20
– Cholera, co my teraz zrobimy, Jin?! – Hwoarang już po piętnastu minutach zaczął panikować.
– Jezu, ogarnij się! – próbował uspokoić go Jin, jednak on też był cholernie nerwowy. W końcu, nieczęsto zdarza się komuś zgubić w środku lasu. – Dobra, jak to mówił Bear Grylls..? Zaimprowizuj, zaadaptuj się, zwycięż..?
– Przestań sobie kurwa żartować! – jęknął Koreańczyk. – To nie czas ani pora!
– Ale ja nie żartuję! Szukam jakiegoś rozwiązania, czegokolwiek, bo jak na razie cierpię na brak pomysłów – westchnął chłopak. – Musimy coś wymyślić... Nie wiem, może poszukamy północy, czy co?
– Jak to ma niby pomóc, skoro nie wiemy, gdzie poszli?!
– NIE WIEM, OKEJ?! PRÓBUJĘ SPRAWIAĆ WRAŻENIE OGARNIĘTEGO, A JESTEM PO PROSTU KURWA PRZERAŻONY I PRÓBUJĘ TEN FAKT UKRYĆ!
– JEZU, JIN, A JAK W TYM LESIE SĄ NIEDŹWIEDZIE, CZY CO?!
– NIE WIEM, PRZYNAJMNIEJ UMRZEMY RAZEM!
– ALE JIN, JA NIE CHCĘ JESZCZE UMIERAAAAĆ! – zaszlochał Hwoarang i rzucił się teatralnie w ramiona Jina.
– Ja też nie. Ale musimy się nawzajem wspierać, i przede wszystkim przestać kłócić, to może coś wskóramy. Szukajmy ich dalej.
W końcu znaleźli się z powrotem na ścieżce, ale nadal nie mieli pojęcia, gdzie całe to „towarzystwo" mogło pójść.
– EHHH, mam już serdecznie dosyć – jęknął ze zrezygnowaniem w głosie Hwo. – Głodny jestem... Zjadłbym konia z kopytami.
– Już? – zdziwił się Jin.
– Robię się szybko głodny, okej? Mam tak od zawsze.
– Eh, nieważne...
– Ale pomyśl sobie o takiej pizzy, takiej dużej, z salami...
– Zamknąłbyś się czasem, co? Tak się składa, że przez ciebie ja też się teraz zrobiłem głodny.
– No widzisz. Poza tym... zimno mi... – chłopak się lekko wzdrygnął i objął się ramionami. Faktycznie - było już trochę ciemno, i ciepła pogoda z popołudnia była już tylko wspomnieniem. Cienka bluza nie była dla Hwoaranga wystarczającym okryciem.
– To się przytul.
– A nie jesteś już na mnie obrażony? – zdziwił się chłopak. Był przekonany, że Jin nadal był na niego zły.
– Jak nie chcesz, to nie musisz – powiedział Kazama i wzruszył ramionami.
– Ale... – zaczął Hwoarang. Miał ochotę krzyczeć „Jeśli chcesz, to nie mam nic przeciwko!", ale...
– Ciii – uciszył go Jin. – Słyszysz to?
– Nie... – odpowiedział rudzielec, z wyrazem wyraźnego niepokoju w głosie.
– Jakby... coś siedziało w tamtych krzakach, co nie? – Japończyk wskazał jakiś pokaźnych rozmiarów krzaczor rosnący kilka metrów od nich.
– Ja tam nic... O kurwa, faktycznie, jednak coś słyszę... – zaniepokoił się Hwo. Było niesamowicie ciemno i chłopacy nie pomyśleli, by poświecić na te chaszcze latarką. Nagle z krzaków zaczęła się wyłaniać jakaś sylwetka, jakby....
– OKURWA, CZY TO DZIK?!
***
– No nareszcie! – westchnął Chaolan Lee, widząc swoich wychowanków z grupy szukającej nareszcie przybywających na miejsce. – Co wam tak długo zeszło?
– KTOKOLWIEK WYMYŚLAŁ TE ZJEBANE ZADANIA. CHUJ MU W DUPĘ – wytyczała Asuka. Wyglądała na wykończoną, miała rozczochrane włosy, brudne ubrania i ubłocone buty. – MUSIAŁAM SIĘ CZOŁGAĆ JAK JAKIŚ KURWA MARINE, CZY CO!
– Cóż, mogłam mieć w tym swój wpływ – zachichotała Lili, zasłaniając dłonią swoje malinowoczerwone usta.
– WIEDZIAŁAM.
– Dobra, nie chcę nikogo martwić, ale... gdzie Jin i Hwoarang? I pani Chie? – spytał się Lee. Dopiero teraz zauważył, że kogoś im brakuje.
– Cholercia. – zaklęła Xiaoyu.
– Xiaoyu?
– J-ja nic nie wiem! Po prostu... myślałam, że nas nadgonią, okej?! – zapłakała czarnowłosa dziewczyna.
– Co? – Chińczyk nie miał pojęcia, o co chodzi.
– No bo... pokłóciliśmy się i... specjalnie nikomu nie powiedziałam, że ich nam brakuje.
– Czy ty oszalałaś?! – wydarła się pani Kashiwazaki. – JA PRZEZ CIEBIE MOGĘ STRACIĆ PRACĘ!
– Jakby utrata pracy była najgorszym, co może się stać – burknął pod nosem Lee. – Dobra, ale jest jeszcze pani Chie. Ją też zostawiłaś w lesie, bo cię wkurzała?
– Nie! Nie mam pojęcia, co się jej stało, proszę mi już dać spokój, czuję się wystarczająco winnaaaa! – jęknęła dziewczyna, rozgoryczonym tonem.
Zanim białowłosy zdołał odpowiedzieć, zza pleców zgromadzenia rozległo się echo przerażonego, niemożliwie głośnego krzyku.
– Czy to...
– Tak, to chyba oni – potwierdziła Asuka. – Przed czym oni uciekają?
Obaj biegli ile sił w nogach. Wyglądali jakby coś ich goniło, ale nic za nimi nie było...
– UCIEKAJCIE, DZIIIIIK! – pisnął Hwoarang.
– STOOOOP! – jeszcze nikt do tej pory nie słyszał, by Chaolan wydał z siebie taki głośny krzyk. No, może z wyjątkiem Jina, który pamiętał ten niezapomniany obiad rodzinny w listopadzie trzy lata temu. – Jaki dzik, do cholery?!
– No dzik! – wydyszał Jin. – Nigdy dzika nie widziałeś?! Taki owłosiony, ze świńskim ryjem...
– Ale o ile mnie oczy nie mylą, to tu nie ma niczego chociaż przypominającego dzika – westchnął nauczyciel matematyki, chwytając się za czoło. Zaczynał mieć dość. – Chodźcie, musimy zacząć szukać pani Chie.
– Panie kierowniku! – dało się słyszeć z głębi lasu. Nagle ich oczom ukazał się...
– O kurwa – zarechotała Svetlana. – Prawdziwy leśny dziad!
– Ja rozumiem, że ja szczególnie ładny nie jestem... – zwrócił się do Jina. Mimo, że ten „leśny dziad", jak nazwała go Svetlana Dragunova (dopiero teraz dotarło do mnie, że rosyjskie nazwiska się odmienia iksdedede), stał jakieś dziesięć metrów od nich, to było czuć od niego alkohol, jakby dopiero przed chwilą się spił. – Ale żeby od razu rzucać „świńskim ryjem"?
Dobra, teraz Chaolan faktycznie miał już dosyć.
– No co, było ciemno!
***
Po tej całej odyseji jaką były te nieszczęsne podchody, jedynym, o czym marzyli Hwoarang i Jin był prysznic i sen.
– Masz jeszcze jakiś koc? Zimno mi – zajęczał rudy, otulając się śpiworem.
– Nie zabrałeś śpiwora, to masz – mruknął Japończyk i go przytulił. – Nie mam koca, ale mogę cię przytulić.
– Dobre i to – odpowiedział Koreańczyk i wtulił się w chłopaka. Od razu zrobiło im się cieplej. – Brakuje tylko kakałka.
– Mówisz?
– No. Takiego, jak robił mi ojciec. Jak byłem mały, to zawsze robił takie dobre, co prawda z korzuchem, ale dało się przeżyć i czytaliśmy razem książki albo przeglądaliśmy atlasy.
– Mój głównie na mnie krzyczał – mruknął Jin.
– Widzisz, u mnie było na odwrót. To ojciec był tym „kochającym rodzicem".
– To... dlaczego teraz mieszkasz z matką?
– ... sam nie wiem. Co prawda, ona nie jest patologiczna, czy co, ale... – westchnął Hwoarang. Zawsze trudno mu było mówić na ten temat. – Ale co roku w wakacje jeżdżę do ojca na ten miesiąc, więc... Co mi w sumie przypomina... Jin, żebym potem nie zapomniał - mogę cię o coś spytać?
– Co znowu?
– Ja ci kurwa dam, „co znowu"! – zarechotał Hwo i przywalił mu pustą butelką po Coca-Coli.
– Aua! Oszalałeś?
– Może. Ale wracając do tematu – chłopak nagle się zawstydził. – Bo... Pomyślałem, czy może... nie chciałbyś ze mną pojechać pod koniec lipca do ojca..? Będzie fajnie, zawsze zabiera mnie nad morze i...
– Jeszcze się pytasz? – roześmiał się Kazama. – Oczywiście! Z tobą to mógłbym pojechać nawet do Wypizdówka Dolnego, byle tylko z tobą pobyć. Poza tym, będzie ciekawie poznać twojego tatę.
– Cieszę się, że tak myślisz – Hwoarang się uśmiechnął.
– Ta, tylko teraz przekonać na to rodziców... – westchnął czarnowłosy.
– Na razie o tym nie myśl. Lepiej się wyśpij przed jutrzejszym meczem – zarechotał Hwoarang.
– Weź, nawet mi się nie chce – jęknął Jin. Nauczyciele, chyba z braku pomysłów na lepsze zajęcia wymyślili, że jutro rozegrają mecz bejsbolowy. Jakoś nikt się szczególnie nie garnął, by w tym uczestniczyć.
– A komu się chce? – spytał Hwo z wyraźną nutką ironii w głosie. – Chyba już pójdę spać.
– Yhm. Ja też. Dobranoc – Kazama cmoknął chłopaka w czoło.
– Dobranoc... – powiedział Koreańczyk, wtulając się w Jina.
***
Dobra, teraz się chyba rozpiszę XD
A więc to już 20 rozdział. Wow.
Niezły tasiemiec się z tego zrobił XDDD
Naprawdę dziękuję za te wszystkie komentarze, gwiazdki, ogólnie dzięki za wsparcie. W życiu bym nie podejrzewała, że opko z tak niszowej pod względem fandomu serii jak Tekken będzie miało tyle wyświetleń!
Dzięki temu opku w końcu piszę coś, co sprawia mi prawdziwą przyjemność, jeszcze nigdy nie czułam takiej presji, by napisać rozdział, coś w rodzaju: „O chuj, jak mi się nie chce". Może nie jest to „literatura" wyższych lotów, ale nadal sprawia mi mnóstwo satysfakcji.
No już nie mówiąc o tym, że dzięki temu, że postanowiłam to publikować zdobyłam świetną przyjaciółkę (ekhem ekhem nawet nie będę jej tagować bo ona się sama domyśli, o kogo przecież chodzi XDDD). Dziękuję Ci także za te motywacyjne kopy w dupę, żebym w końcu zabrała się za pisanie XDD
No - to to by było chyba na tyle.
Jeszcze raz dziękuję za wsparcie i tradycyjnie - do zobaczenia!
Zamiast krzyżyka macie Chloe na drogę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro