Brak pomysłu na tytuł..
Szyję czaprak dla konia, nagle konie (które stały na wybiegu) zaczynają rżeć, ja słyszę warkot silnika samochodu. Zostawiam maszynę i resztę, wychodzę na zewnątrz. Stoi tam samochód mojego kolegi, stary granatowy samochód (czyt.grat). Chłopak wychodzi z auta.
Ja: Jak śmiałeś?
On: Co?
Ja: No przecież straszysz Figara i Storma!
On: Ale..... Prze-
Ja: *ciągnie go za rękę na wybieg*Teraz ich przeproś
On: Przecież Storm, to twój koń! On nie podejdzie do mnie! A jak już to mnie zabije!
Ja: Tak, a kto w dniu ich kupna bił konia?
On: No David...
Ja: To idź! Ciebie nie zabije!
On: *podchodzi do koni, najpierw przeprasza Figara i go głaska* Przepraszam....... *podchodzi do Storma,głaszcze go, przeprasza*Przepraszam Storm....
Ja: *przeskakuje przez ogrodzenie*On dał Ci się pogłaskać! Storm dał się pogłaskać Idiocie, bez kapelusza!!
On: *zatyka mi gębę, swoją ręką*siedź cicho, szlabanowa panno.
Ja: *gryzie jego rękę, a on ją zabiera* Masz szlaban! Na tego grata *pokazuje na samochód*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro