dιd yoυ do ιт on a dare?
Zach
- To do zobaczenia kiedyś!- krzyknął Zach wychodząc z szatni chłopców. Poprawił sportową torbę z logiem tygrysów, szkolnej reprezentacji w kosza, po czym ruszył do drzwi wyjściowych.
Chciał jak najszybciej opuścić tę szkołę. Był zmęczony, znudzony a do tego humor też nie dopisywał, ponieważ dostał tajemnicze kasety z powodami samobójstwa i wiedział, że gdzieś w tych historiach musi być i on. Powiedzmy sobie szczerze: kto by się w takiej sytuacji uśmiechał? Na pewno nie on.
Do domu miał blisko, więc droga nie zajęła mu dużo czasu. Gdy znalazł się wreszcie w swoim pokoju wyjął z plecaka kanapkę, spod łóżka wyciągnął pudełko po butach i szybko odnalazł kasetę oznaczoną cyferką 7. Umieścił ją w odtwarzaczu stereo, założył słuchawki, odpakował kanapkę i tak przygotowany wcisnął play.
▌▌
Ulubionym przedmiotem wszystkich w szkole... dobra, ulubionym obowiązkowym przedmiotem wszystkich jest komunikacja społeczna. To jakby takie obligatoryjne zajęcia dodatkowe. Każdy by go wybierał, nawet gdyby nie były obowiązkowe, bo gwarantują taką łatwą szóstkę. W zasadzie nie ma prac domowych, za to są punkty dodatkowe za aktywność. Nagroda za gadanie na lekcji. Czego więcej trzeba? Gdy zaczęłam się czuć coraz bardziej jak outsider, komunikacja społeczna była moją jedyną chwilą wytchnienia w szkole. Przez jedną godzinę każdego dnia nikt nie mógł mnie dotykać ani podśmiewać się ze mnie za moimi plecami, niezależnie od najnowszych plotek. Pani Bradley tego nie tolerowała. To była zasada numer jeden, ustalona pierwszego dnia. Jeśli ktokolwiek naśmiewał się z tego, co mówi kolega, dawał pani Bradley snickersa. Jeśli natomiast nabijał się w sposób szczególnie szyderczy, musiał przynieść baton XXL. I każdy przynosił bez gadania. Takim szacunkiem u ludzi cieszyła się pani
Bradley. Nikt jej nie oskarżał, że się czepia, bo nigdy się nie czepiała. Jeśli mówiła, że się nabijałeś, nabijałeś się. I wiedziałeś o tym. Następnego dnie na jej biurku leżał baton.
A co by było, gdyby nie leżał? Pojęcia nie mam. Bo zawsze był.
Pani Bradley mówiła, że komunikacja społeczna to jej ulubiony przedmiot. Że najbardziej lubi go uczyć czy raczej moderować, jak się wyrażała. Każdego dnia dostawaliśmy do przeczytania krótki tekst pełen statystyk i z życia wziętych przykładów. Potem dyskutowaliśmy. Fala w szkole. Narkotyki. Własny wizerunek. Związki. Na komunikacji społecznej można było gadać o wszystkim. Co oczywiście budziło zaniepokojenie wśród innych nauczycieli. To strata czasu, mówili. Chcieli nas uczyć gołych faktów. Woleli nam wbijać do głowy, ile jest x do Π, zamiast pomagać lepiej zrozumieć siebie i innych. Chcieli, żebyśmy wiedzieli, kiedy uchwalono Wielką Kartę Swobód – mniejsza z tym, co to – zamiast rozmawiać z nami o metodach zapobiegania ciąży.
Mam nadzieję, że w przyszłym roku, po moim małym wypadku, komunikacja społeczna nie wypadnie z programu.
Wiem, wiem. Myśleliście, że powiem coś innego, prawda? Że skoro te lekcje odegrały jakąś rolę w mojej decyzji, powinny zostać zlikwidowane.
Ale nie powinny.
Nikt w szkole nie ma pojęcia o tym, o czym zaraz wam opowiem.
Oprócz Zack'a.
I tak naprawdę to nie same lekcje z komunikacji wpłynęły na moją decyzję. Nawet jeśli nigdy bym na nie nie uczęszczała, koniec mógłby być taki sam.
Albo nie.
W tym chyba właśnie sęk. Nikt nie wie ze stuprocentową pewnością, w jakim stopniu jego postępowanie odbija się na życiu innych. Bardzo często nie mamy choćby bladego pojęcia. Mimo to robimy, co się nam żywnie podoba. Na tyłach pracowni pani Bradley stał druciany stojak na książki. Obrotowy. Taki, na jakich w supermarketach wystawiają tanie powieści w miękkiej oprawie. Ale na tym nigdy nie stały żadne książki. Na początku roku szkolnego każdy uczeń otrzymywał papierową torbę na lunch, którą kolorował albo ozdabiał naklejkami i znaczkami. Potem otwieraliśmy je i przyczepialiśmy do stojaka kilkoma kawałkami taśmy klejącej.
Pani Bradley wiedziała, że ludziom z trudem przychodzi mówienie innym miłych rzeczy, więc wymyśliła ten sposób, żebyśmy anonimowo mogli dać wyraz temu, co czujemy.
Podobała ci się otwartość, z jaką taki to a taki opowiadał o swojej rodzinie? Wrzuć karteczkę do jego torby, by mu o tym powiedzieć. Rozumiesz, że taka to a taka przejmuje się dwóją z historii? Wrzuć jej liścik. Napisz, że będziesz o niej myślał, ucząc się do następnej klasówki. Podobał ci się występ takiego to a takiego w szkolnym przedstawieniu? Nowa fryzura tej tamtej? Jeśli możesz, powiedz im to twarzą w twarz. Jeśli nie potrafisz, napisz im liścik, a poczują się tak samo. O ile wiem, nikt nigdy nie wrzucił tam niemiłego czy sarkastycznego liściku. Za bardzo szanowaliśmy panią Bradley, by sobie na to pozwolić.
Zatem, Zach, co masz na swoje usprawiedliwienie?
Nic- pomyślał.
Spoko, Zach, wiem. Nigdy nie zostawiłeś w mojej torbie żadnej złośliwości. Racja. To, co zrobiłeś, było gorsze. Ale najpierw cofnijmy się kilka tygodni. Do walentynek u Rosie. Siedziałam tam w boksie, tak jak zostawił mnie Marcus, gapiąc się na pusty pucharek po shake'u. Jego miejsce na ławce było pewnie jeszcze ciepłe, bo poszedł sobie zaledwie chwilę wcześniej. Wtedy pojawił się Zach.
I je zajął. Udawałam, że go nie zauważam. Nie żebym miała coś do niego, ale moja ufność i nadzieja właśnie brały w łeb. I to wywołało we mnie pustkę. Jakby wszystkie nerwy w moim ciele usychały, odrywały się od palców u rąk i nóg, cofały w głąb i znikały. Siedziałam i myślałam. A im dłużej się zastanawiałam, łącząc w całość pewne wydarzenia w moim życiu, tym bardziej traciłam nadzieję.
Zach był kochany. Pozwalał, żebym go ignorowała, aż stało się to niemal komiczne. Wiedziałam, że siedzi obok, rzecz jasna. Świdrował mnie wzrokiem. I wreszcie chrząknął melodramatycznie.
Położyłam dłoń na stole i dotknęłam pucharka. To był jedyny znak, że słucham. Spytał, czy wszystko w porządku, i zmusiłam się, by skinąć głową. Ale wzrok nadal miałam wbity w pucharek, a właściwie w łyżkę.
– Przykro mi – powiedział. – Cokolwiek się tu wydarzyło.
Czułam, jak moja głowa znowu potakuje, niczym przymocowana do grubych sprężyn, ale nie potrafiłam zdobyć się na to, by mu powiedzieć, że doceniam jego słowa.
Zaproponował, że kupi mi kolejny koktajl, ale nie odpowiedziałam.
Naszła mnie nagła niemota? A może tylko niechęć do mówienia? Nie wiem. Po części uważałam, że dostawia się do mnie, że chce wykorzystać fakt, że jestem teraz sama, by się ze mną umówić. Nie żebym wierzyła w to całkowicie, ale dlaczego niby miałabym mu ufać?
Kelnerka przyniosła mój rachunek i zabrała pusty pucharek. Wkrótce, nie zdziaławszy wiele i nie wydobywszy ze mnie ani słowa, Zach zostawił na stoliku kilka dolarów i wrócił do przyjaciół. Oczy zaczęły mi łzawić, jednak nie mogłam ani mrugnąć, ani oderwać spojrzenia od małego mokrego okręgu, gdzie stał pucharek.
Gdybym spróbowała wypowiedzieć jakieś słowo, zwariowałabym. A może już zwariowałam? Jedno mogę wam powiedzieć: przy tamtym stoliku po raz pierwszy przyszły mi do głowy najgorsze myśli. To tam zaczęłam rozważać możliwość... możliwość... nadal nie potrafię wymówić na głos tego słowa.
Wiem, że próbowałeś mi pomóc, Zach. Ale przecież nie dlatego jesteś na tych kasetach. Więc mam jeszcze jedno pytanie, zanim pójdziemy dalej.
Kiedy starasz się komuś pomóc i przekonujesz się, że nie możesz do niego dotrzeć, dlaczego później mścisz się na nim?
Głowę daję, Zach, że przez ostatnich kilka dni czy tygodni zanim dostałeś te nagrania, pewnie myślałeś, że nikt się nie dowie. Nikt nie wiedział. I tak miało już pozostać. Pozwól, że cię spytam, Zach: myślałeś, że dałam ci kosza tam u Rosie?
Przecież nawet nie próbowałeś się ze mną umówić, więc nie mogłam oficjalnie cię spławić, zgadza się? Zatem o co chodziło? Wstyd?
Niech zgadnę. Powiedziałeś kumplom, żeby obserwowali twoje podchody do mnie... tymczasem ja w ogóle nie zareagowałam. A może to była podpucha? Może cię podpuścili, żebyś się ze mną umówił? Kiedy wreszcie otrząsnęłam się z otępienia, przed wyjściem
podsłuchiwałam przez chwilę ciebie i twoich kumpli. Kpili z ciebie, z tego, że nie przyklepałeś sobie randki, którą, jak ich zapewniałeś, masz już w kieszeni.
Tu muszę oddać ci sprawiedliwość, Zach. Mogłeś przecież wrócić do przyjaciół i powiedzieć: „Kompletnie jej odbiło. Tylko patrzcie, zamurowało ją". Zamiast tego naraziłeś się na kpiny.
Pewnie jesteś z tych, co to tłumią w sobie narastający gniew, ale nie zapominają. Z czasem robiłeś się coraz bardziej wściekły, czułeś coraz większą urazę, im dłużej myślałeś o tym, co zaszło. I postanowiłeś odegrać się na mnie w najbardziej szczeniacki z możliwych sposobów.
Kradłeś liściki z wyrazami sympatii z mojej papierowej torby.
Jak się domyśliłam? To proste, słowo. Wszyscy inni dostawali liściki. Wszyscy! Nawet za zupełnie nieistotne sprawy. Wystarczyło, żeby ktoś poszedł do fryzjera, a już znajdował naręcze kartek. A w tej klasie było kilka osób, które uważałam za przyjaciół i które na pewno włożyłyby coś do mojej torby po tym, jak obcięłam włosy. Właśnie sobie uświadomiłam, że obcięłam włosy tego dnia, kiedy spotkałam się z Marcusem u Rosie. Niesamowite! Te wszystkie sygnały
ostrzegawcze, na które każą nam uważać – występują naprawdę. Prosto z baru poszłam obciąć włosy. Potrzebowałam jakiejś zmiany, dokładnie tak jak mówią, więc zmieniłam wygląd. Jedyną rzecz, nad którą miałam jeszcze kontrolę. Zadziwiające. Głowę daję, że szkoła sprowadziła zastęp psychologów, zbrojnych w ulotki i inne materiały i pouczających was, czego szukać u uczniów, którzy mogą rozważać... Nie. Jak już mówiłam, nie chce mi to przejść przez gardło. Następnego dnia, kiedy znowu znalazłam pustą torbę, wiedziałam już, że coś jest nie w porządku. Że ktoś jest nie w porządku. Przez kilka pierwszych miesięcy dostałam może cztery albo pięć karteczek. I nagle, po wiele mówiącym, symptomatycznym obcięciu włosów... ani jednej.
Więc poczekałam jeszcze tydzień.
Potem dwa tygodnie.
I trzy.
Zach kątem oka spojrzał na szafę. W środku było pudełko. A w pudełku listy. Anonimowe. Z lekcji pani Bradley.
Ani jednej. Uznałam, że już czas się dowiedzieć, co jest grane. Więc napisałam liścik do samej siebie. Było tam napisane: „Hannah, podoba mi się twoja nowa fryzura. Przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej". I na dokładkę dodałam uśmiechniętą purpurową buźkę.
By nie narobić sobie obciachu i nie zostać przyłapaną na wrzucaniu liściku do samej siebie, napisałam drugi do właściciela torebki sąsiadującej z moją. Po lekcji podeszłam do stojaka i ostentacyjnie wrzuciłam kartkę do tej torby. Potem, jak gdyby nigdy nic, wsadziłam rękę do swojej, udając, że sprawdzam, czy coś jest w środku. Mówię, udając, bo wiedziałam, że żadnej nie będzie.
A nazajutrz? Pustki w mojej torbie. Kartka zniknęła.
Może wtedy nie wydawało ci się to wielką sprawą, Zach. Ale teraz mam nadzieję, że już rozumiesz. Mój świat chwiał się w posadach i rozpadał. Potrzebowałam tych kartek. Potrzebowałam pocieszenia i nadziei, jaką mogły mi dać.
▌▌
Młody Dempsey podszedł do szafy i wyjął pudełko. Zaczął po kolei wyciągać listy.
"Fajna fryzura Hann, polecisz stylistę?"
"Podobała mi się twoja stanowczość na temat życia rodzinnego. Tak dalej!"
"Jesteś naprawdę super :)"
"Z takim głosem i samozaparciem nadajesz się na polityka. Jeśli będziesz kiedyś startować na prezydenta, masz już +1 do głosów
PS: mów głośniej, bo z tyłu nie słychać"
Rysunek króliczka. Nie wiedział, ale dla Hannah te króliczki bardzo dużo znaczyły. Niby takie błahe, ale jednak. Codziennie coś miłego.
►
Położył się na łóżku i przeglądał inne liściki wsłuchując się w słowa Hannah.
A ty? Ukradłeś mi tę nadzieję. Uznałeś, że na nią nie zasługuję.
To ile tych kartek sobie wziąłeś, Zach? Ile było liścików, których nigdy nie dane mi było przeczytać? I czy ty je przeczytałeś? Mam nadzieję, że tak. Że przynajmniej ktoś wie, co ludzie naprawdę o mnie myśleli. Przyznaję, podczas dyskusji w klasie niespecjalnie się otwierałam. Ale gdy już to robiłam, czy ktoś wyraził uznanie, wrzucając karteczkę do mojej torebki? Miło byłoby wiedzieć. Szczerze mówiąc, mogłoby mnie to nawet zachęcić do jeszcze większej otwartości. W ten dzień, kiedy z mojej torby zniknęła własnoręcznie przez mnie napisana kartka, stanęłam przed klasą i zaczęłam rozmawiać z dziewczyną, z którą nigdy wcześniej nie rozmawiałam. Co kilka sekund spoglądałam ponad jej ramieniem, obserwując innych uczniów wyjmujących liściki ze swoich torebek.
Wyglądali, jakby mieli wielką frajdę, Zach.
I wtedy cię przyłapałam. Jednym palcem dotknąłeś brzegu mojej torebki i przechyliłeś ją do dołu odrobinę, tylko tyle, by móc zerknąć do wewnątrz. Pusta.
Więc ruszyłeś do drzwi, nie sprawdzając własnej torby, co wydało mi się bardzo interesujące. Oczywiście, to jeszcze niczego nie dowodziło. Może po prostu lubiłeś wiedzieć, kto dostaje liściki, a kto nie... ze szczególnym uwzględnieniem mojej osoby.
"Hann.. Jesteś bardzo wspaniałą osobą. Czemu ostatnio chodzisz przygnębiona? Coś się stało? Jeśli chcesz porozmawiać to zawsze cię wysłucham Kask aka C. J."
Następnego dnia w czasie przerwy na lunch poszłam do pracowni pani Bradley. Zdjęłam ze stojaka swoją torebkę i przymocowałam ponownie za pomocą malutkiego skrawka taśmy. Do środka włożyłam kartkę złożoną na pół. Gdy lekcja się skończyła, znowu stanęłam przed klasą i czekałam. Tym razem już z nikim nie gadałam. Po prostu obserwowałam. Dotknąłeś brzegu mojej torebki, zobaczyłeś kartkę i wsadziłeś rękę do środka. Torebka upadła na podłogę, a twoja twarz zrobiła się jaskrawoczerwona. Ale zaraz schyliłeś się i podniosłeś liścik z torebką.
A moja reakcja? Niedowierzanie. No bo niby to widziałam na własne oczy. Nawet się spodziewałam. A mimo to nie mogłam w to uwierzyć. Choć pierwotny plan zakładał natychmiastową konfrontację, odskoczyłam na bok.
W pośpiechu skręciłeś za róg i znaleźliśmy się naprzeciwko siebie. Twarzą w twarz. Oczy mnie piekły, kiedy tak stałam i gapiłam się na ciebie.
Potem odwróciłam wzrok i spuściłam głowę. A ty pobiegłeś korytarzem. Kiedy byłeś w połowie korytarza, choć nadal szedłeś szybko, widziałam, że patrzysz w dół, jakbyś coś czytał. Mój liścik? Tak.
Odwróciłeś się tylko na chwilę, żeby zobaczyć, czy cię obserwuję. I przez moment obleciał mnie strach. Podejdziesz do mnie i powiesz, że ci przykro? Rozedrzesz się na mnie? Nic z tych rzeczy. Odwróciłeś się po prostu i dalej szedłeś, zbliżając się coraz bardziej do drzwi prowadzących na zewnątrz. I gdy tak stałam sama na korytarzu, próbując zrozumieć, co się przed chwilą stało i dlaczego, nagle to do mnie dotarło: Nie zasługiwałam na wyjaśnienie, na żadną reakcję. Nie w twoich oczach, Zach.
Do wiadomości reszty słuchających, karteczka była adresowana do Zacha osobiście. Może teraz patrzy na nią jak na prolog do tych taśm. Ponieważ przyznawałam w niej, że znalazłam się w takim momencie swojego życia, że naprawdę potrzebowałam wyrazów otuchy, którą ktoś mógłby mi dać, a które... on ukradł. Nie mogłam już tego znieść. Widzicie, Zach nie jest jedyną osobą, która tłumi w sobie narastający gniew i nie zapomina. Krzyknęłam za nim: „Dlaczego?"
Na korytarzu było jeszcze kilku innych uczniów podążających do klas.
Wszyscy podskoczyli. Ale tylko jeden z nich się zatrzymał. Stał, patrząc na mnie i mnąc moją kartkę w tylnej kieszeni.
Wykrzykiwałam to raz po raz. Po twarzy ciekły mi łzy, które wreszcie się pojawiły. „Dlaczego? Dlaczego, Zach?"
Dempsey bardzo dobrze pamiętał ten dzień. Co powiedział, a raczej czego nie. Że uciekł. Że zachował się jak tchórz. Że robił źle.
Pani Bradley także miała swoją papierową torbę w sali. Wisiała razem z innymi na obrotowym stojaku. Zachęcała, żebyśmy wrzucali tam uwagi o prowadzonych przez nią lekcjach. Krytyczne i inne. Chciała także, byśmy proponowali tematy przyszłych dyskusji.
Więc właśnie to zrobiłam. Napisałam karteczkę do pani Bradley:
„Samobójstwo. Rozważam taką możliwość. Niezbyt poważnie, ale się zastanawiam".
Tak brzmiała. Słowo w słowo. Wiem, ponieważ napisałam ją dziesiątki razy, zanim ostatecznie wrzuciłam ją do torby. Pisałam. Wyrzucałam, pisałam, mięłam i wyrzucałam.
Ale po co w ogóle to robiłam? Sama zadawałam sobie to pytanie, kiedy nanosiłam słowa na kolejną kartkę. Po co piszę ten liścik? Przecież to kłamstwo. Wcale nie zastanawiałam się nad samobójstwem. Nie na serio.
Nie w szczegółach. Po prostu czasami pojawiała się taka myśl, a ja ją odpychałam. Ale musiałam często ją odpychać. I był to temat, którego nigdy nie omawialiśmy w klasie. Poza tym wydawało mi się, że nie tylko mnie nachodzą takie myśli, prawda? Więc dlaczego by o tym nie porozmawiać w grupie?
A może podświadomie kryło się za tym coś więcej. Może chciałam, żeby ktoś się domyślił, że to ja napisałam ten liścik, i potajemnie przyszedł mi z pomocą. Może. Nie wiem. Ale dokładałam starań, żeby się nie zdemaskować. Zdemaskowałam się tylko przed tobą, Zach. Ty wiedziałeś, że to ja włożyłam ten liścik do torby pani Bradley. Musiałeś wiedzieć. Wyjęła go z torby i odczytała w klasie dzień po tym, jak cię przyłapałam. Dzień po moim wybuchu na korytarzu. Ale nie zrobiłeś nic, Zach. Nawet kiedy pani Bradley poruszyła ten temat, nie kiwnąłeś palcem, by mi pomóc. Czego się zatem spodziewałam po tej dyskusji? Chciałam przede wszystkim usłyszeć, co ma do powiedzenia reszta klasy. Co inni o tym myślą. Jakie mają odczucia. I, rany, nasłuchałam się.
Jedna osoba powiedziała, że trudno jest pomóc, nie znając powodów, dla których gość chce się zabić.
Owszem, powstrzymałam się od powiedzenia: „Albo gościówa. To może być dziewczyna".
Potem inni zaczęli dorzucać swoje trzy grosze.
– Jeśli ten ktoś czuje się samotny, możemy zaprosić go, by usiadł z nami przy lunchu.
– Jeśli to przez stopnie, moglibyśmy spróbować pomóc mu w nauce.
– Jeśli to przez sytuację w domu, zawsze możemy... nie wiem... załatwić pomoc psychologa czy coś.
Ale wszystko, co mówili – wszystko – było podszyte irytacją.
I wtedy jedna z dziewcząt, nie ma znaczenia która, powiedziała to, co myśleli wszyscy.
– Ktokolwiek napisał ten liścik, chce po prostu zwrócić na siebie uwagę, znaleźć się w centrum zainteresowania, i tyle. Gdyby mówił poważnie, podałby swoje nazwisko.
Nie mieściło mi się to w głowie. Wcześniej do torby pani Bradley trafiały propozycje zbiorowego omówienia takich problemów, jak aborcja, przemoc w rodzinie, kwestia nieuczciwości – zdrady czy ściągania. Nikt się nie domagał ujawnienia autora tematu. Ale z jakiegoś powodu, nie wiedzieć czemu, nie chcieli rozmawiać o samobójstwie, nie znając konkretów.
Przez jakieś dziesięć minut pani Bradley odczytywała lokalne dane statystyczne, które zdumiały nas wszystkich. Ponieważ jesteśmy nieletni, powiedziała, jeśli tylko do samobójstwa nie dochodzi w miejscu publicznym i w obecności świadków, incydent z reguły nie trafia do mediów. Rodzice nie chcą, by znajomi i sąsiedzi wiedzieli, że ich ukochane dziecko, dziecko, które wychowywali, odebrało sobie życie. Zwykle zatem otoczenie słyszy, że to był wypadek. Minus jest taki, że ludzie tak naprawdę nie wiedzą, co się dzieje w społeczności, w której żyją.
To jednak nie zainicjowało poważnej dyskusji w klasie.
Czy byli po prostu wścibscy, czy też może naprawdę myśleli, że poznanie szczegółów jest najlepszym sposobem, żeby pomóc? Nie jestem pewna. Chyba wszystko po trochu. Ale, szczerze mówiąc, nie bardzo sobie wyobrażam, co tak czy inaczej mogliby powiedzieć, aby mnie od tego odwieść. Bo może istotnie chciałam się znaleźć w centrum zainteresowania. Usłyszeć, jak ludzie omawiają mnie i moje problemy. A może pragnęłam, by ktoś wskazał mnie palcem i powiedział: „Hannah. Chcesz się zabić? Błagam, nie rób tego, Hannah. Dobrze?"
Ale prawda wyglądała tak, że byłam jedyną osobą, która to mówiła. Że to były wyłącznie moje słowa.
Przy końcu lekcji pani Bradley rozdała ulotkę zatytułowaną "Samobójstwo: sygnały ostrzegawcze." Zgadnijcie, co się znalazło w pierwszych pięciu punktach?
„Nagła zmiana wyglądu".
Pociągnęłam za końce niedawno obciętych włosów. Łeee. Kto by pomyślał, że tak łatwo mnie rozgryźć?
▀
Chłopaka napadły wyrzuty sumienia. Wiedział, że Hannah lubi te kartki, ale nie sądził, że aż tyle znaczą. Że mogą być tak ważne. Postanowił jedno: następnego ranka zaniesie te kartki rodzicom Hannah. Żeby zobaczyli, że dziewczyna miała przyjaciół. Żeby wiedzieli, że była doceniana.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro