18 dzień
18.12.1409 r.
Piotr Szafraniec pożegnał się z Dziwigorem i życzył mu spokojnych świąt. Miał nadzieję, że niedługo spotkają się ponownie na dworze krakowskim, a jeśli w przyszłym roku dojdzie do zbrojnego starcia z Zakonem Krzyżackim, szlachcic rad będzie walczyć z zacnym rycerzem ramię w ramię.
Dziwigor zapewnił Szafrańca, że gościna była mu miła. Potem podszedł do nas Bogumieł.
– ...do ojca waćpana za niedługo przyślę swatów. – Doszły do moich uszu gorące zapewnienia Bogumieła, który natarczywie szukał mojego spojrzenia. Speszona odwróciłam twarz.
W zamkowym oknie mignęła postać. To Adalgunda przyglądała się naszemu odjazdowi. Wyglądała jak zjawa: blada, z białymi, luźno spływającymi na ramiona pasmami i obłędem w wielkich oczach o kształcie migdałów. Trochę zrobiło mi się jej żal. Straciła bowiem nie tylko łapacz wieków, ale także alchemika, który w wyniku poparzeń zmarł.
Nie zdradziłam Dziwigorowi, że jeszcze wczoraj odwiedziłam nauczyciela w jego komnacie. Wieczorem wślizgnęłam się do niej po kryjomu, kiedy medyk na chwilę wyszedł. Alchemik nieruchomo leżał na łożu. Oddychał ciężko i świszcząco, gdyż poparzony miał także układ oddechowy. Myślałam, że spał, lecz po tym, jak się doń zbliżyłam, nieznacznie uniósł pozbawione rzęs powieki.
– La–lapis philosss... phil–lo–sssopho–horum... – wycharczał. – subsss–stancja... nieś–nieśmier... nieśmier–telności... W... tym wisss–siorze...
– On nie zatrzymuje czasu – zaprzeczyłam.– On go cofa.
– N–nie – odpowiedział. – Zzz–zawsze... zawwwsze jessst klu–kluczem...
Myślałam teraz o jego ostatnich słowach. Peskenstein został za naszymi plecami. Powinnam czuć ulgę, ponieważ odzyskałam medalion. W rzeczywistości jednak nie byłam w lepszej sytuacji od hrabiny. Nie znałam wszak nikogo, kto mógłby naprawić zepsuty mechanizm.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro