🌸to be human is to love🌸
🌹Uwaga, sceny erotyczne!🌹
Brooklyn, teraz
Jin mógłby leżeć tak, nieprzytomny na twardym betonie przez cały dzień, gdyby nie grupka "zatroskanych obywateli" zainteresowanych zawartością jego kieszeni. Podczas przeszukiwania chłopaka jeden z nich odezwał się, spojrzawszy na twarz okradanego przez nich Azjaty:
– Ej, Joe, czy to czasami nie jest ten cały Kazama? – powiedział, jakimś cudem zniekształcając owo nazwisko, odsłaniając kaptur.
– Faktycznie... Cholera, możemy dostać nagrodę! Przecież jest poszukiwany, czy jak!
Nagle usłyszeli warkot silnika, jakby motocykla. Z siedzenia jednośladu zsiadł rudy chłopak średniego wzrostu - Hwoarang.
– Przepraszam, ale już sobie zarezerwowałem tego pana – mruknął osobnik i odgarnął włosy do tyłu.
– A ty to kto? – warknął jeden z kieszonkowców i wyjął zza pazuchy nóż.
– ...Zatroskany obywatel. Dość o mnie - spierdalajcie stąd, albo stanie wam się krzywda.
– W twoich snach! – odpowiedział mu jeden z mężczyzn, rzucając się biegiem w kierunku Koreańczyka. Zanim jednak zdołał zaatakować, został chwycony przez Hwoaranga za rękę i sprawnym ruchem przerzucony za plecy Koreańczyka.
– Co? Przeszła ci ochota?! – rzucił w kierunku drugiego, który rzucił się co sił w nogach do ucieczki. Gdy tamten, którego rzucił zwlókł się z ziemi, podszedł do Jina. – Obudź się, Kazama!
– C-co..? Hwoarang..?! C-co... Co ty tu robisz? – jęknął Jin, półprzytomnie.
– Nie widzisz? Ratuję ci skórę, tępaku – mruknął Koreańczyk. Podał rękę Kazamie. – Dalej, wstawaj.
Japończyk wykonał polecenie rudzielca. Oparł się o ramię chłopaka, bo sam ledwo stał.
– Skąd ty... Skąd ty wiedziałeś, że tu jestem..?
– Mam swoje źródła – powiedział lakonicznie Hwoarang, prowadząc chłopaka w kierunku jego motocykla. – Dasz sobie radę nie puszczać się mnie?
Spojrzał na Koreańczyka... Zmienił się. Jakby... wydoroślał. Jego twarz nabrała bardziej "męskich" rysów i pozbył się tego chłopięcego wyrazu. Poza tym... nosił przepaskę na lewym oku. Jin mógł przysiąc, że wiedział, jak to się stało - ale z jakiegoś powodu nie mógł sobie tego przypomnieć. Czy to możliwe, że... stało się to przez niego..?
– Aż taki ranny nie jestem – mruknął Japończyk, wdrapując się na siedzenie motoru. – Gdzie właściwie jedziemy?
– Nie wiem, przed siebie. Trzymaj się mnie mocno, żebyś mi tu nie spadł.
Jin zdziwił się, że tak łatwo uległ rudzielcowi. Było w nim coś... kojącego, przytulanie się do jego pleców sprawiało, że jakby nagle o wszystkim zapomniał. Nie umiał nazwać tego uczucia, jakby... czuł coś do niego, ale nie wiedział co. Czuł się skonfundowany jak nigdy.
Wtedy jeszcze nie wiedział, że tym uczuciem była kiełkująca w jego sercu miłość.
***
Hwoarang zabrał go do jakiegoś obskurnego hotelu, w którym wynajmował pokój. Nowy Jork szybko stanął na nogi po zakończeniu działań wojennych w tamtym obszarze. Co prawda, miasto nadal obfitowało w ruiny budynków i kupy gruzów, ale mieszkańcy zdążyli się przyzwyczaić do nowych porządków.
Koreańczyk wziął piwo z lodówki i opadł ociężale na kanapę. Popatrzył na Jina z wyrzutem.
– Nie usłyszę nawet marnego "dziękuję", prawda? Uratowałem ci życie, debilu. Ryzykowałem dla ciebie własne. A ty... Eh, nieważne.
– Kiedy ja... co się właściwie stało..? – Kazamę zaczęła od nadmiaru informacji boleć głowa. Nie mógł sobie nic przypomnieć.
– Naprawdę nie pamiętasz?! – uniósł się rudy. – Wtedy... walczyliśmy. Byłeś wtedy... to... coś... znów cię opętało – Hwoarang brzydził się demoniczną formą Jina i wręcz wypluł to zdanie. Jego słowa były wściekłe, przesiąknięte jadem.
– Czy ja... zrobiłem ci krzywdę? – przejął się Jin. To wszystko go przerastało. Z jego wspomnieniami podczas opętania przez Devila było różnie. Albo pamiętał wszystko i bezczynnie przyglądał się wszystkiemu, co wyrabiał, albo tracił świadomość całkowicie, albo pamiętał tylko skrawki niektórych wydarzeń.
– Nie... – odpowiedział rudy, biorąc kolejny łyk trunku oraz odgarnął swoje włosy z czoła i następnie prychnął, lekceważąco: – Przynajmniej nie dosłownie. To... – wskazał na opaskę – To jest akurat zasługa panów z G Corp-u, którzy chcieli cię schwytać. Ale wiesz, połowiczna ślepota to wcale nie taki duży problem, w końcu, to nie tak, że nie widzę w ogóle, zawsze mogło być gorzej – zaśmiał się ponuro, wręcz cynicznie. – I...
– Przestań narzekać, co? – mruknął Jin i wręcz przyparł Hwoaranga do ściany, co było dosyć zaskakujące, gdyż zaledwie kilkadziesiąt minut temu nie mógł prosto stać. Siłą zmusił go do zajęcia pozycji leżącej na kanapie.
– C-co ty robisz? – spytał Koreańczyk, gdy poczuł, jak Jin rozpina jego spodnie. – Chwila, czy ty chcesz..?!
– Nie widać? I tak, chcę cię przelecieć, Hwoarang. Ja... Ja cię kocham, Hwo. Wiem, jak niedorzecznie może to brzmieć z ust kogoś takiego jak ja, ale... Dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę. Dziękuję ci.
– I w ramach podziękowania mnie przelecisz? – wydyszał, nadal przygnieciony przez Japończyka siedzącego na nim na okrak.
Jin przytaknął, a Hwoarang westchnął, zrezygnowany.
– Nie narzekaj, Rang – wymamrotał Jin i rozebrał się całkowicie. Koreańczyka zalała fala zawstydzenia, gdy zobaczył przyrodzenie czarnowłosego. Nie chciał się przyznawać, że mając dwadzieścia trzy lata jeszcze ani razu tego nie robił... tym bardziej z przedstawicielem tej samej płci. Zrobił się czerwony jak burak.
Jednak uległ Japończykowi. W głębi duszy czuł, że właśnie tego chce.
Gdy Jin miał zdejmować jego majtki, chwycił go za rękę, jakby chciał go zatrzymać.
– Nie... Jin, ja... Ja... Ja chyba nie jestem jeszcze gotowy... – szepnął rudzielec, nadal soczyście zarumieniony.
– Cśś, będzie dobrze... Nic ci się nie stanie, będę delikatny – Jin nagle się zatroskał. Dotarło do niego, że mógł sprawiać wrażenie zbyt agresywnego, groźnego. Położył delikatnie swoją dłoń na policzku Hwoaranga. – Nie masz się czego bać.
Koreańczyk przełknął ślinę i skinął głową z nieśmiałym uśmiechem.
W końcu zdjął bieliznę i zdał się całkowicie na łaskę Jina.
Zaczął wyjątkowo spokojnie, tak jak obiecał. Pod wpływem członka Kazamy przesuwającego się w nim, z ust Hwoaranga wydobył się jęk, głośniejszy niżby tego chciał.
– Jin... – wysapał rudy. Japończyk tylko podkręcał tempo.
Pomimo bólu, Koreańczyk poczuł się w jakiś sposób... spełniony.
W końcu, Jin przestał. Obaj byli zdyszani jakby przebiegli maraton. Z Hwoaranga spływały hektolitry potu.
Japończyk odgarnął włosy ze spoconego czoła rudego. Ów popatrzył na niego swoimi ciemnobrązowymi oczami.
– Nawet mnie nie pocałowałeś, prostaku – mruknął i pocałował Kazamę z niezwykłą wręcz namiętnością.
***
Hwoaranga obudziły ostre promienie słoneczne wpadające do pokoju przez niewielkie okno. Niechętnie otworzył oczy (albo właściwie tylko jedno oko).
Spojrzał w swoją prawą stronę. No tak. Obok niego spał Jin, przecież wczoraj uprawiali seks. Rudzielec kolejny raz podczas tych kilkudziesięciu godzin się zarumienił.
Popatrzył na jego twarz. Gdy spał, tworzyła się u niego taka niewinna, dość urocza ekspresja, miał lekko otwarte usta. Wcale nie wyglądał jak ktoś, kto prawie wywołał III Wojnę Światową.
W końcu zaczął się nudzić. Nie chciał budzić Jina, włączył po cichu telewizor w poszukiwaniu szybkiego, niewymagającego wysiłku zapełnienia czasu. Skakał po kanałach jak oszalały. Jednak jeden kanał szczególnie przykuł jego uwagę. Był to jeden z tych niezliczonych programów informacyjnych, które puszczały wiadomości dwadzieścia cztery godziny na dobę. No, plus reklamy.
Kanał ten ucieszył się takim zainteresowaniem chłopaka, bo po ekranie przesuwał się żółty pasek z napisem "Lider G Corp zaginiony bez śladu". Mimowolnie z ust chłopaka rozległ się okrzyk zdumienia. "Jak to... tak nagle..?", pomyślał, zszokowany.
– Co się stało? – w końcu Jin się obudził, donośnie ziewając. Spojrzał na telewizor i momentalnie pojął, o co chodzi. Bez słowa wpatrywał się w ekran, z wielkimi oczami. – Jeśli to prawda... To przecież niemożliwe, to...
– Jin – odezwał się Hwoarang. – Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Czy to prawda, czy to kłamstwo, dasz sobie radę. Jestem pewien, że nawet, jakby przyszedł w środku nocy, a ty byłbyś w piżamie i niewyspany, pokonałbyś go. Wierzę w ciebie – chwycił go za ręce. – A teraz... Połowa organizacji antyprzestępczych cię szuka. Nie chciałbyś... uciec od tego wszystkiego?
– C-co masz na myśli? – spytał Japończyk niepewnie.
– Ucieknijmy, gdziekolwiek, tam, gdzie nas nie znajdą. Wiem, że to głupi pomysł, ale... Jakie inne wyjście mamy?
Spojrzał na Koreańczyka. W jego oku kręciła się samotna łezka szczęścia.
– Hwoarang... Czy... czy ty wiesz, z jakim niebezpieczeństwem wiąże się mieszkanie ze mną..? – powiedział, zmartwiony. – Zrozum, nie panuję nad Genem, mogę zrobić ci krzywdę, i nawet o tym nie pamiętać.
– Umiem się obronić, Jin – szepnął Hwo. – Poza tym... Już raz się dla ciebie poświęciłem – roześmiał się cicho, wskazując na opaskę na oku.
– Hwoarang...
– Po prostu mi pozwól – przerwał mu Koreańczyk. Wiedział, że Jin też tego chciał.
– ...Niech będzie.
Rudzielec obdarzył Jina najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widział. Przytulił go mocno.
– Kocham cię – wyszeptał.
****
Dziękuję, że dotrwaliście aż dotąd XD
może to koniec
Albo i nie
Idk
no
Ghyghyghy
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro