IV
Marta
Gdy mój stary, sfatygowany telefon dzwoni, kończę właśnie karkołomną pracę domową z historii. Na ekranie wyświetla się napis "Mama". Odbieram od razu, nie zwracając uwagi na to, że jest już godzina dwudziesta i mam za chwilę iść nakarmić Asię.
— Cześć, słonko — słyszę ciepły głos — Co tam u ciebie?
— W porządku — kłamię bez mrugnięcia okiem — Asieńka czuje się dziś trochę lepiej. A u ciebie?
— Wracam dopiero o pierwszej. Nagły przypadek, był wypadek samochodowy na głównej drodze, pięć osób rannych, dwie w stanie krytycznym — streszcza krótko kobieta — Wierzę, że dasz radę. Okej?
Moja psychika upada już kolejny raz tego dnia. Tak to jest mieć mamę pracującą jako pielęgniarka, również na zmianie nocnej.
— Okej — mówię cicho — To do zobaczenia.
— Dzwoń natychmiast, jak coś będzie się działo — słyszę jeszcze w słuchawce głos mamy, zanim się rozłączam. Uśmiecham się lekko.
— Dobrze. Pa.
— Pa.
Drżącym palcem klikam czerwoną ikonkę. Przez dłuższy czas wpatruję się w okno. Mama znowu wróci późno. Będę musiała jeszcze pomóc babci w opiece nad Joasią, która tak naprawdę powinna zacząć chodzić parę miesięcy temu. Tymczasem ledwo się przekręca na drugi bok. Nie rozwija się jak normalne dziecko. O chorobie moi rodzice dowiedzieli się, gdy miała trzy miesiące. To wtedy posypał się nasz świat.
Tata zaczął częściej spędzać noc w salonie, w nieskromnym towarzystwie alkoholu, stracił pracę, a mama musiała zrezygnować z urlopu macierzyńskiego i zacząć pracować nadgodziny w szpitalu, żeby utrzymać naszą rodzinę. Babcia pomaga nam, a raczej mi i mamie. Jej mąż zmarł, gdy miałam cztery latka. Rodzice mojego taty byli nieobecni w naszym życiu od dawna, a wszystkie ciotki i wujkowie nie mogli rzucić pracy, by pomóc nam zadbać o śmiertelnie chorą Joasię.
Moje życie stało się puste i smutne, wyprane z kolorów. Zostanie sprzedawczynią ciastek na ten jeden dzień było wyborem - wynikiem walki dwóch wilków. Jeden z nich chciał pomóc mojej siostrze, a drugi nie chciał integrować się z losowymi ludźmi ze szkoły. Których większość i tak mnie nienawidziła.
I dopiero później zorientowałam się, że myśląc o tym, na zeszyt skapnęła pojedyncza łza.
***
Są takie momenty, w których odechciewa mi się wszystkiego, w których najchętniej poszłabym do łóżka, zasnęła i nigdy się już potem nie obudziła. Zdarzają się one coraz częściej, doświadczam ich niemal każdego dnia. Nie wiem czy coś jest nie tak z moim zdrowiem psychicznym. Może. Ale szkolna pani psycholog, która pomagała mi w zeszłym roku, przeszła na emeryturę i teraz na jej miejsce wstąpiła matka - uwaga, uwaga - Kaliny. Słowo daję, nie wiem, jak ta kobieta skończyła psychologię i wychowała takie durne dziecko. Boję się do niej iść. Matka zawsze będzie bronić swojego dziecka, nieważne, co by się nie działo. Z resztą gdy w zeszłym roku szkolnym spróbowałam zgłosić zaczepki i wyśmiewanie, to tak udało jej się wybronić Kalinę, że sprawa ucichła. A psycholog spoza szkoły jest za drogi.
Ten moment mam właśnie dzisiaj, gdy musimy robić pracę w grupach. Przydzielili mnie do jednego z najgorszych zespołów, do jakich tylko mogli. Kalina, Ola i Iza, jedyny normalny wyjątek. Pierwsze dwie dziewczyny tylko uśmiechają się głupawo, patrząc na mnie. Nie chce mi się robić kompletnie nic, szczególnie w ich towarzystwie. Jeszcze nie zaczęłyśmy pracować, a mam już dość.
— To... — odzywam się nieśmiało — Mamy zrobić plakat na temat ukazywania dobra i zła w literaturze romantycznej.
— To ty zrób wszystkie teksty, a my ramki, powinnaś być w stanie zrobić to, co najważniejsze. Poszukasz, przepiszesz, a my to ładnie ozdobimy, bo tej roboty nie może dostać ktoś z kreską trzylatka — Kalina zakłada nogę na nogę, patrząc na mnie z wyższością. Nie. Nie jestem w stanie znowu odwalać wszystkiego.
— Ramki to ja akurat mogę zrobić — warczę pod nosem, nawet nie patrząc na dziewczynę.
— To równie dobrze możesz zrobić całą pracę.
— Pierdol się.
— Może lepiej się tak nie unoś, mała kurwo, bo nie wiesz, z kim masz do czynienia. Nic tu nie znaczysz i gówno kogokolwiek obchodzi co ty powiesz, jeszcze się nie przyzwyczaiłaś? — w głosie Kaliny pobrzmiewa wyraźna drwina.
— Stul pysk — tylko na tyle mnie stać, gdy do moich oczu napływają łzy.
— A ta dalej swoje — komentuje z westchnieniem Ola.
Jak któraś z tych szmat odezwie się jeszcze raz, to chyba nie wytrzymam. Zaciskam pięści pod stołem, czuję, jak przyspiesza mi oddech. Dopiero próbujemy rozdzielać obowiązki, a już zaczynamy się kłócić. Nie jestem w stanie z nimi wysiedzieć w spokoju.
— Dobra, Marta robi teksty, a my narysujemy coś na ten plakat — odzywa się znudzonym głosem Iza. Ciemne blond włosy opadają jej na twarz, ona sama rysuje coś na ławce ołówkiem, nawet nie spoglądając na nas. Czyli znowu robię większość roboty, na koniec jeszcze się okaże, że odwalam za nie wszystko. Nie no, po prostu fantastycznie. Muszę jednak kiwać głową i udawać, że w pełni to akceptuję.
Wertując podręcznik, czuję się, jakbym zaraz miała opaść na ławkę i zasnąć. Mam dość. Chcę stąd uciec. Chcę zniknąć. Moje myśli zasnuwa lepka, czarna mgła, przez którą nie mogę się skupić. Niech ktoś mnie stąd zabierze, proszę...
Dobra, mamy już jakiegoś Mickiewicza. "Redutę Ordona". Albo to był inny wiersz? Nie, "Reduta Ordona". Na sto procent. Udało mi się znaleźć jeszcze trzy inne dzieła. W tym dwa zgubiłam i zupełnie nie pamiętam, jak się nazywały. Dzisiaj mój mózg pracuje zbyt opornie, by zabierać się za projekt grupowy.
— A wy trzy coś robicie poza tym bazgraniem jakichś dziwnych rzeczy? Marta będzie tak sama siedzieć i harować za was, damy? — słyszę nad sobą głos pani Rutkowskiej. Przybyła anielica.
— Ale my rysujemy na plakat, proszę pani, będziemy to później przyklejać — broni się Kalina, unosząc głowę i patrząc prosto w oczy nauczycielce. Kątem oka widzę, że na kartce przed nią jest narysowany tylko mały kwiatek. Nie zrobiła nic, jak zwykle. W przeciągu piętnastu minut.
— Na pewno? — nauczycielka unosi brwi, patrząc wyczekująco na dziewczyny.
— Na pewno — zapewnia ją Ola, z niewinnym uśmiechem na obsypanej piegami twarzy. Nie zrobią nic i wiem to doskonale. Potem jeszcze będą się ze mnie śmiać, że znowu "udało im się mnie zagonić do roboty". A im się wcale nie udaje, bo tu nie ma nawet wyboru czy odniosą zwycięstwo czy nie. Ja już po prostu nie mam gdzie uciekać.
Staram się opanować chęć wyjścia z klasy, gdy wypisuję informacje na plakat na małych karteczkach samoprzylepnych, by nakleić je na wielką białą kartkę A3. Wtem czuję, jak coś uderza mnie w rękę, a długopis gwałtownie przekreśla caluśką karteczkę. Miałam już napisane prawie wszystko. Z obu stron słyszę śmiech dwóch dziewczyn, a w gardle wzbiera mi niewypuszczony krzyk, który duszę w sobie już nie wiem od kiedy.
— Ojejku, tak mi przykro. Ale masz jeszcze tyle innych karteczek, spokojnie to napiszesz, mamy jeszcze mnóstwo czasu — przeprasza przesiąkniętym toksyną głosem Kalina, tłumiąc chichot.
— Dobra, ja mogę to napisać.
Przy stoliku powstałym z połączenia kilku ławek zapada grobowa cisza. Zerkam kątem oka na Izę. Ma niezmienny, beznamiętny, chłodny wzrok, chyba nigdy nie patrzyła na nikogo inaczej. Czy ona właśnie się za mną wstawiła? No nie wierzę. Cud się wydarzył.
— Ale Marta sama sobie doskonale poradzi — Kalina prycha, patrząc na nią jak na ostatnią idiotkę spod pomalowanych na czarno rzęs. Iza, jeśli się przebijesz przez ten mur, to masz u mnie sporego plusa.
— Nie, ja naprawdę to mogę sama zrobić. Chyba że Marta bardzo chce, no to już nie moja sprawa jest — wzrusza ramionami dziewczyna, patrząc to na Kalinę, to na Olę, to na mnie. Myśl. Myśl, powiedz coś sensownego.
— Mnie to jest obojętne.
Nie chcę wyjść na słabą przed moimi największymi wrogami, nie mogę pokazać, że mam ochotę się poddać. Choćby się waliło i paliło, to ja będę stać przy swoim i nie pozwolę im, żeby później po lekcjach nazywały mnie "wygodnicką" i "królewną Martusią", jak zrobiły to kiedyś na matematyce tylko dlatego, że miałam wybór czy pomóc nauczycielce w sprawdzaniu sprawdzianów czy mieć luźniejszą lekcję jak reszta klasy. Pani Michalak zauważyła wtedy moje zmęczenie i zaproponowała mi odpoczynek. Przyjęłam propozycję. Nikt nie wiedział, że do trzeciej w nocy siedziałam z Joasią, która miała wtedy jeden z gorszych dni, ciągle płakała, a mamy i babci nie było w domu. Gdyby dodać do tego lekcje, siedziałam do wpół do piątej. Spałam dwie i pół godziny, nie miałam siły na jakikolwiek większy wysiłek umysłowy.
— No to Marta pisze — postanowia za mnie Kalina i choć nie widzę jej twarzy, mogę śmiało założyć, że w tej chwili uśmiecha się bezczelnie. Odrywam zniszczoną karteczkę i zaczynam pisać od początku. Może tym razem mi się uda.
Nagle słyszę huk uderzenia metalu o drewno i przelewania się jakiegoś płynu. Gwałtownie odskakuję na krześle i odsuwam rękę, jednak już czuję, jak wilgoć rozchodzi się po rękawie mojej bluzy i... Nie. To chyba jakiś żart. Na moich spodniach. Dokładniej między moimi nogami. Przerażona widzę w tym miejscu wielką, mokrą plamę, przede mną na ławce leży plik karteczek samoprzylepnych, również przemoczonych, obok nich leży metalowy termos, z którego cały czas leje się herbata. Słyszę śmiech Kaliny i Oli, który usilnie starają się ukryć, a mnie w tym momencie do oczu napływają łzy. Kurwa. Chyba nie wytrzymam.
— Odpierdolicie się ode mnie wreszcie?!
Wstaję i opieram się dłońmi o blat, patrząc na trzy dziewczyny. Dwie wciąż mają głupie uśmiechy na twarzach, trzecia sprząta mokre karteczki ze stołu, co chwila zerkając na te pozostałe. Łzy już swobodnie płyną po moich policzkach. Mam dość.
— Kto to powiedział?
Głos pani Rutkowskiej natychmiast ucisza całą klasę. Czuję jak wszyscy patrzą się na mnie. Chcę zniknąć. Naprawdę chcę zniknąć. Usunąć się stąd, z historii wszechświata, widzieć przed oczami już tylko ciemność, nie czuć już nic.
— Wydaje mi się, proszę pani, że to była Marta — Kalina zakłada nogę na nogę i odruchowo wysuwa delikatnie język. Zawsze tak robi, gdy udaje grzeczną i przykładną uczennicę. Przy tym patrzy wymownie najpierw na nauczycielkę, potem na mnie. Po klasie niesie się zbiorowy szept i chichot, a pani Rutkowska niemal się zapowietrza, gdy słyszy, co powiedziała Kalina.
— Marta? Marta by przeklnęła głośno w klasie, jeszcze na języku polskim? Wydawało mi się, że słyszałam jej głos, ale na pewno? — po chwili zwraca się do mnie — Marto, to byłaś ty?
Wytłumacz się. Powiedz o wszystkim, co się tu wydarzyło. Niech te pizdy dostaną wreszcie to, na co zasługują, niech uderzy je karma.
— To ich wina — staram się brzmieć pewna siebie, gdy to mówię, ale ręce mi się trzęsą. Podczas gdy ja modlę się, by pani Rutkowska mi uwierzyła, Kalina i Ola parskają śmiechem. Wtedy ktoś jeszcze zaczyna się śmiać. Orientuję się wtedy, że jakaś dziewczyna, nawet nie wiem która zauważyła wielką mokrą plamę na moich spodniach. Cała klasa znowu zaczyna chichotać. Jestem na straconej pozycji. Skoro wszyscy się śmieją, to nie ma szans, żeby mi uwierzyła. Kobieta bierze głęboki wdech, po czym patrząc to na mnie, to na dziewczyny z mojej grupy pyta śmiertelnie poważnym tonem:
— Co tu się stało? Macie mi opowiedzieć wszystko, ze szczegółami i nie kłamać.
— Kalina przez przypadek przewróciła termos, a on się otworzył i wylał na spodnie Marty — odzywa się prędko Ola, kładąc nacisk na drugie i trzecie słowo — No i Marta się zdenerwowała i myśli, że zrobiłyśmy to specjalnie.
Pani Rutkowska wzdycha już po raz kolejny, dramatycznie otwierając stojący na jej biurku termos z kawą i biorąc z niego spory łyk. Współczuję kobiecie. Codziennie użerać się z kilkudziesięcioma idiotami i próbować zapanować nad tym towarzystwem.
— Porozmawiamy sobie po lekcji, na przerwie was trochę przetrzymam, ewentualnie jakby się nie wyjaśniło, to na drugim polskim pomówię z każdą z osobna — decyduje zadziwiająco spokojnym głosem. Wszystkie kiwamy głowami, a ja czuję jak cała klasa patrzy na mnie z głupimi oczami. Wredna Marta znowu wpakowała się w kłopoty.
— Tym razem ci się nie upiecze, mała kurwo — mówi do mnie Kalina, pokazując mi środkowy palec. A ja odwzajemniam ten gest.
***
— Przykro mi, Marto, ale to był przypadek, tak? A ty przeklnęłaś głośno na lekcji. Więc będę musiała ci wpisać punkty ujemne. Nie będziesz miała wzorowego zachowania na koniec roku — tłumaczy mi nauczycielka, patrząc mi prosto w oczy. Jej słowa są jak cios w twarz. Staram się jednak przełknąć dumę i łzy — Rozumiesz mnie, tak?
— Tak, perfekcyjnie panią rozumiem.
Dopiero po chwili orientuję się zabrzmiałam stanowczo zbyt ostro, ostrzej niż powinnam. Nie mogę jednak pohamować złości i przemożnej chęci wykrzyczenia wszystkiego jej w twarz. Ona patrzy na mnie spode łba.
— Tak, tak, rozumiem — kiwam niepewnie głową. Kalina i Ola starają się powstrzymać śmiech, Iza zaś obdarza mnie wciąż tym samym, obojętnym spojrzeniem. Nie miałam żadnych dowodów na to, że to było specjalnie. Iza też nie była pewna, nie widziała dokładnie, była zajęta czym innym. Czemu ja zawsze byłam na przegranej pozycji?
— Dlatego, Marto, dostajesz pięć punktów ujemnych z zachowania. I nie będziesz miała wzorowego. Rozumiemy się? — te słowa brzmią jak nóż w plecy. Ale ja będę udawać, że wszystko jest dobrze. Udam, że jestem silna.
— Tak.
Lecz gdy widzę jak Kalina obdarza mnie władczym spojrzeniem, a po chwili dołącza się do niej Ola, prawie nie wytrzymuję. Gdy wracamy na swoje miejsca, staram się uniknąć spojrzeń reszty klasy. To za dużo.
— Wreszcie kujoneczka dostała punkty — szepcze Kalina, nachylając się mi do ucha — Trzeba było nie zachowywać się jak agresywna suka. Masz za swoje.
I po raz pierwszy w drugiej klasie liceum płaczę na lekcji. Mamy drugi tydzień września.
A/N Przepraszam, że musieliście tak długo czekać na rozdział, ale byłam chora i totalnie nie miałam siły ani weny. Jeszcze jedna informacja - zaszła nagła potrzeba zmiany imienia jednej z bohaterek, ze względu na połączenie tej książki z inną, która już niedługo ma pojawić się na Wattpadzie. Dlatego już mówię, że Kalina to wcześniejsza Karolina - musiałam jednak pilnie zmienić imię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro