Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jedenaście

Pracę w sklepie rozpocząłem na kilka dni po tym, jak postanowiłem rzucić studia w cholerę. Co prawda początkowo planowałem trochę poleniuchować i żyć na koszt rodziców, ale pech chciał, że ojciec odwiedził mnie na samym początku drugiego semestru. Najpierw sprawdził podział zajęć, a potem czekał na mój powrót. Jak możecie się domyślić, on nigdy nie nastąpił. Sterczał przed moim mieszkaniem, bo do głowy mu nie przyszło, że mogłem opuścić jakikolwiek wykład. Trudno opisać to, co zobaczyłem na jego twarzy, gdy wyszedłem z mieszkania w pidżamie; jedno było pewne – szukał jakiejkolwiek wymówki, czegoś, co wytłumaczyłoby mu mój stan. Do końca nie mógł uwierzyć, że faktycznie postanowiłem rzucić studia, albo był tak mną zawiedziony, iż wmówił sobie, że wszystko to nie działo się naprawdę.

Niedużo czasu potrzebowałem, by z niewychowanego studenciaka, stać się odpowiedzialnym dorosłym. A może inaczej (bądźmy szczerzy – nigdy nie stałem się odpowiedzialny); niedużo czasu potrzebowałem, aby spróbować udźwignąć na swoich barkach tyle obowiązków. Rodzice od razu oświadczyli, że nie będą utrzymywać takiego darmozjada. Błagałem ich na kolanach, by pomagali mi chociaż na początku. Swoimi żarliwymi prośbami wyprosiłem swego rodzaju kieszonkowe, które wystarczało mi na zakup jedzenia. O opłaceniu mieszkania musiałem myśleć już sam.

Tym sposobem wylądowałem w sklepie odzieżowym w centrum handlowym, ale nie jako kierownik, tylko sprzedawca. Nie powiem, od kilku lat czekałem na awans, ten jednak nie nadchodził. Leon, który zaczął pracę niedługo po mnie, uważał, że fakt, iż nie wyrzucili nas po roku, stanowił swego rodzaju osiągnięcie i było samo w sobie awansem – awansem społecznym.

— Wiesz, Kenny, jak zaczynałem pracę jako sprzedawca, myślałem, że będę mógł się chwalić, iż kobiety ustawiają się do mnie kolejkami, ale no... Sam rozumiesz. — Leon wskazał na praktycznie pusty sklep. — Myślisz, że to nasza wina? Dlatego nikt tu nie przychodzi? — Odgarnął włosy z oczu.

Leon uparcie kierował się zasadami, które sobie wymyślił jako dzieciak. Na przykład uważał, że muzyki zespołu Queen będzie słuchał wyłącznie ze starego walkmana. Albo że nie będzie jadł do południa mięsa (gdy spytałem czemu, wzruszył ramionami; pozapominał większości powodów, dla których robił te wszystkie rzeczy.). Ale nic nie równało się z jego najdziwniejszą zasadą. Leon na zimę zawsze zapuszczał włosy, a w lecie je golił. Wydaje się to całkiem pospolite, ale u faceta występował jeden problem – jego włosy rosły z prędkością dziesięciu centymetrów na miesiąc. Przy końcu maja sięgały mu dołu pleców, a do końca sierpnia regularnie strzygł się na jeża. Przez to w ciągu roku jego wygląd zmieniał się na tyle, że klienci, którzy rzadko przychodzili do naszego sklepu, myśleli, że zatrudniał się nowy pracownik. Raz był to mody weteran wojenny, raz emerytowana gwiazda rocka.

— Ale widzisz ją? Widzisz? — Leon niemal podskoczył z radości. — Tam, przy deskach do snowboardu! Słuchaj, musimy jej pomóc!

— Nie widzę nikogo.

Byłem skłonny uwierzyć w to, że facet dostał rozdwojenia jaźni, niż że ktoś zainteresował się sprzętem narciarskim w środku kwietnia. Leon bezwzględnie chwycił mnie za szyję i pokierował moim wzrokiem w odpowiednie miejsce. I ja zauważyłem młodą kobietę przyglądającą się deskom.

— Idź do niej! — Leon wypchnął mnie zza lady tak, że omal się nie wywróciłem.

— Ale ja mam dziewczynę, zapomniałeś? — O Camilli można było powiedzieć wiele, wiele różnych niekoniecznie dobrych rzeczy, ale nigdy nie przyszło mi na myśl być nie w porządku w stosunku do niej.

— Och, daj spokój. Nie każę ci niszczyć życia kawałkiem brylantu i metalu... W sensie nie każę ci się jej oświadczać — wyjaśnił. Leon często stosował skomplikowane metafory, których nikt nie rozumiał albo miał wokół siebie wyjątkowo ciemnych ludzi. — Ale pomoc się jej przyda. W dodatku popatrz, jak ja wyglądam. Jeśli mnie zobaczy, ucieknie z krzykiem, a dzięki tobie możemy zyskać nową stałą klientkę.

Posłałem mu ostatnie karcące spojrzenie i ruszyłem w kierunku dziewczyny. Tak się zawsze kończyło. Leon lubił wymyślać dziwne promocje i akcje, które miały na celu zachęcić klientów do częstszych odwiedzin naszego sklepu. Potem mnie w nie pakował, ale ja musiałem większość z jego propozycji odrzucać, bo były wysoce niemoralne.

— Mogę w czymś pomóc?

Dziewczyna podskoczyła, gdy podszedłem do niej niespodziewanie. Odwróciła się, a na mój widok rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu. Wydawała się na trochę starszą od Camilli i ode mnie, ale na pewno była młodsza od Sophii. Mogła mieć dwadzieścia siedem lat w porywach do trzydziestu. Malowała się słabiej niż Camilla, ale na pewno dbała o siebie bardziej niż Sophia. Nie wiem, od kiedy te dwie kobiety zaczęły stanowić tak ważne role w moim życiu. Jakiejkolwiek dziewczyny bym nie spotkał (nawet teraz), mimowolnie porównuję ją do Sophii i Camilli, które były swoimi kompletnymi przeciwieństwami.

— Tak, szukam deski dla mojej przyjaciółki. Choć myślę, że zamordowałaby mnie, gdyby usłyszała, że nazwałam ją przyjaciółką. — Zachichotała. — Wyjątkowo nie lubi takich słówek. Ale wracając do tematu – to ma być prezent niespodzianka, bo niedługo wraca do domu. Nie jeździła już od kilku lat, ale myślę, że jeśli sprawię jej coś ładnego, znowu powróci na stok. Co może mi pan polecić?

*

Gdy wracałem do domu, pogoda była naprawdę ładna. Słońce przegoniło chmury i choć na chwilę dało poczuć się klimat wiosny. Postanowiłem się tak nie spieszyć, bo Cam miała tego dnia iść do kosmetyczki. Wybrałem drogę przez centrum. Liczyłem, że uda mi się spotkać jakiegoś znajomego – Y albo chociaż Sophię. Jednak ani Yngve, ani kobieta nie pojawili się na uliczkach Oslo. Sophia pewnie spędzała sobotę na odpoczynku ode mnie, a Y ganiał po kancelariach.

W takich chwilach czułem się naprawdę samotny, sam nie wiedziałem czemu. Niby nie brakowało mi nikogo i jeśli tylko bym chciał, zadzwoniłbym do Cam, a ta po dłuższym narzekaniu odwołałaby wizytę w salonie kosmetycznym, ale coś mnie przed tym blokowało. Uczucie przygnębienia potęgowała myśl o tym, że oni nigdy nie potrzebowali mnie. Może nie zabrzmiało to tak, jak chciałem, więc już tłumaczę – ich życie biegło wyznaczonym torem i nie potrzebowali mieć mnie cały czas przy sobie. Y w wolne sobotnie popołudnia spotykał się ze znajomymi ze studiów. Camilla czasem wychodziła na babskie schadzki albo nawet na wieczory panieńskie swoich rówieśniczek. Sophia udawała, że lubi swoją samotnię, ale ostatnio przyłapałem ją na bezmyślnym wpatrywaniu się w telefon. Wydaje mi się, iż mogła sobie kogoś znaleźć – może nie kandydata na męża, ale na pewno jakąś bratnią duszę. Nawet Leon z długimi włosami potrafił zorganizować wielką imprezę z mnóstwem ludzi, choć na co dzień żył sam. Wszyscy mieli kogoś oprócz mnie. Ja miałem tylko ich.

Głośno westchnąłem, zwracając tym uwagę kilku przechodniów. Oglądnęli się w moją stronę, ale się nie zatrzymali. Biegli gdzieś w tych cholernych płaszczach sięgających ziemi, udając niesamowicie ważnych. Jakby bez nich się miał świat zawalić.

Wtedy, dosłownie kątem oka, dostrzegłem znajomą sylwetkę. Potrząsnąłem głową, bo miałem świadomość, że po moim użalaniu się nad sobą, mój mózg mógł płatać mi różne figle. Mimo to faktycznie dostrzegłem młodego chłopaka ze smyczą w ręce, siedzącego na ławce i pociągającego nosem.

— Rune? — zapytałem. Nie miałem pewności, czy chłopak mnie pamiętał, więc wolałem się upewnić.

Rune podniósł głowę i popatrzył na mnie szklistymi oczami. Widziałem, że na początku nie mógł przyporządkować mnie do odpowiedniego wydarzenia, ale gdy już udało mu się to zrobić, jego twarz na chwilę się rozjaśniała.

— Ach, Kenneth! Kenneth, to ty, prawda?

Pokiwałem głową. Rune poklepał miejsce koło siebie, co przyjąłem z niemałą ulgą. Chciałem czuć się potrzebny. Może właśnie dlatego zacząłem pracę w sklepie?

— Jak sytuacja z psem? Znalazłeś go?

Chłopak pokręcił smutno głową. Z kieszeni kurtki wyciągnął chusteczkę i przetarł nią oczy. Potem wydmuchał nos, ale w tym czasie zdążyła napłynąć nowa fala łez. Rune westchnął bezsilnie i włożył chusteczkę z powrotem do kieszeni.

— Nie i... — zawahał się, a potem zamknął usta. Wyraźnie się naburmuszył. Skrzyżował ręce na piersiach i najwidoczniej nie miał zamiaru nic więcej mówić.

Poczułem się jak odtrącony nogą kundel. Pojawiła się między nami niezręczna cisza, a ja nie miałem pojęcia, jak ją przerwać. Noga sama zaczęła mi podrygiwać. Niemal odpłynąłem w swoim użalaniu się nad sobą, gdy Rune się odezwał:

— Ojciec powiedział, że nie zgłosimy niczego na policję. Takie sprawy powinno się rozwiązywać samemu i głupio zrobiłem, że wam o tym powiedziałem. Powinienem was przeprosić, choć z drugiej strony mam zakaz rozmawiania z wami do odwołania.

Powiedział to wszystko na jednym wdechu i chyba sam był szczerze zdziwiony, że padło to z jego ust. Po tym krótkim monologu podniósł się, uścisnął mi rękę i bez patrzenia się w oczy obrócił się na pięcie i odszedł.



Właśnie kończę ferie, więc trzymajcie kciuki, żebym jutro wstała do szkoły 😪




A tu macie indyka — > 🦃

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro