Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Piętnaście

 — I co tam u twojej Sophii? — zaczęła Camilla.

Od razu rozpoznałem ten głos. A właściwie ten specyficzny tembr głosu, którego używała tylko wtedy, gdy 1) chciała dać mi zrozumienia, że się myliłem; 2) chciała rozpętać kłótnię stulecia. I jeśli chodziło o to pierwsze, to łatwo się poddawałem i przyznawałem dziewczynie rację. Jeśli natomiast chodziło o drugą sytuację, to tutaj musiałem zachowywać wyjątkową czujność. Nie tylko względem Camilli, ale również względem siebie i swojego języka, który czasami warto byłoby ukrócić.

— Co masz na myśli?

Dziewczyna niby niezauważalnie przewróciła oczami, ale oboje dobrze wiedzieliśmy, że ja powinien zobaczyć ten ruch, chociażby po to, aby dać się łatwiej wyprowadzić z równowagi.

— Nadal ma do ciebie cierpliwość? I nadal pozostaje tajemniczą autorką, która udaje wyrzuconą w kosmos hipsterkę?

— Sophia nie jest hipsterką.

Camilla zawsze wiedziała, gdzie wbić mi szpilę, tak, aby najmocniej bolało. I może nie zawsze chodziło jej o rozwścieczenie (no, dobra, może w 90 przypadkach na 100). Osoby, które kochamy posiadają tajemniczą umiejętność wyprowadzania nas z równowagi w zatrważającym tempie. I o ile pytania o cierpliwość kobiety do mnie, stanowiły pestkę, o tyle nierozwiązania sprawa książek Sophii była powodem do wstydu.

Faktem było, że nie miałem głowy, by usiąść i sprawdzić, kim była Sophia. Może to się wydawać wręcz kuriozalne, szczególnie, że żyłem (i niestety nadal żyję) w dobie internetu, gdzie każdą informację miałem na wyciągnięcie ręki. Ale moim zdaniem nie zrobiłem tego z jednej prostej przyczyny – obawiałem się tego, co mogłem znaleźć. I nie chodziło tylko o to, że okazałoby się, iż Sophia napisała książkę, którą całkowicie skrytykowałem. Bałem się, że odkryję coś, czego nie powinienem. Coś, co zrujnowałoby naszą relację i zmieniłoby moje podejście do tej kobiety o sto osiemdziesiąt stopni.

— Może nie być hipsterką, ale nadal uważam ją za dziwaczkę. — Camilla odłożyła sztućce na boki w trakcie jedzenie, co nie było dobrym znakiem. Dziewczyna nigdy nie była zwolenniczką odkładania ciepłego jedzenia na później, ale jeśli tak robiła, to zazwyczaj nie kończyło się to dla nas dobrze. A zwłaszcza dla mnie. — Czyli co, nadal nie wyjawiła ci niczego?

Wbiłem wzrok z talerz wciąż pełen zapiekanki ziemniaczanej i starałem się chociaż udawać, że jej słowa nie robiły na mnie wrażenia.

— A może zaprosiłbyś ją na kolację? Co ty na to?

Rozchyliłem wargi ze zdziwienia i kompletnie zapomniałem o jedzeniu na talerzu.

— Chcesz, żebym zaprosił Sophię na kolację?

— A co? Ma taki przepełniony grafik, że tuła się od jednej restauracji do drugiej i nie znajdzie godziny czasu na spotkanie z nami?

Potrząsnąłem głową.

— Ale to jest Sophia — oznajmiłem, na co Camilla wzruszyła ramionami. — Ona nie lubi takich rzeczy.

— Daj spokój! Pewnie tak się tylko zgrywa. Poza tym, wreszcie będę miała szansę ją poznać. — Cam nakryła swoją dłoń moją i uśmiechnęła się tak, jak zawsze się uśmiecha, kiedy prawie ma mnie w garści. — Chyba nie macie niczego do ukrycia?

Uśmiechnąłem się. Zarówno Sophia jak i ja mieliśmy tajemnice. Takie, o których nie miał się nikt dowiedzieć. Dopiero wraz z upływem czasu zacząłem się zastanawiać, kto był bardziej winny. I wiecie co? Doszedłem do jednego wniosku – tak długo jak okłamywaliśmy osoby, na których nam zależało, tak długo byliśmy dokładnie tacy sami.

*

W środę rano Sophia powitała mnie bez jakichkolwiek oznak pobicia, co przyjąłem z westchnieniem ulgi. Po otwarciu drzwi nic nie powiedziała, tylko zaprowadziła mnie do kuchni. Zrobiła mi miejsce przy stole (przez zrzucenie kilku książek o tradycjach Brazylii i państw Ameryki Południowej) i kazała stworzyć trzy nowe postaci do mojej powieści. Miałem na wielkim kartonie miałem opisać ich wygląd, cechy charakteru i traumy bądź fobie. Potem musiałem rozpisać koneksje z innymi bohaterami, a na koniec podsumować, jaką przemianę przejdą w czasie trwania powieści i czego mogą być metaforą.

— Aż tyle? — wystękałem.

— Nie wiem, czy zauważyłeś, ale twoja książka leży i kwiczy, a ty nie próbujesz jej nawet naprawić.

— Ale Andreas powiedział, że...

— W dupie mam to, co powiedział Andreas — burknęła. — Czy widzisz tu gdzieś Andreasa? Nie! Czy kontaktował się z tobą, odkąd zacząłeś „studia"? Nie! Więc śmiem twierdzić, że wiem o wiele lepiej, czego potrzebujesz. Bo wydaje mi się, że upatrujesz w nim swoją mannę z nieba, choć w rzeczywistości jest koniem trojańskim!

Sophia opadła z westchnieniem na fotel i odwróciła głowę. Przez myśl mi przeszło, że płakała, ale gdy ponownie się na mnie popatrzyła, miała hardy wzrok i wydawała się zażenowana swoim zachowaniem.

— Jak to koniem trojańskim? — wydukałem. O ile przysypiałem czasem na lekcjach matematyki czy chemii, o tyle w lekcjach historii i literatury starałem się brać czynny udział. I może właśnie dlatego tak zaniepokoiłem się tym, co powiedziała kobieta.

— Nic, tak mi się palnęło. — Machnęła ręką. — Po prostu czasem ten facet działa mi na nerwy, a w szczególności wtedy, kiedy chce się popisać. Rozmawiałeś z Jonasem? — Kiwnąłem głową. — No właśnie.

Kobieta złapała się za głowę i przetarła rozdrażniona oczy. Włosy tamtego dnia splotła w długi warkocz, a blizny na twarzy były jakoś mnie widoczne. Zauważalnie wyprostowała plecy i wydawało się, że robiła wszystko, aby chodzić spokojny, równym krokiem. W tamtej chwili zaświtała mi nawet myśl, że Sophia mi się podobała. I o ile myślałem o tym już kilka razy (ale tylko przez bardzo krótką chwilę), to tamten raz był inny. Gdyby ktoś mnie zapytał, to pewnie odparłbym, że za wszelką cenę starałem się wyrzucić te myśli z głowy. Ale teraz sądzę, że to wcale nie było dla mnie nieprzyjemne.

— Co się tak patrzysz? Ta twoja jest aż taka szkaradna, że musisz przychodzić do mnie  i napawać się wyglądem normalnej kobiety? Masz chyba zajęcie. — Ucięła i siadła po drugiej storni stołu z jakąś książką i mnóstwem małych indeksów.

Zabrałem się do pracy, bo miałem nadzieję, że wszystko łatwo mi pójdzie. Niestety, szybko moje myśli zostały zweryfikowane – dopisanie trzech postaci do mojej powieści, która wydawała się być już zamknięta i dopracowana w każdym calu, wydawało mi się w tamtym momencie niemal niemożliwe. Starałem się kierować zasadą Sophii, aby opisywać to, co mi znane, ale nie przychodziło mi do głowy nic, co nadawałoby się do książki. Wszystko wydawało się zbyt kiczowate i w ogóle zbyt. Fabuła rozwijała się bardzo powoli i sama akcja nie była aż tak ważna, jak bohaterowie i to, co się z nimi działo.

Mimo że starałem się skupić jak najmocniej na postaciach, wciąż jedna myśl kołatała mi się w głowie, choć próbowałem odgonić ją jak natrętną muchę.

— Sophia — zacząłem.

— Oho, zaczyna się — mruknęła kobieta. Mimo to popatrzyła na mnie ze skrywanym (o czym byłem niemal pewny) zaciekawieniem.

— Chciałbym cię zapytać... A właściwie oboje z Camillą chcielibyśmy cię zapytać... — Przełknąłem gulę w gardle i dałbym sobie rękę uciąć, że było to słychać aż w Sztokholmie. — Czy nie przyszłabyś do nas jutro na kolację. Camilli bardzo zależy, żeby cię poznać, więc pomyślałem...

— Hola, hola, hola... Po pierwsze, to nie był twój pomysł, bo myślenie jest u ciebie bardzo rzadkim zjawiskiem i jestem pewna, że za tym wszystkim stoi twoja dziewczyna. Po drugie – tu popatrzyła na mnie z rozczarowaniem wypisanym na twarzy – naprawdę sądziłeś, że przyjdę na kolację z twoją dziewczyną? Że przyjdę na kolację z kimkolwiek?

W innej sytuacji odpuściłbym sobie dalsze namawianie, ale dobrze znałem Camillę i bałem się, co mogłoby z tego wyniknąć. Dlatego zebrałem się w sobie i choć spróbowałem ją przekonać.

— Błagam cię. Nie chodzi w tym o mnie. Znaczy, może pośrednio. Ale o Cam. Ona mi urwie łeb, jeśli się nie zgodzisz. Co ci szkodzi? Nie musisz zostawać dłużej niż godzinę.

— Kenneth! Czy widziałeś kiedykolwiek, żebym wychodziła do kogoś jeść? Albo spotykała się z kimś, choć nie musiałam tego robić? I nie, Andreas się do tego nie zalicza, bo z nim to całkowicie inna sytuacja. Nie zauważyłeś jeszcze, że jestem aspołeczna?!

— Nie, nie uważam, że jesteś aspołeczna. Nie boisz się nikogo, tylko dla własnej wygody udajesz, że jest inaczej. I powiem ci coś jeszcze – nie chcesz pokazać się od złej strony Camilli, więc dlatego nie masz zamiaru przychodzisz. Sophia, spójrz prawdzie w oczy – jesteś tchórzem.

Nie byłem pewien, czy pozwoliłem sobie na za wiele. Jednak przyspieszony oddech Sophii i para lecąca z jej uszu przekonały mnie, że najlepiej będzie, jeśli od razu wyskoczę przez okno. Już zaczynałem powoli zbierać swoje rzeczy, gdy usłyszałem:

— Zgoda.

— Co? — Podniosłem głowę tak szybko, że coś strzeliło mi w szyję, co kobieta skwitowała cichym śmiechem.

— Przyjdę na tę waszą fancy-dress party. Ale nie licz na wiele.

Spojrzałem na Sophię z uśmiechem błądzącym w kąciku ust.

— Na miłość boską, Kenneth, przestań się tak patrzeć, bo zaczniesz oddychać krzywym nosem!

Uniosłem ręce w geście poddanie. Nie odważyłem się już niczego powiedzieć, ale wiedziałem, że wygrałem. Jeden zero dla mnie, panno Tettey.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro