Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

0.2 - What the...?

- Ty jesteś Yoongi, tak? - drętwe skinienie głową, co wywołało u niego większy przypływ euforii, bo zaraz jego banan się powiększył, a zadbana dłoń wysunęła się do uścisku - hej, cześć. Nazywam się Jung Hoseok i od dzisiaj będę uczył cię matmy.

Że jak?! Co? Kogo? Czego? I po co?

Wdech, wydech Yoongi. Tylko spokojnie, to na pewno jakiś nieśmieszny żart. W końcu w tym bloku może mieszkać milion innych Yoongich, tak? Wcale nie muszę być jedyny, a to po prostu może być zwyczajna pomyłka.

Bo w końcu... Równie dobrze może mieszkać tutaj, jak już wcześniej wspomniałem, milion innych moich imienników. Nie, no. Milion to być może lekka przesada. Bo tylu mieszkańców nawet na tym osiedlu nie znajdziecie,a co dopiero w bloku. Jednakże wracając... 

Nigdy orłem z matematyki nie byłem, ale biorąc pod uwagę, że moje imię jest w miarę popularne, to... Na jeden, mój, blok, statystycznie przypadałoby, około pięciu takich Yoongich. No tak... Plus minus.

Jak już wspomniałem, matematyka nigdy nie była moją mocną stroną.

- Yoongi? Co ty tam robisz tyle czasu? - zniecierpliwiony głos mojej rodzicielki, odbił się echem w mojej głowie, kiedy to ja nadal tępo wpatrywałem się to w twarz mężczyzny, to w jego dłoń, która nadal pozostawała wyciągnięta w moim kierunku. 

- No co ty się tam modlisz do tego korytarza czy jak? - warknęła głucho, zaraz stając obok mnie i spoglądając na moją osobę z wyraźnym wyrzutem. 

Idę o zakład, że ten komentarz słyszała cała klatka schodowa, a wszyscy sąsiedzi mają ze mnie niezły ubaw.

- No ruszże się w końcu - warknęła groźnie, akcentując to nerwowym wycieraniem swoich mokrych dłoni w ściereczkę kuchenną, w biało czerwoną kratkę. A robiła to tak intensywnie, że mogłem usłyszeć jak szorstki materiał zaczyna szorować po przesuszonej skórze. Biedne, mamine dłonie. Uszami wyobraźni już jestem w stanie usłyszeć, jak potem będzie wyzywać na to, że żaden krem do rąk nie jest w stanie jej pomóc.

- Doprawdy synu, utrapienie z tobą - westchnęła ,ostatecznie i w końcu spuszczając z tonu. Akurat w momencie, kiedy nowo przybyły młodzieniec odchrząknął znacząco, tym samym zwracając na siebie jej, rozproszoną jak do tej pory, uwagę. - Och ty pewnie jesteś Hoseok! - ucieszyła się wyraźnie, czego potwierdzeniem był szeroki uśmiech, który zakwitł na jej rumianych wargach, a następnie uścisnęła jego dłoń.

Dokładnie tę samą, którą on wystawił w moim kierunku, zarz po tym jak sam mnie sobie przedstawił.

- Wchodź, wchodź kochanieńki - zaświergotała radośnie, wciągając go w głąb mieszkania, a mnie nie pozostało nic innego, jak zamknąć za nimi drzwi. - Czekaliśmy na ciebie, siadaj i rozgość się. Napijesz się czegoś? Kawy? A może herbaty?

p o m o c y 

xxx

- Stary ty chyba sobie jaja robisz - głośny śmiech Seokjina, a w sumie to bliżej niezidentyfikowany skowyt, który on nazywał śmiechem, tudzież rechotem, rozniósł się po szkolnym korytarzu, zwracając tym samym na nas uwagę pobliskich przechodniów czy siedzących. A warto zaznaczyć, że na patio raczej nie było ich zbyt wielu. 

To zaś wiązało się ze spojrzeniami pełnymi politowania, ewentualnie lekkiej pogardy, a na domiar złego byciem w centrum uwagi, całej, zebranej tu społeczności uczniowskiej, co nie było ani miłe, ani komfortowe. Przynajmniej dla mnie. Bo nie jestem do tego w żaden sposób przyzwyczajony. 

Ale tak... Ja również tak samo, jak reszta obecnych, współczułem sobie takiego przyjaciela, a w tym momencie chciałem go najzwyczajniej w świecie udusić. 

- Zamknij się, baranie - fuknąłem na niego rozeźlony, nie wytrzymując i zdzielając go w końcu w tył tej pustej głowy, która oprócz walorów estetycznych, to nic sobą nie reprezentuje. Jednakże to tylko wywołało u niego dodatkowy atak głupawki, a mnie jeszcze bardziej to zaczęło doprowadzać do białej gorączki. 

- Weź się, gamoniu, łaskawie przymknij, bo jak nie to sam ze sobą urządzę wieczór filmowy i to dla mnie będzie ta cała wyżerka od mamuśki.

Aczkolwiek może wysłowię się jaśniej. W każdy piątek, odkąd tylko pamiętam, moja osoba wspólnie  z tym dzbanem, urządzamy sobie wieczorki filmowe. A robimy tak odkąd pamiętam, i w sumie odkąd się znamy, więc bardzo możliwe, że ta tradycja trzyma się już nas od podstawówki. I od tamtego czasu towarzyszy nam w tym moja mama, która specjalnie na te okazje, gotowała zawsze nasze ulubione rzeczy. Robiła to głownie dlatego, żeby za dzieciaka nie plątać jej się pod nogami, ani żebyśmy nie zdemolowali jej kuchni, kiedy ona zostawiała nas samych na ten jeden wieczór.

I w sumie tak już zostało. My piątki, wraz z domowym jedzeniem i wolnym mieszkaniem, mamy dla siebie, a moja mama, wychodzi sobie wówczas na jakieś tajne schadzki. Ona nigdy nic nie mówiła, a ja nigdy o to nie pytałem. Bo w sumie nie było mi to jakoś specjalnie do szczęścia potrzebne, więc żyliśmy sobie w takiej symbiozie.

Chociaż nie nazwałbym tak tego do końca. Raczej to była niewypowiedziana umowa bądź porozumienie. 

I kiedy już myślałem, że moja argumentacja okazała się trafna, a ja odnotowałem sobie w głowie moje małe zwycięstwo i że jednak może do końca nie jestem aż taki żałosny, jak to mi się wtedy wydawało, a ten gamoń wreszcie się uspokoi, tak... To wszystko spaliło na panewce. A ten zaczął być jeszcze głośniej, jednocześnie bijąc się ręką w kolano, jak jakaś niedorozwinięta foka. I o ile nie miałem nic do fok, bo to naprawdę urocze i sympatyczne stworzonka, tak do Kima miałem masę zażaleń i wyzwisk, którymi jeszcze chwila, a podzielę się, nie bacząc na liczną widownię.

Chociaż na chwilę obecną, to najchętniej zapadłbym się pod ziemię.

- Więc mówisz - jego zęby błysnęły w niebezpiecznym uśmiechu, przez który aż przeszły mnie dreszcze. A to zaś oznaczało jedno. Seokjin zaraz podzieli się ze mną, jakąś swoją mądrością. Mądrością, która wcale nie musiała być taka mądra. - Że Nareum skończyła się wreszcie cierpliwość i jest zła na ciebie do tego stopnia, że zatrudniła dla ciebie korepetytora - zaniósł się tym swoim okropnym i parszywym rechotem.

Ale co poradzić, kiedy za przyjaciela się ma najlepszego ucznia w szkole, chociaż ja zdecydowanie nie powiedziałabym, że faktycznie jest taki inteligentny, dla którego każda forma pomocy w nauce, to swego rodzaju ujma.

- Żeby tego było mało... To nie jest jakiś stary belfer, tylko zupełnie młodziutki i świeżutki student matematyki! - praktycznie krzyknął, a ja przysiągłbym, że przebiegły po nim dreszcze, jakiejś niezdrowej ekscytacji. Bo czym się tutaj jarać?! Tym, że uwalę egzaminy z matmy?! 

- Stary! Nawet twoja matka zauważyła, że musisz zacząć się z kimś spotykać, bo inaczej zdziadziejesz w tym domu! - klasnął w dłonie, pokazując mi tym samym, że wpadł na jakiś (nie)genialny pomysł. - Przecież to idealna okazja do flirtu! Nawet głupi to wie, a ty będziesz jeszcze głupszy jeżeli z tego nie skorzystasz, bałwanie... No powiedz... Przystojny jest?

- Stary, ty jesteś pojebany - fuknąłem gniewnie, w głowie jednak lamentując nad swoim beznadziejnym położeniem. Tak, grozi mi egzamin poprawkowy, a on myśli, że mnie amory w głowie. Grrr... No doprawdy, mam nieodpartą ochotę w końcu mocno go uderzyć, a najlepiej tak żeby zabolało jeszcze bardziej. 

Może wtedy zorientowałby się, że mnie tak wcale do śmiechu nie jest.

- Weź się... Mam ważniejsze rzeczy na głowie, niż fakt, że nie mam z kim iść do łóżka - mruknąłem, tracąc jakiekolwiek siły i chęci do dalszej rozmowy na ten temat, więc jedynie poprawiłem się na ławce, na której właśnie siedzieliśmy. 

Cały mój dobry humor, gdzieś uciekł czy wyparował, a jego miejsce ponownie zajął Pan Stres. Obślizgły i mętny, którego macki zaciskały się wokół ciebie, wiercąc przy okazji dziurę w brzuchu, a wraz z nim odczuwasz ten cholerny niepokój. Wręcz dławiący i niedający ci żyć strach i obawa, że w każdej chwili może się coś stać.

A to zaś jedynie bardziej mnie dobiło, że aż miałem ochotę rozpłakać się z bezsilności. Bo na co mi ten cholerny korepetytor, to wszystko, skoro ta jędza, wielce pedagog z bożej łaski, nie pozwoli mi niczego poprawić. 

Jednakże jedna myśl, pomimo krążących wokół niej czarnych chmur, sprawiła, że chociaż na jeden krótki moment, na mojej twarzy zagościł uśmiech, a obawy odrobinę zelżały. Chociaż na tę jedną chwilkę, w tej patowej sytuacji, poczułem, że jest coś co należy bezapelacyjnie i bezwarunkowo przyznać, a mianowicie...

Jung Hoseok, jest naprawdę przystojny mężczyzną...


a/n: długo mnie tutaj nie było i czuję, że wyszłam z wprawy... aczkolwiek mam nadzieję, że dało się przez to przebrnąć i nie było (aż tak) tragicznie ♥

miałam wrócić szybciej, bo sesja zdana, ale praktyki studenckie, a teraz w sumie praca, wysysały ze mnie chęci do życia... no i kilka zawirowań w życiu prywatnym.

jednakże wiem, że teraz może być już tylko lepiej!

Happy JK Day! ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro