
I wtedy coś zawadza o moją wyciągniętą w stronę korytarza nogę, po czym wydaje z siebie głośny okrzyk i z hukiem zwala się na podłogę.
 
To coś ma blond koczka, twarz usianą piegami i wytrzeszczone niebieskie oczy. Lena Filipska. Biedna noga.

— O kurwa — Lena zaczyna z ledwością podnosić się z podłogi. Pierwsze na co zwraca uwagę, to czy ma brudne dżinsy. No tak, ciekawe czy da się ubrudzić po upadku na sprzątaną codziennie szkolną podłogę — Przepraszam, naprawdę bardzo cię przepraszam.

— Nic się nie stało — burczę tylko pod nosem, usiłując wrócić do lektury. Tak zaznaczę, że “usiłując". Bo nawet gdy Lena już wstaje, to nie odchodzi dalej. Próbuje spojrzeć mi w oczy zaciekawionym błękitnym spojrzeniem.

— Spotkałyśmy się parę dni temu, tak? — zagaduje mnie beztroskim tonem — Marta? Szukałam z tobą kota? — na jej twarzy pojawia się delikatny uśmiech, gdy na mnie patrzy. Nie chcę z nią rozmawiać. Niech już pójdzie. Proszę.
 
Gdy patrzę na nią spode łba, uświadomiłam sobie, że Lena jest naprawdę ładną dziewczyną. Skanuję dokładnie jej twarz. Podłużne, lecz nie za długie rysy, ani jednej skazy na jasnej, przyozdobionej piegami cerze. Blond proste włosy, ale takie bardzo jasne blond, nie złociste. Zawsze spięte w kucyk albo kok, a jak już w kok, to bardzo nieporządny. Prosty nos oraz piękne niebieskie oczy, podkreślone delikatnym brązowym cieniem i maskarą. Mały pieprzyk przy nosie.

— Tak, to ja — odpowiadam krótko, wracając wzrokiem do książki. Może teraz zrozumie, że nie powinna się odzywać. Na szczęście w tej chwili rozlega się dzwonek. Uff.

— Muszę iść — wzrusza ramionami dziewczyną, odchodząc — Pozdrów Milkę ode mnie.

Wywracam oczami. No ta to ma poczucie humoru. I umie rozmawiać. W przeciwieństwie do mnie.

— Pozdrowię — mruczę cicho, bardziej sama do siebie niż do niej. Przecież teraz już mnie nie słyszy.
 
Nie, nie mogę długo o niej myśleć. Czas wstać i iść na historię. Twarz Leny przewija się przez umysł, a głos nadal dźwięczy mi w uszach. Coś mnie w niej pociąga, bo jak wytłumaczyć to, że pod moimi policzkami zaczyna pulsować dziwne ciepło, a w sercu czuję jakieś nietypowe ukłucie?

***

Leżę na łóżku w moim małym, ciasnym, ale własnym sanktuarium - moim pokoju. Mam w uszach słuchawki. Od rana puszczam Billie Eilish na zapętleniu, wpadłam w jeden z tych nastrojów, w których nie mogę przestać jej słuchać i przełączyć na innego wykonawcę, choćby Lanę del Rey albo Martę Bijan. Don't talk 'bout me like how you might know how I feel, top of the world, but your world isn't real, your world's an ideal - nucę w myślach “Therefore I Am”. Przychodzi mi do głowy myśl, że ta piosenka przypomina mi o kimś. O kimś, z kim ostatnio dość często, za często się spotykam, o kimś, kto zachowuje się, jakby byłoby tej osobie mnie szkoda. Kimś, kto ma blond włosy, niebieskie oczy, piegi na twarzy i wszystko to, czego nie mam ja. Lena Filipska zaprząta moje myśli cały czas, wydaje się martwić o mnie, ale nie wierzę, że ktokolwiek mógłby się o mnie szczerze martwić.
 
Wzdycham głośno. Koniec z tym, muszę wiedzieć o niej coś więcej. Wyjmuję z kieszeni telefon i uruchomiłam Facebooka. Po wpisaniu imienia i nazwiska Leny wyskakuje na mnie jej rozpromieniona twarz. Na zdjęciu profilowym robi sobie selfie w lustrze, ubrana w zielone bojówki i szary top. W opisie jest to, czego się spodziewałam: "KO, JR, OG, KP, NMU ❤️". Pewnie jej chłopak i czworo przykaciół. W porównaniu z moimi mówiącymi samymi za siebie trzema kropkami to naprawdę sporo. Pierdyliony zdjęć, dosłownie pierdyliony. Urocze selfie z Kamilem w szkolnej ubikacji. Kolejne selfie razem z gotką o pofarbowanych na różowo końcówkach i jakąś inną dziewczyną z grzywką, wszystkie roześmiane, ze snapchatowym filtrem maseczki. Zdjęcie jej niesionej na barana przez jednego z jej kolegów - wysokiego okularnika o potarganych włosach. Na każdym ma przeszczęśliwy wyraz twarzy, każde pojedyncze ujęcie wychodzi perfekcyjnie. Coś kłuje mnie w serce, gdy widzę na niektórych z jej zdjęć chłopaka z mojej klasy. Natan należy do tak zwanych przeze mnie osób neutralnych  - nie lubi mnie szczególnie, ale również nie naśmiewał się ze mnie przy każdej możliwej okazji. Trzeba przyznać, że przystojny. Biega za nim połowa dziewczyn z mojej klasy, a sam nigdy nie był w żadnym stałym ani przelotnym związku. Aż dziwne, patrząc na to, jakie miał powodzenie. Może to przez jego wrodzoną skrytość, nieśmiałość i introwertyzm, może żadna nie wydawała mu się dobra, może książki lub filmy za bardzo podniosły mu standardy, może miał traumatyczne doświadczenia ze związkami z podstawówki albo po prostu związkiem rodziców, może jest gejem, a może po prostu identyfikuje się jako aseksualny.
 
Gej. Na samą o tym myśl uśmiecham się delikatnie. Nie byłabym w końcu sama. Wyjmuję telefon z etui, ujawniając przyklejoną po wewnętrznej stronie czarnego schowka, wyciętą z zadrukowanego papieru flagę lesbijek. Należę do tego grona.
 
Chłopcy jakoś nigdy mi się nie podobali. W przedszkolu nie obiecywałam moim kolegom, że będę żoną któregoś z nich, zastanawiałam się, czy da się być żoną którejś z dziewczynek. W podstawówce dziwiłam się moim koleżankom, które rozmawiały o przystojnych chłopakach i dziwnie podniecały się na ich widok. To było dla mnie po prostu nienaturalne, nigdy czegoś takiego nie przeżywałam. Bywały momenty, gdy zastanawiałam się czy wszystko ze mną w porządku, bo nigdy nie czułam tego, co wszystkie pozostałe dziewczyny. Aż w końcu jedna z nich sprawiła, że pewnej nocy, leżąc w łóżku i jak zwykle rozmyślając za dużo przed snem, zdałam sobie sprawę, że przedstawicielki płci pięknej działają na mnie tak jak chłopcy na moje koleżanki. A raczej na stałe utwierdziła mnie w przekonaniu, bo takie myśli miałam wcześniej na widok losowych dziewcząt. Wbiła mi do głowy, że nigdy nie zakocham się w facecie.
 
Ona i ja, chodziłyśmy wtedy do ósmej klasy. Miała piękne, unikalne imię - Samanta. Cała była piękna. Miała włosy jak płynne złoto, poskręcane w delikatne loczki i piwne oczy oraz mocno opaloną cerę, wyglądała jakby przyjechała z południowej Europy, choć tylko jej prababcia mogła się pochwalić hiszpańskim pochodzeniem. Miała trzy prawdziwe przyjaciółki, z którymi była nierozłączna. Mnie "zaadoptowały" w grudniu, gdy w klasowym losowaniu mikołajkowym Samanta miała wykonać lub kupić dla mnie prezent. Znając moją miłość do książek, kupiła mi piękne, ilustrowane wydanie “Harry'ego Pottera i Kamienia Filozoficznego”. Zakochałam się w serii już dawno i ciężko było tego nie dostrzec, na plecaku nosiłam naszywkę z herbem Slytherinu, a w rozmowach z koleżankami lubiłam używać czasem losowych cytatów i zaklęć. Jak się okazało, Samanta była również jej straszliwą fanką i chciała z kimś tę miłość współdzielić. Obie dyskutowałyśmy o czarodziejskim świecie, razem obrzucałyśmy się fandomowymi żartami. I wtedy poczułam, że ta złotowłosa dziewczyna jest kimś, kogo pragnęło moje serce, a łączy nas miłość nie tylko do książek. Sama wielokrotnie mi mówiła, że nadal próbuje odnaleźć swoją orientację, a na razie pozostawała przy stwierdzeniu "osoba queer". Na początku marca pocałowałyśmy się w szkolnej ubikacji. Nigdy nie zapomnę tego pocałunku. Był intensywny, dziki, namiętny. Jej usta miały smak truskawek. Nie wiem, która pierwsza zaczęła. Po prostu widziałam, jak nasze twarze zbliżają się do siebie, instynktownie chwyciłyśmy swoje twarze w dłonie, a nasze wargi się zetknęły. Miękkie, pełne, cholerne truskawkowe wargi i moje cienkie, spierzchnięte usta, które nawet sobie nie wyobrażały, że złożony na nich pocałunek może być tak piękny, że mógł być jak dotknięcie nimi nieba w najczystszej postaci.

I akurat wtedy toalety kontrolowała pieprzona nauczycielka, jeszcze w dodatku katechetka. Zburzyła nasz mały raj, zaczęła na nas krzyczeć, jakbyśmy właśnie zraniły ją i obraziły całą jej rodzinę, zaprowadziła nas do pani pedagog. Nie otrzymałyśmy ujemnych punktów z zachowania (na które z resztą nie zasługiwałyśmy), ale wieść rozniosła się po szkole jak pożar. Każdy dzień był piekłem, wytykano nas palcami i nazywano przezwiskami, jakie ciężko było sobie wyobrazić. Nie mogłyśmy na siebie spojrzeć, złapać się za ręce, pogłaskać po włosach. Kiedyś któryś z chłopców z przeciwległej klasy splunął na nas, gdy razem szłyśmy korytarzem. Byłyśmy “zboczenkami”, “porąbanymi lesbami” i “dziwadłami”. Samanta w tej sytuacji uznała, że najbezpieczniej będzie skapitulować, zerwać ze mną i udawać, że nie łączy nas nic. Wygodniej dla niej było zostawić mnie samą sobie i uciec od wszelkich problemów. Nawet nie wiedziała, ile przez nią wylałam łez, ile dni nie chciałam wychodzić z łóżka. Nigdy nie zapomnę jak pewnego razu gdy chciałam pocałować ją w zamkniętej kabinie w toalecie, powstrzymała mnie w ostatniej chwili, przeprosiła i powiedziała, że to dla niej za wiele. Zdołałam tylko zapytać czy mówi serio. Potem wyszła. Moją pierwsza miłość nie była miłością spełnioną. Pozostawiła po sobie tylko blizny, które nie chcą się za nic w świecie wyleczyć.
 
Zamykam oczy, próbując powstrzymać łzy, które same cisną mi się do oczu. Już dawno przestałam kochać Stellę, ale to wcale nie umniejsza bólu. Bo jeśli drugi człowiek cię skrzywdzi, to może rany się zabliźnią, ale każde dotknięcie ich choćby delikatnymi opuszkami palców będzie boleć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro