Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Wystawiłeś mnie na próbę?

18 lat później

20 października 2024, Polska
POV. Leon

Polska jesień tego roku wcale nas nie rozpieszczała. Ciągle padał deszcz, niebo przysłaniały gęste, szare chmury. Dało się odczuć w powietrzu wilgoć, nadchodzącą śmierć przyrody. Choć ów okres klarował się na smutny, wręcz przygnębiająco ciężki, to swym parafianom nakazywałem szukać radości. Znaleźć mogli ją dosłownie wszędzie - w dzieciach, rodzinie, w małżonku, w Bogu czy wierze.

Aczkolwiek w życiu każdego człowieka przychodzi chwila odejścia. W tym jakże żałobnym czasie, ciężko jest zaznać uciechy z czegokolwiek. Nawet z drobnej codzienności. Skąd to wiedziałem?

Bo tego pamiętnego dnia miałem pochować swojego najlepszego przyjaciela.

Choć moje serce krwawiło z powodu straty, to podjąłem się poprowadzenia ceremonii pogrzebowej. Przywdziawszy czarny ornat, spojrzałem w lustro pierwszy i ostatni raz przed wyjściem do pogrążonych w rozpaczy wiernych.

— Proszę księdza — wtem usłyszałem cichy, drżący głos kobiety w zachrystii. Ciut zaskoczony nagłą wizytą kogoś z parafian, odwróciłem się z uśmiechem.— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus — znałem mojego gościa. Matka zmarłego przyjaciela przybyła na zaplecze kościoła.

— Na wieki wieków, amen. Co panią do mnie sprowadza? — zapytałem z ciepłem, płynącym z serca. Naprawdę współczułem jej tak ogromnej straty. Sam odczuwałem tkwiącą w duszy drzazgę.

— Przybyłam do księdza, znaczy do ciebie Leonie — odwieczny problem ludzi, z którymi współegzystowałem na co dzień.— Pragnę w imieniu moim oraz mojego męża, zaprosić cię na stypę po pogrzebie — z trudnością kobieta przełknęła ślinę. Czerwona obwoluta wokół ust, nosa oraz oczu świadczyła o naprawdę długim płaczu.

— Bardzo dziękuję pani Klaro za zaproszenie, lecz nie wiem czy to już nie będzie za dużo jak dla mnie — odparłem szczerze na przeciągłym wydechu. Odprawić ceremonię to jedno, jednak siedzenie przy stole z opłakującymi bliskimi Kacpra, to już chyba za dużo dla mojej zszarganej psychiki.

Fakt - nie pokazywałem swoich uczuć na zewnątrz. Nie zwykłem do tego. Jednak to nie oznaczało iż ich nie posiadałem. Ta maska pozwalała mi wędrować przez swoje powołanie. W tak małej mieścinie każdy się znał. Ja czynnie miałem kontakt ze swoimi parafianami. Z częścią z nich byliśmy w przyjacielskich relacjach, więc przy odejściu któregoś z nich przeżywałbym na nowo wyłącznie cierpienie.

Jedyny sposób na uchronienie się przed tym, to dystans emocjonalny. Nawet do samego siebie.

— Rozumiem, lecz wiedz, że jesteś mile widziany. Zrobisz to, co uważasz za słuszne — wstyd mi przyznać ale poczułem się pod lekką presją. Te niewinne słowa skrywały w sobie nadzieję, którą z premedytacją miałem zniszczyć.

— Dziękuję — tylko tyle pozostało mi powiedzieć.

Jak tylko matka Kacpra opuściła zachrystię, złapałem się krawędzi drewnianego stoliczka.

— Boże, daj mi siłę na przetrwanie tego ciężkiego czasu i wybacz mi źle podjęte decyzje — zamknąwszy oczy, wzniosłem swoje prośby. Następnie otworzyłem powieki, całując różaniec, po czym opuściłem poboczne pomieszczenie.

Wychodząc, pociągnąłem za materiał zwisający na ścianie, który poruszył sygnaturką. Dźwięk dzwonków rozpoczął mszę świętą. Wolnym krokiem udałem się do mównicy, ujrzawszy swych wiernych oraz trumnę.

Lakierowane drewno, połyskiwało w świetle ogromnych żyrandoli piętrzących się pod sufitem. Kwiaty spoczywające na wieku, przystrajały tak smutny symbol zakończenia swojej drogi na ziemi.

Z potwornym bólem, który zrodził się za mostkiem, rozpocząłem ceremonię.

Msza odbyła się bez zakłóceń. Wszyscy wiernie dotrzymywali mi kroku przy liturgii. Parafianie oraz bliscy zmarłego chętnie włączyli się w modlitwę. Nawet przy chowaniu trumny do ziemi, śpiewano pieśni. Wszyscy wtórowali głosowi organisty, choć w akompaniamencie trąbki oraz rzewnego płaczu, wydawało się to wyzwaniem.

Cały pogrzeb zajął mniej więcej półtorej godziny. Zmarznięty, udałem się do samochodu.

— Leonie! — krzyk matki Kacpra, ponownie mnie tego dnia nawiedził.

— Tak? — odwróciłem się twarzą do kobiety, która z niewielką zadyszką do mnie podbiegła. Zarzuciła jeszcze szczelniej połacie czarnego płaszcza, poprawiając wolną ręką krótkie, czarne włosy.

— I jak? Podjąłeś decyzję? Pojedziesz z nami do restauracji? — naprawdę nienawidziłem odmawiać komukolwiek. Tym bardziej bliskim mi osobom. Zdusiłem więc w sobie przeciągłe westchnienie, przepraszając Boga za mój egoizm.

— Dobrze. Pojadę na stypę — oczywiście, że ugiąłem się pod naporem natarczywego spojrzenia. Doskonale widziałem w tych zamglonych oczach nadzieję na pozytywną odpowiedź.

— Zabierzemy księdza ze sobą. Później odwieziemy cię — odrobinę zrezygnowany, zatrzasnąłem drzwi własnego auta. Cóż mogłem zrobić? 

W momencie, gdy pani Klara odwróciła się do mnie plecami, uniosłem oczy ku niebu.

— Czy ty mi dajesz jakiś znak? — wyszeptałem w szare sklepienie, czując na przemarzniętej skórze lodowate krople. Spadały one na ziemię tak rzadko i delikatnie. Jednak wiedziałem iż to dopiero początek nadchodzącego deszczu.

— Dziękuję — kiwnąłem głową, zajmując miejsce na tylnej kanapie samochodu.

— Dziękujemy za tak pięknie poprowadzoną mszę — pan Teodor zabrał głos, przerywając ciszę, jaka zapadła w aucie.

— Ciesze się, że Państwu podobał się przeprowadzony przeze mnie obrządek — jako ksiądz starałem się mówić trochę jak mędrzec. Jak ktoś inteligentny, uczony. Co nie znaczyło, że w towarzystwie prywatnym nie używałem słownictwa, jak moi rówieśnicy. Może nie aż tak bluźnierczego i agresywnego ale doskonale odnajdywałem się w tych obu światach.

— Leonie — moje spojrzenie, skrzyżowało się ze wzrokiem pana Teodora we wstecznym lusterku.— My wszyscy cierpimy. Wiemy, że ty równie mocno przeżywasz śmierć naszego syna — te słowa wypaliły się w moim sercu. Życie ze świadomością o stracie to jedno, lecz przyznanie się do tego na głos to zupełnie co innego.

Kiedy ktoś mówił o tym na głos, sprawiał iż owa sytuacja stawała się prawdą. A jej ze wszystkich sił starałem się do siebie nie dopuszczać.

— Dojechaliśmy — z zadumy wyrwał mnie głos pana Teodora. Wyjrzawszy przez szybę, ujrzałem ogromny, biały budynek z czarnym szyldem "Reforma". Wokół restauracji kręcili się ludzie, powoli schodząc się na salę.

Od razu po zaparkowaniu, wyszedłem z auta, owiany zimnym wiatrem. Pobliskie drzewa przez silny powiew traciły liście z gałęzi, zrzucając je wprost pod nasze nogi.

— Chodźmy, bo jest strasznie zimno — trzeba było przyznać, że pogoda pogarszała się z każdą chwilą. Bez protestów powędrowałem za państwem Nawrockich. Przekroczywszy próg bocznych drzwi sali, rozejrzałem się dookoła.

— Dzień dobry. Niech będzie pochwalony — kobieta o blond włosach, mająca może około pięćdziesiątki, przywitała nas z promiennym uśmiechem.

— Na wieki wieków, amen — odpowiedziałem, zdejmując z siebie kurtkę.

— Tutaj państwo mogą zostawić kurteczki — pani kelnerka wskazała na pomieszczenie służące za szatnię. Rozebrany z wierzchniej odzieży, udałem się do toalety, aby umyć ręce. Cmentarz należał do miejsc, po których zdecydowanie powinniśmy umyć dłonie.

— Zapraszamy na salę — kobieta wskazywała na drugie przejście. Kiwnięciem głowy podziękowałem, wchodząc do przyjemnie ciepłego pomieszczenia. Musiałem przyznać, że wnętrze imponowało. 

Srebrno-połyskujące wypusty mieniły się brokatem w świetle kryształowych żyrandoli. Siwo-białe ściany komponowały się z surowością luster. Szkło znajdowało się z każdej strony. Dwa wąskie paski szły w poprzek wypustów zwisających pod sufitem, tak samo jak na płytach ściennych. Bar również mienił się różnorodnymi kolorami poprzez barwy odbijające się lustrach.

Podziwiając uroki sali, zająłem miejsce przy stole. Praktycznie naprzeciwko drzwi kelnerskich. I w jednej chwili moje serce zamarło. Stanęły w nich dwie, młode dziewczyny. Może nawet moje rówieśniczki.

Obie śmiały się, promieniejąc. Jednak jedna z nich wyróżniała się niczym ta jedna gwiazda na nocnym, zimowym niebie. Błyszczała najjaśniej.

Czując skręt żołądka, szybko uciekłem wzrokiem. Mimo wszystko kątek oka przyglądałem się dziewczynie o nietypowej urodzie. Ciemna karnacja, ciemne włosy. Niewysoka. Niestety tylko tyle zdołałem ujrzeć z takiej odległości.

Boże, wybacz mi - mruknąłem w myślach, starając się żałować za swoje nieczyste myśli. Choć pragnąłem poczuć żal za swój grzech, to on nie nadchodził.

I nie zanosiło się na zmianę.

— Proszę. Podano gorący rosół, życzę smacznego — ten akcent. Zdecydowanie dziewczyna nie pochodziła z Polski, a mimo wszystko świetnie władała naszym językiem.

Kiedy stawiała wazę, delikatnie otarła się o moje prawe ramię. Natychmiast woń świeżo ugotowanego rosołu, zmieszał się z nutą kwiatową o słodko-wytrawnej woni.

— Przepraszam — zawstydzenie wywołało delikatne rumieńce na gładkiej skórze. A w tych dużych, tak rzadko spotykanych, szmaragdowych tęczówkach, zabłysnęły złote iskierki. Moja mama nazywała je diabełkami lub chochlikami.

— Nic się nie stało — odpowiedziałem na zapartym tchu, modląc się o to by nikt tego nie zauważył. Wraz z odejściem dziewczyny, poczułem jak moje dłonie stały się lodowate.

Dziwne...

Czemu tak reaguję?

— Niech ksiądz je, bo wystygnie — głos osoby siedzącej naprzeciwko mnie, wyrwał mój umysł z zamyślenia. Jednak nostalgia ciągle wracała, wraz z ponownym pojawieniem się nieznajomej. Starając się zachować jak największą dyskrecję, patrzyłem na dziewczynę jak poruszała się po sali.

Pełna wdzięku oraz gracji. Niesamowicie silna - potrafiła na jednym ręku unieść tacę zapełnioną talerzami. Zafascynowany sprawnością fizyczną młodej kelnerki, nawet nie zauważyłem jak pierwsi goście zaczynali opuszczać restaurację.

— No nic, czas na mnie — podniosłem się na równe nogi.— Bardzo dziękuję za poczęstunek — zwróciłem się do państwa Nawrockich, którzy jak się okazało siedzieli tuż obok mnie.

— Nawet nic nie zjadłeś — pani Klara upomniała mnie z rozczarowaniem. Dopiero wtedy spojrzałem na suto zastawiony stół oraz na swój w sumie czysty talerz.

— Naprawdę dziękuję — jęknąłem, dostrzegając kątem oka, że kelnerka weszła z powrotem na salę.

— Niech ksiądz chwilę poczeka. Przepraszam! — pani Klara podbiegła do dziewczyny, łapiąc ją za łokieć.— Istniałaby możliwość, aby spakować dla księdza trochę ciasta oraz mięsa? — wstyd to błahe określenie na to co poczułem.

— Nie ma najmniejszego problemu — nieznajoma uśmiechnęła się promiennie, znikając na zapleczu.

— Nie trzeba było się kłopotać — upomniałem matkę mojego zmarłego przyjaciela, która czekała na pakunek.

— Już jestem — kelnerka była tak szybciutka, że nawet nie zdążyłem się obejrzeć a ona już wróciła z kartonikiem. Nachyliwszy się nieco nad stołem, sięgnęła do klosza z ciastem. Patrząc na jej wygięte plecy, na których spoczywał długi, gruby warkocz poczułem ukłucie tuż za mostkiem. Fala gorąca przeszyła moje zziębnięte ciało, otulając je w całości gęsią skórką.

Boże, wybacz mi te grzeszne myśli. Proszę, nie kuś mnie do złego - w myślach modliłem się do swojego Pana, który jak do tej pory chronił moje serce oraz rozum przed pokusami. Choć miałem w życiu wiele koleżanek, znajomych płci pięknej, to nigdy w życiu nie poczułem do której pociągu seksualnego.

Nigdy w życiu na żadną nie spojrzałem pożądliwie. Traktowałem je bardziej jak siostry lub przyjaciółki. Czemu więc ta dziewczyna wywoływała u mnie taką reakcję?

— Ksiądz zna tą młodą dziewczynę? — z zadumy wyrwała mnie pani Klara. Speszony spojrzałem na nią. Kobieta wpatrywała się w kelnerkę ze zmarszczonymi brwiami.

— Nie — wyznałem zgodnie z prawdą, zastanawiając się kim owa dama była. Znałem praktycznie wszystkich swoich parafian, lecz jej ani razu nie widziałem. Mówiłem tu o kościele, jak i innych miejscach, takich jak choćby sklepy.

— Proszę — kelnerka podeszła do nas, wręczając dwa kartoniki wypełnione jedzeniem.

— Dziękuję — pani Nawrocka zmierzyła ją zimnym spojrzeniem, nadal myśląc nad tożsamością dziewczyny.

— Uciekam — uśmiechnąłem się do kobiety, udając się do wyjścia.

— Teodor cię odwiezie, proszę —  jak tylko przywdziałem na siebie kurtkę, otrzymałem podarek. Dziękując za niego, pożegnałem wszystkich, zostawiając ich z moim błogosławieństwem.

Droga z powrotem minęła mi niesamowicie szybko, gdyż młoda kelnerka nie chciała opuścić mych myśli. Utkwiła w nich, rozlewając się jak trucizna. Sięgała umysłu oraz serca, co nie wróżyło nic dobrego.

Wyglądała jak anioł, lecz odnosiłem wrażenie iż jej dusza skrywała ogromny mrok.

Boże, czy ty wystawiłeś mnie na próbę? - naprawdę pragnąłem znać odpowiedź na moje pytanie. Jednak miała ona nie nadejść tak szybko i łatwo.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro