Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog


Czarnowłosy chłopak szedł właśnie jedną z wielu uliczek miejskiego parku. Była to jego droga do domu, choć nie zawsze. Zazwyczaj wybierał tę bardziej okrężną, gdzie było więcej ludzi, aby... W razie czego łatwo móc wtopić się w tłum i zniknąć wśród ludzi. Tak na wszelki wypadek.

Teraz jednak nie przejmował się tym, że ktoś może go zauważyć. Było już dosyć późno, szczególnie, że zbliżała się zima. W takim przypadku słońce zachodziło o wiele szybciej niż latem. Nie przejmował się tym jednak. Był dość wysokim, jak na obywatela Korei Południowej, mężczyzną, mięśnie też sobie wyrobił. Raczej nic mu się nie stanie, tym bardziej, że jego twarz zasłonięta jest maską, a na głowie ma czapkę z daszkiem. Prędzej to jego wezmą za jakiegoś napastnika, niż takowy na niego się rzuci. Z resztą, po co by miał? Ten chłopak nic nikomu nie zrobił, nikomu nie podpadł. Nawet nie był śledzony czy coś przez jakąś stalkerkę. Cóż, zdarzały mu się takie, głównie dlatego, że był przystojny. Przynajmniej miał tego świadomość i nie był sztucznie skromny. Narcyzem też nie był, nie wywyższał się przecież w tłumie swoją urodą. Można powiedzieć, że... Był normalny. Tak mu się wydawało.

Odłączył słuchawki od telefonu i wyjął je z uszu, chcąc wsłuchać się trochę w dźwięki natury, skoro tak dawno nie mógł być bliżej niej. Owszem, mógł kabelki zatrzymać jak były i po prostu wyłączyć muzykę, lecz idealnie zagłuszały one przestrzeń w jakiej się znajdował. Zawsze specjalnie takie kupował, aby na przykład nie słyszeć rozwrzeszczanych bachorów, kiedy jedzie gdzieś autobusem.

W ten oto sposób nawet nie zauważył, kiedy jego telefon wylądował na ziemi, zamiast w kieszeni, która była jego pierwotnym celem. Zbyt zafascynowany podmuchami wiatru i szumem drzew. Zbyt zamyślony, aby zwrócić uwagę na cokolwiek.

***

Park Jimin wracał właśnie z pracy do domu. Jak zwykle wracał tą samą drogą, prowadzącą przez park. Wszystkie alejki znał już niemalże na pamięć i mógłby tędy iść z zamkniętymi oczami. Wolał jednak nie ryzykować, jeszcze ktoś by go napadł w celach rabunkowych i tyle by było z jego marnego życia. Co prawda, był w wielkim mieście, ale bał się... Przez wszystkie lata swojego życia zdążył nauczyć się, aby nie ufać nikomu, nawet własnemu cieniowi. Ale skoro sam nie był w stanie przewidzieć, co zrobi w danej sytuacji... Ta, on nie ufał samemu sobie, a co dopiero komuś. Co prawda – miał przyjaciela, ale w sumie... Tylko go tak nazywał, aby tamtemu nie było przykro. Bo przecież Taehyung ufał mu bezgranicznie. Winę zwalał na samego siebie, bo taka była prawda. To w nim leżał problem, a nie w niczemu winnym Tae.

Idąc szybkim marszem, z rękami w kieszeniach i słuchawkami w uszach oraz głową pochyloną w dół, zauważył na ziemi coś, co na pewno nie powinno na niej być. Pochylił się i wyciągnął spod ławki telefon w czarnej obudowie. Schował go do kieszeni swojej bluzy, stwierdzając, że jak będzie w domu, to spróbuje skontaktować się z właścicielem. Teraz już za bardzo mroźne powietrze szczypało go w ręce oraz nieco pucołowate policzki.

Przyśpieszył swojego tempa, aby tylko znaleźć się szybciej w swoim ciepłym mieszkanku. Kiedy był młodszy, nigdy nie spodziewałby się, że te kilka metrów kwadratowych będzie sprawiało mu taką radość.

A latarnia pod jego oknem niebezpiecznie zamigotała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro