Trzynaście
Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie należy wtykać nosa w nieswoje sprawy. Zrozumiałem to już po pierwszej kłótni w drugiej klasie podstawówki. Chciałem wystąpić w roli mediatora, a skończyło się tak, że połowa klasy uznawała mnie przez miesiąc za wroga publicznego numer jeden. Cóż, życie potrafi być czasem brutalnym nauczycielem, tym bardziej jeśli chodzi o cudze nieszczęścia.
Żebyście mnie nie zrozumieli źle – nigdy nie miałem wielkiego grona ludzi, których problemami mógłbym się interesować, dlatego będąc już (prawdopodobnie) na półmetku życia, nieczęsto interesowałem się problemami innych. Może nie zawsze było to spowodowane dobry zachowaniem – bardziej skłaniałbym się ku niereformowalnemu lenistwu i kompletnie olewającemu stosunkowi do rzeczywistości. A przynajmniej Camilla lubiła tak mówić.
I naprawdę wiedziałem, że źle to się skończy, kiedy już otwierałem usta. Ale jakaś niewidzialna siła (stawiałbym na zduszoną w zarodku wścibskość, którą swoją drogą odziedziczyłem po ojcu) zmusiła mnie do zapytania:
— Czy coś się stało?
Sophia rzuciła mi mordercze spojrzenie. A właściwie myślę, że to miało być mordercze spojrzenie. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak trudno rozpoznać emocje u osób, których jedno oko jest całkowicie spuchnięte i permanentnie udekorowane śliwą wielkości mojej pięści, a zaschnięta szrama przecina twarz od skroni do środka policzka.
— Nie — burknęła i odwróciła się na pięcie, wpuszczając mnie do mieszkania. Myślałem, że nie odezwie się do mnie już słowem, ale nagle przystanęła i obróciła się z jeszcze bardziej naburmuszoną miną. — A właściwie tak. Złamałeś żelazną zasadę tego mieszkania. Miałeś się nie interesować niczym, co związane z moim życiem.
Nie mogłem powstrzymać prychnięcia. Spodziewałem się wszystkiego po tej kobiecie – nawet tego, że mnie zwyzywa i ośmieszy, albo że w kuchni znajdę gnijącego trupa — ale nigdy nie myślałem, że Sophia, zachowując zimną krew i stoicki spokój, przywoła taką błahostkę. Ale tak właśnie było; stała, chyba po raz pierwszy wyprostowana jak struna, i mierzyła mnie wzrokiem. Gdyby nie jej rany, miałbym problem ze stwierdzeniem, kto był w tamtym momencie ofiarą.
— Sophia, przecież nosisz wyraźne ślady pobicia.
— Nosisz wyraźne ślady pobicia — przedrzeźniała mnie. — Czy kiedykolwiek słyszałeś, żeby ktokolwiek używał tego zwrotu w prawdziwym życiu?
— A, cholera, czy widziałaś, żeby ktokolwiek zachowywał się spokojnie, gdy jego przyjaciel ma zmasakrowaną twarz?
— Wypluj to słowo! — warknęła.
Rozłożyłem bezradnie ręce. Nie wiem, czy naprawdę chciała udawać, że nic się jej nie stało, czy liczyła, że zachowam się jak skończony głąb, i nie zareaguję na jej wygląd.
— Nie jesteśmy żadnymi przyjaciółmi. I wierz mi, tym lepiej dla ciebie.
Osłupiałem. Chyba nigdy nie zdarzyło mi się doznać takiego szoku. Nawet wtedy, gdy spotkałem tę kobietę po raz pierwszy w restauracji, ani wtedy gdy ściągnęła obrus ze stołu, nigdy nie czułem się tak, jak w tamtym momencie. Cóż, czy poczułem się urażony? Nie za bardzo, bo choć tliła się we mnie swego rodzaju sympatia do tej kobiety i zainteresowanie owiewającą ją tajemnicą, dobrze wiedziałem, że nazywanie nas przyjaciółmi, było bardzo na wyrost.
Sophia minęła mnie bez słowa, już garbiąc się i kuśtykając jak zwykle i zamknęła się w łazience.
Nigdy nie zrozumiem, czemu wszystkie kobiety tak lubią się chować w łazience. To ich wrodzony instynkt, czy to ja tak na nie działam?
Nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić, oprócz tego, aby jak najdalej i najdłużej trzymać się z dala od łazienki. Jeśli mogłem coś w tamtej chwili zrobić dla Sophii, to dać jej święty spokój i czekać, aż ewentualnie jej emocje wrócą do normy. O ile można powiedzieć, że Sophia stosowała się do jakiejkolwiek normy.
Teraz, z perspektywy czasu myślę, że Sophia była smutnym człowiekiem. Dzieciakiem, które musiało za szybko dorosnąć i za wszelką cenę utrzymywało, iż poradzi sobie ze wszystkim. Czasami przyłapuję się nawet na myśleniu, że byliśmy do siebie całkiem podobni. Wiecie, takie dwie zbłąkane dusze, krążące po świecie. Ale zawsze wtedy staje mi przed oczami postać kobiety. Sophia kręci głową i powtarza, że za nic świecie nie chciałaby mieć coś wspólnego z kimś takim jak ja. Tak, zdecydowanie nadawałaby się na bohaterkę tragiczną.
Korzystając z okazji, zacząłem oglądać mieszkanie Sophii. Nie myszkować, bo zdawałem sobie sprawę, że to bardzo niekulturalne i chyba zaliczałoby się do wtykania nosa w nieswoje sprawy. Nie zaglądałem do żadnych szafek, ani pod blaty, że znaleźć pamiętniki czy listy miłosne adresowane do mojej osoby, którymi mógłbym kobietę pogrążyć. Zwyczajnie oglądałem tylko to, co leżało na wierzchu.
Oczywiście, jak na każdego pisarza przystało, niewidzialna siła przyciągnęła mnie do miejsca, które, jak podejrzewałem, było pierwotną biblioteczką. Książki były upchane w niej niczym w Tetrisie, choć i tak o wiele więcej z nich walało się w korytarzu i w kuchni. Na regale nie dominował żaden gatunek. Znalazłem kilka kryminałów, biografii gwiazd muzyki z dwudziestego wieku, parę powieści historycznych i młodzieżowych. Były też podręczniki do niemieckiego na poziomie C2, co nieco mnie zdziwiło, bo nigdy nie spodziewałem się, że Sophia mogła się uczyć tego języka. Jednak z drugiej strony kobieta mało o sobie mówiła, a właściwie prawie nic, chyba że się zapominała, więc nic dziwnego, iż prawie w ogóle nie znałem jej od strony zainteresowań czy tego, skąd pochodzi.
Za doniczką ze zwiędniętym kwiatkiem dostrzegłem nawet jakiegoś słabego erotyka, sądząc po okładce, ale zachowałem się na tyle przyzwoicie, żeby nie atakować Sophii moim odkryciem od razu. Sądziłem, że wyciągnę ten fakt przy okazji jakieś kłótni, w trakcie której kobieta będzie chciała udowodnić swoją wyższość intelektualną.
Z niektórych książek wystawały kolorowe karteczki. Jak się okazało, Sophia zaznaczała nimi albo (moim zdaniem) ciekawe fragmenty, albo błędy nieznalezione przez redaktorów. Jedna z książek, „Rzeczy ujawnione" Felixa Barringtona, miała ich chyba najwięcej. Kojarzyłem nazwisko autora, bo z tego, co podpowiadała mi moja lekko poszarpana pamięć, widziałem jego książki u rodziców w biblioteczce.
Drzwi łazienki uchyliły się nagle, więc nauczony długoletnim stażem, wiedziałem, żeby nie rzucać książką jak poparzony, tylko odłożyć ją spokojnie, jakby nie było to niczym dziwnym.
— Robisz za drugą redakcję? — zapytałem, bo nie dałem rady się powstrzymać.
— Ktoś musi — mruknęła Sophia.
Podeszła do mnie, wyciągnęła książkę z rąk i położyła ją na górze biblioteczki. Miałem szansę przyjrzeć się bliżej Sophii, a właściwie jej ranom. Ta na policzku nie wydawała się bardzo głęboka ani poważna, ale nadal była raną na policzku koło oka, a śliwa wydawała się blednąć z każdą chwilą. Albo kobieta użyła magicznej mocy kosmetyków, choć wydawało się to mniej prawdopodobne.
— Chodź, pokażę ci coś.
Zaprowadziła mnie do wyspy kuchennej i kazała usiąść na krześle. Sama przeszukiwała chwilę szafki, zachowując się tak, jakby nie była pewna, gdzie się co znajdowało, ale po chwili wyciągnęła przeźroczystą szklankę. Przesunęła stertę papierów i położyła naczynie na samym środku blatu.
— Oprócz nauki kreatywnego pisania, muszę nauczyć cię co nieco o życiu, bo jesteś strasznym żółtodziobem.
Sophia widocznie się rozweseliła, więc nawet nie skomentowałem jej przytyku. Trudno było mi się do tego przyznać, ale już wolałem, żeby się ze mnie nabijała, niż żeby chodziła taka przygnębiona. Nie wiem, co tak kobieta ze mną robiła.
— To jest szklanka. — Nalała do środka wody do połowy. — A to jest szklanka z wodą. A ludzie uwielbiają się kłócić. I jak możesz się domyślać, zaczyna rozbrzmiewać spór – czy ta szklanka jest do połowy pusta czy pełna? I dlaczego? I kto ma decydować, kiedy szklanka jest nazywana pełną, a kiedy pustą. I widzisz, Kenneth, nikogo nie obchodzi woda w szklance. Nikogo nie obchodzi to, jak ona się tam znalazła, skoro na świecie tyle milionów ludzi cierpi na głód, a codziennie sześć tysięcy dzieci umiera z pragnienia. Ale my żyjemy w Norwegii, gdzie wody w kranach jest pod dostatkiem, więc każdy może z niej czerpać, ile dusza zapragnie. Jednak nie każdy tak robi – a właściwie prawie każdy, gdy zauważa wodę, widzi tylko, że szklanka jest do połowy pełna lub pusta. Dlaczego nie zastanawiamy się nad sensem wody?
Nie wiem, co było pierwsze: zdziwiony okrzyk, który niespodziewanie opuścił moje usta, czy nagły brzęk tłuczonego szkła, gdy Sophia uderzyła w szklankę wałkiem do ciasta. Odłamki rozprysnęły się we wszystkie strony. Czułem się jak w cholernej baśni o Królowej Śniegu i tylko czekałem, aż kawałek szkła wbije się w moje serce i doszczętnie je zamrozi.
Gdy otworzyłem oczy, Sophia patrzyła na mnie z uśmiechem, błąkającym się w kąciku ust. Z dłoni płynęły jej dwie cieniutkie stróżki krwi, które pewnie powstały przez lecące szkło. Szklanka miała poharatany brzeg, a woda sięgała krawędzi. Kobiecie zdecydowanie sprawił satysfakcję widok mojej wystraszonej miny.
— Ale teraz nagle szklanka jest całkowicie pełna. Ale nikt się z niej nie napije, bo każdy się boi skaleczenia. Więc oto nasza woda stała się kompletnie bezużyteczna. Można ewentualnie podlać nią kwiaty, ale co to w porównaniu z tym, kiedy skłaniała miliardy myślicieli do zastanawiania się nad jej dostatkiem lub brakiem? Teraz już nic nie znaczy.
Byłem przerażony. Chłód, z jakim Sophia przemawiała, wywołał u mnie dreszcze, u samej kobiety oczy zalśniły łzami. Spojrzała na swoją dłoń, jakby przebudziła się z transu i strząsnęła ostatnie odłamki.
— Posprzątaj to, a potem możesz iść — rzuciła na odchodnym i zamknęła się w sypialni.
Mogę powiedzieć jedno – w całym swoim życiu najmocniej żałuję tego, że tak późno zrozumiałem, co miała na myśli.
Ogólnie, jeśli ktoś to czyta, to chciałabym poznać Wasze przemyślenia na temat tego opowiadania. Co się dzieje z Sophią i jaki będzie koniec tej historii? Jesteśmy mniej więcej w połowie, więc możecie podzielić się swoimi teoriami spiskowymi ;)))) Czego metaforą była szklanka?
Miłego dnia/wieczoru/życia/pizzy!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro