Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🌙and now i just sit in silence🌙

Hwoarang wrócił do zmysłów i zdał sobie sprawę, że jest w szpitalu. Pod wpływem leków przeciwbólowych jego głowa wydawała się mu potwornie ciężka, jakby ważyła przynajmniej z tonę.

Rozglądnął się po pomieszczeniu, z nadzieją, że może był tu Jin. Nie było go.

Uświadomienie sobie, co się stało zajęło mu kilka dłuższych chwil. Wręcz wpadł w panikę. Co jeśli..?

Jego panikę częściowo przerwała pielęgniarka wchodząca do pomieszczenia. Kobieta zobaczywszy Koreańczyka przytomnego wręcz od razu się odwróciła i zaczęła wołać swojego przełożonego.

– Doktorze Cavanagh! – krzyknęła.

***

Hwoarangowi zrobiło się trochę niedobrze, gdy usłyszał, w jakim stanie znalazł się w szpitalu. Kilka złamanych żeber, krwotok wewnętrzny, ogólnie stracił dużo krwi. Dowiedział się także, że był nieprzytomny przez prawie dwadzieścia cztery godziny. Był naprawdę bliski śmierci. Ale jednak najbardziej niepokoił go brak Jina.
"Przecież... Nie mógł mi tego zrobić... prawda? Nie zostawiłby mnie...", pomyślał, nadal lekko roztrzęsiony.

Leki przeciwbólowe przestawały działać i dopiero teraz poczuł się perfidnie wręcz źle - bolała go prawie każda część ciała. Jednak z tego wszystkiego najbardziej bolało go... serce. Coraz bardziej zaczynało do niego docierać, że Jin nie zjawi się nagle magicznie u jego boku, nie pocieszy go, nie pomoże jakoś znieść tego bólu.

Jego obawy potwierdziła pielęgniarka, która następnego dnia wręczyła mu kopertę, zaadresowaną do niego. Od razu rozpoznał, że to charakter pisma Jina. Proste, równe litery wyglądające jakby były pisane od linijki go zdradzały.

Gdy ją rozerwał i odkrył zawartość, jego serce wręcz rozpadło się na milion kawałków.

Był to list. Krótki, ale jakże wymowny.

"Drogi Hwo,
Jeśli czytasz ten list, to znaczy, że jestem już gdzieś naprawdę daleko, niech nie zmyli Cię ten nowozelandzki znaczek.
Postanowiłem uciec, bo stwarzam dla Ciebie zagrożenie, większe, niż zdajesz sobie sprawę. Nie szukaj mnie. Rozłąka będzie lepszym wyjściem dla nas obu. Wiem, dla mnie to też jest trudne... Ale ten związek był już od początku na to skazany.

Nie zasługuję na Ciebie. Nie, póki jest we mnie Devil.
Przepraszam.

Kocham Cię,
Jin"

Hwoarang przez długi czas wpatrywał się w ów kawałek papieru i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Ukrył twarz w dłoniach i zaczął płakać. Bardzo głośno płakać, później ten płacz przekształcił się w donośny szloch, a potem w wręcz ryk. Płakał, bo nie mógł uwierzyć w to, co właśnie przeczytał. Nie mógł przyjąć do wiadomości tego, że ten list wyszedł spod pióra Jina. Jego pierwszej, jedynej miłości.

***

Teraz
Pobyt w szpitalu upłynął mu w samotności. Przez dwa tygodnie praktycznie nie wydobył z siebie żadnego słowa, które nie było odpowiedzią na pytanie. Postarał się o szybszy wypis - miał serdecznie dość leżenia i użalania się nad sobą i swym nieszczęściem. Teraz rozpacz zastapił wręcz ekstremalną apatią - krótko mówiąc, zamknął się w sobie.

Gdy przekroczył próg mieszkania od razu zalała go fala smutku. Porozrzucane krzesła w kuchni, dziura w ścianie, no i te czarne pióra... Zaczął tam porządkować - zainteresowało to Dianę, która jakimś cudem pojawiła się w domu. Hwoarang był ciekaw, jak zdołała sobie poradzić - w końcu nie było go w domu dwa tygodnie. Pewnie uciekła i polowała przez ten czas na myszy.

– Przepraszam, mała – szepnął do kotki Hwoarang, głaszcząc ją w jej ulubionym miejscu, pod brodą. Nakarmił ją i wszedł do sypialni. Zwykle tego nie robił, uważał, że to wścibskie, ale skoro Jin nie zamierzał wracać...

Otworzył jego szufladę w komodzie. Od razu napłynęły mu łzy do oczu. Zostawił wszystko w tym samym miejscu. Jego charakterystyczny zapach, którym przesiąkły jego koszule zmusił Koreańczyka do zamknięcia szuflady. Za dużo wspomnień. Ukrył twarz w dłoniach i zwinął się w kłębek, siadając w kącie. "Dlaczego?!", pomyślał, cicho szlochając.

Mógłby tak siedzieć, załamany w nieskończoność, ale usłyszał jakby... kroki i dźwięk zrzuconego skądś garnka i ciche przekleństwo, chyba po japońsku (Hwoarang nie był pewien, prawie w ogóle nie znał japońskiego, chyba kiedyś słyszał coś podobnego z ust Jina, gdy upuścił telefon) wypowiedziane przez męski głos w średniej tonacji.

Zmusiło go to do wstania z podłogi. Po cichu wyszedł z sypialni.

– Kim jesteś, i co do cholery robisz w moim domu?!

***

Później, Moskwa

Jin całkowicie zdał sobie sprawę z wywołanych przez wojnę zniszczeń dopiero wtedy, gdy trafił do zachodniej Rosji. Moskwa przypominała bardziej scenografię jakiegoś filmu w klimatach post-apo niż miasto. Z wielu postkomunistycznych bloków z płyty zostały jedynie zgliszcza. Z bólem musiał patrzeć na zrujnowany dworzec na który przybył, wysiadając z pociągu. Kolej była jednym z niewielu środków transportu, gdzie nie musiał okazywać żadnego dowodu tożsamości, więc zdecydował się właśnie na nią. Podróż przez Rosję była koszmarna - sześć dni w zatłoczonym pociągu to niespecjalnie optymistyczna perspektywa.

Miał pewne problemy z porozumiewaniem się z "tutejszymi" - zarówno on, jak i oni mieli poważne trudności z językiem angielskim. Oni nie rozumieli go przez akcent, a Jin nie umiał zrozumieć rosyjskich wtrąceń i niekiedy żywo zerżniętej z ich rodzimego języka konstrukcji zdań przetransferowanej w język angielski. Poza tym był rozpoznawalny. Oczywiście, nikt nie myślał, że faktycznie ten koleś, z którym jest w przedziale faktycznie jest tym niesławnym Jinem Kazamą, lecz jednak sprawiał, że jego współpasażerowie czuli się... w pewien sposób zaniepokojeni.

W końcu z ulgą wysiadł z pociągu. "Nareszcie, świeże powietrze", pomyślał, wychodząc.

Jednak nie mógł się cieszyć tym zbyt długo. Miał misję do spełnienia.

Od razu gdy wyjechał z domu, otrzymał informację o tym, że Kazuya Mishima, jego ojciec, czeka na niego w tym mieście. Wiedział, że chodziło mu o wyzwanie na ostateczną walkę. Pozbył się ojca, więc musiał wyeliminować także swojego drugiego rywala - syna.

Podczas gdy Mishima był przekonany o tym, że wygra, Jin miał zgoła inne podejście - zakładał smierć ich oboje. Chciał zakończyć żniwo Genu eliminując jego dwóch ostatnich nosicieli, swojego ojca i samego siebie.

Owszem, było mu trudno podjąć tę decyzję. Był jeszcze młody, mógł osiągnąć jeszcze tak dużo... a postanowił to zakończyć. Czuł też poczucie winy - zostawi Hwoaranga samego. Ale z drugiej strony czuł, że Koreańczyk może mu już nie wybaczyć tego, co mu zrobił i znajdzie kogoś lepszego - kogoś, kto na niego zasługuje.

"Idę po ciebie.", pomyślał, zaciskając pięść i krocząc pewnym krokiem przed siebie.

***

Teraz, Nowa Zelandia

– Oh, wybacz, nie mieliśmy przyjemności się poznać... Czyżby Jin nie zadał sobie trudu przedstawienia ci mnie? Ah, cóż za nieuprzejmość z jego strony – westchnął srebrnowłosy. – Nazywam się Lee Chaolan, oficjalnie CEO Violet Systems, a prywatnie z punktu prawnego wujek Jina i przebrzydły uwodziciel – rudzielca wręcz przybił fakt, że mężczyzna miał ochotę na żarty w takiej chwili. Poza tym, ani trochę nie wyglądał, jakby mógłby być wujkiem Kazamy, wyglądał co najwyżej na jakieś trzydzieści parę lat... Hwoarang wolał się nie zastanawiać nad jego faktycznym wiekiem - poza tym miał ważniejsze sprawy do ustalenia.

– Ale... dlaczego tu jesteś, i jak się tu dostałeś?!

– Czyli ty naprawdę nic nie wiesz... – mruknął pod nosem Lee. – Dobrze więc. Jakby to ująć... Po twoim jakże niefortunnym wypadku, gdy próbowałeś ratować Jina przed żołnierzami G Corpu, przechwycił go mój człowiek i zawarliśmy pewien... układ. Staram się o odkupienie wszystkich jego win, jeśli on zabije Kazuyę Mishimę. Oczywiście teraz nie będę się rozwodził nad tym, że byłem... zdenerwowany... – mężczyzna mocniej zaakcentował to słowo. – ... gdy dowiedziałem się, że zaniechał poszukiwań i wyjechał na drugi koniec świata, ale w końcu wtedy nic nie było nawet wiadome, jeśli chodzi o miejsce pobytu Kazuyi... W każdym razie, wracając do tematu - według mojego łącznika Jin obecnie przebywa w Rosji. Obecnie powinien być gdzieś w okolicach Moskwy, i obawiam się, w jakim celu tam jedzie. Postanowiłem, że miłym będzie poinformowanie cię o tym.

– Zabierz mnie do niego – rzucił najszybciej jak się da Hwoarang.

– Nie chcę cię martwić, ale... dla Jina może się to skończyć... różnie. Nie chcę być winien za coś, czego ewentualnie nie chciałbyś zobaczyć...

– Wszystko mi jedno. Ja... chcę go zobaczyć.

***

Kazuya był już na miejscu, zgodnie z umową. Stał tak, tyłem do Jina z ramionami założonymi na piersi, ubrany w swój czarny, skórzany płaszcz. Wokół niego unosiła się atmosfera grozy.

– Nareszcie jesteś – rzucił do swojego syna. Odwrócił się i zrzucił z siebie owe czarne okrycie, pozwalając sobie na większą swobodę ruchów. Przyjął postawę do walki, Jin zrobił to samo. – Zginiesz, śmieciu.

– Mylisz się. Zginiemy obaj.

***

A WIĘĘĘC

WIELKI FINAŁ PRAWIE PRZED NAMI!

Dziękuję, że przebrnęliście przez ten festiwal absurdu, jakim jest ten rozdział!
Przygotujcie się na to, że następny będzie jeszcze bardziej bez sensu (ale wzruszajacy czy co).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro