~ 119 ~
Uśmiechnął się delikatnie widząc dwójkę tańczących przyjaciół. Ich pierwszy taniec jako małżeństwo. Coś pięknego.
Nie mógł uwierzyć w szczęście okularnika. Mogłoby się wydawać, że nigdy nie zejdzie się z Lily. W szczególności wtedy, kiedy wraz z Regulusem zostali parą. Jednak rudowłosy myślał, że dobrze wyszło. Dzięki temu, on miał szansę poznać z innej strony młodego Blacka.
Gdy pierwszy taniec Jamesa i Lily Potter zakończył się, muzyka zaczęła grać, a reszta osób również ruszyła na parkiet. Gideon postanowił wyjść jednak na zewnątrz. Chciał się przewietrzyć. Wziął do ręki babeczkę, która leżała na stole i biorąc gryza, wyszedł z sali weselnej.
Obok budynka znajdował się piękny ogród, do którego młody Prewett postanowił się udać. Wokół niego w jednej chwili znalazło się mnóstwo zieleni: trawa, która była równo obcięta; krzaki, jednak one rosły tak jak chciały; wysokie i pełne zielonych liści drzewa. Na środku ogrodu znajdowała się również fontanna, z której tryskała piękna, przezroczysta woda. W ogrodzie była zrobiona specjalna ścieżka, gdyż wokół dróżki znajdowały się przerażone kwiaty. Każdy z nich był piękny, jednak uwagę byłego Gryfona, w szczególności przykuł jeden, niebieski kwiat. Niezapominajki. Uważał, że były nad wyraz piękne. Ich niebieskie płatki, pomimo iż wydawały się mu radosne, przynosiły ból. I w jednej chwili strata brata uderzyła w niego podwójnie.
Niezpaominajki. Kwiat oznaczający wezwanie "nie zapomnij mnie". Czy specjalnie miał zobaczyć te kwiaty? Czyżby Gideon zaczął zapominać o swoim bracie? Nie. To było niemożliwe. Byli jednością. Kochali się. Nawet rozłąka ich nie mogła rozdzielić.
— Tylko nie mów, że nawet w czasie ich ślubu o mnie myślisz. — Usłyszał głos, a jego ciało spięło się automatycznie.
Pomało odwrócił się w stronę, z której usłyszał głos, a jego źrenice zmniejszyły się w zaskoczeniu gdy zauważył swojego ukochanego brata - Fabiana Prewetta. Nie wiedział co powiedzieć. Momentalnie jego świat zatrzymał się w miejscu i jedyne na co było go stać to wpatrywanie się w osłupieniu, w starszego z braci. Wyciągnął trzęsącą się dłoń w jego stronę, jakby bał się że to tylko sen. Położył dłoń na jego ramieniu i dopiero gdy poczuł bark Fabiana pod swoimi palcami łzy zaczęły spływać po jego policzkach. Fabian widząc to przyciągnął niższego do siebie i przytulił go głaszcząc uspokajająco po głowie.
— F-Fabi... — powiedział Gideon, a jego głos delikatnie zadrżał. — T-tęskniłem.
— Wiem, ja też — odpowiedział starszy szczerze. — Jednak nie mam wiele czasu — wyznał.
— Co? — zapytał głupio młodszy, a drugi odsunął go delikatnie. Wyszperał coś z małej męskiej torby, którą miał ze sobą. Po chwili wyciągnął z niej list i podał Gideonowi.
— Daj to Jamesowi i Lily. To ode mnie z okazji tego, że się pobierają. — Uśmiechnął się smutno. — Przykro mi, że nie mogę być z wami tu cały czas.
Gideon słysząc to poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Co to wszystko ma znaczyć? Dlaczego jego brat nagle znowu odchodzi? Gdzie był? Czemu się nie odzywał? Skąd wiedział, że tu będą?
— Jeszcze jedno — zaczął brązowooki. — Pamiętaj, że wszystko co robię, robię dla was. Nie jestem waszym wrogiem.
I z tymi słowami zostawił Gidoena na środku ogrodu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro