Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🌸to be human is to love🌸

🌹Uwaga, sceny erotyczne!🌹

Brooklyn, teraz

Jin mógłby leżeć tak, nieprzytomny na twardym betonie przez cały dzień, gdyby nie grupka "zatroskanych obywateli" zainteresowanych zawartością jego kieszeni. Podczas przeszukiwania chłopaka jeden z nich odezwał się, spojrzawszy na twarz okradanego przez nich Azjaty:

– Ej, Joe, czy to czasami nie jest ten cały Kazama? – powiedział, jakimś cudem zniekształcając owo nazwisko, odsłaniając kaptur.

– Faktycznie... Cholera, możemy dostać nagrodę! Przecież jest poszukiwany, czy jak!

Nagle usłyszeli warkot silnika, jakby motocykla. Z siedzenia jednośladu zsiadł rudy chłopak średniego wzrostu - Hwoarang.

– Przepraszam, ale już sobie zarezerwowałem tego pana – mruknął osobnik i odgarnął włosy do tyłu.

– A ty to kto? – warknął jeden z kieszonkowców i wyjął zza pazuchy nóż.

– ...Zatroskany obywatel. Dość o mnie - spierdalajcie stąd, albo stanie wam się krzywda.

– W twoich snach! – odpowiedział mu jeden z mężczyzn, rzucając się biegiem w kierunku Koreańczyka. Zanim jednak zdołał zaatakować, został chwycony przez Hwoaranga za rękę i sprawnym ruchem przerzucony za plecy Koreańczyka.

– Co? Przeszła ci ochota?! – rzucił w kierunku drugiego, który rzucił się co sił w nogach do ucieczki. Gdy tamten, którego rzucił zwlókł się z ziemi, podszedł do Jina. – Obudź się, Kazama!

– C-co..? Hwoarang..?! C-co... Co ty tu robisz? – jęknął Jin, półprzytomnie.

– Nie widzisz? Ratuję ci skórę, tępaku – mruknął Koreańczyk. Podał rękę Kazamie. – Dalej, wstawaj.

Japończyk wykonał polecenie rudzielca. Oparł się o ramię chłopaka, bo sam ledwo stał.

– Skąd ty... Skąd ty wiedziałeś, że tu jestem..?

– Mam swoje źródła – powiedział lakonicznie Hwoarang, prowadząc chłopaka w kierunku jego motocykla. – Dasz sobie radę nie puszczać się mnie?

Spojrzał na Koreańczyka... Zmienił się. Jakby... wydoroślał. Jego twarz nabrała bardziej "męskich" rysów i pozbył się tego chłopięcego wyrazu. Poza tym... nosił przepaskę na lewym oku. Jin mógł przysiąc, że wiedział, jak to się stało - ale z jakiegoś powodu nie mógł sobie tego przypomnieć. Czy to możliwe, że... stało się to przez niego..?

– Aż taki ranny nie jestem – mruknął Japończyk, wdrapując się na siedzenie motoru. – Gdzie właściwie jedziemy?

– Nie wiem, przed siebie. Trzymaj się mnie mocno, żebyś mi tu nie spadł.

Jin zdziwił się, że tak łatwo uległ rudzielcowi. Było w nim coś... kojącego, przytulanie się do jego pleców sprawiało, że jakby nagle o wszystkim zapomniał. Nie umiał nazwać tego uczucia, jakby... czuł coś do niego, ale nie wiedział co. Czuł się skonfundowany jak nigdy.

Wtedy jeszcze nie wiedział, że tym uczuciem była kiełkująca w jego sercu miłość.

***

Hwoarang zabrał go do jakiegoś obskurnego hotelu, w którym wynajmował pokój. Nowy Jork szybko stanął na nogi po zakończeniu działań wojennych w tamtym obszarze. Co prawda, miasto nadal obfitowało w ruiny budynków i kupy gruzów, ale mieszkańcy zdążyli się przyzwyczaić do nowych porządków.

Koreańczyk wziął piwo z lodówki i opadł ociężale na kanapę. Popatrzył na Jina z wyrzutem.

– Nie usłyszę nawet marnego "dziękuję", prawda? Uratowałem ci życie, debilu. Ryzykowałem dla ciebie własne. A ty... Eh, nieważne.

– Kiedy ja... co się właściwie stało..? – Kazamę zaczęła od nadmiaru informacji boleć głowa. Nie mógł sobie nic przypomnieć.

– Naprawdę nie pamiętasz?! – uniósł się rudy. – Wtedy... walczyliśmy. Byłeś wtedy... to... coś... znów cię opętało – Hwoarang brzydził się demoniczną formą Jina i wręcz wypluł to zdanie. Jego słowa były wściekłe, przesiąknięte jadem.

– Czy ja... zrobiłem ci krzywdę? – przejął się Jin. To wszystko go przerastało. Z jego wspomnieniami podczas opętania przez Devila było różnie. Albo pamiętał wszystko i bezczynnie przyglądał się wszystkiemu, co wyrabiał, albo tracił świadomość całkowicie, albo pamiętał tylko skrawki niektórych wydarzeń.

– Nie... – odpowiedział rudy, biorąc kolejny łyk trunku oraz odgarnął swoje włosy z czoła i następnie prychnął, lekceważąco: – Przynajmniej nie dosłownie. To... – wskazał na opaskę – To jest akurat zasługa panów z G Corp-u, którzy chcieli cię schwytać. Ale wiesz, połowiczna ślepota to wcale nie taki duży problem, w końcu, to nie tak, że nie widzę w ogóle, zawsze mogło być gorzej – zaśmiał się ponuro, wręcz cynicznie. – I...

– Przestań narzekać, co? – mruknął Jin i wręcz przyparł Hwoaranga do ściany, co było dosyć zaskakujące, gdyż zaledwie kilkadziesiąt minut temu nie mógł prosto stać. Siłą zmusił go do zajęcia pozycji leżącej na kanapie.

– C-co ty robisz? – spytał Koreańczyk, gdy poczuł, jak Jin rozpina jego spodnie. – Chwila, czy ty chcesz..?!

– Nie widać? I tak, chcę cię przelecieć, Hwoarang. Ja... Ja cię kocham, Hwo. Wiem, jak niedorzecznie może to brzmieć z ust kogoś takiego jak ja, ale... Dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę. Dziękuję ci.

– I w ramach podziękowania mnie przelecisz? – wydyszał, nadal przygnieciony przez Japończyka siedzącego na nim na okrak.

Jin przytaknął, a Hwoarang westchnął, zrezygnowany.

– Nie narzekaj, Rang – wymamrotał Jin i rozebrał się całkowicie. Koreańczyka zalała fala zawstydzenia, gdy zobaczył przyrodzenie czarnowłosego. Nie chciał się przyznawać, że mając dwadzieścia trzy lata jeszcze ani razu tego nie robił... tym bardziej z przedstawicielem tej samej płci. Zrobił się czerwony jak burak.
Jednak uległ Japończykowi. W głębi duszy czuł, że właśnie tego chce.

Gdy Jin miał zdejmować jego majtki, chwycił go za rękę, jakby chciał go zatrzymać.

– Nie... Jin, ja... Ja... Ja chyba nie jestem jeszcze gotowy... – szepnął rudzielec, nadal soczyście zarumieniony.

– Cśś, będzie dobrze... Nic ci się nie stanie, będę delikatny – Jin nagle się zatroskał. Dotarło do niego, że mógł sprawiać wrażenie zbyt agresywnego, groźnego. Położył delikatnie swoją dłoń na policzku Hwoaranga. – Nie masz się czego bać.

Koreańczyk przełknął ślinę i skinął głową z nieśmiałym uśmiechem.

W końcu zdjął bieliznę i zdał się całkowicie na łaskę Jina.

Zaczął wyjątkowo spokojnie, tak jak obiecał. Pod wpływem członka Kazamy przesuwającego się w nim, z ust Hwoaranga wydobył się jęk, głośniejszy niżby tego chciał.

– Jin... – wysapał rudy. Japończyk tylko podkręcał tempo.

Pomimo bólu, Koreańczyk poczuł się w jakiś sposób... spełniony.

W końcu, Jin przestał. Obaj byli zdyszani jakby przebiegli maraton. Z Hwoaranga spływały hektolitry potu.

Japończyk odgarnął włosy ze spoconego czoła rudego. Ów popatrzył na niego swoimi ciemnobrązowymi oczami.

– Nawet mnie nie pocałowałeś, prostaku – mruknął i pocałował Kazamę z niezwykłą wręcz namiętnością.

***

Hwoaranga obudziły ostre promienie słoneczne wpadające do pokoju przez niewielkie okno. Niechętnie otworzył oczy (albo właściwie tylko jedno oko).

Spojrzał w swoją prawą stronę. No tak. Obok niego spał Jin, przecież wczoraj uprawiali seks. Rudzielec kolejny raz podczas tych kilkudziesięciu godzin się zarumienił.

Popatrzył na jego twarz. Gdy spał, tworzyła się u niego taka niewinna, dość urocza ekspresja, miał lekko otwarte usta. Wcale nie wyglądał jak ktoś, kto prawie wywołał III Wojnę Światową.

W końcu zaczął się nudzić. Nie chciał budzić Jina, włączył po cichu telewizor w poszukiwaniu szybkiego, niewymagającego wysiłku zapełnienia czasu. Skakał po kanałach jak oszalały. Jednak jeden kanał szczególnie przykuł jego uwagę. Był to jeden z tych niezliczonych programów informacyjnych, które puszczały wiadomości dwadzieścia cztery godziny na dobę. No, plus reklamy.

Kanał ten ucieszył się takim zainteresowaniem chłopaka, bo po ekranie przesuwał się żółty pasek z napisem "Lider G Corp zaginiony bez śladu". Mimowolnie z ust chłopaka rozległ się okrzyk zdumienia. "Jak to... tak nagle..?", pomyślał, zszokowany.

– Co się stało? – w końcu Jin się obudził, donośnie ziewając. Spojrzał na telewizor i momentalnie pojął, o co chodzi. Bez słowa wpatrywał się w ekran, z wielkimi oczami. – Jeśli to prawda... To przecież niemożliwe, to...

– Jin – odezwał się Hwoarang. – Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Czy to prawda, czy to kłamstwo, dasz sobie radę. Jestem pewien, że nawet, jakby przyszedł w środku nocy, a ty byłbyś w piżamie i niewyspany, pokonałbyś go. Wierzę w ciebie – chwycił go za ręce. – A teraz... Połowa organizacji antyprzestępczych cię szuka. Nie chciałbyś... uciec od tego wszystkiego?

– C-co masz na myśli? – spytał Japończyk niepewnie.

– Ucieknijmy, gdziekolwiek, tam, gdzie nas nie znajdą. Wiem, że to głupi pomysł, ale... Jakie inne wyjście mamy?

Spojrzał na Koreańczyka. W jego oku kręciła się samotna łezka szczęścia.

– Hwoarang... Czy... czy ty wiesz, z jakim niebezpieczeństwem wiąże się mieszkanie ze mną..? – powiedział, zmartwiony. – Zrozum, nie panuję nad Genem, mogę zrobić ci krzywdę, i nawet o tym nie pamiętać.

– Umiem się obronić, Jin – szepnął Hwo. – Poza tym... Już raz się dla ciebie poświęciłem – roześmiał się cicho, wskazując na opaskę na oku.

– Hwoarang...

– Po prostu mi pozwól – przerwał mu Koreańczyk. Wiedział, że Jin też tego chciał.

– ...Niech będzie.

Rudzielec obdarzył Jina najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widział. Przytulił go mocno.

– Kocham cię – wyszeptał.

****

Dziękuję, że dotrwaliście aż dotąd XD
może to koniec
Albo i nie
Idk
no
Ghyghyghy

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro