Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II

Autorka: Wiem, że musieliście długo czekać na ten rozdział, dodatkowo jest krótki, ale ostatnio naprawdę mam problemy ze znalezieniem czasu na pisanie. A gdy już on się znadzie, to cierpię na brak chęci lub weny. I tak to wygląda. 

Nie wiem, kiedy pojawi się kolejny, ale mam nadzieję, że szybciej niż ten.

********************

Cichy dźwięk zamykanych drzwi, wybudził go z zamyślenia. Chwilę później pojawiła się przed nim filiżanka z herbatą. Uniósł spojrzenie, napotykając brązowe tęczówki przyjaciela.

- Dziękuję Zayn – głos miał cichy i lekko zachrypnięty, co było spowodowane częstym płaczem.

- Lepiej Lou? – położył dłoń na plecach szatyna, gładząc go lekko. Podczas gdy Louis brał niewielki, ostrożne łyki herbaty.

- Tak – westchnął, odkładając filiżankę – Ile jeszcze takich spotkań? – widok Harry'ego był dla niego ciężki. Mężczyzna za bardzo go skrzywdził i póki co te rany były wciąż zbyt świeże. Miał jednak nadzieję, że dla dobra dzieci z czasem to minie i widok Stylesa nie będzie wywoływał w nim bólu, ani chęci płakania.

- Myślę, że jedno – obszedł biurko, siadając na swoim miejscu.

- A rozprawa?

- Jeśli podczas następnego spotkania dopniemy wszystkie sprawy i podpiszecie papiery, nie będziesz musiał się stawiać w sądzie. Ja się zajmę resztą.

- Dziękuję – posłał wdzięczny uśmiech przyjacielowi.

- Lou – zmarszczył brwi, uważnie przyglądając się szatynowi. Widział jak bardzo jest zmęczony – Jeśli chcesz, możemy z Niallem zająć się dzieciakami na jeden dzień lub weekend. Mógłbyś odpocząć.

- Dziękuję, ale nie trzeba.

- Jesteś pewny?

- Tak.

*****

Krążył po holu, coraz bardziej się niecierpliwiąc. Minęło prawie pół godziny, jak zakończyło się jego spotkanie z Louisem i ich prawnikami, jednak szatyn wciąż się nie pojawiał. Mimo to czekał na niego, musiał z nim porozmawiać. Po tym, jak prawda wyszła na jaw, po tym, jak szatyn zrobił mu awanturę i kazał się wynosić, zamilkł. To był ostatni raz, jak Louis odezwał się do niego. Tego samego dnia, Harry, spakował najpotrzebniejsze rzeczy i udało się do hotelu, gdzie zamieszkał, póki czegoś nie wynajął.

Próbował kontaktować się z szatynem, chciał z nim porozmawiać, wyjaśnić i błagać o wybaczenie, jednak mężczyzna unikał go jak tylko mógł. Od jego wyprowadzki minęły dwa tygodnie, a on przez ten czas ani razu nie widział się z Louisem, a z dziećmi udało mu się spotkać tylko raz i to bez najstarszego syna, który świadom tego co się wydarzyło pomiędzy jego ojcami, odmówił kontaktu z Harrym.

Miał nadzieję, że dzisiaj uda mu się w końcu porozmawiać z mężem. On musiał dzisiaj z nim porozmawiać, choćby miał szatyna do tego zmusić. Był coraz bardziej zdesperowany.

W końcu, po kolejnych dziesięciu minutach, zobaczył Louisa, wychodzącego z windy. Mężczyzna go nie dostrzegł, jego wzrok był wbity w ziemię. Od razu ruszył w jego kierunku, zagradzając mu drogę. Louis w ostatniej chwili się zatrzymał, unikając wpadnięcia na Harry'ego.

Niebieskie oczy wpatrywały się w mężczyznę z bólem i kędzierzawy miał ochotę dać sobie w twarz, chociaż wiedział, że to nie wystarczy. Zbyt mocno zranił swojego męża.

- Lou, porozmawiaj ze mną. Proszę!

W ramach odpowiedzi, szatyn pokręcił przecząco głową i wyminął Stylesa, kierując się do wyjścia.

- Louis – odwrócił się, łapiąc mężczyznę za ramię – Błagam cię!

- Nie dotykaj mnie – wyrwał rękę z uścisku kędzierzawego – Myślę, że już wszystko mi wyjaśniłeś. Co więcej chciałbyś mi powiedzieć?

- Lou, proszę – był zdesperowany i niebieskooki chyba to zauważył.

- Dobrze, w takim razie jak było? Była dobra na tyle, aby zaryzykować nasze małżeństwo? – cedził przez zęby, powstrzymując się od krzyku. Nie chciał zwracać na nich większej uwagi.

- Lou... - głos wyższego drżał.

- Chciałeś rozmawiać, odpowiedz! – naciskał.

*

Powieki ogromnie mu ciążyły, więc uniesienie ich było nie lada wyzwaniem. Dodatkowo ból głowy mu nie pomagał. Na szczęście rolety w oknach były zasłonięte, więc nie musiał się przejmować nieznośnymi promieniami słońca, które tylko spotęgowałyby ten ból. I po co mu wczoraj było tyle pić? Zawsze znał umiar, ale wczorajsza sprzeczka z Louisem wytrąciła go z równowagi.

Jęknął słysząc, dźwięk zamykanych drzwi, który w tej chwili wydał mu się niezwykle głośny. Nie musiał długo czekać, jak poczuł, że materac łóżka się ugina. Odwrócił się, uchylając swoje powieki. Zakładał, że zobaczy swojego przyjaciela Bena, z którym był tutaj. Jakie było jego zdziwienie, gdy zamiast ujrzeć krótko ostrzyżonego mężczyznę z brodą i spojrzeniem szczeniaczka, zobaczył wysoką blondynkę, która miała na sobie jedynie ręcznik i szczerzyła się do niego. W tym momencie kac i wszystko co z nim związane, zostało zapomniane, a liczyło się to co on zrobił.

- Dzień dobry – nachyliła się nad kędzierzawym, chcąc go pocałować, jednak ten ją zatrzymał.

- Wyjaśnijmy coś sobie – jego głos był bardziej zachrypnięty niż zwykle – To nie może wyjść na jaw.

W co on się do cholery wpakował?

*

- Nie...

- Co nie?

- Nic nie jest lepsze od ciebie, naszych dzieci, naszej rodziny – wyjaśnił.

- A jednak spieprzyłeś...

- Wiem! – krzyknął, czym zwrócił uwagę innych – Wiem to – powtórzy cicho – zawaliłem, ale żałuję tego. Nawet nie wiesz jak bardzo. Kocham cię, kocham nasze dzieci i nie chcę tracić tego co mieliśmy.

- Sam do tego doprowadziłeś – powiedział twardo, wpatrując się w punkt ponad ramieniem kędzierzawego.

- Wiem, ja to wszystko wiem. Jednak wierzę, że jesteśmy w stanie to przetrwać. Daj mi tylko szansę to naprawić, daj nam czas, aby to rozpracować – był gotów paść na kolana przed Louisem, tutaj wśród ludzi, aby tylko się zgodził.

- Nie Harry – pokręcił głową. Miał już dość tej rozmowy – Może i wybaczę, ale nie zapomnę. To boli - odwrócił się od mężczyzny, kierując się do wyjścia. Zatrzymał się jednak po kilku krokach, zwracając się do (jeszcze) męża – Dzieci tęsknią, myślę że dobrym pomysłem będzie, jeśli zabierzesz je gdzieś w weekend.

- W porządku – mruknął cicho, lekko kiwając głową. Chociaż tyle, nie straci dzieci.

*****

Zatrzymał się na wolnym miejscu, jak najbliżej wyjścia ze szkoły. Wyłączył silnik, sprawdzając we wstecznym lusterku bliźniaki. Freddie oglądał jedną z kolorowych książeczek, które trzymali w samochodzie, z kolei Layla drzemała, co było normą. Jazda samochodem zawsze ją usypiała. Louis pamiętał, że jak była młodsza i mieli problem, aby ją uśpić, wystarczyło zapakować dziewczynkę do samochodu i zabrać na małą wycieczkę. Najczęściej robił to Harry, pozwalając, aby Louis położył Freddiego i mógł samemu odpocząć.

Szybko odgonił myśli o kędzierzawym, czując jak łzy zbierają się w jego oczach i wrócił wzrokiem na wyjście ze szkoły, gdzie zaczęli pojawiać się uczniowie. Adam był jednym z ostatnich osób, które opuściły mury szkoły. Głowę miał zwieszoną i wlekł się za swoim przyjacielem, który gadał jak najęty. Nate Mills był bardzo wesołym i rozgadanym chłopcem. Louis lubił go i cieszył się, że jego syn ma przy sobie właśnie kogoś takiego jak Nate. Zwłaszcza w obecnej sytuacji. Wiedział, że to co się wydarzyło mocno uderzyło Adama. Harry zawsze był dla niego wzorem, kimś kim chciał się stać, gdy dorośnie, więc nic dziwnego, że sam poczuł się zdradzony przez własnego ojca. Na szczęście bliźniaki były za małe i nie rozumiały co się dzieje. Niestety to nie powstrzymało ich od wypytywania się o tatę.

Ponownie zagłębiając się w myślach, nawet nie zauważył, że jego syn jest już przy samochodzie. Nastolatek otworzył drzwi, zajmując miejsce pasażera, mrucząc ciche powitanie.

- Dzień dobry panie St...Tom...yyy – oczywiście Mills wiedział o całej sytuacji. Wszyscy w sumie o tym wiedzieli. Ciężko było ukryć przed mediami, że źle się dzieje w ich związku. Nie wiedzieli jednak co było powodem ich rozstania, w przeciwieństwie do Nate'a, ale obiecał nikomu nie mówić.

- Spokojnie Nate – uśmiechnął się ciepło, chcąc uspokoić plączącego się nastolatka – Wciąż jestem Styles.

- Um...w porządku.

- Podwieźć cię do domu? – chłopak mieszkał niedaleko nich.

- Nie, dziękuję – odmówił. Ręce miał schowane za sobą i bujał się na stopach – Brat mnie odbiera i jedziemy do szpitala, odwiedzić tatę – wyjaśnił. Ojciec Nate'a miał zabieg wycięcia wyrostka robaczkowego. Niestety pojawiły się jakieś komplikacje, ale ostatecznie wszystko poszło dobrze i mężczyzna na dniach miał opuścić szpital.

- W takim razie pozdrów rodziców i życz ojcu zdrowia.

- Na pewno, do widzenia – pomachał lekko do mężczyzny – Do zobaczenia jutro, Adam – poklepał chłopaka po ramieniu i zamknął drzwi, odbiegając do pojazdu, gdzie czekał już na niego brat.

- Jak było w szkole? – szatyn spojrzał uważnie na syna, który bawił się swoim telefonem.

- Jak zwykle – mruknął, wzruszając ramionami.

- A coś więcej?

- Nic.

- W porządku – westchnął zrezygnowany. Już wcześniej były niewielkie problemy z Adamem. W końcu był nastolatkiem – okres dojrzewania, szalejące hormony i te sprawy. Niestety od wyjścia prawdy na jaw, było jeszcze gorzej. Młody Styles zamknął się w sobie, większość czasu spędzał w swoim pokoju i kilka razy Louis słyszał, jak płakał. Szatynowi było ciężko z tym, jak to co działo się pomiędzy nim a Harrym, wpływało na Adama. Niestety, tak długo jak nastolatek nie wykazywał chęci współpracy, Louis czuł się bezradny. Mógł mieć tylko nadzieję, że z czasem będzie lepiej.

Z ostatnim spojrzeniem na nastolatka, uruchomił silnik i wycofując się z miejsca, skierował się do domu.

*********************

Autorka: Jeśli macie ochotę, możecie zadawać pytania do bohaterów:)

Pomyślałam  również, aby stworzyć tag na tt, co myślicie?:) 

#TMWYELMAff

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro