XIII
Nie sprawdzony, więc darujcie sobie komentarze, w których wytykacie mi błędy.
******************************
To nie był dobry dzień, nawet jeśli z samego rana tak się zapowiadał. Zamiast pojechać do pracy, pozałatwiać najpotrzebniejsze rzeczy i zabrać gdzieś swoje dzieci (z którymi ostatnio rzadko się widywał), siedział w domu, zajmując się Ianem i próbując skontaktować z Amandą. Kobieta jednak, począkowo,nie odbierała od niego telefonu, a później musiała wyłączyć, bo od razu przekierowywało go na pocztę głosową. Nie miał pojęcia co się dzieje, co go ogromnie irytowało. Dodatkowo Ian od 10 minut marudził, popłakując, co również wcale mu nie pomagało. Wiedział, że powinien wziąć malca na ręce i sprawdzić o co chodzi, ale nie potrafił. Czuł wewnętrzną blokadę.
W końcu jednak się przemógł. Chciał pojechać do mieszkania kobiety, jednak wiedział, że nie może zabrać syna, gdy jest w takim stanie. Okazało się, że maluch potrzebował zmiany pieluszki, więc po szybkim uporaniu się z tym, wsadził Iana z powrotem do fotelika samochodowego i obaj opuścili mieszkanie Stylesa.
Droga do apartamentu Mandy, minęła dość szybko. W holu przywitał się z portierem i prędko udał się do windy.
Stojąc w małym pomieszczeniu i czekając, aż zatrzyma się na odpowiednim piętrze przyglądał się swojemu najmłodszej dziecku. Ian z zaciekawieniem wpatrywał się w elementy, odbijające się w dużym lustrze.
W końcu usłyszał charakterystyczny dźwięk, informujący, że znajduje się na odpowiednim piętrze.
Jak się okazało drzwi do apartamentu były zamknięte, pukanie i dzwonienie nie pomagało, nikt nie odtwierał. W chwyli gdy miał sięgnąć po własne klucze, pojawiła się obok niego kobieta. Ubrana w bordową garsonkę, z upiętymi w koka włosami i mocnym makijażem. Jej twarz wyrażała niezadowolenie.
- Przepraszam, ale nie byłam z panem umówiona.
*****
Jego kłykcie były pobielałe od silnego uścisku na kierownicy. Szczęka mocno zaciśnięta, mięśnie napięte, a oczy z wściekłością spoglądały na jezdnię, gdy kierował się spowrotem do swojego mieszkania.
Jak ona mogła to zrobić? Jak? Dlaczego? Bez słowa wyjaśnienia. Podrzuciła mu Iana pod drzwi i bez żadnej wiadomości wyjechała, a apartament, który jej kupił postanowiła sprzedać.
Przynajmniej wyjaśniła się sprawa, dlaczego kobieta nie odbierała. Jak się okazało była w drodze powrotnej do Stanów. Dlatego też po poworcie do mieszkania nie odpuszczał. Ian na szczęście nie sprawiał mu kłopotów. Drzemał, albo cicho bawił się na macie edukacyjnej. On przez ten cały czas próbował dodzwonić się do matki swojego syna. W końcu jednak udało mu się skontaktować z Amandą.
Od razu po usłyszeniu dźwieku charakterystycznego dla odbieranego połączenia, rozbrzmiał kobiecy głos.
- Czego chcesz Harry? - w głosie dosłyszalna była pretensja.
- Myślę, że wiesz - parsknął oburzony - Dlaczego to zrobiłaś?
- Zrobiłam co? - wyobraził sobie, jak na jej usta wkrada się złośliwy uśmieszek.
- Zostawiłaś Iana i wyjechałaś? - cedził przez zęby, mocniej zaciskając dłoń na telefonie.
- Postanowiłam się zachować tak jak ty i myśleć tylko o sobie.
- Słucham? - jak śmiała uważać, że Harry myśli tylko o sobie. Przecież pomagał jej, odwiedzał ich i opiekował się synem. No może przez ostatnie dwa tygodnie trochę ich zaniedbał, ale potrzebował odpoczynku od tego gówna, w które się wplątał.
- Zostawiłeś nas, taka jest prawda - warknęła - Robiłam wszytsko, abyś nas pokochał i z nami został. Zmarnowałam prawie rok, próbujac cię zdobyć, a ty robiłeś wszytsko z poczucia obowiązku, a nie dlatego, że chciałeś. Miałam już tego dość.
- Nigdy nic ci nie obiecywałem - westchnął, czując zmęczenie tą rozmową - Już na samym początku postawiłem sprawę jasno.
- Wiem. Jednak miałam nadzieję, że z czasem to się zmieni.
Zapadła chwila ciszy. Kobieta miała nadzieję, że Harry jej odpowie. Ten jednak milczał, czekając na kontynuację Mandy, co w koncu zrobiła.
- Prawda jest taka, że nie chciałam tego dziecka. Miałam jednak nadzieję, że dzięki niemu cię zdobędę. Myliłam się, jednak moja decyzja co do dziecka wciąż się nie zmieniła. Nie chcę go, to nie czas na dzieci. Także zdecydowałam się zostawić Iana tobie i wyjechać. Prawdopodobnie już nigdy się nie zobaczymy, także żegnam Harry.
- Czek... - próbował ją zatrzymać, jednak ta już zdążyła się rozłączyć.
- I co teraz mam zrobić? - westchnął, spoglądając na malca, który spokojnie spał.
*****
Adam, odkąd tylko wrócił ze szkoły, krążył niespokojnie po domu. Louis widział, że coś męczy jego dziecko, jednak cierpliwie czekał. Wiedział, że jeśli młody Styles poczuje się gotowy do rozmowy, to sam przyjdzie. Gdy wieczorem pojawił się Aiden, stał jakby bardziej nerwowy niż wcześniej. Nastolatek lubił Grimshawa i zazwyczaj entuzjastycznie reagował na jego odwiedziny, jednak tym raz burknął ciche powitanie i uciekł do swojego pokoju.
- Wysztko z nim w porządku? - Grimshaw wpatrywał się w schody, po których chwilę wcześniej wchodził nastolatek.
- Nie jestem pewny. Coś go męczy - zmartwienie było wymalowane na twarzy szatyna - Jednak nie chcę na niego naciskać. Wolę, aby sam przyszedł gdy będzie gotowy.
- Nie ma co się zadręczać - objął ukochanego, całując go w głowę - Chodź, zrobimy na kolację coś co lubi, a później rodzinny maraton filmowy i może chumor mu się poprawi.
Louis przyjął ten pomysł entuzjastycznie. Przygotowali domowe burgery, które tak bardzo uwielbiał Adam, a szatyn dodatkowo postanowił upiec muffinki marchewkowe, które również były jednymi z ulubionych nastolatka.
Niestety ku wielkim staraniom mężczyzn, młody Styles wciąż był cichy i burkliwy. Mało tego, stronił bardzo od Aidena, co nie było do niego podobne. Grimshaw jednak starał się sprawiać wrażenie, jakby wszytsko było w porządku, a zachowanie nastolatka nie sprawiało mu przykrość. Tłumaczył to sobie, że najwidoczniej Adam miał gorszy dzień, do tego buzujące hormony i okres buntu. Wierzył, że za chwilę mu przejdzie.
Po skończonej kolacji, przyszedł czas na maraton. Wpierw jednak trzeba było uprzątnąć stół. Louis jako pierwszy poderwał się ze swojego miejsca, chcąc pozbierać naczynia, jednak zatrzymał go Aiden.
- Ja popsprzątam, ty powinieneś odpocząć. Wystarczająco napracowałeś się w przygotowaniu tego wszytskiego.
Z wdzięcznym uśmeichem opadł na swoje miejsce. A to podziałało na Adama, jak płachta na byka.
- Przestańcie! - krzyknął, gwałtownie wstając z krzesła, które z hukiem upadło na ziemę. Louis i Adien patrzyli na nastolatka z szokiem i niepokojem wymalowanym na twarzach, z kolei bliźniaki ze strachem. Nigdy wczesniej, ich starszy brat nie zachowywał się w ten sposób przy nich.
- Adam - głos Louisa był spokojny - Co się dzieje?
- Co się dzieje?! - krzyczał - Ty się mnie jeszcze pytasz co się dzieje?! - sięgnął rękom do kieszeni, wyciągając coś z niej i rzucając na stół - Jesteś w ciąży! - odwrócił się i popędził do swojego pokoju. Szatynowi wystarczyło jedno sporzenie na przedmiot, aby wiedzieć o co chodzi. Ignorując pytania Grimszawa i szeroki uśmiech, który wykwitł na jego twarzy, popędził za synem. Niestetrzy na piętrze napotkał się z przeszkodą w postaci zakluczonych drzwi.
- Adam, synku wpuść mnie - pukał w drewnianą powłokę, chcąc się dostać do środka.
- Odejdź! - stłumiony głos chłopaka dotarł do jego uszu.
- Proszę, porozmawiajmy, a wszytsko ci wyjaśnię. Adam?!
- Nie!
- Nie jestem w ciąży! - miał nadzieję, że dzięki temu syn wpuści go do środka.
- Nie jesteś?!
- Nie, porozmawiaj ze mną, a wszystko Ci wyjaśnię.
Nastąpiła cisza w pokoju, chwilę później Louis usłyszał zgrzyt zamka. W wejściu ukazała mu się twarz jego syna.
- Porozmawiamy? - spytał łagodnie. Adam jednynie pokiwał głową, nim odsunął się wpyszczając rodzica do środka.
Usiedli na łóżku, nim Adam zadał pierwsze pytanie.
- Skoro nie jesteś w ciąży, to dlaczego wynik jest pozytywny?
- Jest błędny, czasem się tak zdarza - zaczął wyjaśniać - Najpier zrobiłem test, ale dla pewności poszedłem go lekarza. Tam okazało się, że nie jestem w ciąży.
- Oh - chłopak poczuł się głupio, że zachował się w ten sposób. Mógł wpier porozmawiać z Louisem, nim zachował się tak gwałtownie i źle.
- Ale czy to byłoby takie złe, gdybym znowu był wciąży? - szatyn poczuł małe ukłucie w sercu na myśl, że Adam nie zaakceptowałby kolejnego rodzeństwa.
- Nie - pokręcił głową - Bardziej chodziło o to, że byłoby to dziecko Aidena.
- Myślałem, że go lubisz - słowa syna zaskoczyły go.
- Lubię, ale...
- Ale to nie tata - Lousi domyślił się o co chodzi nastolatkowi.
- Tak. Wiem co zrobił i w jaki byłem w stosunku do niego, ale to jednak tata. Kocham go i chciałbym, aby był z nami. Byśmy znów tworzyli rodzinę.
- Skarbie - obął chłopaka, przytulając do siebie.
- Wiem, że lubisz Aidena - kontynuował - I widzę, że jesteś przy nim szczęśliwy, jednak świadomość, że miałby zająć załowicie miejsce taty mnie przeraża.
- Niestety nie mogę ci w tym momencie obiecać, że zostanie z nami na zawsze, lub za jakiś czas się rozstaniemy. W tym momencie sam nie wiem, co będzie w przyszłości.
- Rozumiem - po tych słowach zapadła cisza. Louis przez cały czas tulił do siebie syna. W tym momencie nie wiedział w nim nastolatka, który za niedługo będzie dorosłym mężczyznom. Teraz był to jego mały synek, który gdy było mu źle, szukał otuchy w jego ramionach. Jedynm dźwiękiem, było tykanie zegara, a mała lamka obok łóżka rzycała żółte światło, oświetlając część pomieszczenia.
- Czy jeszcze kiedyś pokochasz tatę? - głos Adamy był cichy i śpiący.
- Cały czas go kocham - pocałował syna w głowę, widząc jak na ustach nastolatka pojawia się łagodny uśmiech - Jednak to co zrobił, wciąż powoduje u mnie ból.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro