Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4 dzień

4.12.1409 r. 

Po lesie niosło się wycie wilków. Gdy byliśmy w drodze, noc zaczęła spuszczać na świat zasłonę. Ludzka osada znajdowała się daleko, więc obóz musieliśmy rozbić na łonie natury. Szczęśliwie śnieg już nie padał, jedynie lekki mróz trzymał, lecz temu mogło zaradzić ciepło ogniska.
– Dziwigor to mąż odważny i do walki skory. Jedno za cel swój obrał – pas rycerski... – zaczął Maćko, młodzian nastoletni. Siedzieliśmy obok siebie. Dziwigor zapadł w mocny sen, giermek trzymał wartę i dokładał polan do ognia, a ja, nie mogąc zasnąć, postanowiłam dotrzymać mu towarzystwa. Nie byłam bowiem przyzwyczajona do spędzania nocy pod gołym niebem, w miejscu pełnym dzikiego zwierza.

Maćko okazał się gadułą. Pierwszy przerwał ciszę panującą między nami i o swym panu chętnie zaczął opowiadać:
– Gdzie bitwa krwawa, tam... a jakże, Dziwigor z Łomży! U księcia mazowieckiego Janusza wpierw służył, teraz na dwór królewski zmierza. Pewny jest, że rozejm z Zakonem długo nie potrwa – do wojny dojdzie, w której pan mój przed królem będzie mógł się wykazać...

Wtedy konie zarżały budząc w nas niepokój. Maćko obejrzał się i przeraził. 
– Zbóje! Kradną!

Obudzony Dziwigor podniósł się z ziemi, złapał za miecz i doskoczył do rabusiów. Krzyknął jeszcze do mnie, żebym się schowała. Starł się z dwoma mężczyznami, których orężem były topory oraz noże. Trzeci ze zbójców uciekł na mojej klaczy, lecz zauważył to Maćko i na wałachu ruszył za zbirem w szaleńczą pogoń.

Tymczasem ostrze topora ześlizgnęło się po głowni rycerskiego miecza dotkliwie raniąc Dziwigora w przedramię. Spanikowana uciekłam pomiędzy drzewa...

(rozdział liczy 250 słów – łącznie z datą)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro