Dwadzieścia cztery
- Y, musimy ją wyciągnąć.
Tak brzmiały moje pierwsze słowa, które wypowiedziałem od momentu, gdy kazałem Yngve jechać prosto do mieszkania Sophii. Camilla chyba nie do końca była przekonana, że odzyskałem świadomość. Raczej starała się mnie odwieść od tego pomysłu, pewna, iż jeszcze całkowicie się nie wybudziłem.
Jednak ja dokładnie zdawałem sobie ze wszystkiego sprawę. Najbardziej z tego, że to właśnie przez Sophię moja książka stała się całkowicie własnością wydawnictwa, a sama kobieta kazała mi się trzymać w odległości przynajmniej dziesięciu mil morskich.
Mieszkanie, mimo że bez Sophii, nadal utrzymywało jej charakter. Powiedziałbym, że nawet ustawiony krzywo czajnik na palniku był znakiem rozpoznawalnym kobiety, nie wspominając już o startach świstków papieru, które kłębiły się w całym mieszkaniu.
- Kenneth, nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, w jakiej sytuacji mnie stawiasz. Ja mam oskarżać tę kobietę o przestępstwo w twojej sprawie, jednocześnie broniąc ją przed... Właśnie, przed czym?
Y popatrzył na mnie uważnie, a ja jedyne, co mogłem zrobić, to wzruszyć ramionami. Nie posiadałem wiedzy, dzięki której zrozumiałby, co było grane. Mieszkanie Sophii nie było ani zabezpieczone taśmami policyjnymi, ani wewnątrz nic nie było wywrócone na drugą stronę. Wszystko wyglądało tak, jakby ktoś śpieszył się przed wyjściem i nie zdążył wszystkiego posprzątać. O ile Sophia kiedykolwiek myślała o sprzątaniu.
- Od zawsze wiedziałam, że ma nierówno pod sufitem.
Podskoczyliśmy, jak kopnięci prądem. W drzwiach, w dziwnej pozie z wypchniętymi do przodu biodrami i przymrużonymi niby-zalotnie oczami stała Edit. Y posłał mi zdziwione spojrzenie. Ja sam również nie wiedziałem, jak powinienem się zachować. W całym natłoku zdarzeń postać sąsiadki, Edit, wyleciała mi kompletnie z głowy, choć szczerze mówiąc, myślę, że podświadomie wypchnąłem jej z myśli.
- Ale teraz pani mówi o...
- O Sophii, rzecz jasna. - Edit odepchnęła się od futryny, weszła pewnym siebie krokiem do mieszkania i zaczęła przeglądać książki, stojące na regale. Starała się zachowywać nonszalancko, ale doskonale widziałem każdy ruch, każdy krok, każde spojrzenie, przepełnione niepewnością.
- Co tu się stało? - zapytał Y. Odsunął krzesło przy stole, przesunął dwa podręczniki do nauki portugalskiego i wlepił wzrok w kobietę.
Edit odetchnęła głęboko, tak, aby przyciągnąć naszą uwagę jeszcze silniej i uśmiechnęła się zadowolona. Byłem pewien, że odstawienie takiego teatrzyku sprawiało jej niemało radości. Wreszcie uzyskała publikę na poziomie, co więcej, sprawa dotyczyła jej sąsiadki, więc będzie mogła głosić całemu blokowi to, co wydarzyło się w mieszkaniu numer siedem.
- Od początku wiedziałam, że Sophia ma nieźle poprzestawiane w głowie. Sądziłam jednak, że nie jest niebezpieczna. Ot, kuku na muniu i nic więcej. Potem ty zacząłeś do niej przychodzić. - Wymierzyła we mnie oskarżycielsko palcem i zrobiła dramatyczną pauzę. - Sądziłam, że uda jej się ustatkować i zacznie się normalnie zachowywać. Wydawało mi się, że była na naprawdę dobrej drodze. Ale do czasu.
Kobieta westchnęła, przeciągnęła się i niezbyt subtelnie sprawdziła, czy dalej jej słuchaliśmy.
- W tym samym czasie zaginął mój bratanek. Brat mówił, że pewnego dnia po prostu nie znaleźli go w pokoju. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby po pierwsze - wrócił po dwóch dniach, a po drugie - nie opowiedział im kilka dni wcześniej o Sophii. Gerard zaczął się martwić, bo chłopak był jeszcze mały, a Sophię znał z moich opowieści, więc zdawał sobie sprawę, jaki to typ.
Na usta cisnęło mi się pytanie, jakim typem była według niej Sophia, ale starałem się powstrzymać. W tamtym momencie zależało mi wyłącznie na prawdzie, a tę mogłem zdobyć tylko wtedy, gdy wysłuchałbym wywodu Edit do końca.
- Potem Sophia zniknęła na kilka dni. Zaczęliśmy się bać, że miało to związek z młodym. Przecież tyle się teraz słyszy o tych szaleńcach. Jednak czułam, że działo się coś niepokojącego. W mieszkaniu Sophii co rusz dało się usłyszeć jakiś szmer, trzask, odgłos telewizji. Gdy wychodziłam z mieszkania i pukałam do drzwi obok, nagle wszystko ustawało. Nawet światło, które sączyło się przez szparę w dole drzwi, nagle gasło i nastawała głucha cisza. Nie byłam głupia - wiedziałam, że ktoś był w tym mieszkaniu, ale nie miałam wtedy jeszcze pojęcia kto.
Edit oczy zaszły mgłą, a kobieta urwała. Nie byłem pewien, czy to tylko gra aktorska. Wydawała się raczej prawdziwa i nic nie wskazywało na to, by tylko udawała zamartwianie się nad bratankiem.
- Kiedy tylko wróciła, wparowałam do mieszkania zaraz za nią. Od razu wezwałam policję.
- Czemu? - Y wpatrywał się w Edit z rosnącym zainteresowaniem.
Kobieta obruszyła się i spojrzała na niego wilkiem. Najwyraźniej Edit była tym typem osoby, która sądziła, że wszystko jest oczywiste, a znajomość najgorętszych plotek powinna stanowić osobny, obowiązkowy przedmiot w szkole.
- Jak to czemu? Przez cały ten czas więziła biednego Rune!
Powietrze nagle uciekło mi płuc, zmiażdżyło tchawice, uniosło jedną z książek z półki i strzeliło mi nią przez głowę. Potem spokojnie zawróciło i wleciało z impetem w płuca, przy okazji cofając mnie o trzy kroki.
- Rune? Jak Rune Linn?
*
Mimo codziennych ćwiczeń na siłowni i trzymania diety, Y miał problemy z dotrzymaniem mi tempa. Wybiegłem z mieszkania, kiedy tylko Edit przyznała mi rację, że chodziło o tego Rune. To nie tak, że byłem wściekły na Edit. Chodziło o wściekłość na głupotę Sophii, beznadziejne zachowanie Rune i moją bezsilność.
Gdy wybiegłem na ulicę, oberwało się jakiemuś śmietnikowi nieopodal. Pierwszy raz był przypadkiem. Każde kolejne kopnięcie było celowo wymierzone w kosz, który w teorii miał przyjąć całą winę na siebie.
- Kenneth, nie możesz tak robić, bo zostaniesz pozwany z artykułu...
- Gówno mnie to obchodzi, nie zauważyłeś jeszcze?!
Y, cały zdyszany, złapał mnie silnie za łokieć i próbował doprowadzić do porządku. Czułem, jak głęboko we mnie zaczynają się gromadzić łzy, więc zacisnąłem mocno powieki. Przechodnie mijali nas z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Nie potrzebowałem nawet na nich patrzeć, by widzieć, jak w środku wysyłają pod moim adresem najgorsze obelgi.
- Sam chciał - mruknąłem cicho.
- Co? Kosz chciał, żebyś go skopał?
- Nie! - Wyrzuciłem ręce w górę. - Rune sam szukał nowego mieszkania. Miał dość popieprzonych rodziców, którzy nienawidzili go za to, że zgubił cholernego psa! Cholernego psa! Rozumiesz ty to? Pytał się i mnie, i Sophii, czy nie mógłby u któregoś z nas zamieszkać. Oboje odmówiliśmy, bo zdawaliśmy sobie sprawę, jakie konsekwencje możemy ponieść. Albo przynajmniej wydawało mi się, że oboje odmówiliśmy.
Cisza, która weszła między nas, chyba odsuwała nas od siebie. Miałem wrażenie, że z każdą sekundą traciłem kontakt z Y i w ogóle z całym światem.
- Y, musisz ją wyciągnąć, rozumiesz? Proszę cię, Y. - Złapałem go za ramiona i mocno nim potrząsnąłem. - Mogę nawet nigdy nie odzyskać praw autorskich. Teraz zależy mi tylko na niej.
*
Camilla zdawała się już wiedzieć wszystko. Kiedy przyszedłem, uśmiechnęła się, ale uśmiech ten nie dotarł do oczu. Ja sam też byłem przygnębiony trwającą chwilą. Usiedliśmy w ciszy naprzeciw siebie.
- Powiedz tylko - dlaczego? Co takiego ma ona, czego nie mam ja?
- Mógłbym wymieniać te rzeczy całe dnie. - Cam spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Sam siebie zaskoczyłem tonem własnego głosu. - Mógłbym spalić się na popiół, byle tylko nie musieć żadnej z was urażać. Ja chyba po prostu nigdy cię nie pokochałem, Camilla.
Nie wiedziałem, kiedy łzy zaczęły płynąć mi z oczu ciurkiem. Nienawidziłem siebie. Nie cierpiałem tego, że w najgorszy możliwy sposób zraniłem osobę, na której jeszcze kilka dni miałem wrażenie, że zależało mi najbardziej na świecie. Camilla nie płakała. Zachowywała kamienną twarz. Chyba sama dobrze zrozumiała to, co jej powiedziałem o wiele wcześniej ode mnie. Spodziewała się tego wszystkiego? Chyba tak. Chyba czuła się już na to wszystko przygotowana na tyle, by chociaż nie uronić żadnej łzy.
- To koniec, tak? Wolisz ją, nawet jeśli cię oszukała i zmieszała z błotem? Wolisz ją, nawet jeśli ona nigdy nie będzie woleć ciebie?
Camilla spojrzała mi w oczy. Dostrzegałem, jak mieszała się w niej troska ze złością. Miłość z chęcią wyrzucenia mnie na bruk. Niedowierzania z oświeceniem. Jak mogłem sądzić, że Cam była na cokolwiek gotowa? Przecież wystarczał tylko ułamek sekundy, by przybrała tę maskę, która była dla niej w danym momencie wygodna.
- Nie chcę po prostu cię dłużej krzywdzić.
Nie odpowiedziała. Zamiast tego z zaciśniętymi ustami trzasnęła drzwiami i wybiegła z bloku. Jasno dała mi do zrozumienia, że nie wie, czy kiedykolwiek wróci. Nie martwiłem się - wiedziałem, że nie jest gotowa zrobić nic głupiego. A uciekła pewnie do Ingrid. Albo do rodziców. Pokręciłem głową. Teraz będę musiał się przed nimi ukrywać do końca życia.
Nie mając co robić, zacząłem sprzątać. Było to na tyle dziwne w moim przypadku, że gdy włączyłem odkurzacz, sąsiad z mieszkania obok zapukał i zapytał, czy w czymś nie trzeba pomóc. Przy okazji rozejrzał się ciekawskim okiem po wnętrzu i kazał dzwonić, jeśli tylko zmieniłbym zdanie.
Zabrałem się za nastawianie prania. Wreszcie otworzyłem walizkę i wyjąłem z niej wszystkie brudne rzeczy. Camilla byłaby ze mnie dumna, gdyby to zobaczyła. Ale pewnie już nigdy się tym nie zainteresuje. Co dziwne, razem z myślą o Cam poczułem delikatne ukłucie w okolicach serca.
Sprawdzałem każdą kieszeń przed włożeniem czegokolwiek do pralki. Z doświadczenia wiedziałem, jak łatwo pozbyć się działającego telefonu lub faktycznie wyprać pieniądze. Myślałem już, że niczego nie spotkam. Byłem tego wręcz pewien do momentu, w którym sięgnąłem po spodnie z pierwszego dnia pobytu w Harran. Wtedy na ziemię spadła mała plakietka, robiąc w tej przeraźliwej ciszy tyle szumu, że mogłaby obudzić cały legion.
Podnosiłem ją powoli. Kompletnie zapomniałem, że powinienem był odłożyć ją za tamtą ramkę w pokoju Sophii. Nie miałem pojęcia, czy właściwie była, bo z tyłu jedynym elementem był jasnozielony kolor.
Odwróciłem ją powoli, a gdy przeczytałem tytuł legitymacja szkolna i mieszczące się pod nią informacje, zamarłem.
- Cholera.
Zgadnijcie, które opko ma jeszcze 2 rozdziały do końca ;)))))
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro