Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2 dzień

2.12.1409 r.

Na lnianą koszulę założyłam wełnianą suknię w kolorze ciemnego burgunda, po bokach której znajdowały się sznurowane troczki. Zanim postanowiłam zmienić ubranie, zmyłam z siebie zeschniętą krew. Woda w miednicy przybrała rdzawy odcień. Wywoływała we mnie obrzydzenie.

Chciałabym, żeby ten koszmar dobiegł końca, jednak powoli przestawałam się łudzić. Słyszałam dochodzące z dołu tubalne głosy mężczyzn i skrzypienie ław pod ich muskularnymi cielskami. Słoma stercząca z siennika boleśnie wbijała się w skórę. To wszystko wydawało się zbyt realne, by było snem.

Drzwi do izby skrzypnęły, w progu stanęła dziewka karczemna niosąca misę z gorącą strawą. 
– Który mamy rok?
– Rok pański tysiąc czterysta dziewiąty – odpowiedziała odruchowo, ale wcześniej słysząc pytanie zrobiła minę, jakby dotyczyło ono najbliższego terminu lotu na księżyc.

Który?! Złapałam się za głowę. Przez nieszczęsny zegarek przeniosłam się w czasie! Czyżby się zepsuł? Gdzież on się podział? Przeszukałam każdy zakamarek pomieszczenia – na nic starania.
– Mów prędko, gdzie rycerz, który mnie tu przywiózł?
– Udaje się w drogę. Zapłacił za panny suknię, posiłek, medyka, jeszcze na woźnicę zostawił, gdyby panna opuścić gospodę raczyła...

Wyszłam z pokoju, przebiegłam przez izbę ignorując spojrzenia biesiadników i wypadłam na podwórze, wprost pod kopyta rozpędzającego się konia, który ze strachu stanął dęba.
– Dziewko niemądra! – wrzasnął jeździec próbujący uspokoić wałacha. 
– Chyba waszmość wziął co moje – powiedziałam zaczepnie, wstając i otrzepując spódnicę ze śniegu.
– Łża to!

Byłam pewna, że udaje.
– Dokąd pan jedzie?
– Do Krakowa.

Nie mogłam pozwolić, by zniknął wraz z medalionem. Moja odpowiedź była szybka jak błyskawica:
– Zali ja także!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro