3rd floor ☆ malik
- zayn! - krzyknęła molly, próbując uspokoić płaczące dziecko. - zayn! twoje dziecko płacze!
- przed dwunastą to twoje dziecko! - odparł natychmiastowo zayn w nieco przygłuszony - przez poduszkę, w którą mężczyzna uparcie się wtulał - sposób. - ja odpoczywam po pracowitym prociesie twórczym, kobieto!
- chyba sfiksowałeś! - odparła molly, wchodząc do sypialni z płaczącą maddie na ramieniu. - jeśli twój proces twórczy polega na wychylaniu butelki jacka danielsa z tym młodym z szóstego piętra, to ja dziękuję za taką sztukę.
- matko, molly- jęknął zayn, podnosząc się do pozycji siedzącej. - to sztuka. wyższa.
- jedyna, co powinno być wyższe, to twoje honorarium, a teraz trzymaj maddie, ja lecę do pracy. - dopiero po tych słowach zayn zorientował się, że jego narzeczona ma na sobie swoją ukochaną białą koszulę i długopisową (a może to była ołówkowa?) spódnicę, co niechybnie oznaczało jakieś ważniejsze spotkanie w firmie.
- molly, a jaki dzisiaj mamy plan? - spytał zayn, przejmując już całkowicie spokojną dziewczynkę z rąk widocznie zniecierpliwionej stevens. - nie wiem, kolacja w hiltonie? kupowanie bucików dla małej od vuittona?
- idź do księgarni tego azjaty z drugiego piętra - rzuciła molly, zakładając szpilki. - kup nową część tej bajki o kucykach, maddie ją uwielbia i...
- pewnie ci o tym powiedziała - wymamrotał zayn, przewracając oczami. - albo lepiej, strzeliła recenzję na goodreads.
- jesteś okropny, wychodzę. - molly chwyciła torebkę i wyszła z mieszkania, stukając obcasami o panele. malik parsknął śmiechem, patrząc na swoją córkę z rozbawieniem. wstał w końcu z łóżka i delikatnie kołysząc maddie, przeszedł do kuchni, by zaparzyć sobie kawę.
(...)
po jakiejś godzinie wszelkie poranne rytuały zostały dopełnione - włącznie z seansem "świnki peppy" - i zayn wyszedł wraz z maddie na spacer, uprzednio zakładając najbardziej męski dodatek świata - nosidełko dla niemowląt. w holu spotkał starszą panią, która mieszkała naprzeciw, grzecznie się ukłonił i zszedł po schodach, cały czas uśmiechając się do maddie, która coś tam mamrotała - lub gaworzyła, zależy co kto jak interpretuje - pod nosem.
po drodze minął tego dziwnego chłopaka z pierwszego piętra, który od kilku tygodni mieszkał z jeszcze dziwniejszą dziewczyną, która towarzyszyła mu chyba wszędzie.
- dobry - mruknął chłopak, a dziewczyna mu zawtórowała; malik skinął głową i wyszedł na zewnątrz.
ach, zapach wielkiego miasta. smród, brud i ubóstwo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro