Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rσzɗziɑł 14



Obudziła się w okolicach dziewiątej. Czuła się znakomicie, głównie pod względem fizycznym. W kwestii psychicznej mogło być lepiej.

Byłoby lepiej, gdyby tylko upiekła obiecane ciasto.

Po wypadku z Bucky'm była załamana. Kolejny raz ktoś ucierpiał z jej powodu, co było nie do przyjęcia.

Na początku była w szoku, nie rozumiała jak mogło do tego dojść. Rozsypała się zaraz po tym, jak ugasili ogień. Tony nie mógł jej uspokoić dobrą godzinę, gdy zapłakana siedziała na przypalonej kanapie. Potem odwiedził ją żołnierz i zapewniał, że nic się nie stało. Przecież nikt nie umarł, prawda?

Jednak ona wiedziała, że obcięcie tych cholernych włosów było dla niego ważne. To miała być jego decyzją; jego powrót do dawnego siebie. Wiedziała o tym, przecież tak często rozmawiali.

Ona to zepsuła.

Udało mu się ją trochę uspokoić i wymusił na niej obietnice upieczenia ciasta jako rehabilitacje po tamtym incydencie.

Wtedy rozpłakała się po raz kolejny, uświadamiając sobie, że zrobił to tylko dla niej. Nic od niej nie chciał, wybaczył jej zaraz po tym małym wypadku, i ona doskonale o tym wiedziała. Poprosił o to głupie ciasto tylko po to, by ukoić jej psychikę. Jeśliby to zrobiła, jej sumienie nie gryzłoby ją aż tak bardzo.

Tony wyrzucił żołnierza, gdy Mirella powtarzała, że upiecze mu najlepsze ciasto, jakie kiedykolwiek jadł. Wpadła w taką histerię, że wynalazca spędził kilka godzin, przytulając ją w swojej zbroi.

Nikogo nie dotykała od dobrych trzech lat i nie miała zamiaru tego robić nawet w trakcie swoich małych kryzysów. Nie mogła ryzykować skrzywdzeniem kolejnych osób.

Kod pomarańczowy nie zdarzał się często i najczęściej kończył się na kilku dniach odpoczynku pod okiem kogoś z grupy. Zawsze znajdowali dla niej jakieś zajęcia, aby tylko siedziała w mieszkaniu i się zregenerowała.

Tym razem kogoś skrzywdziła, choć nie fizycznie, i przeżyła małe załamanie nerwowe. Nie mogła znieść myśli, że stałoby się coś o wiele gorszego, gdyby innych nie było w pobliżu. Mogła go zranić, mogła go zabić, mogła…

- Myślisz za głośno - skarciła się po cichu. Jej motto było dla niej ważne. Umysł człowieka potrafił wynaleźć problemy, których nigdy nie było. Jej własne myśli mogły być pułapką bez wyjścia, a Mirella nie miała zamiaru do tego dopuścić.
Lepiej żyć spontanicznie, z dnia na dzień, bez myślenia nad każdym szczegółem życia.

Koniec z rozmyślaniem. Upiecze ciasto i wszystko będzie w porządku.

W końcu otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła. Słońce wpadało przez ogromne okna, przez co mogła dobrze przyjrzeć się obrazowi na ścianie. Malowanie w środku nocy nie było dobrym pomysłem. Od razu zauważyła, że dobrała złe odcienie, linie nie były równe, a cały obraz nie wyszedł tak jak chciała.

Westchnęła, załamana swoimi umiejętnościami i odwróciła głowę w drugą stronę. Na końcu kanapy spał Loki.

Wyglądał na naprawdę zmęczonego, gdy powoli przysypiała podczas ich rozmowy. Była pewna, że zasnął dopiero wtedy, gdy upewnił się, że ona sama już spała. Doskonale wiedziała, że w jakimś sensie jej pilnował. Nie robił tego w tak oczywisty sposób jak reszta, jednak spał na jej kanapie, choć mógł wrócić do swojego wygodnego łóżka.

Zaśmiała się cichutko i ruszyła do swojej sypialni po koc.
W mieszkaniu było zimno, wszyscy zawsze o tym mówili, choć nigdy nie narzekali. Niska temperatura pomagała jej utrzymać w ryzach ogień i doskonale o tym wiedzieli. Oni już się przyzwyczaili, ale nie wiedziała, dlaczego Loki nie wspomniał o tym ani razu.
Nie chciała, aby przez nią zamarzł, więc chwile później była przy bożku i okryła go ciepłym kocem.

Kilka sekund wpatrywała się w śpiącą postać, aż w końcu zdecydowała się wykorzystać jego spokojny stan.

Raz dwa znalazła się w kuchni i zrobiła kawę, przy wyciągając papierosy ze skrytki. Zmieniała ich położenie codziennie, aby Tony przypadkiem ich nie znalazł.

Wróciła do salonu, wyciągnęła szkicownik z jednej z metalowych szafek i usiadła jak najdalej od niego na kanapie. Upiła łyk kofeiny, odpaliła papierosa i zabrała się do pracy.

W pełnym skupieniu szkicowała każdy jego detal, gdy on spokojnie odsypiał noc. Wyglądał na zrelaksowanego, choć nie wiedziała dlaczego. W końcu siedział obok tykającej bomby w postaci brunetki.

Poznała go całkiem niedawno, chociaż miała wrażenie, że zna go wieki. Wszyscy tyle o nim opowiadali, zwłaszcza gdy dowiedzieli się, że ma wrócić na Ziemię, by im pomagać.

Mirella mogłaby zostać uznana za terapeutę Avengers, gdyby ktoś dowiedział się, jak często wysłuchiwała ich zwierzeń. Przychodzili do niej ze swoimi problemami, rozmawiali z nią i powierzali swoje tajemnice. Wiedzieli, że nikomu nic nie zdradzi. Ufali jej. Wierzyli, że miała rozwiązanie na ich wszystkie problemy.

A ona starała się jak najlepiej, aby wszystkim pomóc.

Chciała pomóc również jemu.

Nasłuchała się mnóstwa historii na jego temat od każdego członka grupy superbohaterów. Zwłaszcza od Thora.
Jednak ich historie, a rzeczywistość to dwa różne światy.

Jak wielkie było jej zdziwienia, gdy zamiast aroganckiego bożka zobaczyła zniszczonego człowieka.

Nie wiedziała, czy inni też to dostrzegli, ale w jego oczach widziała wielki smutek. W jakiś sposób cierpiał, a ona nie chciała zostawiać go z tym samego.
Reszta grupy była już ze sobą zżyta, a on był aktualnie wyrzutkiem. Kimś, kto został zesłany do nich za karę. Dlaczego więc mieliby się martwić o jego samopoczucie?

Nikt nie powinien cierpieć w samotności.

Już po ich pierwszym spotkaniu obrała go sobie za cel. Nie umiała go naprawić, to było niemożliwe. Nie wiedziała, przez co przeszedł i z czym się mierzył w tamtej chwili. Wiedziała jednak, że może asystować mu w jego poprawie. Tylko on mógł się naprawić, ona miała zamiar po prostu przy nim być.

Wyrzuciła drugi już niedopałek do resztki kawy i spojrzała na swoje dzieło. Zerkała raz na kartkę, raz na Lokiego, aż w końcu uznała, że lepiej nie będzie. Odłożyła rysownik na stolik i ruszyła do kuchni, zabierając ze sobą dowody zbrodni utopione w kawie.

Jarvis jeszcze nie powiedział Tony'emu, że paliła, ale i tak nie miała zamiaru zostawiać niedopałków leżących na widoku.

Otworzyła książkę kucharską i wybrała najprostsza rzecz, jaką znalazła; naleśniki. Nie mogła tego zepsuć, to było zbyt łatwe.

Przygotowała śniadanie i świeże kawy tańcząc do piosenek, które rozbrzmiewały w mieszkaniu. Zużyła mnóstwo nutelli, ułożyła ładnie owoce na naleśnikach i zadowolona zaniosła jedzenie do salonu.

- Zrobiłam śniadanie - oznajmiła z uśmiechem. Loki wyglądał, jakby dopiero co się obudził, gdy łypał oczami dookoła siebie. Szybko spojrzał w jej stronę i uniósł lekko kącik ust, gdy zobaczył jak wchodzi do pokoju.

- Trzymałam się przepisu i nic nie przypaliłam. Powinny być dobre.

Podała mu kubek i położyła talerz na stoliku, tuż przed nim. Chwile później zniknęła z salonu, by przynieść swoją porcję. Naprawdę nic nie spaliła w trakcie gotowania, była z siebie dumna.

- Wyspałeś się? Mogłeś wrócić do siebie, na pewno byłoby ci wygodniej.

- Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem - odezwał się w końcu. Kłamał i oboje o tym wiedzieli. Sam postanowił zostać u niej na noc.

- Poza tym, miałby mnie ominąć sen na przypalonej kanapie?

Jego normalnie dźwięczny głos był zastąpiony poranną chrypką. Włosy nie były ułożone tak jak zawsze, a na lewym policzku miał odbity kawałek materiału z poduszki. Wyglądał uroczo.

- Masz rację, każdy powinien tego doświadczyć - zażartowała, po chwili poważniejąc. - Tony zamówił już nową sofę. Wymienimy ją najpewniej jeszcze dzisiaj.

- Czy znowu będzie neonowo żółta?

- Żółty jest bardzo radosny i niedoceniany - broniła się. - Myślę, że to mój ulubiony kolor.

- Nie powiedziałbym - wymamrotał, rozglądając się dookoła. Miał racje. Całe jej mieszkanie było nudne i ponure. Jedynymi akcentami kolorystycznymi była kanapa, poduszki i ewentualne malowidła stworzone w przypływie weny. Najczęściej malowała na ścianach w środku nocy, co kończyło się zawsze tak samo; rano narzekała na zły dobór barw i nieprecyzyjne linie.

Podjęła więc szybką i nieprzemyślaną decyzje.

- Masz plany na dzisiaj?

- Rogers zarządził trening po południu - odpowiedział, unosząc jedną brew. Już wiedział, że wymyśliła coś głupiego.

- Chce ci się ćwiczyć?

- Mam inny wybór?

- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie - prychnęła, przewracając oczami. - Ukradnę cię jeszcze przed treningiem.

Widać było, że miał co najmniej kilka pytań, lecz nie pozwoliła mu na wypowiedzenie ani jednego słowa. Szybko wstała, zabrała puste już naczynia i zaniosła je do kuchni.

- Loki, skarbie, lubię cię, ale tam są drzwi - oznajmiła, wracając do salonu. Ruchem ręki wskazała w stronę windy i uśmiechnęła się szeroko. Zdezorientowany rozglądnął się dookoła, jakby nie był pewien czy mówi do niego. W końcu dotarła do niego treść jej słów i po krótkim pożegnaniu zniknął z mieszkania.

- Jarvis.

- Słucham - robotyczny głos odezwał się od razu. W jej głowie już tworzył się plan. Plan idealny.

- Potrzebuje kilka metrów foli, dużo puszek farby i pędzle.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro