Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rσzɗziɑł 26



Nie wiedziała, która była godzina. Nie wiedziała też, dlaczego czuła się obserwowana. Nie wiedziała również, dlaczego słyszała chichot niedaleko siebie.

Zmarszczyła brwi, unosząc lekko głowę. Światło z lamp przez chwile ją oślepiło, ale z sekundy na sekundę coraz lepiej widziała postacie stojące nad jej łóżkiem.

- Jak długo stoicie przy moim łóżku jak jacyś zboczeńcy? - wymamrotała, kładąc z powrotem głowę na poduszce. Rozbudził ją trochę fakt, że poduszka nie była taka miękka jak zawsze. Problem mógł polegać też na tym, że się rytmiczne unosiła.

- Nie chcieli mi uwierzyć na słowo, że gołąbki ruszyły naprzód w swojej relacji - usłyszała radosny głos Sama. Zdziwiona otworzyła szerzej powieki i rozejrzała się po pokoju. Prawie cała drużyna stała w jej sali, spoglądając w tą samą stronę; jej łóżko.

Po chwili zrozumiała, przez co byli tak podekscytowani. Tuż obok niej, prawie że pod nią, leżał Loki. Wtedy przypomniała sobie poprzedni wieczór.

Było już grubo po dwudziestej czwartej, gdy pielęgniarka kolejny raz upomniała swoją pacjentkę. Dopóki była pod obserwacją lekarzy, czysto teoretycznie musiała się ich słuchać, a w tamtej chwili ich rozkaz był prosty; miała w końcu dać organizmowi odpocząć i pójść do spania.

- Nie lubię ich - wymamrotała pod nosem, gdy rudowłosa wyszła w końcu z pokoju.

- Naprawdę? Nie zauważyłem - prychnął, rozsiadając się na najbliższym fotelu.

- Nie zauważyłem - przedrzeźniała go, robiąc głupią minę. - Przed chwilą miałeś lepszy humor.

- Niewygodny fotel zdecydowanie mi go zniszczył.

- Loki... Nie musisz cały czas tu ze mną siedzieć - powiedziała cicho. Kolejny raz czuła się okropnie. Nie była małą dziewczynką i powinna umieć radzić sobie sama. Sytuacja jednak wyglądała kompletnie inaczej. Cała drużyna praktycznie zrobiła sobie harmonogram i co chwile przychodził do niej ktoś nowy, za to "nocne zmiany" w całości przejął na siebie Loki. Cała drużyna robiła wszystko, aby nawet na chwile nie została sama w szpitalnej sali.

- Powinieneś spać w swoim łóżku, gdzie byłoby ci wygodnie - mamrotała, unikając jego wzroku. - Jakoś poradzę sobie sama. To tylko jedna noc. Na pewno nic się nie wydarzy akurat tej nocy...

- Oczywiście, że nic się nie stanie. Jednak nie zmienia to faktu, że nie zostawię cię tu samej - przerwał jej twardo. Dowiedział się o jej dziwnym lęku od Rogersa, ale nie znał jego powodu. Nie zamierzał ją o to pytać, każdy miał prawo się czegoś bać.

- Nie możesz spędzić kolejnej nocy na fotelu!

- Przesuń się.

- Co?

- Powiedziałaś, że nie mogę już spać na fotelu - powtórzył, wstając z niewygodnego mebla. - Zatem zrób mi trochę miejsca i się przesuń.

Zdezorientowana nie ruszyła się nawet o centymetr, dlatego przesunął ją jedną ręką na kraniec łóżka i zajął wolne miejsce.

- Dobranoc? - zapytała, nadal zdziwiona. W odpowiedzi przytaknął i przymknął oczy, widocznie już zmęczony.

Nie była pewna czy spał, czy udawał, ale zostawił ją samą na pastwę dziwnych superbohaterów z aparatem. Tak, Natasha miała ze sobą aparat.

- Zabrałam ci go z pokoju - oznajmiła dumnie, po czym kolejny raz oślepiła ją fleszem. W tamtej chwili zrozumiała jak wszyscy się czuli, kiedy to ona biegała z aparatem jak wariatka.

- Co jest z wami nie tak? - wymamrotała. Westchnęła zażenowana i schowała twarz obok szyi kłamcy. Zachowywali się dziwniej niż normalnie, co tylko potęgowało jej nieśmiałe rumieńce. W odpowiedzi poczuła ramię, które mocniej ją objęło.

- Nie lubię go, ale jesteście słodcy - zażartował Clint, po czym wyjął portfel z kieszeni. Nie minęło kilka sekund, a Bucky i Sam zebrali niezłą sumkę od reszty drużyny.

- Co wy robicie? Czy wy...

- Zwykły zakład z przyjaciółmi - wzruszył ramionami żołnierz.

- Zwykły zakład? O co? - zirytowała się, siadając na łóżku. - Wiecie co? Chyba wole nie wiedzieć. Znacie drogę do drzwi, prawda?

- Oj, nie bądź taka...

Sam nie zdążył skończyć zdania, gdy wszyscy zostali popchnięci w stronę wyjścia. Chwile później cała grupka stała na korytarzu, a drzwi zamknęły się z hukiem. Wszystkiemu towarzyszyła ledwo widoczna zielona poświata.

- Zaczęli mnie irytować - wychrypiał głos tuż za nią. Chwilę później para rąk pociągnęła ją do tyłu, przez co znowu leżała.

- Nie odpuszczą mi tego - wyjęczała załamana.

- Wracaj do spania - wymamrotał, wciąż zaspany. Znowu objął ją ramieniem, na co zareagowała cichym śmiechem i zerknęła w stronę zegara. Było już po dziesiątej, co trochę ją zdziwiło. Pielęgniarki powinny ją już dawno obudzić na śniadanie, lecz najwyraźniej dały jej trochę spokoju. Spali już wystarczająco długo i w końcu musiała wstać.

- Nie możemy, a przynajmniej ja nie moge - odezwała się, siadając na krańcu materaca. - Muszę coś zjeść. Zgłodniałam.

- Jesteś okrutna - wymruczał pod nosem, po chwili przecierając zaspane oczy. Nie pamiętał, kiedy ostatnio spał tak długo i tak dobrze. Najchętniej przestałby również resztę dnia.

- Możesz spać dalej, jeśli chcesz, ale ja muszę się przygotować.

Ze śmiechem przykryła go kołdrą i wcisnęła jeden z guzików, który był na boku łóżka. Był on odpowiednikiem dzwoneczka, którym z reguły wzywano w filmach służbę. Żartowała z tego wiele razy, ale była to bardzo przydatna rzecz.
Powiadamiało to pielęgniarki, że zgłodniała i z reguły w ciągu dwudziestu minut dostawała jedzenie. Dostosowane już do jej nowej diety, ale jedzenie to jedzenie i nie miała zamiaru wybrzydzać.

Postanowiła wykorzystać czas oczekiwania na śniadanie i ruszyła w stronę drzwi do łazienki. Oczywiście stojak od kroplówki trochę utrudniał jej życie, ale jakoś dawała sobie z nim rade przez ostatnie kilka dni.

W ciągu dziesięciu minut zdołała zrobić szybki prysznic i przemyć włosy, ale najtrudniejszym zadaniem było przebranie się w świeże ubrania. Ubieranie się ze wciąż podłączoną kroplówką było dość utrudnione, jednak jakoś jej się udawało. Doszła do wprawy, przez co po kilku minutach miała na sobie szare dresy i kremową koszulkę na ramiączkach.

Tacka ze śniadaniem już na nią czekała, gdy wróciła do pokoju. Co zabawne Loki także dostał coś do przegryzienia.

- Tak bardzo przyzwyczaiły się do twojej obecności, że zaczęły ci przynosić jedzenie? - zaśmiała się, wciąż wycierając mokre włosy ręcznikiem.

- To mój urok osobisty - oznajmił, wgryzając się w kanapkę. Przewróciła oczami i sama usiadła wygodnie w fotelu, zabierając się do jedzenia.

Resztę wolnego czasu spędzili na oglądaniu kreskówek jak małe dzieci. Mirella miała ochotę na bajki z dzieciństwa, a Loki nie miał wyboru.

Przed dwunastą jedna z pielęgniarek odłączyła ją w końcu od kroplówki, ale nie trwało to zbyt długo. Dosłownie chwilę później musiała przejść do pokoju obok, gdzie czekał już na nią Bruce i Tony.

- Ella, mam spotkanie za piętnaście minut na drugim końcu miasta, ale wszystko już przyszykowałem - powiedział na wejściu Tony. - Fotel ma funkcje masażu, ogrzewania i chłodzenia, a pilot masz na stoliku. W szafce masz ulubione przekąski, a na górnej półce masz koce. Dzwoń od razu, jeśli coś byłoby nie tak. Ty dzwonisz, ja wracam i...

- Spokojnie, Tony - zaśmiała się, przerywając jego monolog. - Poradzimy sobie.

Miliarder nie wyglądał na przekonanego, ale objęła go na do widzenia i popchnęła w stronę drzwi, więc w końcu musiał wyjść. Doceniała wszystkie jego starania, ale przecież nie mógł być z nią na każdym etapie leczenia. Miał swoje obowiązki i musiał zadbać również o siebie. Czułaby się okropnie, gdyby zaniedbał siebie względem niej.

Pokój faktycznie był idealnie dla niej przyszykowany.

Duży wygodny fotel zajmował centralne miejsce, a po jego prawej stronie był cały medyczny sprzęt. Niedaleko stała szafka, o której mówił Tony. Na kilku półkach były książki, a niedaleko nich duży telewizor zajmował połowę jednej ze ścian. Na szafce widziała też szkicownik oraz mnóstwo kredek i ołówków.

Normalni pacjenci nie mieli takich luksusów w czasie swojej chemioterapii. Zwykli ludzie sami musieli wszystko ze sobą przynosić i z reguły spędzali te kilka godzin z innymi pacjentami w tej samej sali. Jednak Tony zadbał, aby miała wszystko, co potrzeba, żeby zabić czas.
Była traktowana jak księżniczka w porównaniu do innych i nie wiedziała, czym sobie na to zasłużyła.

- Wiesz już jak to działa - odezwał się Bruce, gdy podłączał ją do kroplówki. Jej zawartość nie była idealnie klarowna jak te, które dostawała w ciągu ostatnich dni.

- Wiem, dlatego nie rozumiem, dlaczego nie widze miski - wymamrotała rozglądając się po pokoju. Przy ostatniej terapii nie wymiotowała zbyt często, jednak miało to miejsce i wolała być przygotowana. Nie miała ochoty zarzygać podłogi lub - co gorsza - kogoś.

- Obok szafki - odpowiedział z pokrzepiającym uśmiechem.

Westchnęła głośno i starała się rozluźnić. Przechodziła przez to już dwa razy; raz walczyła z normalnym rakiem, a za drugim razem eksperymentowali już w Stark Tower. To był jej trzeci raz i nie mogła oprzeć się myśli, że nie bez powodu mówi się "do trzech razy sztuka". Nie była tylko pewna czy za swoim trzecim razem w końcu wygra, czy przegra.

Pierwsza godzina minęła spokojnie. Oglądali telewizje, rozmawiali i trochę żartowali. Potem namówiła Bruce'a na kolejną lekcję fizyki. Głównie w ten sposób spędzała czas z naukowcem, gdy zostawali sami. Miała sposoby na rozmowy i nawiązywanie relacji z każdym z drużyny. Już z początku ich znajomości zauważyła jak bardzo lubił mówić o nauce i swoich nowych odkryciach. Ona sama nie rozumiała zbyt wiele z tych ścisłych przedmiotów, ale uwielbiała widzieć jego uśmiech i zapał, gdy wszystko jej tłumaczył.
Właśnie dlatego często nakłaniała go do zabawy w nauczyciela, a z czasem ich lekcje przeradzały się w zwykłe rozmowy. Z czasem nawiązali przyjaźń oraz dyskutowali na różne tematy, ale z przyzwyczajenia i tak czasami uczył ją kolejnych teorii czy eksperymentów.

Właśnie tak spędzili kolejną godzinę, gdzie Bruce próbował wytłumaczyć jej kolejne teorie, a Loki czytał książkę na fotelu obok. Szło im bardzo dobrze, aż Mirella zaczęła się irytować, gdy czegoś nie zrozumiała. Normalnie nie reagowałaby w taki sposób, jedna cała zabawa w odstawianie papierosów trochę działała jej na nerwy.

- Tłumaczysz mi to już szósty raz i dalej nie rozumiem! - warknęła zirytowana, odrzucając ołówek na bok. Mężczyźni spojrzeli na nią z uniesionymi brwiami, widocznie nieprzyzwyczajeni do takiego zachowania. Wiecznie uśmiechnięta Mirella nie krzyczała bez powodu.

Wzięła głęboki wdech i przetarła twarz rękami. Brak nikotyny był dla niej czymś nowym i powodował lekkie rozdrażnienie w niektórych momentach.

- Czy ktoś może mi przynieść moje plastry?!

Bruce od razu zrozumiał czym była spowodowana jej nagła zmiana humoru i zaśmiał się cicho, wstając z krzesła. Tony przemyślał również to i schował w szafce kilka rzeczy na jej głód nikotynowy.

- Byłoby łatwiej, gdybyś zmieniała je regularnie, a nie w ostatniej chwili - oznajmił podając jej pudełko.

- Gdybyś zmieniała je regularnie - przedrzeźniała go, robiąc miny. - Bardzo śmieszne, Bruce, bardzo śmieszne.

- Mogłabyś spróbować tabletek.

- Mam dość tabletek, które dostaje od lekarzy. Nie będę faszerować się kolejnymi gdy mogę po prostu przykleić plasterek na ramie - wymamrotała, naklejając jeden z nich. Po chwili namysłu przykleiła drugi, tuż pod pierwszym.

- Teraz możesz uczyć mnie dalej tej czarnej magii - oznajmiła poważnie, podnosząc ołówek. Loki parsknął śmiechem, oglądając ich interakcje, ale nie przeszkadzał im.

Czas mijał, z minuty na minute zawartość kroplówki powoli malała, a Mirella zaczynała odczuwać pierwsze efekty. Podciągnęła nogawki dresów w górę, gdy robiło jej się coraz cieplej i co jakiś czas wachlowała się ręką, jakby miało jej to pomóc. Obaj jej towarzysze doskonale widzieli, że coś zaczynało się dziać, ale czekali na jakiś jej znak.

Mirella poddała się dopiero wtedy, gdy żyły w okolicy wenflonu zaczynały zmieniać kolor.

- Bruce możesz już włączyć klimatyzacje? Jest... Jest tu strasznie ciepło - wymamrotała, wachlując się kartkami, na których pisali. Naukowiec wcisnął kilka guzików, a w pokoju od razu zrobiło się chłodniej. Na szczęście wiedział co go czekało i przyniósł ze sobą ciepły polar.

- Zmarzniesz... Przepraszam - westchnęła z ulgą. Czuła się odrobinę lepiej, gdy chłodne powietrze powoli napływało do pokoju.

- Byłem na to przygotowany - zaśmiał się, zapinając bluzę.

Rozmawiali chwilę o tym, jak co kilkanaście minut mogą zmniejszać temperaturę, aby dostosować ją do jej potrzeb. Pobawiła się też chwilę pilotem od fotela, dzięki czemu po chwili on również zaczął się chłodzić.

- Czy to normalne? - zapytał Loki, zaniepokojony widokiem. Wszystkie żyły Mirelli zaczynały prześwitywać przez skórę, zmieniając swój kolor. Od razu przypomniał sobie, że wyglądała tak samo, gdy była przeziębiona; tętnice i żyły przybrały kolor ognia.

Wtedy nie skończyło się to dobrze.

- To całkowicie normalne w trakcie trwania terapii - wyjaśnił Bruce, sięgając po notatnik. Zapisywał w nim każdą zmianę, jaka zachodziła.

- Spokojnie, nie wybuchne - zażartowała, zmęczona.

Widział, jak jej głowa powoli opadała, ale od razu ją unosiła, aby nie zasnąć. Jej powieki także nie miały ochoty współpracować. Ewidentnie była senna, ale nie chciała zasnąć.

- Prześpij się.

- Nie chce spać - jęknęła, znowu przymykając powieki. - Nie jestem zmęczona...

- Zasypiasz na siedząco, Mirella.

- Ale...

- Dobranoc, skarbie - przerwał jej dobitnie. Jej policzki nabrały trochę koloru, ale uśmiechnęła się lekko i złapała go za dłoń.

- Dobra... noc - wymamrotała, prawie od razu odpływając. Jednak nawet w trakcie snu nie puściła jego ręki.

Lekki uśmieszek zagościł na jego ustach, ale szybko zniknął, gdy przypomniał sobie, że nie był sam. Uniósł wzrok, lecz Banner był w pełni pochłonięty notatkami.

Loki przypomniał sobie, że miał poczytać coś na temat tej całej chemioterapii, ale przecież jej choroba nie była jak inne. Leczenie Mirelli wyglądało kompletnie inaczej, więc nie znalazłby nic przydatnego w żadnej książce.

Na jego szczęście siedział w pokoju z człowiekiem, który wiedział wszystko na ten temat i Loki miał zamiar to wykorzystać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro