Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🥀i think that i might break🥀

Okropny upał i chmary kurzu wręcz wpadającego do oczu. Zdeterminowany, agresywny Hiszpan aż ociekający gniewem i nienawiścią, oraz wyczerpany, zrezygnowany ilością zadawanych przez niego ciosów Jin Kazama.

W takich warunkach przebiegała ta walka wśród zgliszcz, które kiedyś były Brooklynem. Wyglądało to wręcz surrealistycznie. Podczas, gdy ludzie zrozpaczeni próbowali stwierdzić, gdzie stał ich dom, szukali wśród ruin swych dzieci, ojców, matek, mężów, żon, oraz desperacko próbowali się podnieść na nogi, tych dwoje mężczyzn ignorowało to wszystko i prowadzili swoją własną walkę - na oczach gapiów i w bardzo osobistej sprawie.

– Ty... skurwielu... nadal... ci nie wstyd... za to... co zrobiłeś?! – wykrzyczał przez zęby Miguel, kontynuując okładanie Jina pięściami.

Japończyk nie miał już sił na blok, a co dopiero na kontratak czy unik. Poczuł na swojej skórze bolesny cios od mężczyzny, centralnie poniżej pasa, a następnie w twarz. Upadł, zwijając się z bólu. Nie sprzeczałby się co do uczciwości tego zagrania ze strony Miguela - uważał, że na to zasługiwał.

Jego ciało z hukiem upadło na beton, co zadało mu jeszcze więcej bólu, przez co jakby zapomniał o poprzednich ciosach. Mimowolnie przyszła mu do głowy jedna z mądrości Heihachiego - "jeśli oberwiesz w rękę, przywal sobie w nogę".

"Przegrałem", pomyślał, zamykając oczy.

– Zabrałeś mi wszystko, co się dla mnie liczyło! – wrzasnął Hiszpan, wściekle. – Nie tylko mnie, ale jebanym milionom ludzi! Nie widzisz, cośże narobił?! Rozpętałeś bezsensowną wojnę, tego chciałeś?! Zniszczenia tylu pięknych miejsc?! Cierpienia niewinnych ludzi?! Ty... Ty nie jesteś człowiekiem... Jesteś wcieleniem wszelkiego zła, jakimś pierdolonym potworem! Słyszysz mnie?! Potworem!

"Potwór" - to słowo dudniło w głowie Jina niczym młot pneumatyczny. Teraz zrozumiał. Dotychczas myślał, że potworem był Gen Diabła - siła powoli przejmująca nad nim kontrolę, odziedziczona po królu zwyrodnialców, Kazuyi Mishimie, jednak teraz zdał sobie z czegoś sprawę - ta wojna... była jego własnym wymysłem.

Myślał, że budząc i zabijając Azazela ocali świat - tymczasem stało się wręcz odwrotnie. Kazuya nadal żył, wojna wciąż trwała, zabierając ze sobą tysiące ludzkich istnień, Gen Diabła nadal był w nim obecny, spirala nienawiści ciągle się kręciła.

Poczuł wilgoć w oczach. Czy to... łzy?

– Po prostu... po prostu mnie zabij – wydukał słabo.

Już czuł, jak obcas buta Miguela zbliżał się do jego twarzy - tylko tyle starczyło, by z jego ust odleciał ostatni oddech.

Jednak nic nie poczuł. Otworzył oczy, by zobaczyć podeszwę ledwo kilka centymetrów od swojego oblicza. Powoli się cofała.

– Nie... – wysyczał Hiszpan, odwracając się. Miał wyraźne rozterki moralne. – Przynajmniej nie teraz. Przyjdę po ciebie, gdy stracisz wszelką nadzieję. Gdy będziesz już wiedział, że nic cię nie ocali. Kiedy... kiedy poczujesz się jak ja.

Były to ostatnie słowa, jakie usłyszał Jin przed straceniem przytomności.

***

Od kiedy pamiętał, jego historia pisana była przez chorego szaleńca, któremu nigdy nie było dosyć jego cierpienia, który nazywał się Los. Los był bardzo złośliwy dla Jina.

Zaczęło się nawet przed tym, jak się urodził. Jun Kazama, jego matka, wdała się w romans z bardzo nieodpowiednim człowiekiem. Z Kazuyą Mishima.

Z początku nawet tego nie chciała. Wstąpiła do drugiego Turnieju, by go powstrzymać. Jej motywem była troska o przyrodę - zauważyła, jak zmieniła się polityka Mishima Zaibatsu po zmianie zarządcy.

Wszystko jednak się zmieniło, gdy poznała go osobiście. Jakby zapomniała o wszystkim, o co walczyła i... Oddała się mu. Jednak nie wiedziała o mrocznej stronie syna Heihachiego Mishimy.

Podpisał pakt z diabłem. Zaprzedał swą duszę za obietnicę bycia wielkim. O ile kiedyś była to prawdziwa miłość... Po dokonaniu tego czynu wszelkie człowieczeństwo wyparowało z młodego Mishimy.

Gdy dowiedział się, że Jun jest w ciąży, chciał ją zabić - był pewien, że potomek zagrozi jego pozycji.

Jednak Jun udało się przeżyć, bo Kazuya zginął, zanim zdołał wypełnić swoje plany. Uciekła w najgłębsze, najbardziej odludne zakamarki japońskich gór, by tam wychować syna.

Starała się zapewnić mu jak najbardziej zbliżone do normalności dzieciństwo - chodził do szkoły, miał swoich przyjaciół, robił wszystko, co normalny dzieciak. Jednak nie wiedział o jednym - nosił w sobie Gen Diabła.

Jun wiedziała, że prędzej czy później przyjdzie na nią czas - wcześniej, niżby tego chciała. Zatem uczyła swojego syna karate - dokładnie tak, jak uczył ją tego ojciec, by mógł stawić czoła każdemu, kto próbowałby go skrzywdzić.

Jin czasem doświadczał nietypowych koszmarów sennych - krzyczący w agonii ludzie, demony, i na końcu każdego takiego snu - tajemniczy mężczyzna, którego twarz wydawała mu się zbyt znajoma.

On nie potrafił stwierdzić pochodzenia tych snów - za to Jun, owszem.

Wszystko zawaliło się w dzień jego piętnastych urodzin.

***

Osiem lat temu...

Jin zgodnie z zaleceniami swojej mamy starał się cieszyć ze swoich piętnastych urodzin - owszem, cieszył się, ale teraz nie mógł spać. Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego, ale... czuł, że coś się zdarzy. Szczególnie niepokoiła go wypowiedź mamy sprzed trzech dni... "Gdyby coś mi się stało... Szukaj swojego dziadka, pomoże ci."

Jednak nie brał tego zbytnio na poważnie - w końcu, co mogło się stać? Nie spędziło mu to snu z powiek i zasnął, niewinny jak jagniątko.

***

Krzyk. Przerażający, mrożący krew w żyłach kobiecy wrzask.

– Mamo! – zerwał się Jin. Czym prędzej podniósł się z futonu i jeszcze w piżamie zbiegł na dół.

Zastała go niepokojąca cisza.

– M-mamo..? – wydukał drżącym głosem nastolatek.

Krew. Na podłodze była plama krwi, a w deskach głębokie ślady po paznokciach, jakby... Jakby ktoś kogoś ciągnął po ziemi. Na podłodze leżał także szal Jun. Nigdy się z nim nie rozstawała.

– MAMO! – Jin wpadł w panikę. Nie miał pojęcia, co robić.

To milczenie było wręcz niewygodne.

Nastolatek mimowolnie zaczął płakać.

Myślał, że nie może być gorzej.

Mylił się.

Usłyszał huk, jakby... Jakby spadła belka z dachu. I ten zapach...

"Pali się... Dom się pali!", zdał sobie sprawę, gdy zobaczył płomienie powoli trawiące ściany budynku.

Zabrał ze sobą jedynie kurtkę i buty wybiegł w piżamie i właściwie z niczym.

Spojrzał po raz ostatni na dom. Czy to... Jun?

Kobieta była ciągnięta przez jakieś wielkie, muskularne zielone monstrum. Widok ten był przerażający, napastnik jakby się uśmiechał...

– MAMO! – wrzasnął Jin i rzucił się w kierunku matki.

Ciemność. Tylko tyle zdołał zapamiętać.

***

Obudził się w środku lasu. Nie potrafił stwierdzić, jak się tam znalazł.

Gdy dotarło do niego, co się właśnie stało poczuł się beznadziejnie bezradny.

Uniósł głowę ku górze i zaczął krzyczeć. Przeczuwał, że najprawdopodobniej już nigdy nie zobaczy matki.

Nagle... zobaczył kształt przybliżający się w jego stronę, jakby... ludzką sylwetkę z demonicznymi wręcz skrzydłami przybliżającą się w stronę chłopaka. Zrobiło się całkiem jasno i... Postać zniknęła.

Ból. Przeszywający ból, w lewym ramieniu. Jin aż upadł i chwycił się za to miejsce. Krew. Krew i... dziwny, czarny symbol przypominający tatuaż na skórze. Co to miało oznaczać?!

Teraz pozostało mu tylko jedno. Posłuchać się matki i szukać Heihachiego Mishimy.

***

Jin Kazama po czterech latach od tamtego zajścia wstąpił do trzeciego Turnieju Żelaznej Pięści, by zemścić się na istocie, która zabiła jego matkę. Został wtedy wykorzystany i prawie zabity przez swojego dziadka, który jeszcze te kilka lat temu wyszkolił go w karate Stylu Mishima i udzielił mu schronienia. Także wtedy po raz pierwszy przekonał się o potędze drzemiącego w nim diabła - uratował mu życie, przejmując kontrolę nad jego ciałem.

Jednak zdarzyła się też zgoła inna, także jedyna w swoim rodzaju rzecz - albowiem Jin poznał kogoś, kto był zdolny wyzwolić go od jego przeklętego dziedzictwa - pewnego boleśnie wręcz zwyczajnego w porównaniu do młodego Kazamy, a przy tym na swój sposób niezwykłego rudego Koreańczyka.

><><><><

Sieeeemano
Ogólnie to pomysł na to opowiadanie przyszedł mi o pierwszej w nocy
I jakoś tak zaczęłam pisać
Więc nie będzie prawdopodobnie największym arcydziełem świata, wiem XD
ALE
To opowiadanie stara się być, no nie wiem, poważne? Po raz pierwszy piszę coś, co jest poważne i nie jest AU, więc, YAY! XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro