15 dzień
15.12.1409 r.
Piotr Szafraniec i hrabina nadchodzili z naprzeciwka. Na mój widok oczy Adalgundy zwęziły się do rozmiaru szparek.
– Panie Dziwigorze! – wąsaty gospodarz powitał kroczącego u mojego boku mężczyznę. Następnie zwrócił się do znajomej. – Hrabino, poznaj wiernego druha i dzielnego rycerza, Dziwigora z Łomży!
Kobieta wyciągnęła dłoń w stronę wojownika, którą ten pochwycił i złożył na jej grzbiecie pocałunek. Dostrzegłam, jak gest wywołał u hrabiny uniesienie kącika ust.
– Przedstawiam, waćpanie, moją kuzynkę Annę, a córkę mego stryja Jana.
Dziwigor naprędce wymyślił kłamstwo. Poczułam się równie zaskoczona co Szafraniec.
– Przy okazji naszego ostatniego spotkania Jan chwalił się, że jego jedynaczka wyrosła na piękną pannę... – powątpiewająco skomentował Piotr, mierząc mnie wzrokiem.
– Na prośbę stryja przywiozłem Annę na dwór królewski, by znaleźć dla niej męża.
Na te słowa rycerza gwałtownie podniosłam głowę. Miałam ochotę go zamordować. Męża?! Przecież jestem już zaręczona!
– Może uda się tutaj spełnić jego życzenie? – dodała świetnie bawiąca się moim kosztem hrabina. A potem rozpromieniła się, jakby dopiero teraz sobie o czymś przypomniała:
– Czyż twój dobry przyjaciel, Bogumieł z Jędrzejowa, nie owdowiał?
– Mądrze prawisz, pani! – uradował się Piotr. – I dobrze się składa, bowiem bawi on u mię na zamku! Trzeba nam jutro tańce zarządzić i poznać pannę Annę z czcigodnym Bogumiełem!
– Wdowiec?! Tańce?! Coś, na Boga, narobił!? – wydarłam się na Dziwigora, gdy tamci pożegnali się i zniknęli za rogiem. Rycerz podrapał się po jasnym, dwudniowym zaroście.
– Daj spokój – powiedział, choć wydawał się nieco strapiony. – Podczas zabawy łatwiej będzie odebrać medalion.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro