III
Po około godzinie od rozpoczęcia ktoś podszedł do moich drzwi i zaczął w nie pukać.
— Już idę — powiedziałem odrywając się od czynności, którą właśnie wykonywałem.
Osobą pukajacą do drzwi okazała się być moja nowa sąsiadka.
— Cześć. Jestem Laura, mieszkam na przeciwko. — Wyglądała na dość sympatyczną osobę. Miała blond włosy, których końcówki były przefarbowane na kolor bordowy, brązowe oczy, była dość opalona i ubrana na jasno. — Wczoraj wprowadziłeś się tu, mam rację?
— Nie mylisz się, mieszkam tu od wczorajszego popołudnia — odpowiedziałem.
— Nie chciałam odwiedzać Cię wczoraj, bo pomyślałam, że będziesz miał dużo roboty z rozpakowywaniem się, ale — spojrzała mi przez ramię — robisz to dzisiaj. Komuś się wczoraj nie chciało, jak widzę - humor jej dopisywał.
— To nie do końca tak — cicho się zaśmiałem. — Z tego co już zauważyłem chyba nie masz trudności z nawiązywaniem nowych znajomości — zacząłem się z nią droczyć.
— Aż tak to widać? — udawała zaskoczoną po czym się zaśmiała.
— A nie? — też się zaśmiałem. — Tak w ogóle jestem Thomas - podaliśmy sobie ręce. — Bardzo chciałbym zaprosić Cię na jakąś kawę albo herbatę, ale jestem właśnie w trakcie rozpakowywania się, jak już wiesz.
— Nic nie szkodzi. Szłam w tym momencie na zakupy, bo mam pustą lodówkę, więc wybacz, ponieważ i tak bym nie wstąpiła — powiedziała pokazując pustą torbę na zakupy.
— Myślisz, że mógłbym pójść z Tobą? U mnie w domu też jest średnio z jedzeniem, a prawdę mówiąc nigdy nie robiłem zakupów z kimś, nie wliczając w to rodziców. Mogłabyś mi coś doradzić albo po prostu dotrzymać towarzystwa.
— O tak! To bardzo dobry pomysł! Chętnie pójdę razem z Tobą. Wspólne wyjścia to najlepszy sposób zacieśniania relacji międzyludzkich — widać było, że jest optymistką i ma bogate słownictwo jak na zwykłe pogaduszki między sąsiadami.
— Więc poczekaj chwilę. Pójdę po pieniądze — zostawiłem ją czekającą na klatce przy otwartych drzwiach. Nie uważałem, że było to niegrzeczne, ponieważ wróciłem za dosłownie dziesięć sekund.
— A ten chłopak? To twój współlokator? Brat?
— Współlokator... tak... Można to ująć w ten sposób — spojrzałem na niego. — Idziemy? — mój wzrok znów powiędrował na Laurę.
— Oczywiście!
Kiedy wszystko kupiliśmy ruszyliśmy w stronę naszego bloku. Znaczy tak myślałem na początku. Tak naprawdę poszliśmy do parku.
— Czemu tu jesteśmy? Chciałbym odnieść te zakupy do mieszkania — powiedziałem szczerze to o czym myślałem.
— Nie myślisz, że bliższe poznanie się w takich okolicznościach będzie milsze niż w jakimś mieszkaniu? Nie zrozum mnie źle! Chodzi mi o to, że panuje tu taka fajna atmosfera, jest ciepło, ale zarazem wieje lekki wietrzyk — mówiła bardzo płynnie, a jej głos był miły i delikatny.
— Jeśli mówisz o tym w ten sposób to rzeczywiście jest tu przyjemnie — skierowałem głowę ku górze i zamknąłem oczy po czym poczułem lekki wiatr.
Torby z zakupami położyliśmy obok ławki, na której za chwile usiedliśmy.
— Skoro mam okazję to chciałbym zapytać Cię o twój wiek — spojrzałem na nią.
— Trochę wstyd się przyznać, bo nie wygladam na tyle ile mam. Ludzie zawsze mówią mi, że wyglądam i zachowuje się doroślej niż inni, a szczerze mówiąc wcale nie jestem pełnoletnia. Mam szesnaście lat. Wiem, wyglądam na starszą...
Było to dla mnie duże zaskoczenie.
— W wieku szesnastu lat rodzice pozwalają Ci mieszkać samej? — niekoniecznie o to chciałem zapytać, ale to pierwsza rzecz jaka nasunęła mi się w tamtej chwili na język.
— Nie mieszkam sama. Mieszkam z moją dzi-, moją bliską koleżanką, która zawsze odwozi mnie do liceum — trochę się zarumieniła, ale nie powinienem zagłębiać się w jej życie prywatne, więc po prostu ciągnąłem rozmowę dalej.
— Chyba w szkole radzisz sobie bardzo dobrze patrząc na twój język — zauważyłem.
— Żeby tak zaraz bardzo dobrze. Jestem raczej przeciętna. Ja po prostu lubie pisać wiersze, nic więcej. Szczerze powiedziawszy to one są nawet lekko amatorskie, nie jest to żadne dzieło sztuki. Moje zdolności językowe w największym stopniu zawdzięczam szkole, jest bardzo wymagająca, ale cieszę się, że do niej uczęszczam. Nie mam w niej żadnych problemów zwiazanych z nauką spowodowanych jej poziomem trudności.
— Ale nie zaprzeczysz, że rozgadać to się umiesz — zacząłem się śmiać.
— No niby nie zaprzecze — lekko się uśmiechnęła.
— Może jednak porozmawiamy w domu? Trochę tu gorąco, a ja kupiłem lody... Nie chce żeby się roztopiły — przypomniałem sobie dlaczego wcześniej chciałem iść prosto do mieszkania, już pomijajac fakt, że po prostu chciałem mieć to najzwyczajnej z głowy.
— A, tak! Masz racje. Jak mogłam zapomnieć. Przepraszam!
— Nic się jeszcze nie stało. Nie przepraszaj mnie, po prostu chodź już — powiedziałem z uśmiechem na twarzy po czym złapałem moją siatkę z zakupami oraz tę Laury i zaczęliśmy iść.
Byliśmy już pod naszymi mieszkaniami. Ja wyjąłem klucz, a Laura zapukała do drzwi. Otworzyła jej piękna, ubrana w trochę za duże ubrania brunetka z dość nietypową fryzurą — tyle zdąrzyłem zauważyć zanim obie zniknęły za drzwiami. Wchodząc do mieszkania zastałem Torda, który już nie spał. Siedział pod kocem i wydawał się być lekko wystraszony.
— Co się stało? Dlaczego jesteś w takim stanie? — zacząłem się nieco martwić. Pomijam już fakt, że mógł włączyć sobie jakiś horror, bo wnioskując po jego wcześniejszym zachowaniu raczej nie ruszałby moich rzeczy gdy mnie nie ma. Piloty leżały na swoich miejscach, więc nie o to chodziło.
Przerywając moje rozmyślania w końcu odpowiedział:
— K- Kiedy Cię nie było chodzili t- tu jacyś ludzie.
Podszedłem do lady i zacząłem wyjmować zakupy z torby oraz kłaść poszczególne produkty na miejscach, na których powinny się znajdować.
— Pewnie chodzili tutaj inni ludzie z tego bloku, nie masz się czym martwić — powiedziałem chcąc go uspokoić.
— Ale ktoś- ktoś dobijał się do drzwi — cały czas był wystraszony.
— Dramatyzujesz — kto byłby na tyle mądry żeby dobijać się do drzwi jakiegoś mieszkania w porze śniadaniowej w sobotę, kiedy większość ludzi, no przyznajmy, jeszcze śpi. Bezsens.
— Nie wierzysz mi.
— Nie ujmuj tego w takie słowa. Dobra, powiedzmy, że coś takiego było. Czy masz na myśli jakieś konkretne osoby, które mogły to być?
— To mogły być te osoby, które mnie wtedy goniły. Wiesz, wtedy kiedy na Ciebie wpadłem i poprosiłem Cię o pomoc.
— Tylko mi tu teraz nie mów, że będę miał przez Ciebie kłopoty — wkurzyłem się, ale nie było tego po mnie widać, bo nie chciałem stresować go teraz jeszcze bardziej. W końcu zacząłem się czegoś o nim dowiadywać.
— Ty nie, ale ja będę miał jeszcze większe kiedy mnie w końcu znajdą... — zrobił się blady.
— Tord. Wiesz, że takie rzeczy zgłasza się na policje.
— Nie możesz tego zrobić! A nawet jeśli byś to zrobił to nie umiem określić gdzie jest miejsce w którym przesiadują — mówił bardzo szybko. Nie był już taki cichy i nieśmiały jak wczoraj. Teraz wydawał się być naprawdę wystraszony tym wszystkim.
— O co ci chodzi? To jest jakaś grupa ludzi, która mieszka niewiadomo gdzie? — próbowałem poskładać fakty.
Odłożyłem do lodówki jogurt, który właśnie trzymałem w ręce i usiadłem obok Torda, a on zaczął mi wszystko wyjaśniać.
(1102)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro