Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dιd yoυ тry тo вe crυel or dιd ιт coмeѕ naтυrally?

Ryan

   - Wiecie co? Ja już będę szedł...- powiedział Ryan wstając od stołu i biorąc ostatni kawałek pizzy hawajskiej. Nikt z klubu kronikarzy nie lubił tego rodzaju pizzy, więc nastolatek bez skrępowania mógł zjeść wszystkie osiem kawałków.

   - Znowu idziesz do tych depresyjnych babencji z klubu pisarek, co wtykają ludziom, że jesteś nikim?- zapytała jedna z jego koleżanek, która również zajmowała się kroniką

   - Dokładnie- odparł zakładając plecak na plecy.- Idę im powtykam trochę radości życiowej.

   Nastolatek nie czekając na odpowiedź ruszył do drzwi. Po wyjściu z pokoju, a potem szkoły, wyjął z plecaka walkmana, słuchawki oraz kasetę z niebieską 8. Włożył ją do urządzenia, a słuchawki do uszu i wcisnął play. Ruszył do biblioteki.

   Czy chcielibyście słyszeć myśli innych ludzi?
   Oczywiście, że tak. W pierwszym odruchu każdy tak odpowiada, dopóki nie przemyśli sprawy gruntownie.
   No bo co, jeśli inni też by słyszeli wasze myśli? Co, jeśli słyszeliby je... właśnie teraz?

   Czasami nachodzą nas myśli, których sami nie rozumiemy. Myśli, które nie są nawet rzeczywiste – nie oddają tego, co czujemy – ale i tak krążą nam po głowie, bo budzą naszą ciekawość.

   Ciekawie się zaczyna, pomyślał.

   Gdybyście mieli wgląd w myśli innych ludzi, słyszelibyście te, które są prawdziwe, oraz te zupełnie przypadkowe. I nie potrafilibyście odróżnić jednych od drugich. To doprowadziłoby was do szaleństwa. Co jest prawdą? A co nie? Milion opinii i refleksji, ale co każda z nich oznacza?

   To właśnie uwielbiam w poezji. Im bardziej jest abstrakcyjna, tym lepiej. Najfajniejsze są wiersze, w których nie wie się, co poeta miał na myśli. Można snuć przypuszczenia, ale nigdy nie ma pewności. Nie na sto procent. Każde słowo, specjalnie dobrane, może mieć milion różnych znaczeń. Czy jest znakiem, symbolem innego pojęcia? Częścią większej, ukrytej metafory?

   Nie cierpiałam poezji, dopóki ktoś nie nauczył mnie jej cenić. Powiedział, żebym patrzyła na wiersz jak na zagadkę. Rolą czytelnika jest odszyfrowanie kodu, czyli słów, na podstawie całej posiadanej wiedzy o życiu i emocjach. Ta sama osoba, która nauczyła mnie lubić poezję, pokazała mi także pożytki płynące z jej pisania. I, z ręką na sercu, nadal twierdzę, że nie ma lepszego narzędzia analizy własnych stanów emocjonalnych niż pisanie wierszy. Jeśli jesteście wściekli, nie musicie pisać o przyczynach tej wściekłości.
   Ale sam wiersz musi nią aż kipieć. Śmiało... skrobnijcie jeden. Wiem, że jesteście przynajmniej trochę źli na mnie. A kiedy już napiszecie, spróbujcie go zinterpretować, tak jakbyście właśnie natknęli się na niego w podręczniku i nie wiedzieli nic o jego autorze. Efekt może być niesamowity... i trochę przerażający. Ale zawsze to taniej niż sesja u terapeuty. Sama przez jakiś czas się w to bawiłam. W poezję, nie w sesje u terapeuty.

   Kupiłam kołonotatnik, by mieć wszystkie swoje utwory w jednym miejscu. Kilka razy w tygodniu szłam po lekcjach do Moneta i pisałam wiersz czy dwa.
   Pierwsze próby były raczej żałosne. Żadnej głębi czy subtelności.
   Waliłam prosto z mostu. Mimo to było wśród nich kilka niezłych kawałków. Przynajmniej ja tak uważam.
   W końcu, nawet się nie starając, nauczyłam się na pamięć pierwszego wiersza z brulionu. I mimo starań do dziś nie potrafię wyrzucić go z głowy.
   Więc proszę, możecie teraz sami ocenić... albo wyśmiać.

Gdyby
Moja miłość była morzem
Zalałaby cały ląd
Gdyby stała się pustynią
Tylko piasek widziałabyś stąd
Gdyby zaświeciła gwiazdą
W czarnej nocy ostry blask
Gdyby dostała skrzydeł
Uniosłabym się hen w górę
Jak wrzask.

   Gdzieś to już słyszał. Kojarzył tekst. Tylko nie pamiętał skąd.
   Śmiało. Śmiejcie się. Ale wiecie, że gdybyście zobaczyli taki wiersz na kartce z życzeniami, kupilibyście ją.

   Sama perspektywa pójścia do Moneta i napisania wiersza czy dwóch czyniła dni bardziej znośnymi. Wydarzało się coś zabawnego, wstrząsającego czy bolesnego, a ja sobie myślałam: Będzie z tego świetny kawałek.

   Podejrzewam, że te taśmy też są dla mnie formą poetyckiej terapii. Gdy tak opowiadam wam te historie, odkrywam masę nowych rzeczy. Na swój temat, tak, ale również na wasz. Każdego z was. Im bardziej się zbliżamy do końca, tym więcej powiązań sobie uświadamiam. Głębokich powiązań. O niektórych zresztą wam powiedziałam, tych łączących jedno wydarzenie z drugim. Inne zachowuję tylko dla siebie.

   Być może nawet sami odkryliście jakieś powiązania, które mi umknęły. Niewykluczone, że jesteście o krok przed poetą. A kiedy wypowiem ostatnie słowa... hmm, pewnie nie ostatnie w ogóle, ale na tych kasetach, powstanie z tego pełen emocji, spójny, dobrze powiązany kłębek słów. Inaczej mówiąc, wiersz.

   Z perspektywy czasu widzę, że przestałam korzystać z tego brulionu, kiedy przestało mi zależeć na poznaniu siebie. Jeśli słyszysz piosenkę, która wywołuje u ciebie łzy, a nie chcesz już płakać, nie słuchasz jej więcej.
   Ale nie da się uciec od samego siebie. Nie można postanowić, że się już nie będzie siebie oglądać.
   Zatęskniłam za poezją. Pisałam wiersze. Wesołe wiersze. Pogodne i radosne, słoneczne wiersze. Przeszczęśliwe. Jak te dwie kobiety z ulotki u Moneta.
   Reklamowała darmowy kurs pod hasłem „Pokochać życie z poezją".
   Uczono tam ponoć nie tylko, jak pokochać poezję, ale także jak dzięki poezji pokochać samych siebie. Zapiszcie mnie!
   D-7 na waszych mapach. Świetlica w bibliotece publicznej.

   Akurat tam zmierzał blondyn. Przypadek? Możliwe.

   Zajęcia z poezji zaczynały się o tej samej godzinie, o której kończyły się lekcje w szkole, więc po ostatnim dzwonku gnałam tam co sił, by być na czas.
   Ale nawet gdy się spóźniałam, wszyscy wydawali się szczęśliwi, że w ogóle jestem – wnosząc „punkt widzenia nastoletniej kobiety", jak się wyrażali. Wyobraźcie sobie dziesięć czy dwanaście ustawionych w krąg krzeseł i siedzące na nich radosne kobiety z ulotki reklamującej kurs. Jedyny szkopuł, i to od pierwszego dnia, polegał na tym, że nie były radosne. Ktoś, kto przygotowywał tę reklamę, musiał cyfrowo odwrócić do góry nogami ich wykrzywione w podkówki usta i marsy na czołach.
   Pisały o śmierci. O podłości mężczyzn. O zagładzie – cytuję – „zielonkawo-niebieskawego globu ze smugami bieli".

    Poważnie, tak właśnie to opisywały. Ziemię nazywały też „ciężarnym bezcielesnym obcym potrzebującym aborcji". „Obnaż się, mówiły, pokaż nam swoje najciemniejsze głębie".
Najciemniejsze głębie? A kim wy jesteście, moim ginekologiem?

   Ryan uśmiechnął się pod nosem na te stwierdzenie.

   Tyle razy chciałam podnieść rękę i spytać: „Eee, tego, to kiedy przejdziemy do radości życia? Do tego, jak je kochać? No wiecie: Poezja: radość życia. Tak było na ulotce. Dlatego tu przyszłam".
Koniec końców, odbębniłam tylko trzy takie spotkania. Ale jednak coś mi dały. Coś dobrego?
   Hmmm... sama nie wiem.
   Widzicie, ktoś jeszcze uczęszczał na ten kurs. Inny licealista, którego punkt widzenia ceniły starsze poetki. Kto taki? Redaktor naczelny „Biura Rzeczy Znalezionych", naszej szkolnej gazetki.

   Wiecie, o kim mówię. Głowę zresztą daję, że on sam, pan redaktor, nie może się doczekać, kiedy powiem na głos jego nazwisko.
   Więc lecimy, Ryanie Shaver. Prawda cię wyzwoli.

   Nieświadomie mijał kolejne uliczki. Nogi same prowadziły go do celu. Szedł tą drogą tyle razy, że znał ją na pamięć. Ile kroków, w którym miejscu skręcić, gdzie jest przejście. Ta wiedza ułatwiła mu słuchanie, nie musiał koncentrować się na drodze.

   Domyśliłeś się już jakiś czas temu. Na bank. Gdy tylko wspomniałam o poezji, wiedziałeś, że ta historia będzie o tobie. Musiałeś.

   Nie wiedziałem- pomyślał.

   Choć nie wątpię, że również pomyślałeś sobie: to nie może być powód, dla którego znalazłem się na tych taśmach. Nic wielkiego się przecież nie stało.

   Sprawił, że stała się tematem na ustach uczniów. Każdy analizował jej wiersz. Czuła się doceniana. To takie złe?

  Jak widać dla Hannah tak.

   Pamiętaj, że tworzę tu pełen emocji, spójny, dobrze powiązany kłębek słów. Chcielibyście poznać ostatni wiersz, jaki napisałam, zanim rzuciłam poezję? Zanim rzuciłam poezję na dobre?
   Nie?
   Dobrze. I tak już go słyszeliście. Cieszy się dużą popularnością w naszej szkole. Może niektórzy z was go sobie teraz przypominają. Nie co do słowa, ale wiecie już, o czym mówię. Gazetka „Biuro Rzeczy Znalezionych". Półroczna kolekcja trofeów Ryana: zbieranina przedmiotów znalezionych na terenie szkoły.
   Na przykład jakiś leżący pod ławką list miłosny nigdy nieodnaleziony przez adresata. Jeśli Ryan na niego natrafiał, zamazywał zdradzające tożsamość nazwy i imiona i skanował, by wykorzystać w następnym numerze. Zdjęcia, które wypadły z albumów... je też skanował. Notatki z historii całe pokryte bazgrołami nudzącego się śmiertelnie ucznia... wrzucał do skanera.
   Niektórzy z was pewnie się zastanawiają, w jaki sposób Ryan znajdował tyle interesujących przedmiotów. Czy w ogóle rzeczywiście je znajdował? A może kradł? Zadałam mu to pytanie po jednym ze spotkań naszego kółka poetyckiego. I przysiągł, że wszystko, co publikuje, zostało znalezione i trafia w jego ręce przez czysty przypadek.
   Przyznawał, że ludzie wsuwają mu do szafki rzeczy, na które gdzieś się natknęli. Za ich pochodzenie naturalnie nie ręczy ze stuprocentową pewnością. Dlatego zamazuje wszystkie imiona i numery telefonów. Zdjęcia zaś, z zasady, nie mogą być zbyt kompromitujące. Zbierał pięć czy sześć stron dobrego, odlotowego materiału i drukował pięćdziesiąt egzemplarzy gazety. Potem zszywał w numery i rozkładał w przypadkowych miejscach w szkole. W toaletach. Szatniach. Na boisku.
   „Nigdy w tym samym miejscu", tłumaczył mi. Uważał, że na jego gazetę złożoną z przypadkowo znalezionych materiałów ludzie także powinni natykać się przypadkiem.
   Ale wiecie co? Mój wiersz ukradł. Co tydzień, po spotkaniu naszego kółka poetyckiego, siadywaliśmy z Ryanem na schodach biblioteki i rozmawialiśmy. Za pierwszym razem po prostu się śmialiśmy z wierszy, które napisały i odczytywały poetki. Z tego, jak wszystkie co do jednego są dołujące.
   – Czy przypadkiem to kółko nie miało podnieść nas na duchu? – spytał.
   Najwyraźniej zapisał się do niego z tych samych powodów co ja. Po drugim tygodniu zajęć siedzieliśmy na tych schodach i czytaliśmy sobie nawzajem własne wiersze. Kawałki, które napisaliśmy w różnych momentach naszego życia. Ale tylko wesołe wiersze o radości życia. Takie, których nigdy nie przeczytalibyśmy tej kochającej depresję grupie zbolałych poetek.

   - O, Ryanek. Wcześnie przyszedłeś.

▌▌

   - A tak jakoś wyszło...- odparł zmieszany. Nie lubił, gdy starsze panie z tego klubu nazywały go "Ryankiem" albo "naszym kochanym chłopcem". Nie miał już pięciu lat.

  Pani Looms wskazała głową drzwi.

  - Nie, ja zaraz dojdę. Muszę jeszcze coś zrobić- powiedział.

  - Jasne, Ryanku- rzuciła kobieta, po czym weszła do budynku.


   I, czego nigdy nie robią poeci, objaśnialiśmy sobie, o co nam chodziło. Wers po wersie.
W trzecim tygodniu rzuciliśmy się na głęboką wodę i wymieniliśmy się swoimi brulionami z wierszami. Wow. To wymagało nie lada odwagi. Przynajmniej z mojej strony. A głowę daję, że z twojej też. Przez następne dwie godziny siedzieliśmy w zachodzącym słońcu na tych betonowych schodach i przewracaliśmy kartki zeszytów.
   Pisał jak kura pazurem, więc przeczytanie jego wierszy zajęło mi trochę więcej czasu. Ale były niesamowite. O wiele głębsze niż którykolwiek z moich. Sprawiały wrażenie autentycznej poezji. Takiej z prawdziwego zdarzenia. I pewnego dnia, jestem pewna, uczniowie będą musieli analizować jego utwory z podręcznika.

  Oczywiście nie miałam pojęcia, co znaczyły. Nie do końca. Ale doskonale odbierałam ładunek emocjonalny. Były po prostu piękne. I czułam niemal wstyd na myśl o tym, co musiał myśleć, kiedy przeglądał mój brulion. Bo czytając jego wiersze, uświadomiłam sobie, jak niewiele zachodu poświęciłam swoim wierszom. Powinnam była przeznaczyć nieco więcej czasu na dobór lepszych słów. Bardziej emocjonalnych. Jeden z moich wierszy naprawdę go ruszył. Chciał się dowiedzieć o nim czegoś więcej... na przykład kiedy go napisałam.

   Ale mu nie wyjawiłam. Napisałam go tego samego dnia, w którym pewna grupa uczniów wściekła się, że ktoś ma czelność prosić o pomoc z powodu myśli samobójczych.
   Pamiętacie, dlaczego się tak wkurzyli? Bo autor wyznania się nie podpisał. Jaki nietakt. Jak bezdusznie. Ryan chciał też wiedzieć, dlaczego napisałam ten wiersz.
   Odpowiedziałam, że wiersz powinien mówić sam za siebie. Ale byłam ciekawa, jak on go rozumie.
   Na pierwszy rzut oka, powiedział, wiersz jest o potrzebie akceptacji ze strony matki. Pragnę także, by pewni ludzie – w tym wypadku jakiś chłopak – przestali mnie ignorować. Spytałam, czy sądzi, że kryje się za tym coś głębszego. Po części żartowałam. Uznałam, że doskonale rozgryzł jego znaczenie. Ale byłam ciekawa, czego nauczyciel mógłby kazać doszukiwać się w nim uczniom. Bo nauczyciele zawsze mają skłonności do nadinterpretacji.
   Ale ty odkryłeś ukryte znaczenie, Ryan. Znalazłeś to, czego nawet ja nie potrafiłam zobaczyć we własnym utworze.
   Powiedziałeś, że wiersz nie jest o mojej mamie. Ani o chłopaku. Tylko o mnie. Pod przykrywką wiersza... piszę list do siebie samej.
   Żachnęłam się, kiedy to powiedziałeś. Z miejsca się najeżyłam, nawet trochę wściekłam. Ale miałeś rację. A moje własne słowa przerażały mnie i smuciły.
   Powiedziałeś, że napisałam ten list, bo boję się stawić czoło samej sobie. I posłużyłam się mamą w zastępstwie, oskarżając ją o to, że mnie nie akceptuje czy nie docenia, podczas gdy powinnam mówić te słowa do lustra.
   – A ten chłopak? – spytałam. – Co on przedstawia?

   Czekając na twoją odpowiedź, szukałam w plecaku chusteczek higienicznych. Wiedziałam, że w każdej chwili mogę się rozpłakać.
   Powiedziałeś, że żaden chłopak nie ignoruje mnie bardziej niż ja sama. Przynajmniej ty tak odbierałeś znaczenie tego wiersza. I dlatego właśnie się o niego dopytywałeś. Czułeś, że sięga głębiej, niż nawet ty mogłeś odcyfrować.
   Cóż, Ryan, miałeś rację. Sięgał znacznie, znacznie głębiej. I jeśli wiedziałeś o tym – jeśli tak właśnie myślałeś – to dlaczego ukradłeś mój brulion? Dlaczego opublikowałeś w „Biurze Rzeczy Znalezionych" mój wiersz, który sam określiłeś jako „przerażający"? Dlaczego pozwoliłeś, by czytali go inni? Ten wiersz nigdy nie zaginął, Ryan. A ty nigdy go nie znalazłeś, zatem nie pasował do twojej kolekcji.
   Ale właśnie tam znaleźli go inni. Nauczyciele natknęli się na niego tuż przed zajęciami z poezji. Całe klasy rozkładały mój wiersz na czynniki pierwsze, zastanawiając się nad jego znaczeniem. Wiesz, co powiedział pan Porter, zanim rozdał klasie mój wiersz? Że czytanie utworu napisanego przez anonimowego ucznia naszej szkoły jest tym samym co czytanie któregoś z nieżyjących klasyków. Właśnie tak – nieżyjącego klasyka. Ponieważ w obu przypadkach nie możemy zapytać poety o jego prawdziwy sens. Potem pan Porter odczekał chwilę w nadziei, że może ktoś przyzna się do autorstwa: płonnej, jak wiecie.
   Wiec teraz już macie jasność. I dla tych z was, którzy potrzebują małego odświeżenia pamięci, oto jest. Sama autorstwa Hannah Baker.

Patrzę ci w oczy
Przechodzisz obok
Ledwo odburkniesz
Kiedy ci szepczę
Cześć
Mógłbyś być tym jedynym
Dwie bratnie dusze
Albo i nie. Już się
Nie przekonamy
Matko rodzona
Miałaś mnie w sobie
Dziś widzisz tylko
Co mam na sobie
Ludzie pytają
Co u mnie słychać
Uśmiechasz się i
Opuszczasz głowę
Nie pozwól by to
Był
Koniec
Postaw mnie
Pod łaski niebem
Poznaj mnie
Popatrz nie oczyma
Pozbaw mnie
Pozoru ciała
Zobacz, że jestem
Tu
Sama


   I teraz wiecie dlaczego.
   No to jak, czy wasi nauczyciele przeanalizowali mnie właściwie? Mieli rację? Czy przemknął wam choćby cień podejrzenia, że to o mnie chodzi?
   Tak, niektórym z was przemknął. Ryan musiał się przed kimś wygadać – dumny, że jego kolekcja trafiła na katedrę i pod strzechy. Ale kiedy ludzie mnie pytali, nie chciałam ani potwierdzić, ani zaprzeczyć. Co niektórych wkurzało.
   Pisali nawet parodie mojego wiersza i odczytywali mi je w nadziei, że wytrącą mnie z równowagi. To wszystko było takie głupie i dziecinne... i okrutne. W sumie żadna tragedia, prawda?
   Może waszym zdaniem. Dla mnie szkoła od dawna nie była już bezpiecznym miejscem. A po twoich fotograficznych wyprawach, Tyler, również mój dom przestał być taki. Teraz nawet moje myśli zostały wystawione na pośmiewisko. Brawo, Ryan. Dziękuję. Prawdziwy poeta z ciebie.

   Po wysłuchaniu całej taśmy chłopak był w stanie powiedzieć tylko jedno, mało poetyckie słowo.

  Ostro.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro