Rozdział 5
~Your P.O.V~
Cholera. Cholera. Cholera. Inaczej nie da się tego opisać. Przez trzy cholerne lata udawało mi się GO uniknąć i akurat jak mam misję to muszę z NIM współpracować. Zabijcie mnie teraz. Mężczyzna ukłonił się, nie przejmując się moim dziwnym wyrazem twarzy.
- Zgaduję, że macie sprawę do mojego pana. - Odparł. Jego głos nie zmienił się ani trochę.
- Ty jesteś... Sebastian Michaelis? - Zapytał Ron, po czym położył koszyk na ziemi, a sam założył ręce na karku.
- Zgadza się. Co sprowadza tu dwójkę Żniwiarzy?
- Bogów Śmierci. - Blondyn przewrócił oczyma. Sama nie znoszę, kiedy się tak kaleczy naszą rasę. Pochyliłam głowę, pozwalając włosom, które akurat nie były związane w kucyk, zakryć moją twarz. Przy długiej grzywce nawet łatwo to zrobić. - Jesteśmy tu w pewnej sprawie, ale możemy ją przekazać dopiero Cielowi Phantomhive. - Zaskoczyła mnie ta odpowiedź. Musieli mu powiedzieć z kim mamy pracować. A mnie nie...
- Aha... - Odparł bez emocji. W tym momencie jego wzrok wylądował na mnie. Cholera... Błagam tylko nie zobacz mojej twarzy!! - Proszę za mną.
Ron ruszył do przodu, uprzednio podnosząc koszyk ze Snowball'em, a ja dalej stałam w jednym miejscu bijąc się z myślami. Dlaczego on tu jest? Przecież hrabia Phantomhive nie żyje. Przynajmniej z tego co mówił mi tata. Może się pomylił? Nie chcę w to wnikać...
- Idziesz młoda? - Usłyszałam głos Rona. Powoli skinęłam głową i ruszyłam przed siebie.
Szliśmy jakimś długim korytarzem. Po paru takich minutach stanęliśmy przed dużymi, dębowymi drzwiami. Czarnowłosy demon zapukał do nich i po chwili usłyszeliśmy stłumione „Wejść." Weszliśmy całą trójką. Dalej patrzyłam na czubki swoich butów, ale wyczułam coś niepokojącego. Innego demona. Nie NIEGO, tylko kogoś innego.
- A więc? Co robi tu dwójka shinigami? - Zapytał dość młody, chłopięcy głos.
- Zostaliśmy tutaj wysłani, w pewnej sprawie. - Odpowiedział za mnie blondyn.
- Ach tak? A mogę wiedzieć w jakiej to sprawie, bo jakbyście nie zauważyli, sam mam sporo spraw na głowie. Przy okazji. Znalazłeś ją? - Spytał. Kogo znalazł?
- Niestety nie paniczu. - Odpowiedział ON. - Martwi się panicz o nią?
- O-oczywiście, że nie! J-jest tylko m-moją służącą!
- A zmieniając temat... - Wtrącił się Ronald. - Zostaliśmy tu wysłani w sprawie tajemniczych zniknięć--
- Tak wiem. Tajemniczych zniknięć młodych dziewcząt. A raczej prawie wszystkich dziewcząt, w wieku 13-31 lat. Wszystkie o różnych włosach, oczach. W sumie nic wspólnego. Tylko na co mi przy tym Żniwiarze? - Jęknęłam cicho na to, a Ron warknął.
- Zarząd nas wysłał, bo mamy zająć się tym, który je porywa! - Krzyknął blondyn. - TY możesz sobie spokojnie szukać dziewczyn, ale to MY mamy go zabić!
- Ron. Spokojnie. - Odezwałam się po raz pierwszy głosem pozbawionym emocji. Podniosłam głowę i spojrzałam zza okularów na chłopca przede mną. Wyglądał na około 13 lat, miał szaro-niebieskie włosy i szafirowe oko. Drugie musiało być pod czarną przepaską, którą miał. Chłopiec przyglądał mi się z zaciekawieniem. - Nie przyszliśmy tu walczyć.
- Więc po co?
- Powiedział to już mój partner, nie będę się powtarzać. - Wyciągnęłam z kieszeni marynarki zapieczętowaną kopertę. - To może ci jednak trochę rozjaśnić. - Podałam mu kopertę, a sama podeszłam do Rona i otworzyłam koszyk z kotkiem. Wyciągnęłam małą, białą kuleczkę z koszyka i zaczęłam ją drapać za uszkami. Kotek zaczął cicho mruczeć, a ja tylko się uśmiechnęłam do siebie. Cały czas czułam na sobie wzrok pewnego demona. Oberwie się mu za gapienie się na mnie.
- No dobrze. - Odpowiedział po dłuższej ciszy młodszy z demonów, a zaraz po tym kichnął. - Będziecie tu pracować i pomagać nam z tą sprawą. - Ponownie kichnął. - Możesz zabrać stąd tego sierściucha?!
- Oczywiście, że nie! - Oburzyłam się i mocniej przycisnęłam kotka do piersi.
- Niech ci będzie... - Jęknął. - Przy okazji... Jak się nazywasz?
- ______. A ty?
- Ciel Phantomhive.
- To nie jest twoje pełne imię prawda „______"? - Zapytał, bardziej stwierdził, starszy demon. Spojrzałam na niego po raz pierwszy odkąd tu jesteśmy.
- Nazywam się ______ Sutcliff.
- Sutcliff? Znasz Grella? - Dopytał się hrabia.
- Grella? - Przekrzywiłam głowę, pozwalając grzywce odsłonić trochę twarzy. - Mówisz o moim tacie?
- Tak, ta-- - Przerwał na chwilę i popatrzył na mnie z niedowierzaniem. - TO TEN KRETYN MA CÓRKĘ?! - Skrzywiłam się trochę na ten komentarz. - JAK?! KIEDY?! GDZIE?!
- Po pierwsze, nie krzycz. Po drugie, nie będę ci teraz mówić skąd się biorą dzieci, po trzecie, urodziłam się, kiedy się urodziłam. I po czwarte, urodziłam się w szpitalu. Wystarczy?
- T-tak. - Odpowiedział mi niepewnie. - A wracając do tematu... Sebastian zaprowadzi was teraz do waszych pokoi i wprowadzi trochę w pracę. Po tym przyjdziecie tu. Muszę omówić z wami jeszcze parę spraw.
Z tymi słowami wrócił do czytania jakiegoś tam dokumentu. Popatrzyłam na Sebastiana, kiedy ten się ukłonił. Nie przypuszczałam, że spotkam go w takiej sytuacji. Nie przypuszczałam, że w ogóle do tego spotkania dojdzie. Ale co ja na to mogę? Lokaj zaprowadził nas przez jakieś korytarze, mówiąc czym będziemy się tu zajmować i otworzył jakieś drzwi. Pokazał nam nasze pokoje i muszę przyznać, że ładnie to one wyglądały. Duże łóżko z jasną narzutą, jasne ściany i meble z jasnego drewna. Postawiłam koszyk Snowball'a na ziemi, a jego samego położyłam na łóżku. Na narzucie łóżka leżał mój nowy strój do pracy. Była to czarna sukienka do połowy ud z krótkimi, bufiastymi rękawami. Na nią założony był biały gorset i biały fartuch, związany z tyłu dużą kokardą. Na szyi zawiązałam czarną kokardkę, a na głowę założyłam białą opaskę z falbanką. Na nogach miałam czarne pończochy i wysokie, wiązane buty na lekkim obcasie. Stanęłam przed lustrem i stwierdziłam, że wyglądam genialnie. Włosy związałam w wysokiego kitka, ale grzywkę zostawiłam na swoim miejscu. Zmieniłam tylko jedną rzecz w swoim wyglądzie. Moje oczy przestały być żółto-zielone, a przybrały barwę szmaragdów. Ale mimo wszystko, dalej miałam swoje okulary w (f/c) oprawkach. Wyszłam z pokoju tylko po to, by zobaczyć Rona w stroju takim samym jaki nosi Sebastian. Jak tylko jego wzrok spoczął na mnie, jego policzki zaróżowiły się.
- Coś się stało Ron? - Spytałam, przekrzywiając głowę jak małe dziecko.
- N-nie. To nic. - Podrapał się nerwowo po karku.
- Skończyliście dyskutować? - Do rozmowy wciął się demon. Odwróciłam od niego wzrok i ruszyłam przed siebie. Mężczyźni dołączyli do mnie chwilę później. Stanęliśmy ponownie pod drzwiami do gabinetu hrabiego. Czarnowłosy zapukał cicho, a po chwili usłyszeliśmy pozwolenie. Stanęliśmy w jednym rzędzie przed biurkiem. - Paniczu, jakie są twoje rozkazy?
- Sebastian wprowadził was już do pracy? - Skinęliśmy jednocześnie. - Dobrze. Ronald, chcę byś poszedł do kuchni i pomógł szykować obiad.
- Sie robi. - Blondyn puścił mi oczko i ruszył w stronę drzwi. - Zobaczymy się później młoda. - Próbowałam się nie roześmiać, kiedy patrzyłam na miny demonów.
- A co ja mam robić? - Spytałam, kiedy w końcu się uspokoiłam.
- Masz trzy opcje...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro