3 dzień
3.12.1409 r.
Trakt był przejezdny. Końskie kopyta zrobiły ze śniegu i gleby breję. Rycerz i jego giermek podążali przodem. Co chwilę zerkali w moją stronę, spowalniałam ich.
W dzieciństwie brałam lekcje jazdy konnej. Sądziłam, że teraz sobie poradzę. Kilkugodzinna podróż okazała się jednak drogą przez mękę. Czułam, jak od ciągłego siedzenia w siodle palą mnie pośladki, a ból wciąż się wzmagał.
Rycerz nagle zwolnił i poczekał, aż do niego dołączę.
– Jak panna nie przyspieszy, do świąt nie zobaczym stolicy – powiedział z pretensją, lecz dostrzegając nachodzące mnie z zimna dreszcze oraz cierpienie wypisane na twarzy, zmiarkował się. Ściągnął z barków borsucze futro, mimo protestów zarzucił mi je na już okryte baranim kożuchem ramiona. Stalowe oczy rozbłysły w wyrazie współczucia.
– Jak pannę zwą?
– Anna...
Nie ośmieliłam się podać zmyślonego miejsca pochodzenia.
– Z waćpanny taka szlachcianka jak ze mnie Zawisza Czarny z Grabowa.
Popatrzyłam na jego blond czuprynę, jasną karnację i mimowolnie się uśmiechnęłam.
– Ciekawi mię panna. Sama w drogę się wybrała. Niby bez majętności, a po nocy się błąkała w gieźle z drogiego materiału, na niebezpieczeństwo narażała...
Spąsowiałam słysząc, że moja najlepsza koktajlowa sukienka została uznana za bieliźnianą część garderoby.
– Panie Dziwigorze! – krzyknął giermek. – Jeźdźcy!
Zjechaliśmy na pobocze, gdy na horyzoncie pojawiła się konnica składająca się z kilku braci-rycerzy. Spływające z ich pleców na zady wierzchowców białe płaszcze zdobiły wielkie, czarne krzyże. Jadący na czele starzec o brodzie długiej i siwej odpowiedział Dziwigorowi na pozdrowienie, ale jego wzrok pozostał chłodny.
– Krzyżacka gadzina, tfu! – splunął na ziemię wzburzony giermek, gdy tamci się oddalili...
(razem z datą rozdział liczy 250 słów)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro