Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1.1

     Wierzycie w zabobony? Horoskopy, przepowiednie z chińskich ciasteczek, czarne koty? A może potraficie czytać ze snów? Osobiście nigdy nie dawałam wiary takim rzeczom. Zawsze twardo stąpałam po ziemi i wiedziałam, że piątek trzynastego jest takim samym dniem jak każdy inny, czterolistna koniczyna to po prostu genetyczny przypadek, a kominiarze to najzwyklejsi, ciężko pracujący ludzie.

Cóż, nie wspominałabym o tym, gdyby moje przekonania nie zostały poddane ostrej weryfikacji. Nad Hope nadciągały czarne chmury i już nic nie miało pozostać po staremu.

Zaczęło się niewinnie — od snów. Zwykle wcale ich nie pamiętałam, rządził w nich chaos. Jednak ta noc, pierwsza przed nadciągającą falą zmian, była inna.

Dziwny niepokój towarzyszył mi przez cały wieczór i nie odpuścił nawet po zapadnięciu zmroku. Spałam, ale w mojej głowie rozgrywały się coraz wyraźniejsze sceny. Niczym niemy film, klatka po klatce zadziwiały wyrazistością i szczątkami sensu.

Obudziłam się tuż po świcie. Po całej nocy wiercenia się byłam wykończona. Ledwo stoczyłam się z łóżka i otworzyłam na oścież okno. Zimne powietrze owiało gołe kostki, przynosząc mi tak potrzebną dawkę orzeźwienia. Powlokłam się do łazienki.

Mój Boże. W lustrze zobaczyłam obraz nędzy i rozpaczy. Pod oczami wykwitły cienie, a twarz przez noc zgubiła zwykły rumiany kolor. Wzięłam prysznic, a gdy suszyłam włosy, dotarł do mnie zagłuszony przez drzwi głos mamy.

— Lili, po co tak wcześnie wstałaś? Rozpoczęcie roku masz dopiero na dziewiątą!

— Jakoś nie mogłam spać! — zawołałam, by przebić się przez hałas suszarki.

Rozczesałam włosy i pozwoliłam im opaść swobodnie na plecy. Koleżanki zawsze podejrzewały, że ich kasztanowy odcień zawdzięczam farbie, był on jednak w pełni naturalny.

Spróbowałam jeszcze zatuszować czymś cienie pod oczami, ale moje wysiłki na niewiele się zdały. Koniec końców wróciłam do pokoju i założyłam wcześniej przygotowany wyjściowy strój.

Wystrojona zeszłam na dół, do kuchni. W całym domu było cicho jak makiem zasiał; mama z pewnością wciąż szykowała się w swojej łazience. Zrobiłam sobie kanapkę, po czym umościłam się na sofie w salonie i włączyłam telewizor.

Wczoraj pożegnanie wakacji, dzisiaj powitanie szkoły. Kanadyjska młodzież wraca do nauki. — Dziennikarka chciała kontynuować, ale przerwałam jej wciśnięciem guzika na pilocie.

Przełączyłam na kreskówki, żeby się trochę odprężyć. Gdy kończyłam jeść, na parter zeszła mama. Zerknęła na ekran, pokiwała głową i się uśmiechnęła.

— Z tego chyba nigdy nie wyrośniesz, co? — rzuciła, znikając w kuchni.

Wyłączyłam telewizor i dołączyłam do mamy. W oczekiwaniu na grzanki nalewała kawę do dwóch kubków.

— Ta druga jest dla mnie?

— Mhm. Nie wyglądasz na wyspaną — zauważyła trafnie. — Ale to pewnie wina pełni.

Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na nią.

— Nie mów mi, że też wierzysz w te zabobony — rzuciłam niemal rozczarowana tym, że moja mama opowiada takie brednie.

— Jakie zabobony? — Zaśmiała się, smarując grzankę dżemem. — To naukowo udowodnione. Pełnia działa niekorzystnie na wielu ludzi. Nie mogą wtedy spać, mają dziwne sny. Chyba i tobie się to dzisiaj przytrafiło, hm? — spytała i podała mi kubek.

Dolałam do kawy mleka i dosypałam cukru. W innej postaci bym jej nie przełknęła.

— Gadasz jak nauczycielka — stwierdziłam z uśmiechem.

Upiłam mały łyk, który natychmiast rozgrzał mi przełyk.

— Doprawdy? — Kąciki jej ust również delikatnie się uniosły.

Właśnie taką lubiłam ją najbardziej. Wiele razy musiałam oglądać w jej oczach skrywany smutek, kiedy zajmowała się obowiązkami domowymi. Dokładnie wiedziałam, co – a raczej kto – jest jego powodem.

Mój tato, nieuleczalny pracoholik, postawił sobie za cel zapewnienie nam dostatniego życia i chciał, by nigdy niczego nam nie brakowało. Jednak nie ma nic za darmo. Aby tego dokonać, znikał na długie tygodnie i objeżdżał kontynent w niekończących się spotkaniach biznesowych. Nawet gdy wracał, był wiecznie pochłonięty pracą, więc nie miałyśmy zbyt wiele czasu, żeby się nim nacieszyć.

Mama bardzo go kochała, bez żadnego „ale". Chyba dlatego tęsknota powoli zabijała w niej radość. Miała oczywiście pociechę ze mnie. Wystarczyło, że na mnie spojrzała, a już widziała ojca. Byłam niemal dokładną kopią taty. Jedynie kolor oczu odziedziczyłam po mamie.

— O, trzeba się zbierać. Muszę być na miejscu szybciej od ciebie. — Prędko włożyła kubki i talerzyki do zmywarki, założyła zabłąkany blond kosmyk za ucho i ruszyła w kierunku drzwi.

Ostatni raz spojrzałam w lustro i poszłam za nią. Zdążyła już wsiąść do samochodu i wyjechać z garażu. Nie zwlekając, wskoczyłam na siedzenie pasażera, po czym wyruszyłyśmy, a mała brama wjazdowa automatycznie się za nami zamknęła.

Po dziesięciu minutach ostrożnej jazdy wreszcie dotarłyśmy do miejscowego liceum. Mama zaparkowała na miejscu dla personelu. Nie – nie złamała prawa. Tak – uczyła w mojej szkole. Razem weszłyśmy do ceglanego budynku i tam nasze drogi się rozeszły.

— Dzień dobry, pani Howard! — zawołała zza zakrętu rudowłosa dziewczyna.

— Witaj, Sarah — odpowiedziała moja mama pospiesznie, po czym zniknęła za drzwiami gabinetu pedagogicznego.

Ruda spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szeroko, ukazując rządek białych zębów. Jak zwykle mocno podkreśliła brązowe oczy, a ogień na jej głowie był jeszcze bardziej płomienny niż zwykle. Niższa, śliczna i modnie ubrana, stanowiła książkowy przykład łamaczki serc.

— Siemasz, Lili! — Rzuciła się na mnie, co spowodowało, że niemal zgięłam się wpół.

Sarah nigdy nie miała problemów z okazywaniem uczuć. Zwłaszcza do mnie.

— Wyluzuj, nie widziałyśmy się raptem tydzień. — Oswobodziłam się z uścisku i uśmiechnęłam na widok przyjaciółki. Tęskniłam za nią. — Jak tam wycieczka do Nowego Jorku? A tak w ogóle... znowu farbowałaś włosy?

Wspólnie ruszyłyśmy korytarzem, kierując się w stronę sali gimnastycznej, gdzie miał się odbyć apel rozpoczynający rok szkolny. Hol był prawie pusty; uczniowie dopiero zaczęli się zjeżdżać.

— W NY nudy, rodzince zebrało się na zwiedzanie. — Wzruszyła ramionami. — Wczoraj na szybkiego musiałam się trochę odświeżyć. — Wskazała na wysoko upięte rude włosy. — Fajnie wyszły, co nie? — Spojrzała mi z radością w oczy i coś nagle przykuło jej uwagę. — Chyba się dziś nie wyspałaś, co?

— Aż tak to po mnie widać? — Załamałam ręce w geście bezsilności. — Całą noc się wierciłam, śniły mi się różne dziwne sceny, zresztą... nie ważne — ucięłam, wiedząc, co mnie czeka.

— No już, opowiadaj. Zaraz ci wszystko wyjaśnię. Rzadko kiedy pamiętasz cokolwiek ze swoich snów, więc wyjątkowo mogłabyś podzielić się nimi z przyjaciółką — naciskała, coraz bardziej podekscytowana. 

— Szczerze mówiąc, nie pamiętam za wiele... — Spojrzała na mnie tak, że zrezygnowałam z wykręcania się. Westchnęłam. — Dobra, dobra. Wszystko działo się za dnia, w gęstym lesie. Uciekałam przed jakimiś zwierzętami. Jedno przypominało ogromnego wilka, a drugie psa. Dużego. Chyba labradora.

— Złapały cię? — zapytała, przesuwając gorączkowo palcem po ekranie telefonu.

— Nie... chyba nie.

Zamyśliłam się. Czy powinnam dodać, że tuż przed wybudzeniem zobaczyłam w lesie zakapturzonego chłopaka bez twarzy?

— Cóż — zaczęła tonem ekspertki — sny podczas pełni są wyjątkowe. Odnoszą się do naszego życia i do tego, co ma nas wkrótce spotkać.

— Wiesz, że nie wierzę w takie bujdy, prawda?

— Daj mi skończyć — ucięła, naprawdę przejęta. — Twój sen to jedno wielkie ostrzeżenie! Las symbolizuje nadchodzący mętlik w głowie, coś nie będzie dawało ci spokoju, poczujesz się zagubiona. Wilk przestrzega przed kimś, z kim się zadajesz lub będziesz zadawać. Pies w snach również jest alarmujący. Jakiej był maści?

— Czarny.

— Zdrada — zakończyła. Gdy jednak na mnie spojrzała, poklepała mnie po ramieniu i dodała ostrożnie: — Musisz być po prostu czujniejsza niż zwykle.

Pokręciłam głową. Przecież to jakieś wariactwo! Co mają sny do prawdziwego życia?! To tylko wytwór zmęczonej całym dniem wyobraźni, nic więcej.

— To pewnie stres spowodowany szkołą, nic wielkiego — burknęłam, kiedy wreszcie znalazłyśmy się w sali gimnastycznej.

Ku naszemu zdziwieniu spora część uczniów była już na miejscu. Musiałyśmy iść tu naprawdę wolno.

— Zobaczysz, kiedyś przyznasz mi rację — szepnęła Sarah, kiedy dołączyłyśmy do naszej klasy.

— Cześć wszystkim — przywitałam się, nieco przygaszona.

Koledzy i koleżanki odpowiedzieli z trochę większym entuzjazmem. Nie obyło się bez pytań o niewyspanie, ale wszyscy cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Wkrótce dołączył do nas Alex, gospodarz klasy. Wysoki, zielonooki blondyn, który chyba jako jedyny z klasowych chłopaków nie kochał się skrycie w Rudej. Przystanął obok mnie i uśmiechnął się na przywitanie.

— Słuchajcie, ludzie, mam nowinę — oznajmił i wyciągnął z kieszeni pomiętą karteczkę. — Przydzielili nam nową osobę. Raz kiblował, więc jest starszy. Nazywa się... moment... — Zmrużył oczy, próbując odczytać nazwisko. — Selva? Tak, Selva. Ktoś go może kojarzy?

Wszyscy zaczęli się po sobie rozglądać, ale nikt nie słyszał wcześniej tego nazwiska. Zerknęłam na Sarah, która wyglądała na równie zdziwioną jak pozostali.

— No nic. Skoro jest z nami w klasie, powinien się tu niedługo pojawić. — Alex wzruszył ramionami.

Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Apel trwał godzinę i przez ten czas nikt nowy nie dołączył do naszej grupy. Wynudzeni i zmęczeni staniem, ruszyliśmy tłumnie w kierunku wyjścia, by udać się do przydzielonej sali lekcyjnej.

Nauczyciel angielskiego, który był również naszym wychowawcą, rozdał każdemu plik nowych planów lekcji. Na koniec stanął przy tablicy i uważnie zlustrował nas spojrzeniem. Przetarł dłonią gęste wąsy i westchnął.

— Selva jednak się nie pojawił? — zapytał, nie kryjąc rozczarowania.

Chwilę ciszy przerwało chrząknięcie Alexa.

— Panie profesorze, przepraszam, że pytam, ale kim on właściwie jest? Nikt z nas go nie kojarzy, a przecież nasza szkoła nie należy do największych... — Blondyn zawsze z należytym szacunkiem odzywał się do kadry pedagogicznej.

— Macie prawo go nie znać. Przez ostatni rok ani razu nie pojawił się w szkole. Skończył pierwszą klasę i tyle go widzieli. — Pan Newmann wydawał się przejęty. — No ale koniec tematu. To nasza sprawa, nauczycieli. Wy nie zaprzątajcie sobie tym głów. Widzimy się jutro z samego rana. — Po tych słowach wyszedł pospiesznie z klasy.

Zerknęłam na Rudą, a ona natychmiast odwzajemniła spojrzenie. Obie wiedziałyśmy, że coś tu śmierdzi. Profesor Newmann coś przed nami ukrywał...

Dlaczego od razu pomyślałam o tajemniczym chłopaku ze snu?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro