Rσzɗziɑł 29
Czasami ludzie nie chcą się przyznać nawet przed sobą, gdy zaczynają coś czuć. Tacy już po prostu są i nic tego nie zmieni.
Zdarza się też, że nie zauważają żadnych oznak. Potrzebują, aby ktoś dał im wskazówkę, że faktycznie zaczynają kogoś lubić i nawet nie zdają sobie z tego sprawy jak bardzo to po nich widać.
Lecz co jeśli obie osoby po prostu nie wiedzą, co robić w takiej sytuacji? Co z ludźmi, którzy pierwszy raz zaznali tych dziwnych uczuć? Tu sprawa nie jest taka prosta.
Mirella w swoim dziwnym życiu nie miała czasu i okazji, aby chociaż poznać co to jest zauroczenie. Loki natomiast ogólnie nie radził sobie z uczuciami i emocjami.
Przywiązali się do siebie i spędzali ze sobą prawie każdą wolną chwilę. Zdawali sobie sprawę, że coś było na rzeczy, ale żadne z nich nie wiedziało, co z tym zrobić.
Postanowili to po prostu zignorować. Przecież właśnie tak się robi z problemami, których nie umiemy rozwiązać — ignorujemy je, aż w końcu pojawi się jakiś rezultat lub znikną.
Udawało im się to może przez dwa, lub trzy dni doprowadzając tym do szału wszystkich naokoło.
Niepewne spojrzenia, gdy druga osoba nie patrzyła. Delikatny dotyk, kiedy przypadkiem ich dłonie się mijały. Rumieńce towarzyszące Mirelli w każdym z tych przypadków.
Zachowywali się inaczej niż zwykle po feralnym wieczorze z pocałunkiem. Nie korzystała z każdej możliwej okazji, aby go objąć czy złączyć dłonie, co było dla obojga frustrujące. Przez ograniczenie tych kiedyś codziennych czynności każdy mały dotyk stał się nagle czymś intymnym.
Z początku nie rzucało się to tak bardzo w oczy, ale w końcu lokatorzy wieży zauważali niecodzienne zachowanie. Podpytywali z osobna Lokiego i Mirelle, ale żadne z nich nie uważało, aby coś było na rzeczy. Według nich nic się nie zmieniło i nie było powodów do zmartwień.
Prawda była taka, że dziwne napięcie między parą było irytujące nawet dla Tony'ego Starka. To wiele znaczyło, zważywszy na fakt, że nie był fanem ich relacji.
Zwykłe pytania nie dawały rezultatów, więc wszyscy zgodnie stwierdzili, że będą ich obserwować. Grupa po prostu musiała się dowiedzieć, co się stało.
Oczywiście nie byli ciekawskimi typami, ale woleli wiedzieć.
Wszystko ostatecznie się zmieniło, gdy grupa wyruszyła na misje związaną z tajemniczym wybuchem magazynu na drugim końcu miasta.
Był to kolejny dzień chemioterapii dla Mirelli. Razem z Lokim byli już w sali i obserwowali, jak Bruce podłącza kroplówkę.
Oboje byli raczej niepewni tamtej sesji ze względu na ich zwiedzanie. Oczywiście Loki miał przyszykowaną już iluzje kolejnego muzeum, które polecił mu Rogers, jednak nie do końca wiedział czego oczekiwać po brunetce. Miał wrażenie, że unikała zostawania z nim sam na sam. Zapraszała kogoś jeszcze z drużyny do spędzenia z nimi czasu, kiedy tylko miała taką okazję. Przez to w jego głowie pojawiły się myśli, że pocałunek tamtego wieczoru mógł być błędem.
Na ich szczęście lub nieszczęście do sali wpadł Steve i Tony z informacjami o wybuchu magazynu.
- Ty zostajesz. Tutaj bardziej się przydasz - rozkazał Tony, gdy Bruce wstawał z krzesła.
Stark wolał mieć trochę bardziej utrudnioną misję bez wsparcia Hulka niż zostawić Mirelle samą. Kilku lekarzy w wieży przeszło dodatkowe kursy specjalnie skupiające się na jej sprawie, ale wolał zostawiać ją z Bannerem. W końcu to głównie on wymyślił chemioterapie podporządkowaną pod jej problem i znał sprawę od bardzo dawna.
Ufał mu ze zdrowiem brunetki.
Jednak Tony Stark miał jeszcze inne plany. Zamierzał wykorzystać separację Lokiego oraz Mirelli i wydobyć z nich informacje. Coś było nie tak z jego Mirellą i musiał się dowiedzieć co. Właśnie dlatego nasłał na nią swoją tajną broń.
- Pepper dotrzyma wam towarzystwa - oznajmił na odchodne z uśmieszkiem.
W taki oto sposób bohaterowie ruszyli na misję bez jednej osoby. Nie sądzili, że brak jednego członka zespołu może coś zmienić. Natomiast Mirella została skazana na jedyną osobę, której nigdy nie okłamała.
- Ratuj mnie, Bruce - wyszeptała z wielkimi oczami.
Naukowiec ze śmiechem pokręcił głową i uniósł ręce do góry postanawiając zostawić ją na pastwę losu. On również chciał wiedzieć, co działo się między dwójką i najwyraźniej miał być jedną z pierwszych osób, które się dowiedzą.
Sami spędzili może godzinę, w ciszy i spokoju, a w Mirelli zaczynała kwitnąć nadzieja. Jednak szybko zniknęła, gdy w drzwiach sali pojawiła się elegancko ubrana kobieta.
- Młoda damo, co zrobiłaś, aby Tony zwolnił mi całe popołudnie specjalnie dla ciebie - odezwała się, podchodząc w jej stronę i siadając po jej lewej stronie.
- Co?! Przecież ja nic... Bruce! - oburzyła się, patrząc na naukowca.
- Mnie tu nie ma - zaśmiał się, obracając całkowicie w stronę biurka.
- Ty zdrajco...
Pepper Potts rozsiadła się wygodnie na fotelu, zdjęła marynarkę i odłożyła ją na bok.
- Żartuje, skarbie - uśmiechnęła się, delikatnie dotykając jej policzka.
Mirella bardzo ceniła sobie jej osobę. To ona nauczyła ją wielu rzeczy, których jej biologiczni rodzice nie mieli szans jej pokazać. W pewnym sensie przyjęła role jej matki i wychowywała ją, jak tylko umiała, razem z Tony'm.
- Tony się o ciebie martwi. Co się dzieje?
Nie bez powodu Stark był geniuszem, cwaniak wiedział, że Mirella nie umiałaby okłamać rudowłosej.
- Nie mam pojęcia, o co wam wszystkim chodzi. Nic się nie stało.
Jej rozmówczyni uniosła brew, ale nie ciągnęła dalej tematu. Nie zamierzała zmuszać dziewczyny do wyznania prawdy. Miała zamiar dotrzeć do sedna tak jak zwykle, doszukując się informacji w trakcie rozmowy.
Właśnie tak spędziły godzinę. Rozmawiały o wszystkim i o niczym, tak jak robiły to nieraz, gdy Pepper nie była jeszcze, tak bardzo zapracowana.
- Jak wy wytrzymujecie tu tyle godzin. Nie pamiętam, żebyśmy dawniej tyle siedzieli w jednej sali - oznajmiła, upijając łyk kawy, którą niedawno przyniosła jej pielęgniarka.
- Na starość psuje ci się pamięć. Zawsze to tyle zajmowało - zadrwiła Mirella. Chwile później zasłoniła się kocem, jakby miał ją obronić przed morderczym wzrokiem rudowłosej.
- Bardzo śmieszne, Ella. Szczerze nie wiem, co robiłyśmy przez te kilka godzin, by zabić czas...
- Teraz spędzam go głównie na iluzjach, które tworzy Loki. Nie mam pojęcia, co robiłam kiedyś, by nie zanudzić się na śmierć - stwierdziła, nie zwracając uwagi na swoje słowa. Powoli robiła się zmęczona i szczerze powiedziawszy, nie pogardziłaby drzemką. Niespodziewanie dla niej Pepper podłapała temat.
- Tony coś mi wspominał, że ostatnio spędzasz sporo czasu z Lokim.
- Jak z każdym - wzruszyła ramionami. Jednak rudowłosa nie miała zamiaru się poddać, zwłaszcza gdy zauważyła, jak oczy Elli unikały jej osoby.
- Nie mogę i nie będę cię zmuszać do mówienia, ale doskonale wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko - mówiła powoli i spokojnie, aby dotrzeć do brunetki. - Razem z Tony'm po prostu się martwimy.
Mirella spojrzała w oczy swojej rozmówczyni i jak zwykle zobaczyła troskę. Kobieta, która siedziała przy niej, pomogła jej z pierwszą miesiączką. Jako pierwsza zachęcała ją do nauki gotowania i testowała z własnej woli nieudane dania. Była jedną z największych fanek jej malarstwa. Wspierała ją we wszystkim i wiedziała, że mogła jej zaufać. Dlaczego więc nie chciała z nikim porozmawiać o tym, co się wydarzyło?
Odpowiedź była dość prosta; oznaczałoby to przyznanie się do tych wszystkich dziwnych uczuć.
Jednak jak długo można ukrywać takie sprawy? Właśnie dlatego postanowiła w końcu z kimś porozmawiać na ten temat.
Wzięła więc głęboki wdech i zestresowana wyrzuciła z siebie wszystko, co ją trapiło.
- To wszystko jest takie dziwne! Lubię z nim spędzać czas i lubię jego, ale potem się pocałowaliśmy i nie wiem co się dzieje... Nie wiem, czy on chce, nie wiem, czy ja chce... W ogóle mało wiem i tak mnie to wszystko denerwuje! W dodatku tata go nie lubi, jak miałabym spotykać się z kimś, kogo Tony nie cierpi? Poza tym, co jeśli to on nie chce mnie i wszystko zepsułam, przecież...
- Wow, wow... Skarbie, chwila! Weź głęboki wdech i zwolnij! - przerwała jej głośno Pepper, chwytając ją za ramiona. Dziewczyna wyrzuciła z siebie wszystko z prędkością karabina maszynowego, jakby bała się, że inaczej nie wydusi z siebie ani słowa.
Pepper nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała tak zdenerwowaną brunetkę. Z reguły była oazą spokoju przepełnioną pozytywnymi emocjami. Rzadko kiedy stresowała się tym, co się działo, w końcu przeczyło to jej mottu.
Mirella wzięła kilka głębszych wdechów, szybko przytakując. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie miała problemy tego pokroju.
- Całowaliśmy sie - westchnęła w końcu. Patrzyła prosto w twarz swojej rozmówczyni, próbując zobaczyć reakcje, jednak nie była taka, jakiej się spodziewała. Pepper patrzyła na nią z iskierkami w oczach, uśmiechając się delikatnie. To reakcja Bruce'a była tym, czego się spodziewała.
- Całowałaś się z bogiem kłamstw?! - zszokowany odwrócił się w jej stronę, po czym zaśmiał się rozbawiony - Tony się wkurzy.
- Ah, teraz to słyszysz, tak? - prychnęła zirytowana.
Policzki mężczyzny przybrały czerwonego koloru, gdy uświadomił sobie, jak się wydał. Zacisnął usta i odwrócił się z powrotem w stronę biurka, jednak Mirella wiedziała, że nadal przysłuchiwał się ich rozmowie.
- Kto by pomyślał, że naukowcy to takie plotkary - zadrwiła, kręcąc głową.
- Bałam się, że nigdy nie doczekam się tej rozmowy - wyszeptała rozemocjonowana rudowłosa.
Jej załzawione oczy mogłyby się wydawać dziwne dla osoby patrzącej na to z boku, jednak miała dobry powód.
Jej ukochana Mirella była śmiertelnie chora i nie miała, kiedy spotkać kogoś, kogo mogłaby pokochać. Pepper Potts chciała, żeby wiecznie uśmiechnięta brunetka miała szanse, chociaż na zauroczenie.
Nie raz widziała, jak Ella patrzyła na zakochane pary i modliła się, żeby chora dziewczyna miała szanse zaznać tego typu miłości. Nikt nie wiedział, kiedy przegra ze swoją chorobą i wszystkich ta myśl przerażała. Natomiast pani Potts była przerażona, że Mirella mogłaby odejść, nie zaznając takiej miłości.
Oczywiście cała grupa ją kochała, ale nie w ten specjalny sposób. Najwyraźniej ktoś w końcu wysłuchał próśb rudowłosej i dał Elli szanse.
Nigdy nie podejrzewałaby, że padnie akurat na boga kłamstw, ale na to nie miała już wpływu.
- Zakochałaś się? - zapytała, z uśmiechem łapiąc ją za dłoń.
- Na tym polega mój problem, Pepper. Nie mam pojęcia... Nigdy wcześniej się tak nie czułam - westchnęła, przymykając oczy.
Kobieta cierpliwie czekała, aż brunetka zbierze myśli i poukłada je sobie w głowie. Mirella pokręciła głową z lekkim uśmiechem i spojrzała na swoje dłonie. Z nerwów bawiła się swoimi palcami.
- Lubie, kiedy jest obok mnie. Lubie, gdy spędza ze mną czas, nawet jeśli twierdzi, że nie podobają mu się moje pomysły. Nie umiem sobie przypomnieć jak spędzałam czas, zanim się pojawił. Nie rozumiem jak... Jego obecność wydaje mi się być taka naturalna - zaśmiała się. - Kiedy gotujemy, kiedy oglądamy filmy, których nie rozumie. Wiem, że od kilku dni zachowujemy się trochę inaczej, ale nie umiem sobie wyobrazić spokojnego snu bez Lokiego obok mnie.
- Zakochałaś się - odpowiedziała radośnie Pepper.
- To przerażające - zaśmiała się nerwowo. W tamtej chwili nie umiała zrozumieć tych wszystkich romantycznych filmów, które oglądała nie raz.
Tam bohaterowie praktycznie od razu wiedzieli, kiedy odnaleźli swoją drugą połówkę i byli szczęśliwi. Mirella była zagubiona i co najmniej zestresowana całą sytuacją. Czy było z nią coś nie tak?
- Moja mama mawiała, że miłość jest jak ogień; nieokiełznana i niebezpieczna, ale też piękna i uzależniająca - powiedziała Pepper, ściskając lekko jej dłoń. - Ty powinnaś o tym wiedzieć najlepiej.
Mirella uniosła lekko kącik ust, słysząc żart. Spojrzała na swoją wolną dłoń i uniosła lekko palce. Na ich krańcach pojawiły się małe płomyki, które po złączeniu palców zaczęły zmieniać kształt. Niestety nie udawało jej się długo utrzymać go w ryzach. Pepper miała rację; ogień był jednocześnie piękny i przerażający. Najwyraźniej miłość też mogła taka być.
Przerażający był również fakt, jak taka sytuacja mieszała ludziom w głowie. W tym samym czasie, gdy Mirella powoli układała sobie całą sytuację, Loki nie umiał poskładać myśli w konkretną całość.
W ostatnim czasie rzadko spędzał czas w całkowitej samotności. Przyzwyczaił się już do myśli, że jego Mirella zawsze była gdzieś obok niego. Lecz w drodze na misję siedział sam w jak najbardziej oddalonym miejscu od reszty. Chciał wykorzystać tę chwilę spokoju, aby poukładać chaos, który był w jego głowie.
Jednak nie był osobą, którą radziła sobie dobrze z emocjami. Rozmowa z drugą osobą może trochę pomogłaby mu zrozumieć co tak właściwie czuje i co z tym zrobić. Problem polegał na tym, że Loki nie był typem osoby zwierzającej się komuś innemu. Oczywiście w czasie lotu kilka osób podchodziło do niego z pytaniami, ale zbywał ich ruchem ręki, nawet nie patrząc w ich stronę.
W normalnej sytuacji analiza wydarzeń z poprzednich dni i uczuć, które mu towarzyszyły nie byłaby złym pomyślem. Był inteligentny i zawsze umiał wymyślić jakiś plan.
Niestety, ale nie był to najlepszy moment. Byli na misji i to bez jednego z członków grupy. Budynek palił się w najważniejszych miejscach konstrukcji, co skutkowało ogromnymi zniszczeniami. Dookoła biegali ludzie, jedni niewinni cywile, a inni terroryści chcący narzucać swoje idee innym. Loki w pewnych momentach nie umiał ich odróżnić.
W uchu słyszał rozkazy i wymiany zdań między bohaterami. Jego myśli nie skupiały się na sytuacji, w której się znalazł i w pewnym sensie robił wszystko na autopilocie. Nie do końca wiedział jak znalazł się w niektórych miejscach lub ile osób udało mu się już wyprowadzić, a ilu obezwładnić.
- Schwytaliśmy tych co nie popełnili samobójstwa i ewakuowaliśmy z pomocą strażaków cywili - usłyszał w słuchawce.
- Budynek się wali. Wyjdźcie stamtąd i spotkamy się przy quinjecie.
Loki przytaknął, choć oczywiście nikt nie mógł go zobaczyć i próbował znaleźć drogę do wyjścia. Po drodze mijał ciała ludzi ze znaczkiem organizacji terrorystycznej, jeden czy dwóch oddawało ostatnie oddechy konając wśród ognia. W pewnym momencie dym zaczął utrudniać mu widoczność, a kaszel zaczął się nasilać. Temperatura była coraz wyższa, co dla istoty jego pochodzenia było naprawdę niebezpiecznie. Lodowe olbrzymy nie przepadały za ogniem, więc płonący budynek nie był dla niego idealnym miejscem. Pomagał sobie magią, aby uciec stamtąd jak najszybciej.
Był pewien, że wyjście było już niedaleko, gdy usłyszał płacz. Cichy i stłumiony płacz. Zastygł w miejscu, gdy zrozumiał, że w budynku ktoś jeszcze został. Nie był to byle kto, a przerażone dziecko.
Przymglonym wzrokiem widział już wyjście. Jego noga nieumyślnie drgnęła w stronę bezpiecznego miejsca, ale nie pozwolił, aby instynkt przejął nad nim kontrole.
Gdzieś w budynku było bezbronne dziecko otoczone przez ogień. Czy naprawdę byłby w stanie spojrzeć w oczy Mirelli, gdyby uciekł zostawiając dziecko na śmierć?
- Na Odyna... - wycharczał, po chwili kaszląc przez gęsty dym. Przeklął kilka razy pod nosem i ruszył w kierunku płaczu.
- Loki, gdzie ty do cholery jesteś?! - głos Romanoff wydobył się ze słuchawki.
- W budynku jest dziecko - wykaszlał. Jego gardło zaczynało boleć i nie chciał mówić więcej niż trzeba było. Był pewien, że Avengers zrozumieją sytuację po tych kilku słowach.
Przedarł się z powrotem na piętro wyżej i wsłuchiwał się w otoczenie. Krzyki dochodziły z jego lewej strony i właśnie tam pobiegł. Część sufitu zwisała, blokując przejście. W rogu pokoju siedziała skulona dziewczynka i tylko dzięki niesamowitemu szczęściu przez cały ten czas ogień jeszcze jej nie dosięgnął. Niestety szczęście powoli się kończyło, a płomień dotknął jej stopy. Loki szybko zareagował, gdy rozdzierający serce krzyk rozniósł się po pokoju. Stworzył ścianę, która miała osłaniać dziecko od żywiołu i odsuwał szczątki sufitu ze swojej drogi, aby dostać się do dziewczynki.
Wziął ją na ręce, gdy tylko do niej dotarł, ale w tym czasie wejście do pokoju zajęło się ogniem. Pozostawało im tylko okno.
Czuł jak budynek zatrząsł się, a resztka sufitu upadła w miejsce, gdzie siedziała dziewczynka. Dziecko na jego rękach wcale nie pomagało, gdy zaniosło się jeszcze większym płaczem.
Loki był wyczerpany. Ledwo dotarł do okna, gdzie rozbił do końca szybę i w końcu wziął wdech świeżego powietrza. Na zewnątrz ujrzał czerwony pojazd próbujący ugasić ogień oraz Kapitana.
- Loki!
Blondyn od razu go zauważył, przykładając rękę do ucha. Loki domyślił się, że pewnie informuje resztę o sytuacji, ale on nie miał na to czasu. Dosłownie resztkami sił wystawił dziecko przez okno i liczył na to, że Rogers złapie je w odpowiednim momencie. Nie wiedział, czy się udało, bo sekundę po tym upadł na kolana, dusząc się dymem.
Widział jak strumień wody wlewał się przez okno, ale wcale mu to nie pomogło. Strażacy dali mu chwilę osłony od płomieni, ale nie miał na tyle siły, aby podnieść się z kolan. Nie miał siły na ucieczkę przez okno i nie miał siły, aby skorzystać ze swojej magii. Nie miał siły...
Ogień niszczył konstrukcje budynku, a ten powoli trząsł się za każdym razem, gdy kawałek ścian lub sufitu odrywało się od reszty.
Wtedy przeszył go ból. Przez dłuższą chwilę nie rozumiał co się działo, aż spojrzał w bok i zobaczył gruz tuż przy swojej twarzy. Cegła spadła na jego ramie, ale to nie był koniec.
W chwili, gdy ściana zawaliła się prosto na bok Lokiego jego myśli skupiły się tylko na jednym; oczami wyobraźni widział jej brązowe oczy i piękny uśmiech. Nie umiał sobie wyobrazić, że właśnie w taki sposób miałby umrzeć, ale nie umiał też wyobrazić sobie jak ktoś przekazuje jej te informacje. Nie chciał i nie mógł się poddać.
Jak mógł przestać walczyć, kiedy nie zdążył jej jeszcze powiedzieć ile dla niego znaczyła?
Zamknął powieki i zacisnął mocno zęby, ostatkami sił odrzucając od siebie gruz. Zielona mgiełka zniknęła natychmiast, ledwo uwalniając go spod ściany. Był wykończony.
Praktycznie na kolanach dotarł do okna i podciągnął się rękami do góry. Ledwo udało mu się wychylić przez otwór, raniąc dłonie resztkami szkła. Był wychylony do połowy, gdy ktoś wyciągnął go na zewnątrz.
Jego płuca w końcu mogły dostać odpowiednią dawkę tlenu, a temperatura powolutku opadała. Przez chwilę kaszlał kucając na ziemi, aż ktoś objął go ramieniem, pomagając wstać. Na trzęsących się nogach próbował ruszyć do przodu.
- Nie waż się umierać na moim ramieniu, reniferze - usłyszał zmęczony głos obok siebie. - Ella mnie zabije, jeśli dam ci umrzeć.
Stark doprowadził go do quinjeta, gdzie czekała Natasha ze sprzętem medycznym. Nie wiedział, kiedy założyła mu maseczkę tlenową. Nie wiedział też, kiedy został otoczony przez całą drużynę. Ktoś coś mówił, może nawet więcej niż jedna osoba, ale nie skupiał się na tym co go otaczało. Uważnie starał się kontrolować oddech, aby dostarczyć jak najwięcej tlenu do swoich płuc.
- Dziecko... - wycharczał, patrząc w stronę Rogersa. Wszyscy natychmiast ucichli.
- Bezpieczna ze swoją mamą - odpowiedział od razu blondyn. - Uratowałeś jej życie.
Loki lekko przytaknął, unosząc kącik ust, co nie było widoczne zza maseczki. Chciał się trochę podnieść, aby wygodniej usiąść, ale przeszywający ból skutecznie mu to uniemożliwił.
- Nic mi nie jest - wymamrotał, łapiąc się za żebra. Kilka osób znowu zaczęło się kłócić, ale kompletnie nie zwracał na nich uwagi.
- Wracajmy do domu - poprosił, patrząc na agentkę. Był pewien, że to ona będzie prowadzić maszynę. Natasha wyglądała jakby miała coś powiedzieć, ale zamknęła usta i przytaknęła z uśmiechem.
Nie miał czasu na użalanie się nad sobą. Żył i to się liczyło. Czuł jak jego magia zaczynała leczyć jego rany; bardzo powoli i mozolnie, ale leczyła.
Co jakiś czas ktoś do niego podchodził i pytał o samopoczucie, ale wszystkich zbywał. Clint raz czy dwa próbował opatrzeć jego powierzchowne rany, ale nie obchodziło go to. Obok niego siedział też cały czas Thor, który nie spuszczał z niego wzroku. Przez cały czas powrotu do wieży skupiał się na tym, aby resztka magii uleczyła jak najwięcej. Był zbyt zmęczony i zbyt obolały, aby wyleczyć się tak szybko, jak zwykle.
Nawet się nie zorientował, gdy byli już niedaleko. Uświadomił go o tym dopiero głos łucznika.
- Musimy cię przemycić do szpitala, tak żeby Mirella cię nie zobaczyła - obmyślał już plan Clint.
Wszyscy zgodnie przytaknęli, wiedząc, że dziewczyna oszalałaby, gdyby zobaczyła, w jakim stanie wrócił kłamca. Niestety on miał inne plany. Wizja spłonięcia dała mu do myślenia i rozwiązała problem, z którym wyjechał na misję. Wracając już miał rozwiązanie.
- Za późno - oznajmiła Natasha. Wszyscy spojrzeli na nią z wielkimi oczami, lecz ona tylko wzruszyła ramionami.
- Napisałam do Bruce'a, a on powiedział Elli.
Drużyna westchnęła załamana, wyczuwając monolog, jaki usłyszą od brunetki. Byli pewni, że dziewczyna będzie wściekła, jak za każdym razem, gdy ktoś wrócił zraniony.
Jednak agentka nie zrobiła tego przypadkiem. Wiedziała, że Ella chciałaby wiedzieć co sie stało, więc dyskretnie przekazała jej informacje. Poza tym, chciała wiedzieć jak rozwinie się sytuacja pomiędzy parą.
Dosłownie ledwo wyszli z quinjeta, gdy na horyzoncie pojawiła się przerażona Mirella.
- Ella, wracaj! - krzyczał za nią Bruce. Razem z Pepper biegli tuż za dziewczyną, jednak za nic nie mogli jej dogonić.
Nim się zorientowali była tuż przy kłamcy, łypiąc oczami we wszystkie strony, aby odnaleźć każdą z ran. Nie chciała go bardziej zranić i dotykała jego twarzy delikatnymi ruchami, choć nie mogła opanować ich trzęsienia.
- O mój... Co się stało? Co ci się stało? - powtarzała zdenerwowana. Jeszcze niedawno rozmawiała z Pepper i przyznała się do uczuć, którymi darzyła Lokiego. Nie mogła uwierzyć, kiedy chwile później dostała informacje, że mogła go stracić.
- Nic mi nie jest - zapewnił, przysuwając ją do siebie. Zdrętwiałymi rękami objął ją w pasie i przymknął oczy, opierając podbródek o jej głowę.
Nie potrzebowała zachęty i sama objęła go rękami, lecz sekundę później usłyszała ciche syknięcie. Odsunęła się od niego na krok, obserwując z zaniepokojeniem.
- To nic czego nie da się uleczyć. Za jakiś czas nic mi nie bę...
Nie dokończył, bo nie dała mu na to szansy. Skutecznie uciszyła go pocałunkiem, który praktycznie od razu oddał. Sama myśl, że mogła go stracić nie wyznając mu swoich uczuć była dla niej przerażająca. Nie mogła sobie pozwolić na kolejne takie ryzyko. Zamierzała mu powiedzieć w tamtej chwili i w tamtym miejscu, nawet jeśli za widownie robiła cała grupa bohaterów.
- Lubie cię. Lubie cię i to bardzo - mówiła niepewnie. - Nie chciałam cię tym obciążać, ale teraz nie umiem sobie wyobrazić nawet chwili bez ciebie. Wiem, że możesz nie czuć tego samego i nie winie cię, ale musiałam ci to powiedzieć, bo dzisiaj mogłam cię stracić i nie...
- Myślisz za głośno - przerwał jej. Tym razem to on przyciągnął ją do siebie, a obie strony były pewniejsze w pocałunku niż przedtem. W końcu oboje przyznali sami przed sobą, że czują coś więcej niż przyjaźń i mogli odetchnąć z ulgą. Było wspaniale.
- Yeah! Bierz go, Ella! - zawiwatował Sam, chwile później gwiżdżąc. Brunetka ze śmiechem pokręciła głową i schowała głowę w ramieniu Lokiego. Nieświadomie objęła go troche za mocno co skutkowało falą bólu.
- Co się stało? - zapytała, szukając widocznych obrażeń.
- Spadła na mnie ściana... - wysapał, łapiąc się za żebra. Brunetka rozchyliła lekko wargi, patrząc to na poszkodowanego, to na grupę bohaterów stojących niedaleko.
- Czy wyście zwariowali?! Zdajecie sobie sprawę, że nie bez powodu jeździcie na te misje w grupie?! Powinniście się nawzajem pilnować!
Krzyczała na nich jeszcze chwile, aż zaczęła delikatnie ciągnąć Lokiego w stronę piętra szpitalnego. Sama również była tam zaprowadzona, aby dokończyć terapie.
Niektórzy ludzie potrzebują wskazówki, aby zrozumieć, że zaczynają coś czuć do drugiej osoby. Niektórzy dostają rady od przyjaciół, a inni atak terrorystyczny, który skłania ich do wyznania uczuć. Jednak nie ważnie jak do tego dochodzi, ważnie, że w końcu odważyli się zrobić krok naprzód.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro