Rozdział 41
- Zdrada!- krzyk rozbiegł się po całej sali.
Muzyka przestała grać A ja jak i wszyscy inni zwróciliśmy nasze spojrzenia w kierunku z którego dobiegł krzyk.
W prawym skrzydle stał Sebastián trzymając rannego ojca. Prezydent Hiszpanii mdlał z wbitym w lewy bok nożem.
- Zaatakowali mojego ojca ! - wykrzyczał A wtedy każdy z zebranych mężczyzn wyją z za pasa pistolet.
Samce w geście obrony stanęli przed samicami osłaniając je swoim ciałem. Zostałam zasłonięta przez Brandona po czym przed moim mate stanęły jeszcze dwie inne bety gotowe bronić Alfę .
Nikt nie widział co robić. Celowali do nas z broni. Jeden zły ruch A mogliśmy skończyć z kulką w organizmie. Nie wydaje mi się aby te kulki były zwykłe zważając na to iż ludzie zdaja siebie doskonale sprawę z naszej nieodporności na srebro.
- Przecież to niedorzeczne- szepleniłam łapiąc za ramię bruneta
- Kto to zrobił!? - warknął groźnie głosem Alfy. Po jego zachowaniu dało się dostrzec iż jest bardzo wkurzony. Rozglądał się patrząc po twarzach wszystkich.
- Który Wilkołak odważył się tknąć człowieka ?! Mówić!- jego oczy zaszły czernią. Każdy zebrany wilk spuścił głowę reagując na głos Alfy głównego. Nikt jednak nie odezwał się. Tym sposobem ja jak i mój mate wiedzieliśmy iż żaden z naszych nie uczynił tak głupiego postępku.
- Sebastián- wyszeptał jego ojciec leżący już na podłodze
- Trzeba mu zapewnić opiekę- przepchnęłam się przez mężczyzn za nim Brandon zdąrzył mnie złapać schodziłam już z podwyższenia
- Nie podchodź bestio- warknął chłopak
- Sebastián! Twój ojciec się zaraz wykrwawi. Musimy mu pomóc.
- To wasza wina !
- Na tej sali jest zdrajca. Owszem. Jednak zapewniam Cię iż nie jest to żaden z naszych
- Ośmielasz się zrzucać winę na ludzi? Co byśmy mieli na celu raniąc swoich.
Brandon ruszył w moim kierunku.
- Ani kroku dalej- jeden z ludzi wycelował prosto w jego klatkę piersiową
Mój mate spojrzał w moim kierunku aby niemo zadać pytanie a to ja rozumiejąc go kiwnęłam głową na znak że wszystko dobrze.
- Panowie proszę o spokój. Znajdziemy osobę która dokonała tego czynu lecz pomyślmy o zdrowiu tego człowieka. Wykrwawia się .
- Mamy wam ponownie zaufać? Jesteście śmieszni- usłyszałam strzał a sekundę później poczułam niewyobrażalny ból na całej ręce. Nie byłam w stanie nawet określić miejsca w którym kulka wylądowała. Jęknęłam upadając na kolana .
Skupiłam się tylko i wyłącznie na bólu . Słyszałam jak przez mgłę inne strzały. Poczułam oplatające mnie ramiona oraz usłyszałam zdenerwowane i szybkie bicie serca.
- Nie zasypiaj- Nataniel
- Brandon...
- On sobie poradzi. Dostałaś w żyłę- warknął
Czułam jak ucieka ze mnie krew. Przed moimi oczami widziałam mroczną jednak starałam się trzymać je otwarte. Muszę być silna . Dla dziecka. Gdy zemdleje będzie gorzej.
Dostaliśmy się do skrzydła lekarskiego. Wywnioskowałam to po białym rażącym świetle i nie wygodnym łóżku na którym po sekundzie siedziałam.
Doskoczyli do mnie lekarze.
- Kulka została w żyle- złapał mocno za moje ramię dostawiając do rany zimne narzędzie.
- Nie ma czasu na znieczulenie - szepnął .
Kiwnęłam obolała i złapałam brata za rękę.
Lekarz zaczął zabieg...
- Wszystko z nią dobrze ?- do sali wbiegł mój ojciec
- Jest tylko zmęczona i obolała. Lekarz wyją kule ,rana powinna się sklepić dość szybko .
- Brandon ?
- Wszystko z nim okej . Planują atak.
- Atak?
- Zabili dwie Alfy oraz zranili kilka kobiet. Nie śmiertelnie lecz jednak. Zabrali ich do innej sali szpitalnej.
- Co zrobiliście z tymi ludźmi?
- 7 zabitych , kilkudziesięciu siedzi obezwładnionym w lochach . Reszta uciekła w zamieszaniu.
- To był Sebastián
- Kto?
- Syn prezydenta Hiszpanii. To on dźgną ojca
- Skąd te przypuszczenia ? Czemu miał by robić zamach na własnego ojca ?
- Widziałam jak wychodzi podczas podpisywania traktatu. Mam złe przeczucia. Gdzie on jest?
- Uciekł...
- Chce do Brandona - Jęknęłam
- Zaraz przyjdzie
- Chce teraz- zaczęłam wstawać
- Nie , nie , nie skarbie ty masz leżeć
- Ale...
- Myśl o dziecku
- To szantaż - naburmuszona przyznałam ojcu rację
W szpitalu spędziłam trzy dni. Rana zagoiła się po jednym lecz lekarze chcieli upewnić się iż mojemu potomkowi nie zagraża żadne niebezpieczeństwo. Najgorszym w tym wszystkim było to iż ani razu nie odwiedził mnie mój mate. Rozumiem to iż sytuacja stała się bardzo napięta lecz mógł poświęcić mi choć minutę swojego cennego czasu. Dziś wychodzę ze skrzydła szpitalnego. Nie chce zgrywać naburmuszonej nastolatki jednakże nosze jego dziecko pod sercem i zostałam ranna. Zabolało mnie to iż nie obchodził go nasz stan.
Postanowiłam spać w pokoju Luny. Skoro trzy dni wytrzymał, wytrzyma i dłużej...
- Wanessa- moje imię z jego ust brzmi tak pięknie. Jego głos jest tak charakterystyczny iż nie mam wątpliwości że za mną w kuchni stoi nie kto inny jak mój ukochany.
- Hej - odwróciłam się zabierając talerz pełen kanapek. Zmierzyła go wzrokiem od góry do dołu. Wyglądał jak upiór. Cienie pod oczami ,rozczochrane włosy, zwykła bluza i szare dżiny. Widać było od niego bijące zmęczenie lecz po mimo tego faktu dalej wyglądał przerażająco przystojnie.
Chciałam przejść spokojnie obok niego i udać się w spokoju spożyć swój posiłek jednakże przeszkodziła mi w tym jego ręka na ramieniu .
- Tak?
- Jak się czujesz ?- zapytał delikatnie
- Bardzo dobrze- uśmiechnęłam się sarkastycznie- Wybacz mi ale nie chce przeszkadzać Alfie w pracy mogła bym się udać spożyć posiłek?
- Przestań. Przepraszam że...
- Nie musisz mnie przepraszać- przerwałam mu - Nie potrzebuje twoich przeprosin.
- Więc co pragniesz abym uczynił?
- Nie mam wobec cię oczekiwań . Chciałam po prostu abyś wtedy poświęcił nam czas...
- Narada...
- Jestem Twoją mate do cholery. Noszę twoje dziecko pod sercem A ty nie znalazłeś choćby 5 marnych minut na to aby mnie odwiedzić!
- Kochanie...
- Nie Brandon. Daj mi przejść. Chce zjeść śniadanie.
- Czy dasz mi w końcu dokończyć zdanie !?- wrzasną głosem Alfy .
Upuściłam talerz z jedzeniem oraz spojrzałam na niego z politowaniem.
- Do zobaczenia - wyrwałam ramię z jego uścisku lecz nic mi to nie dało gdyż zamiast postawić kolejny krok i opuścić kuchnie zostałam brutalnie dociśnięta do ściany i złapana za szyję.
- Nie wychodź gdy do Ciebie mówię- zacisnął rękę A jego oczy pociemniały
Delikatnie przestraszona jedną dłonią złapałam za nadgarstek bruneta A drugą objęłam opiekuńczo brzuch.
- Zastanów się co ty robisz-stęknęłam
- Brandon!- krzyknął kobiecy głos tuż nad moim uchem
- Co ty wyprawiasz dzieciaku- moja mama odepchnęła mężczyznę od mnie zasłaniając mnie swoim ciałem. Brązowooki zaczął warczeć ostrzegawczo.
- Weź głęboki wdech i opanuj swoje emocje. Krzywdzisz ją- skierowała delikatnie swe spojrzenie moja stronę którym podążył także on. Otrząsnął się delikatnie dalej stojąc w pozycji gotowej do ataku. Nie miałam pojęcia co się z nim dzieje .
- Wyjdź z domu i ochłoń!- warknęła.
Spojrzał na nas i postawił krok jakby chciał podejść w naszą stronę. Przestraszona złapałam mamę za rękę na co brunet warknął A jego oczy złagodniały. W bardzo szybkim tempie opuścił kuchnię prawdopodobnie następnie opuszczając również i rezydencje.
- Wszystko dobrze skarbie?
- Co mu się stało?
- Powinien ci sam o tym powiedzieć.
- Nie wiem czy chce go widzieć
- Daj mu szansę. To zniszczone dziecko ,zmienił się tylko przy tobie. Tylko przy tobie zdaje się być szczęśliwy. Kocha cię. Uwierz mi znam go od dziecka.
- Będę dziś spać w pokoju Luny.
- Szanuję twoją decyzję. Jednak kiedy będziesz gotowa...porozmawiaj z nim. On tego potrzebuje.
- Dziękuję mamo- pocałowałam ją w policzek wychodząc z pomieszania A następnie udając się do pokoju Luny.
Całkowicie straciłam apetyt.
Cały dzień nie wychodziłam z pokoju. Jedzenie przynosiła mi jedna z omeg lecz spożyłam niewielką ilość tego co dostałam.
Czytałam książkę, przespałam się chwilkę, pooglądałam telewizje. Oglądając serial już wieczorem poczułam się okropnie senna więc postanowiłam przebrać się w piżamę.
Składała się ona z bluzki Brandona która już nie była na mnie tak duża jak kiedyś oraz czarnych dresów. Brzuszek jednak zajmował sporą część materiału koszulki.
Uśmiechnęłam głaszcząc go. Kocham tego malucha.
Zasnęłam z uśmiechem na ustach.
W nocy...
______________________________
Do następnego miśki...🤞❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro