Rσzɗziɑł 20
Mirella obudziła się odmieniona. Zachowywała się, jakby wcale nie przeżywała załamania nerwowego jeszcze kilka godzin temu.
Przywitała go z uśmiechem i zrobiła kawę, a nawet śniadanie. Sam nie był pewien, kiedy zasnął, ale najwyraźniej obudziła się przed nim. Wyglądała o wiele lepiej, bez farby na ciele i w świeżych ubraniach.
Pokój był posprzątany. Kolorowe plamy zniknęły z podłogi, tak samo, jak puszki i płótno.
Jedyną rzeczą, która upewniała go, że to wszystko naprawdę się wydarzyło były plamy na żółtej ścianie. Pomyślałby, że wszystko mu się przyśniło, gdyby nie te ślady.
Brunetka zachowywała się, jakby nic się nie stało i na pewno nie miała zamiaru o tym rozmawiać.
Zapewniła go tylko, że czuje się fantastycznie, ale i tak spędziła resztę tamtego dnia w samotności.
Potrzebowała chwili dla siebie i Loki to uszanował.
Kolejne dni nic nie zmieniły. Mirella wróciła do swojej dawnej radosnej i wiecznie uśmiechniętej osobowości, a reszta udawała, że nic się nie stało.
Loki nie bardzo wiedział, dlaczego wszyscy zbagatelizowali jej problem.
Nie umiał zrozumieć, czemu nikt nie próbował nawet porozmawiać z nią o tym co się stało.
Właśnie z tego powodu sam próbował poruszać ten temat, jednak Mirella zgrabnie omijała jego pytania. Poza tym, od tamtej nocy brunetka nie spędzała z nim już tak dużo czasu, co dodatkowo utrudniało mu zadanie.
Znikała codziennie na co najmniej godzinę czy dwie, a następnie wracała, jakby nigdzie nie wychodziła. Coraz częściej też spędzała więcej czasu z resztą grupy bohaterów.
Wynajdywała różne powody, aby z nimi siąść i porozmawiać. Tym razem też tak było.
Siedział razem z rudowłosą agentką i próbowali nauczyć Mirelle zasad szachowych. Nie wiedział, dlaczego nagle chciała nauczyć się gry, ale kim on był, aby jej odmawiać.
- Dobra, rozumiem - stwierdziła zadowolona i zaczęła wyliczać na palcach. - Król rusza się o jedno pole dookoła siebie, wieża w pionie i poziomie, konik po przekątnej...
- Goniec po przekątnej - przerwała jej Natasha.
- I to o czym myślisz nie nazywa się konik, tylko skoczek - dodał Loki.
Jej mimika natychmiast się zmieniła. Zacisnęła usta i zmrużyła oczy, patrząc na nich, jakby chciała ich zabić samym wzrokiem.
- W końcu się nauczysz, Ella.
- Nie chce już się w to bawić. To głupie.
Opadła na oparcie krzesła i złożyła ręce w koszyczek. Zachowywała się jak dziecko, przez co Loki się zaśmiał. Niestety nie zrobił tego tak cicho jak myślał, przez co po chwili w jego stronę poleciał jeden z pionków.
- Kichaj się! - powiedziała, rzucając kolejnym gońcem. Jednak tym razem zdążył go złapać, nim uderzył w jego czoło.
Wystarczyło jedno spojrzenie w jej stronę, aby zerwała się z krzesła i uciekła z pokoju.
Nie miał zamiaru jej odpuścić.
- Bucky, ratuj! - usłyszał jej krzyk. Z uniesioną brwią ruszył za jej głosem do salonu. Kurczowo trzymała się metalowego ramienia żołnierza, patrząc na niego słodkimi oczami, aby tylko ją obronił.
- Nie wiem, czy chce wiedzieć - westchnął, widząc zmierzającego w ich stronę kłamcę. Pokręcił głową, nie chcąc mieszać się w ich sprawy.
Loki z uśmieszkiem patrzył, jak Barnes z uniesionymi rękami wychodził z pokoju.
- Zdrajca - sapnęła pod nosem. Był pewien, że się podda, jednak dziewczyna była na to zbyt uparta. Biegiem skierowała się w stronę kuchni, gdy tylko zrobił krok w jej stronę.
- Nie ważne gdzie uciekniesz i tak cię znajdę! - oznajmił głośno i spokojnie ruszył jej śladem. Nie miał zamiaru za nią biegać. Doskonale wiedział, że w końcu ją dopadnie, więc nie musiał aż tak się wysilać.
Tam znalazła kolejnego kandydata na obrońcę. Clint okupował tego dnia kuchnie od samego rana, wymyślając kolejny przepis na babeczki. Ukryła się za nim licząc, że Loki jej odpuści.
Oh, jak bardzo się myliła.
- Nie bardzo wiem, co się dzieje...
- Loki chce mnie dopaść! - przerwała mu, chowając się za jego plecami. Łucznik zmarszczył brwi, gdy na twarzy bożka ukazał się podejrzany uśmieszek. Ruchem głowy dał mu szansę na odejście, mając już plan na swoją małą zemstę.
Clint nie wiedział, co się działo, ale na pewno nie chciał być w to coś wmieszany. Zaśmiał się, widząc ich zachowanie i odsunął się na bok, dając Lokiemu pełny widok na dziewczynę.
Nie zdążyła już uciec. Jeden ruch ręki wystarczył, aby miska pełna kremu wylądowała prosto na niej.
Roześmiał się, gdy brunetka stanęła zdziwiona w miejscu. Powinna się czegoś takiego spodziewać, przecież sama z nim zaczęła.
- Loki!
Zszokowana spojrzała w jego stronę, ale on tylko wzruszył ramionami. Niestety jego wygrana nie trwała zbyt długo.
- Loki - powtórzyła słodkim głosem i rozłożyła ramiona, idąc w jego stronę. Uśmiech szybko zniknął z jego twarzy, gdy zrozumiał jej plany.
- Nie waż się - ostrzegł, robiąc krok w tył. Był głupi, jeśli myślał, że to mogło ją powstrzymać. Znał ją już dość długo, by wiedzieć jak uparta była.
Tym razem to on nie miał szans na ucieczkę. Ledwo utrzymał równowagę, gdy Mirella rzuciła się w jego stronę z wielkim uśmiechem.
- Na Odyna, odejdź ode mnie! - zirytował się. Brunetka tylko wzmocniła swój uścisk i ruszała głową, aby jeszcze bardziej go ubrudzić.
- Nienawidzę cię - oznajmił, gdy rozsmarowała na jego twarzy słodki krem. Roześmiała się w odpowiedzi i z iskierkami w oczach nachyliła w jego stronę.
- Uwielbiasz mnie.
Jej odpowiedź nie była głośniejsza od szeptu, jakby zdradzała mu największą tajemnicę świata. Oniemiały stanął w miejscu, gdy ucałowała go delikatnie w policzek. Jednak nie miał czasu, aby dojść do siebie, bo dziewczyna przejechała palcem po jego policzku i zlizała zebrany krem z materiału rękawiczki.
- O mój... Clint wiem, że miałam zerwać z pieczeniem, ale ten krem to niebo w gębie - wymamrotała, zlizując deser ze swojej koszulki. - Musisz mnie tego nauczyć.
Łucznik zaśmiał się i zaprosił ją ręką w swoją stronę. Nie był nawet zły za zmarnowanie jego ciężkiej pracy przy deserze, gdy widział ich interakcje. Nadal trzymał w sobie pewną urazę do boga kłamstw za atak na miasto, ale doceniał jego obecność, gdy widział jak brunetka beztrosko się przy nim zachowywała. Nie był w stanie przypomnieć sobie ani jednej sytuacji, w której by kogoś dotknęła, a jednak na jego oczach przytulała kłamcę, jakby znali się od lat.
- Przygotuj miskę - zaczął, gdy Mirella stanęła obok niego. Nie miał im za złe zmarnowanie kremu, jeśli oznaczało to dodatkowy czas spędzony z Mirellą.
Loki zostawił ich samych, decydując się na prysznic, a nie na użycie magii. Potrzebował chwili ciszy i spokoju.
- Nie waż się - ostrzegł, przechodząc przez salon. Bucky ze śmiechem pokręcił głową i wrócił do swoich zajęć. Na jego szczęście nikt więcej nie zobaczył go ubrudzonego, co najpewniej oszczędziło mu wielu głupich docinek.
Zimny prysznic powinien go trochę uspokoić, ale w niczym nie pomógł. Znał ją tyle czasu i nadal nie mógł znaleźć żadnego wyjaśnienia co do zachowania Mirelli. Traktowała go jak najlepszego przyjaciela, podczas gdy reszta ludzi na tej planecie nie mogła spojrzeć na niego bez pogardy w oczach. Nie umiał w żaden racjonalny sposób wyjaśnić, dlaczego pocieszała go, gdy miał gorszy dzień. Z jakiej przyczyny trzymała go za dłoń, gdy tylko miała okazję? Dlaczego przytulała go bez powodu? Czemu pocałowała go w policzek?
Ze wszystkich pytań, jakie powstały w jego głowie nie umiał znaleźć odpowiedzi na najważniejsze; dlaczego on sam tak bardzo lubił jej towarzystwo?
Zignorował chaos, który toczył się w jego głowie i w końcu wyszedł z łazienki. Ubrany w świeże ubrania i ze wciąż mokrymi włosami wrócił do salonu. Zbliżała się pora obiadu, więc miał nadzieje na szybką kradzież swojej porcji i ucieczkę od reszty grupy. Nie spodziewał się tylko, że Mirella postanowiła spędzić z nimi tamten posiłek.
- W samą porę, Loki! - przywitała go okrzykiem. Większość siedziała już przy stole, podczas gdy brunetka podawała im talerze pełne jedzenia. Zacisnął usta i westchnął, siadając na jednym z wolnych miejsc. Wiedział, że nie pozwoliłaby mu odejść.
Cały posiłek przesiedział we względnej ciszy, czasami wymieniając kilka słów z Mirellą, która siedziała naprzeciwko niego. Normalnie nie przepadał za spędzaniem czasu z resztą grupy, lecz w jej towarzystwie było znośnie.
- Dobra, ferajna, nie obżerać się za bardzo - odezwał się Tony, gdy Mirella położyła talerz z babeczkami na stole. - Musimy jutro dobrze wyglądać. Mówiąc "my" myślę "wy", ja zawsze wyglądam dobrze.
- Co jest jutro?
- Świąteczny bankiet dobroczynny - odpowiedziała jej Natasha. Loki załamany odchylił głowę do tyłu i głośno westchnął. Kompletnie o tym zapomniał i miał nadzieje, że inni też. Z resztą, jaki sens był w świątecznym bankiecie, skoro był dopiero początek grudnia?
- O ile nie odwołają go przez pogodę - stwierdził Bruce. W Lokim rozpaliła się nadzieja, gdy spojrzał za okno, gdzie śnieg praktycznie uniemożliwiał dobrą widoczność. Miał szansę.
- Jeszcze nigdy nie odwołali tej imprezy - parsknął Stark. Cała nadzieja zniknęła...
- Nie będzie tak źle, Loki - zaśmiała się cicho, gdy zobaczyła jego minę. Razem z Clintem zbierali talerze po obiedzie.
- Na ciebie nie będą patrzeć jak na eksponat w muzeum - wymamrotał, gdy nachyliła się obok niego.
- Oh... Loki ja... Spędzę jutrzejszy wieczór u siebie - odpowiedziała zmieszana, zabierając od niego talerz.
- Dlaczego?
- Będzie tam mnóstwo ludzi. Mogłabym kogoś skrzywdzić - wymamrotała. Na tym etapie rozmowy, oczy wszystkich przy stole były zwrócone w ich stronę. Nie lubiła nawet myśleć o możliwości skrzywdzenia kogokolwiek, a mówienie tego na głos było jeszcze gorsze.
- Kiedy ostatnio komuś zagrażałaś? - uniósł brew. Przez chwile zapanowała cisza, a spojrzenie Mirelli powędrowało w stronę Bucky'ego.
- Nic mi nie zrobiłaś - stwierdził, wzruszając ramionami. W odpowiedzi zagryzła policzek i wróciła wzrokiem do Lokiego.
- Przydałoby mi się towarzystwo kogoś znośnego.
- Zapraszasz mnie na bankiet? - zaśmiała się nerwowo. Rozejrzała się dookoła, jakby szukała drogi ucieczki. Cały problem polegał na tym, że Loki nie miał zamiaru pozwolić jej uciec.
- To zależy, czy zechciałabyś ze mną pójść? - zapytał niepewnie. Nawet nie zerknął w stronę gapiów, którzy ich otaczali. Naprawdę miał nadzieje, że jej odpowiedź będzie twierdząca. Byłoby co najmniej niezręcznie, gdyby mu odmówiła.
Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, jakby nie wierzyła, że naprawdę ją o to zapytał. Zaczynał się bać, gdy nie odezwała się ani słowem przez kolejną minutę.
W jego głowie od razu obudził się ten okropny głosik. Był głupi. Oczywiście, że był głupi. Miałaby z własnej woli towarzyszyć komuś takiemu jak on? Nikt normalny nie pokazałby się z nim wśród tylu ludzi, to było...
- Tony?
Wzrok wszystkich przeniósł się na wynalazcę, który patrzył na rozmawiającą parę. Kłamca nie mógł uwierzyć, że naprawdę pytała go o zgodę.
- Czujesz się na siłach, żeby...?
- Tak! - przerwała mu od razu. W jej oczach pojawiły się iskierki, gdy podekscytowana powstrzymywała się od uśmiechu.
- Założyłabyś bransolety i musielibyśmy cię mieć na oku, ale... - rozmyślał na głos, jakby chciał jej o czymś przypomnieć.
- Mogę?
Przewrócił oczami, gdy znowu mu przerwała, ale w końcu się uśmiechnął. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę chciała przyjąć zaproszenie kłamcy. Nie przepadał na nim, ale oddałby wszystko, aby z twarzy Mirelli nie zniknął ten piękny uśmiech. Dlatego przytaknął.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro