I
Wychodziłem ze sklepu spożywczego i kierowałem się w stronę mojego bloku. W połowie drogi niespodziewanie wpadł na mnie jakiś chłopak. Dosłownie - aż przewróciłem się na chodnik, a z siatek wypadło wszystko co kupiłem. Już miałem zamiar się na niego wydrzeć, gdy nagle zauważyłem, że był strasznie pokaleczony. Właśnie wyciągałem telefon, aby zadzwonić po karetkę, ale przerwał mi jego głos:
— Proszę! — powiedział, a raczej błagał. — Pomóż mi!
Ja zdezorientowany nie wiedziałem co odpowiedzieć:
— O- O co chodzi? Co ci się stało??? — zacząłem panikować.
— Ukryj mnie gdzieś! Nie mogą mnie znaleźć!
"Co mam zrobić? To jakiś przestępca? Ale te rany... Później będę się tym martwił" pomyślałem po czym chwyciłem go za rękę i miałem zamiar uciec w jakieś bezpieczne miejsce. "Ale gdzie ja znajdę jakieś bezpieczne miejsce o dziewiątej w nocy w miejscu, którego nie znam?! Że akurat na mnie musiał wpaść! Odda mi pieniądze za te zakupy, nie popuszczę mu tego!" Jako że nie miałem żadnego lepszego pomysłu pobiegłem do swojego mieszkania. Nieznajomy bardzo dziwnie biegł, strasznie nas spowalniał, dlatego wziąłem go na ręce i biegłem dalej. Był ode mnie niższy o jakieś dwadzieścia centymetrów i o wiele lżejszy niż mogłoby się to wydawać.
— Nie wiem po co ja ci w ogóle pomagam. Jeszcze mnie w coś wplączesz — mamrotałem pod nosem.
Kiedy byliśmy już w moim mieszkaniu położyłem go na nierozłożonej kanapie w salonie i poszedłem po apteczkę. Wtedy byłem już spokojniejszy, ale nadal trochę przejęty całą tą sytuacją. Szedłem w jego stronę z apteczką i chciałem zadać mu pytanie, ale on zrobił to pierwszy:
— Co to za miejsce? — odwrócił głowę w stronę okna. — Kojarzę je.
— Em. To jest mój dom? — ta sytuacja była nieco dziwna. — Mieszkałeś tu zanim się wprowadziłem?
— Nie, nie o to chodzi. Nie chodzi mi o mieszkanie, tylko o okolicę. Czy gdzieś tu niedaleko znajduję się park Srebrnego Dębu?
— Srebrny Dąb... Nic mi to nie mówi. Ale mieszkam tu dopiero od dzisiaj, więc myślę, że lepiej byłoby, gdybyś sprawdził to na mapie. Masz telefon, prawda?
— Ukradli mi — mina mu zrzedła.
— Trzymaj mój — podałem mu telefon, — a ja opatrzę ci rany — wyjąłem z apteczki bandaż i wode utlenioną. — Jak to się w ogóle stało?
— Wolę o tym nie mówić... — przeniósł wzrok z telefonu w róg pokoju.
— Słuchaj. Jestem tu żeby ci pomóc i właśnie opatruje ci ranę, więc nie wyskakuj mi tu z jakimś "wolę o tym nie mówić" — trochę mnie wkurzył.
— Jestem ci bardzo wdzięczny za to, że mi pomagasz, ale nawet cię nie znam. I przepraszam za kłopot. Takie sytuacje raczej nie są dla ciebie codziennością.
Powiedział to tak, jak gdyby miał zamiar za chwilę wstać i wyjść z mojego mieszkania, żeby nie musieć się na mnie patrzeć i żebym już mu nie pomagał, a nawet trochę jakby miał się zaraz rozpłakać. Bardziej niż przejęty wydawał się być wystraszony tą sytuacją. Pewnie się nią obarczał. Ale wyglądał tak niewinnie. Wątpię by zrobił coś złego, a raczej uważam, że to jemu zrobiono coś złego.
Zmieniłem nastawienie wobec niego:
— To prawda, że zaskoczyłeś mnie z tym wszystkim i to niezbyt miła niespodzianka jak na pierwszy dzień w nowym kraju, ale — następne słowa powiedziałem bardzo spokojnie — proszę, uspokój się. Wszystko jest już dobrze. Wiem, że się nie znamy i że jesteś w zupełnie obcym ci miejscu, ale tutaj nie stanie ci się nic złego. Możesz mi zaufać. — Zastanowiłem się chwilę — Patrząc na okoliczności i godzinę raczej zostaniesz tu na noc. Może przedstawię się. Mam na imię Tom.
Widać było, że poczuł się nieco lepiej po moich słowach.
— J- Ja jestem Tord. Mów mi Tord — powiedział lekko się jąkając.
---
Wiem, że taki shit i wszystko dzieje się bardzo szybko, ale chcę zmieścić się w 4-5 rozdziałach, które sobie obiecałam.
To nie tak, że psuje wygląd książki, bo się tego trzymam.
... To jest raczej takie ćwiczenie,
Bo nigdy nie umiem streszczać niczego :')
Zawsze wciskam gdzieś jakieś niepotrzebne szczegóły :')))
Chyba mnie rozumiecie :'v
---
(642)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro