Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VIII

[Autorka: Okej, ten rozdział miał mieć ponad dwa i pół tysiąca słów, ale stwierdziłam, że jak na tą książkę to trochę za dużo, więc podzieliłam go na dwa rozdziały. Mam nadzieję, że się za to nie pogniewacie ^^"]

Pov Toma wraca

     Następny dzień.

     Dziesiąta rano, śniadanie. Wszyscy oprócz rodziców mojego kuzynostwa siedzą wspólnie przy stole w kuchni. Atmosfera wydaje się być napięta, ale nie do końca wiem z czego to wynika. Po minucie cisza staje się strasznie irytująca, więc postanawiam się odezwać.

     — Więc-. Em, jaki jest plan na dzisiejszy dzień?

     — Dzięki Bogu, że w końcu ktoś się odezwał — powiedział Colin. — Nasza Luna chyba ma okres, bo jakąś śmiertelną aurą od niej bije.

     — Tak, kurwa, sam masz okres. Wychodze do znajomych.

     Nie krzyczała mówiąc to, ale w jakiś sposób zmroziła mnie jej wypowiedź. Odchodząc od stołu upuściła widelec na talerz z jajecznicą, której wcześniej nawet nie ruszyła.

     Trzasnęła drzwiami i już jej nie było.

     — Oj... To chyba moja wina... — powiedział Tord patrząc się w stronę drzwi wyjściowych.

     — Nie martw się. Ona zawsze tak ma — machnął ręką Colin. — Mówię Ci, ma te dni, przyjdzie wieczorem, zje jakieś lody albo pizzę... albo lody z pizzą i wszystko będzie picobello — cmoknął charakterystycznie, tak jak robi to się we Włoszech.

     Chyba później zapytam się Torda o co chodziło mu z tym "moja wina"...

     — Okej, nie chcemy żeby ta dziwna cisza znów nastała więc może rozpocznę jakiś temat. Chyba się jeszcze nie rozbudziliście — wypowiedzi wciąż należały do mojego kuzyna.

     — To może-

     — Tak, Tomku — wskazał na mnie ręką. — Właśnie mam zamiar odpowiedzieć na twoje pytanie!

     I powiedział, że zaplanował cały dzień. Czyli po zjedzeniu śniadania mieliśmy jakieś pół godziny na ubranie się i te inne rzeczy które trzeba ogarnąć przed wyjściem.

     Dzień spędzony został na mieście. Kupiliśmy wiele rzeczy które nam się spodobały, byliśmy w sklepach z ubraniami oraz w restauracji i ogólnie atmosfera była bardzo miła. Jak dla mnie przynajmniej, nie wiem jak mój współlokator. Wyglądał na zadowolonego, ale z przeszłości pamiętam że dobrze umie udawać takie rzeczy.

     "Okej, okej, nie myślmy o tym nadmiernie. Nie było tego. Ma to traumatyczne przeżycie za sobą i ma teraz problemy z zaufaniem do ludzi, ale to nie skreśla możliwości bycia szczęśliwym, prawda? Prawda. Ogarnij się Tom, przestań być taki nadopiekuńczy, to niezdrowe!"

     Co teraz?... A, tak. Wracamy do domu. Jesteśmy obkupieni we wszystko co nam się dzisiaj spodobało i zjedliśmy pyszny obiad.

     Po dotarciu pod dom powiedziałem Colinowi, że chcę porozmawiać chwilę z Tordem i żeby on już wchodził nie czekając na nas. Tak też zrobił. Kiedy byłem już z Tordem sam na sam usiłowałem dowiedzieć się co stało się wczorajszej nocy, przez co Luna była rano taka wkurzona.

     — To jak to wczoraj było?

     — Sam nie do końca wiem o co chodzi. Zaczęła wypytywać mnie o rzeczy o których nie miałem pojęcia, a kiedy powiedziałem jej, że nic nie wiem spojrzała się na mnie jak na jakiegoś śmiecia i wyszła...

     — Nie znałem jej od tej strony — szczerze to mnie zamórowało

     Ufam Tordowi i stanę po jego stronie jeśli Luna powie coś innego na ten temat, choć mam wrażenie że to jest sytuacja w której żadna ze stron by nie kłamała. Dzieje się tu coś bardzo dziwnego, prawdopodobnie nawet bardziej niż mógłbym to sobie wyobrażać.

     — A o co takiego Cię pytała?

     — Pytała mnie o to kim jestem, skąd pochodzę, o moją rodzinę, zainteresowania, umiejętności-... To- to było strasznie dziwne. Powiedziałem jej że mam na imię Tord, miałem wypadek przez który straciłem pamięć i że mi pomagasz. Mojej rodziny nie pamiętam, nie wiem czym się interesowałem, nie wiem co umiem... Sam przyznasz, że nie kłamałem. Nie wiem co ją aż TAK bardzo zdenerwowało. "Przepraszam że spotkał mnie nieszczęśliwy los"? Co ja jej miałem niby powiedzieć? I po co w ogóle ta cała spowiedź? — pod koniec wypowiedzi zaczął się już trochę denerwować.

     — O co może jej chodzić?... Może chodźmy już do domu.

     Po minucie byliśmy przy drzwiach wejściowych. Sekundę przed zamiarem pociągnięcia za klamkę usłyszałem zza drzwi zagłuszone krzyki. Dosłownie jakby... Luna kłóciła się z kimś w pokoju na drugim końcu mieszkania.

     — Wchodzimy czy... — nie byłem pewien czy aby napewno powinniśmy im teraz przeszkadzać.

     — Myślę, że mam lepszy pomysł.

     "?"

     Kilka minut później.

     — Nie wiem czy to napewno tutaj, ale...

     — Gdzie my idziemy? Wydajesz się znać tę okolicę. Nadal zastanawiam się czemu tak nagle wyskoczyłeś z inicjatywą... Hej, czy możesz mi powiedzieć czemu idziemy po jakimś lesie w nocy???

     — Bądź przez chwilę ciszej, chyba właśnie sobie coś przypominam.

     "Brzmi poważnie".

     — Oczywiście.

     Szliśmy tak w ciszy jeszcze przez jakieś dwie minuty. Po tym czasie doszliśmy pod pewne wzgórze. Pamiętam, że za dnia wiele osób robiło tu swoimi czasy pikniki lub rozstawiało kempingi. Skąd to wiem? Colin mi opowiadał, jednak za nic nie znałem drogi do tego miejsca. Gdy tu szliśmy zdążyło się już trochę zciemnić, a lamp w takich miejscach brak.

     — Więc...? Co tu robimy?

     — Mam wrażenie że to miejsce jest dla mnie ważne w jakiś sposób.

     — To bardzo dobrze, że sobie coś przypominasz, ale napewno nic nam tu nie grozi? To nie jest ogrodzony teren.

     — Na pewno.

     Wszedł na wzgórze, ja zaraz za nim.

     — Tego mi chyba brakowało — powiedział zamykając oczy i wsłuchując się w szum liści.

     Wtedy przypomniałem sobie naszą wczorajszą rozmowę "o życiu".

     — To jest ten instrument, którego Ci brakowało?

     — Hm? - spojrzał się na mnie.

     — Mówię o wczorajszej rozmowie.

     — Ah, no tak... Nie, to nie to. To coś zupełnie innego. Tym instrumentem jest chyba cząstka mnie która jeszcze nie potrafi wrócić.

     Spojrzałem się w niebo, było teraz wyjątkowo ładne.

     — Mam wielką chęć położenia się na tym wzgórzu — powiedziałem bez zastanowienia.

     — To właściwie bardzo dobry pomysł, trawa jest taka miła i chłodna.

     Leżeliśmy tak patrząc się w gwiazdy, które stopniowo widać było coraz wyraźniej. Z czasem po słońcu za horyzontem nie pozostał żaden ślad.

     — Chyba już pamiętam dlaczego przypomniałem sobie akurat to miejsce.

     Spojrzałem się w jego stronę nic nie mówiąc. Po chwili kontynuował.

     — Spędzałem tu moje szesnaste urodziny. Dokładnie rok temu, pierwszego lipca, na tym samym wzgórzu. Chyba... ktoś był tu ze mną. Wydaje mi się nawet, że ta osoba mnie tu przyprowadziła, ale nie pamiętam kto to był. Ktoś bliski. Rodzina? Przyjaciel? Jeśli owego miałem...

     — Wow. Musiałeś mieć niesamowite życie zanim "to" się stało...

     — Tak przypuszczam. Ale jednocześnie coś mówi mi, że nie wszystko było takie idealne... Hah, pewnie wybrzydzałem i dlatego teraz tak uważam.

     Leżeliśmy chwilę w ciszy, on zamyślony, ja z nadzieją, że jeszcze coś powie. W końcu powiedział.

     — Ale wiesz... Jakby odjąć ten cały strach przed niepewnością to nie miałbym nic przeciwko temu życiu — przestał patrzeć się w niebo, obrócił się na brzuch, podparł brodę dłońmi i teraz widział tylko nocną panoramę miasta.

     — Jeśli postarałbyś się mniej o tym myśleć, i ja też, to mogłoby to być nasze idealne życie.

     — ... — spojrzał się na mnie. - To zabrzmiało gejowo.

     — Ej! A twoje nocne wywody już nie brzmiały gejowo, tak?? — też obróciłem się w jego stronę.

     Nastały dwie sekundy ciszy po których oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Później stwierdziliśmy, że to czas żeby już wracać do domu.

     Kiedy byliśmy pod drzwiami usłyszeliśmy stłumione:
     "— Wiecie co? Pierdolcie się wszyscy! Jadę do mojego przyjaciela dopóki to bagno się nie skończy!"

     — Luna????? — krzyknęła jej matka.

     Wtedy otworzyły się drzwi i zobaczyliśmy wkurzoną Lunę. Spojrzała się na nas jak na najgorsze ścierwa i wyszła z budynku.

     — Ooojej — zareagowałem niedowierzając w stan w jakim ją zobaczyłem. — Powie mi ktoś co tu się właśnie stało czy...

(1218)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro